strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Bookiet
<<<strona 04>>>

 

Bookiet (1)

 

 

Kryminalne science fiction

 

Uwielbiam kryminały, lubię literaturę s-f, kocham inteligentne połączenie jednego z drugim.

Bo to fajnie, jak się futurolog może wyżyć kryminalnie. Bo cóż to właściwie znaczy: kryminalne s-f? Toż to nic innego, jak zwykłe wydarzenie spod znaku "kto zabił", które mogłoby mieć miejsce tu i teraz, w otoczce, kostiumie "Ziemia w XXV wieku". Wszelkie gadżety przyszłościowe, roboty, komputery ze sztuczną inteligencją, niebieskie pigułki to tylko sztafaż dla akcji.

Ale trzeba mieć sporą wiedzę, znajomość obu tematów, by nie dać plamy. Właściwie to chyba każdy pisarz s-f ma żyłkę "kryminalisty". Wszak latanie na inne planety, życie w świecie odległym od naszego o setki lat, bynajmniej nie świetlnych, kolejne rasy rozumne – to wszystko to tylko przedsmak akcji. Żeby było ciekawie, to musi się coś dziać. A jak się musi dziać, to dobrze, żeby był przynajmniej jeden trup, albo czyjeś zaginięcie, albo porwanie, albo utrata łączności i niewiedza, co też się dzieje z pozostałymi członkami ekspedycji. Tak więc wszelkie pozycje literatury s-f to jakieś tam kryminałki.

Pod względem umiejętności łączenia poszczególnych gatunków literackich i tworzenia kryminalnego s-f niezły jest EuGeniusz Dębski. To jego Owen Yeates jest przyszłościowym Philipem Marlowem. To w Dębskiego książkach można się świetnie zapomnieć, gdy uwielbia się kryminały. Bo futurystyczny sztafaż nie jest namolny, przesadny, wkurzający pod względem niedopasowanych drobiażdżków.

Ostatnio udało mi się nabyć wczesną powieść, powiastkę właściwie, za oszałamiającą kwotę 1 złotego. Upiór z playbacku miał swoją premierę w 1990 roku, teraz parę egzemplarzy pojawiło się w księgarni Solaris. Dokumenty wydawnictwa CIA Books dawno przeniosły się do archiwum miejskiego, a Dębski dalej nas straszy. Bo tak na notce wydawniczej się Upiór... reklamował: pierwszy horror s-f.

Ja bym tam nie przesadzała z tą horrorowatością. Dobry, solidny kryminał, napisany z polotem – to tak. Horror – nie. I tyle.

Nie będę się wdawać w streszczenia. Dość, że powiem: wszelkie prawa kryminału zostały zachowane. Wszelkie prawa rządzące się powieścią s-f też.

Dębski w 1989 roku nie przewidział jednego: drukarek laserowych. Za to walają się rolki papieru do drukarek, w domyśle: termicznego, bo tylko taki bywał w rolkach.

Niektórzy autorzy robią upgrade’y swoich wczesnych powieści s-f. Zamieniają budki telefoniczne na telefony komórkowe, podają inne marki samochodów, nowe rodzaje software’u. Dębski tą swoją delikatną jedynie otoczką futurystyczną uchronił się przed tym. I chwała mu za to!

 

blondyna

 


 

EuGeniusz Dębski

Upiór z playbacku

CIA Books, 1990

Stron: 208

 

 

South park po polsku?

 

Duch Czasu wydany został po raz pierwszy w 1991 r., a więc na wiele lat przed wyświetleniem pierwszego odcinka popularnej kreskówki dla dorosłych. Skąd więc tytuł recenzji? Po prostu, takie skojarzenia nieodparcie nasuwały mi się po skończonej lekturze. W moim przypadku obejrzenie South Parku wyprzedziło lekturę powieści Mirosława P. Jabłońskiego i chociaż nie posądzałbym twórców serialu o znajomość tej powieści, to podobieństw z pewnością jest sporo.

