strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Wywiad
<<<strona 11>>>

 

Wywiad

z Feliksem W. Kresem

 

Fahrenheit Crew: Jesteś bardzo konsekwentnym autorem. Księga Całości to na dobrą sprawę cykl powstający od niemal dwudziestu lat... Na spotkaniu powiedziałeś, że masz po prostu jeden pomysł i chcesz zrealizować go do końca. Kokieteria?

Feliks W. Kres: Powiedziałem, że mam jeden pomysł?... No nie, w takim razie trochę przesadziłem... Mam bardzo mało pomysłów. To nie kokieteria. Przyznaję się czasem, że do pisania inspirują mnie przede wszystkim moje własne teksty, ale – jakkolwiek dziwnie to brzmi – taka właśnie jest prawda. Kończę tekst, jestem z niego mniej lub bardziej zadowolony, potem biorę do ręki, czytam... i prawie zawsze dochodzę do wniosku, że coś tam jest niedopowiedziane, jakiś wątek wart pociągnięcia trochę dalej, czyjeś losy – czasem jakiejś drugoplanowej postaci – warte przedstawienia w osobnym opowiadaniu, albo i powieści. Tak właśnie powstawał "cykl szererski".

FC: Wydajesz się być bardzo przywiązany do pewnego specyficznego stylu. Jednak Klejnot i wachlarz wyraźnie jest pisany nieco inaczej. Odrobinę, ale jednak zauważalnie. Czy wynika to wyłącznie z odmienności opowiadanej historii, czy sam postanowiłeś popróbować napisać inaczej?

FWK: Chyba z odmienności opowiadanej historii. Rzeczywiście, klimat jest tu trochę inny, niż w cyklu szererskim, ale to przecież świat skonstruowany zupełnie inaczej, równoległy do naszego i sąsiadujący z nim nieomal "przez ścianę", co sygnalizuję dość wyraźnie, jak mniemam. Opowiadania i powieści z cyklu "piekła i szpady" produkuję z pewnym... cha, cha, zamysłem artystycznym, mianowicie ubrdałem sobie, że wskrzeszę i odświeżę, choćby tylko na chwilę, martwy gatunek powieści, mam oczywiście na myśli prozę awanturniczo-przygodową spod znaku "płaszcza i szpady". Jako chłopiec bardzo lubiłem Trzech muszkieterów i podobne historie; jako mężczyzna, tęsknię do klimatu takiej prozy i ogromnie mi przykro, że już nikt jej nie produkuje. No to wyprodukowałem sobie sam. Oczywiście nie kopiuję języka, ani realiów tamtych powieści, bo to nie przejdzie, są to książki z dzisiejszego punktu widzenia po prostu przeegzaltowane. Odwołując się do ich klimatu, stylizuję lekko swoją prozę lekko i to wszystko. Uda mi się osiągnąć zamierzony cel, albo nie.

FC: Komu ze znanych ci pisarzy (niekoniecznie żyjących i niekoniecznie znanych osobiście) chciałbyś/mógłbyś zadedykować swoje książki?

FWK: Wielkich nazwisk nie wymienię, z obawy przed samoośmieszeniem, bo przecież, siłą rzeczy, zestawiłbym w ten sposób swoje książki z książkami jakiegoś mistrza. A nie czuję się mistrzem, chociaż... tak, jak najbardziej się czuję, ale mistrzem w rozumieniu rzemieślniczym. Majstrem. Byłem uczniem, potem czeladnikiem, teraz, po dwudziestu latach, mam już własny warsztacik. Gdybym był krawcem, to na ścianie domu wisiałby szyld o treści: "Krawiectwo lekkie. Mistrz Feliks W. Kres". A wracając do pytania: nikomu. W ogóle nie mam ochoty dedykować swoich książek komukolwiek, a wynika to z podejścia do pisania. Jestem rzemieślnikiem, co wywiodłem wyżej. Kiedy szewcy zaczną komuś dedykować buty, a krawcy koszule i spodnie, to ja wtedy zacznę dedykować książki.

FC: Bardzo często podkreślasz, że pisanie jest dla ciebie formą realizacji wewnętrznej potrzeby. "Pisarzem jest się od urodzenia"... Jak więc określasz rolę swoich czytelników? Poza znaczeniem czysto materialnym, rzecz jasna.

FWK: Z tym "pisarzem od urodzenia"... Zabij mnie, nawet nie pamiętam, kiedy to powiedziałem i w jakim kontekście. I właściwie nie wiem, czy tak myślę. Na stronie www ów cytat wygląda ładnie, nie ja zresztą tę stronę projektowałem i nie ja ją redaguję, tylko, w moim imieniu, Wydawnictwo MAG. Zajrzałem tam dwa razy i wątpię, bym uczynił to jeszcze kiedyś. Nie dlatego, że coś jest nie tak... Po prostu znam swoją bio– i bibliografię, zdjęcie Kresa też już kiedyś widziałem, po co więc miałbym szukać tego w Internecie? Ale znowu odbiegłem od tematu, przepraszam. "Pisanie realizacją wewnętrznej potrzeby" – to dobrze powiedziane, ale trochę za mocno. Mam zawód, który lubię i którego wykonywanie dostarcza mi satysfakcji – ale czy pisałbym, gdyby mi nie płacono? Kiedyś zdecydowanie tak; dzisiaj już chyba nie. To nie znaczy, że cierpię przy pisaniu, a broń Boże. Jednak między "cierpieć" a "realizować wewnętrzną potrzebę" istnieje cała gama stanów pośrednich i tam mnie proszę umieścić. Czytelnik? Czytelnika szanuję, rad jestem, gdy uszyte przeze mnie buty go nie cisną, ale fasony i wzory wybieram sam – komu nie odpowiadają, powinien poszukać innej pracowni, to wszystko. Krótko mówiąc, gust czytelnika to ostatnia rzecz, która mnie obchodzi przy pisaniu. Wystawiony przeze mnie towar, jaki jest, każdy widzi; ja gwarantuję tylko tyle, że produkt wykonany został zgodnie z wymogami solidnego rzemiosła. Ale fason, powtórzę, wybieram sam. Modnych butów nie szyję.

