strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Bert O'Camem Spam(ientnika)
<<<strona 10>>>

 

Spam(ientnika)

 

 

Z nim jest coraz gorzej. Obawiam się, że Mag Max IV się skończył. I kto wie, czy nie do nie odzyskania!

Jeszcze nie wygasł do końca pomysł na wydawanie pisma poświęconego fantastyce...

Wygasł?! Gorzej!

MagMax wziął mnie na spacer. Poniósł mnie do piwnicy, gdzie ma komorę odpornościową. Tam podobno nie sięgają moce innych magów. W każdym razie – jeśli sięgają, to z trudem. Położył mnie na stole, nie cisnął, nie grzmotnął, położył.

Czyli jest problem.

– Wiesz, że będziemy wydawać pismo? – zapytał z proformą.

– Wiem – odparłam krótko.

– Zwracam się do ciebie jako do największej specjalistki od stron, papieru, kart... – podrapał się po łbie kudłatym. Nie do końca. I nie od początku. Kudłatym na karku. – Po prostu – jestem przeklęty od tej strony. Wiesz, w szkole magów jest taki zwyczaj... W ramach tradycji i ćwiczeń... Każdy na każdego rzuca jakieś uroki. Wiadomo, najpierw się próbuje, żeby mu kuśka uschła, albo żeby nie dawał się stanik zapiąć, takie dowcipne uroki. Wiesz.

Nie wiedziałam.

– No. I tak dalej. Ktoś komuś załatwi na przykład ogórkową do końca życia – będzie mu smakowała jak barszcz z poniedziałkowej stołówki, kto inny komuś innemu – na przykład, że zawsze będzie wyła syrena, jak puści bąka cichcem. No, wiesz...?

Słyszałam.

– I różne inne takie zabawne. A mnie przeklęli na okoliczność papieru, że nie uda mi się niczego na papierze zapisać. Rozumiesz?

– To dlatego nic nie wpisujesz do mnie?

– No, wreszcie coś kumasz! – Poklepał mnie po okładce. – Dlatego, dlatego. Ale okazało się, że albo się zaklęcie zaśmierdziało, albo ma jakieś oboczności, bo nie mogę w ogóle – W OGÓLE! – nic zrobić na papierze. Próbowałem i tak, i siak, i owak, i inaczej. Nic. To znaczy – z tym pismem. Wiesz?

– Wiem – mruknęłam.

– Chodzi o to, że nic się nie klei w redakcji. A jak już nawet się coś skleiło, to nie da się tego przenieść na papier. Przekleństwo. Rozumiesz?

– Nie rozumiem.

– Cokolwiek wymyślimy i chcemy wydrukować, i puścić w obieg – znika z papieru! Wychodzą czyste kartki. To co, mamy tabulaeraski sprzedawać?

– Czekaj, jeszcze raz? – poprosiłam.

– Jeszcze raz?!? – rozdarł się nagle. – Jakbyś uczestniczyła w pracach redakcji, a nie dąsała się na tej swojej zakichanej komodzie, to byś wiedziała! – ryknął. Zamachnął się na mnie, ale w ostatniej chwili przesunął rękę i piorun kulisty uderzył w ścianę, nie we mnie. A od ściany się odbił i huknął go w dołek tak, że aż usłyszałam syrenę. – Ło w du... – stęknął. – Cicho!

Ucichło.

– Dobra, spokojnie. Zredagowaliśmy cały numer, działy-śmały, teksty-śmeksy, recenzyjki, quizy, konkursy... Rzuciłem zaklęcie publikacji i – było dobrze. Wszystko się pokazało, poczytaliśmy, wypiliśmy trochę...

– Trochę? Trochę? To dlaczego Kurk się wdzięczył do komody, aż mu dziób w dziurce utknął i tak spał, wiszący, jak gumowa kura dla pieska?

– Nieważne. Trochę. Zawsze można było więcej, nie? Nie o to idzie. Rano patrzymy, już miał iść numer na kramy...

– Czekaj, wyście chcieli to sprzedawać???

– A jak?

– No, gratuluję odwagi i tupetu – bąknęłam.

– A tam, zamknij się. Nie lepsze są w sprzedaży i nic nikomu się nie stało. Nawet zagraniczne są.

– Są. Ale lepsze, nie ta wasza amatorszczyzna.

– Nie była gorsza. Ale nieważne, i tak nikt tego nie widział poza nami. Sprawdziłem – nie da się. Papier jest dla mnie zakazany.

– To niech sami robią, bez ciebie – zaproponowałam.

Złośliwie.

– Chyba cię kopnę – ostrzegł. – To miała być moja zabawka, moja rozrywka po pracowitym dniu czy tygodniu roboczym.

– Za dużo czytasz – powiedziałam.