Po pierwsze, można się pośmiać – w obu przypadkach mamy do czynienia z humorem absurdalnym, obrazoburczym, i często dotyczącym szeroko pojmowanej fizjologii człowieka. Po drugie występują w nich znani ludzie, z tym, że o ile w South Parku są to współcześni nam aktorzy, piosenkarze i politycy, to w powieści Jabłońskiego są to postaci historyczne, takie jak Juliusz Cezar, Poncjusz Piłat czy Adolf Hitler. Kolejnym podobieństwem jest fakt, że oba tytuły adresowane są do ludzi dorosłych i nawet niekoniecznie chodzi o obsceniczne treści (choć o to też), ale o to, że nie mając odniesienia do historycznych czy też bieżących wydarzeń, traci się połowę, jak nie więcej, zabawy. Bowiem, pomimo że momentami pojawia się iście rynsztokowe słownictwo, to Jabłoński błyszczy w swojej powieści niesamowitą erudycją i komentuje otaczający nas świat z głęboką przenikliwością. To kolejne podobieństwo – pod płaszczykiem totalnej zgrywy poruszane są tak fundamentalne sprawy jak natura ludzka, piętnowane są głupota, uprzedzenia czy fanatyzm.

Na sam koniec słów kilka o książce samej w sobie, a nie tylko jej podobieństwach do znanego serialu. Głównym bohaterem jest Robert Crane, zblazowany schizofrenik opętany obsesyjną myślą odbycia stosunku z samicą niedźwiedzia polarnego – co ma być protestem przeciwko niszczeniu warstwy ozonowej. Fabuła jest jednak jedynie pretekstem do snucia rozważań na niesamowicie odległe tematy – od podboju Ameryki Południowej, do ucieczki z sowieckiego łagru. Zdecydowanie polecam Ducha Czasu, ale uprzedzam, że jest to lektura dla dorosłych i odpornych czytelników – co, jak sądzę, będzie dla wielu dodatkową zachętą.

 

Kopyr

 


 

Mirosław P. Jabłoński

Duch Czasu

Solaris, Olsztyn 2000

Wydanie II

 

 

Fraktalny niezbędnik

 

Fraktale i chaos to jedne z najatrakcyjniejszych pojęć, jakie we wszelkiego rodzaju poszukiwaczach naukowych przygód samym swym brzmieniem wywołują przyspieszone bicie serca. Czym są fraktale, to uczciwie mówiąc, choć wiadomo, co się robi, nie bardzo wiadomo, jak powiedzieć. To bardzo dziwne twory geometryczne, które istnieją bardzo realnie i mają zupełnie odjazdowe własności. Trudno np. fraktalom przypisać określoną długość "linii brzegowej", czy... określony wymiar. Mówimy o wymiarze fraktalnym i wnosi on na przykład 1.41... czyli jest niewymierny. Na próżno sobie łamiemy głowę, by wyobrazić sobie ów ułamkowy wymiar, lecz prawda jest brutalna, jak się z nim pogodzimy, to dopiero wszystko zaczyna się zgadzać. Niezdrowe emocje wywołują zbiory Cantora, niezwykłą postacią jest (był, niestety) Gaston Julia, od którego wzięły nazwę niezwykle kolorowe w komputerowych przedstawieniach fraktale. Wszystkie te niezwykłości znajdziemy w tej książce. Muszę powiedzieć, że rzadko udaje się nabyć coś takiego, co łączyłoby w sobie atrakcyjność i solidność. Jeśli bowiem o czymś się tu pisze, to nie tak jak o powierzchni Ciemnej Strony Księżyca, ale tak, że potem samemu wszystko można od początku do końca zrobić. Ogromną zaletą są ilustracje, zarówno na kolorowych wkładkach jak i czarno-białe. Książka, która może i nauczyć, i zauroczyć, i zdemistyfikować jednocześnie. Napisana przez kompetentnych autorów, na dodatek z potężną bibliografią, czyli odsyłaczami do źródłowych prac. To ostatnie nie zainteresuje pewnie większości czytelników, ale niewielkiej liczbie pozwoli z amatorskiego poziomu przeskoczyć na zawodowy. Kopalnia wiedzy dla popularyzatorów nauki. Chcesz zobaczyć jak wygląda na przykład pierwiastek z dwu w pięknej symetrycznej postaci nieskończonego ułamka zwykłego? Proszę bardzo! Chcesz się dowiedzieć, co mają wspólnego pożary lasów z fraktalami? Jest i o tym. Na dodatek, skoro o fraktalach mowa, mamy listingi programików, które można w kilka minut przeflancować na dowolny język i cieszyć się na swoim komputerze rezultatami. Cóż jeszcze z superlatyw? Monograficzna kompletność. No i jeszcze jedno – przedmowa, którą napisał Benoit B. Mandelbrot. Jeśli ktoś chce przeżyć niezwykłą przygodę z matematyką... No i tu problem. Udało mi się nabyć tylko pierwszą część. Owszem po cenie mocno zaniżonej, powiedzmy dumpigowej, ale drugiej nie było, bo nie. Miałem obok na półce całą furę albumów, jakichś fidrygałków, "jakie to ciekawe" ale tego co chciałem, ani trochę. No cóż, księgi nie wydał prywatny wydawca, ale PWN. Skończyła się dotacja? W każdym razie, gdyby się komuś udało trafić, wycyganić, wykołować, ewentualnie nabyć nawet drogą kupna. Koniecznie.