FC: Zdajesz więc sobie sprawę z tego, że to, co piszesz, jest jednak dość jednorodne. Jak można to pogodzić z poradami dla młodych autorów, których z pewnością absolutnie niezaprzeczalną cechą jest różnorodność?

FWK: Różnorodność? Nie wiesz, co mówisz. Schemat, szablon, sztampa. Nie chcę skrzywdzić tych... bo ja wiem... trzech czy czterech procent autorów, którzy rzeczywiście pokazują coś ciekawego, więc oddaję im niniejszym sprawiedliwość. Ale cała reszta? Zwykle wiem, co zawiera opowiadanie po przeczytaniu kilku pierwszych zdań. Nie mówię o fabule, bo nie jestem wróżką i nie wiem, czy bohater umrze na syfilis, czy też raczej pod gilotyną, ale generalnie mam pojęcie, na jakie nabożeństwo dzwon wzywa. Bywa, że się mylę, i wówczas jestem szczerze zachwycony, nawet jeśli tekst jest do kitu. Powiem tak: gdybym tych tekstów w ogóle nie czytał, mógłbym rzucić w ciemno parę ogólnikowych porad i trafiłbym pewnie siedem razy na dziesięć. W ciągu minionych kilku lat przeczytałem po prostu jakieś pół tysiąca debiutanckich utworów i wiem już, jak wygląda statystyczny polski debiutant. Tak, jak dziewięćdziesiąt siedem procent innych debiutantów. Tyle o różnorodności. Nie chcę jednak, żeby to zabrzmiało jakoś... pogardliwie. Rzemiosło pisarskie jest bliskie memu sercu. Poczuwam się do duchowego pokrewieństwa z każdym, kto próbuje swoich sił w tym fachu i szanuję wszystkich tych ludzi. Każdy z nich, zamiast pisać, mógł zająć się czymś głupszym i mniej godnym uwagi.

FC: I na koniec dwa pytania z zupełnie innej beczki – czy posiadanie kota (przynajmniej jednego) jest warunkiem koniecznym do zostania dobrym pisarzem fantastyki...

FWK: Koty są w porządku. Trochę niesamowite, trochę... obok. Jakby dwie trzecie tutaj, jedna trzecia w innej rzeczywistości; to działa na wyobraźnię. Ale w ogóle lubię zwierzęta, nie tylko koty. Niemniej, do pisania są potrzebne akurat jak dziura w moście. Ani trochę nie jestem przesądny i nie wierzę w nic, zupełnie nic. Ani w Mikołaja, ani numerologię, talizmany, anioły, krasnoludki.... Tym bardziej nie wierzę w koty jako pisarskie muzy.

FC: ...oraz pytanie, o zadanie którego zostałem poproszony – gdzie kupujesz takie fajne dżinsy?

FWK: He, he... ktoś robi sobie jaja. Ale nie gniewam się. A może ten ktoś miał na myśli dżinsy mojej żony; mógł ją widzieć ze mną na konwencie, ale ona ma po prostu fajny tyłek i każde obcisłe dżinsy leżą na nim dobrze, przynajmniej z męskiego punktu widzenia. A moje dżinsy? Nie wiem, gdzie je kupuję. Różnie – to tu, to tam... Z reguły są to dżinsy za trzydzieści złotych... no, nie dlatego, że nie stać mnie na lepsze; wprawdzie pisarz taki jak ja zarabia niewiele, ale bez przesady... Jednak moje podejście do męskiego przyodziewku jest, oględnie mówiąc, bardzo pragmatyczne. Ubranie powinno być czyste i odpowiednie do pory roku – to jest właściwie wszystko, co na ten temat sądzę i co w ogóle chce mi się sądzić na ten temat. Jarek Grzędowicz, który kiedyś był świadkiem moich zakupów, opowiada czasem jako anegdotę taką mniej więcej historię: Wchodzi Kres do sklepu i mówi: "Czy są koszulki, takie jak na mnie, pani widzi... Tak? To poproszę siedem." Dżinsy kupuję mniej więcej tak samo, jakim więc cudem miałbym zapamiętać, z którego akurat bazarku przyniosłem ostatnie trzy pary? Przechodziłem, zobaczyłem – o, spodnie. Skierowałem spojrzenie w dół, oceniłem stan tego, w co byłem przyobleczony. Podszedłem, powiedziałem: "Pani da te spodnie". Były dobre, kupiłem więc tyle par, na ile miałem przy sobie pieniędzy. I mam spokój na jakiś czas.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Wywiad numeru
Hormonoskop
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Andrzej Sawicki
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
Piotr Zwierzchowski
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Raven
Iwona Surmik
Michał Gacek
Jozef Girovsky
MPK
Anna Brzezińska
Feliks W.Kres
Ben Bova
Kir Bułyczow
Andreas Eschbach
Andrzej Pilipiuk
Eryk Algo
 
< 11 >