– To znaczy? – zmarszczył czoło.

Jakby pomarszczone mogło być jeszcze bardziej pomarszczone.

– To znaczy, że gdzieś się naczytałeś, że jest coś takiego jak tydzień roboczy. Kiedyś ty pracował tydzień? Chyba że wtedy, jak ci się porąbały zaklęcia i skróciłeś jeden tydzień do dwóch dni?! Pamięt...

– Cicho! – Po sposobie, w jaki rzucił spłoszone spojrzenia na wszystkie trzy ściany i sufitopodłogę (bo to wszak magiczna komora), zrozumiałam, że coś sknocił wtedy mocno i boi się, że ktoś go wynyka. – Ci!

– Dobra, ci.

– Dobra ci... – łagodnie pstryknął mnie w grzbiet.

Chętnie bym mu oddała.

– Wymyśl coś.

Poprosił. Poprosił? POP-RO-SIŁ!!

Myślałam usilnie. Aż stęknęło mi się. Zawyła syrena.

Myślałam. Potem pomyślałam jeszcze trochę.

I jeszcze.

Gówno.

Nic.

All – bo-o... i nie-e–e...

– Wiesz co? Jest takie zaklęcie... "W ziemi połączysz się z innym okrutnym...", tak się zaczyna, tytuł jest głupi, ale treść jest dobra.

– Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa? – zapytał jak bohaterka szalenie modnej powieści.

– Chodzi o to, że możesz przekazywać na przykład sprośne obrazki innym ludziom, bezpośrednio do domów. No wiesz, masz na kogoś ząb, na przykład na jakiegoś przemądrzałego belfra, przychodzą do niego uczniowie, a na ścianie wisi nagi dziewój, albo dziewoja, u kasztelanki jakiejś. Albo wiesz, że ktoś chodzi za często do owczarni, a potem musi czarne spodnie czyścić z wełny, to mu na mur domu posyłasz "Buzieczki od Twojej Owieczki!". I tak dalej? No? Nie pamiętasz tego? Może mam ci przypomnieć, jak...

– NIE-NIE! – ryknął.

Potem na raz ochłonął.

– Wiesz co, ty masz łeppp... – powiedział wolno.

– No – potwierdziłam skromnie.

– Czyli po prostu – dostarczymy ludziom nasze pismo od razu do domu. Bez pośredników, bez kramów i straganów, pośredników, hurciarzy i innej swołoczy... YeeeeeeeeeaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaH! – ryknął jak wój z tej szalenie modnej powieści.

– Ale nie będzie z tego kasy – doniosłam mu do świadomości. – Bo jak zmusisz ludzi, żeby płacili, skoro nie zamówili czegoś?

– Jak ma, to niech płaci! – obruszył się.

– A jak powie, że nie oglądał, bo do tego pokoju nie wchodził?

Zasromał się. Zawyła syrena.

– Cii... – syknął.

Po chwili ucichło. Okazało się, że to nie była syrena. Ale ja nie mam nosa.

– Dobra, na razie będziemy dawali – że tak powiem z germańska – mit friken – powiedział w końcu. – Może potem wymyślimy jak pozabierać gul-guldeny. – Jeszcze chwilę myślał, ale nic z tego nie wyszło. – No, tak zrobimy. A może się ludziom spodoba i sami zaczną wpłacać? – zapytał naiwnie.

Co za dupa wołowa, no nie mogę!

– Idziemy do góry. – Chwycił mnie pod pachę i poszliśmy do góry. – Aha. Jak to zaklęcie idzie?

Otworzyłam mu się na odpowiedniej stronie.

Fakt, że było ciemno na tych schodach, ale i tak – jego znajomość łaciny jest uwłaczająca łacinie.

– In... in... in... – dukał.

– In terra netto cum brutto... – zaczęłam.

Ale z nim się nie da jak z normalnym. Niereformowalny.

– Dobra. Już wiem: internet. Tak trzymaj. Albo, o lepiej. 3maj! Taki utworzymy język w tym piśmie. Wiesz, będziemy używali jakichś jajcarskich skrótów: 3mam, albo ChGw, albo JCKwD!, albo TMJAJ2, albo TSPP, albo LOMTJJZICCTTTSD...

– Ty – nie wy3małam. Tfu, nie wytrzymałam. – Co to znaczy?

– To będzie konkurs.

Potknął się na ostatnim stopniu.

Zawyła syrena...

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Wywiad numeru
Hormonoskop
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Andrzej Sawicki
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
Piotr Zwierzchowski
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Raven
Iwona Surmik
Michał Gacek
Jozef Girovsky
MPK
Anna Brzezińska
Feliks W.Kres
Ben Bova
Kir Bułyczow
Andreas Eschbach
Andrzej Pilipiuk
Eryk Algo
 
< 10 >