 

Baron

 


 

H.-O.Peitengen, H. Jurgens, D. Saupe.

Granice chaosu. Fraktale.

Przekład: K.Pietruska-Pałuba,

K.Winkowska-Nowak

PWN, Warszawa 1997

 

 

Po prostu Lem

 

Istnieją książki legendarne. Jedne legendarnie śmieszne, inne wciągające, wstrząsające, są wreszcie książki legendarne, bo trudne. Nikt nie czytał, pośród towarzystwa krążą tylko opowieści o nich. To na przykład: W poszukiwaniu Straconego czasu czy Człowiek bez właściwości, ogromne tomiska. Summa Technologiae w tym zestawieniu wyróżnia się niewielką stosunkowo objętością. Czy ta książka ma cokolwiek wspólnego z fantastyką? Z dzisiejszą, niewiele, ale to coś napisał Stanisław Lem. Jest to chyba jedyny pisarz polski, który na świecie jest identyfikowany. Przekonałem się na własnej skórze, pytałem m.in. młodych Niemców. Znali TYLKO Lema. Czym jest Summa? No cóż, autor wcale nie żartował, tytuł sugeruje coś bardzo trudnego i jest. To zbiór refleksji, diabli wiedzą czy esejów, na pewno lemo-monologów o przyszłości, teraźniejszości, a najwięcej o postępie naukowo-technicznym i co z tego wszystkiego może wyniknąć. Rzecz była pisana bardzo dawno temu. Wszelako na przykład rozważania na temat poszukiwania cywilizacji pozaziemskich prawie nic nie straciły na aktualności. Owszem, zupełnie nieaktualne, ba nawet śmieszne są zachwyty Lema nad komputerami, które mogą w sekundę wykonać milion operacji. Nazwijmy to umownie, eseje są trudne, nawet bardzo w odbiorze. Są to raczej filozoficzne rozważania, które mają charakter pracy podstawowej. Na nic nam dotychczasowe doświadczenie – Lem sam wymyśla, trzeba uważnie śledzić tok rozumowania, a jak się w głowie zatka, książkę odłożyć i wyjść na spacer. To jest chyba najwięcej warte – nigdzie indziej niczego takiego nie przeczytamy. To znaczy, dziś znajdziemy popłuczyny po Lemie. Wiele teorii może się wydać nam ewidentnie znanych, ale uważnie czytając, stwierdzimy, że to co znamy z gazetowych stron, to jednak coś innego. Fizyk może się do różnych rzeczy przyczepić, w rozważaniach o zduplikowaniu pana Smitha Lem twierdzi, że maszyna, która tylko skanuje położenie atomów w jego ciele, i taka, która "rozpyla" je, obie działające po to, by zapisać budowę ciała delikwenta, dostarczą tej samej ilości informacji. Nie, z zasady nieoznaczoności wynika, że ta rozpylająca MOŻE dostarczyć jej więcej (głupia satysfakcja, przysolić mistrzowi...). Ale też nie ma to znaczenia dla toku rozumowania. Lem, choć nie wszystkowiedzący, jednak to co trzeba, wie. W książce, oprócz trudnych rozważań, znajdziemy wiele smaczków, przykładów, danych, szokujących zestawień. Choćby dla tego jednego warto podejść do niełatwej lektury.

 

Baron

 


 

Stanisław Lem Kraków 1964

Summa Technologiae

Wydawnictwo Lubelskie Lublin 1984

s. 352

 



Czytaj dalej...




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Wywiad numeru
Hormonoskop
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Andrzej Sawicki
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
Piotr Zwierzchowski
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Raven
Iwona Surmik
Michał Gacek
Jozef Girovsky
MPK
Anna Brzezińska
Feliks W.Kres
Ben Bova
Kir Bułyczow
Andreas Eschbach
Andrzej Pilipiuk
Eryk Algo
 
< 04 >