strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 06>>>

 

Recenzje (1)

 

 


Książka

Dzieci?

 

Jest taki stary kawał: dlaczego Kain zabił Abla? Bo mu Abel zakończenia filmów opowiadał.

No i jakby nie patrzeć, cokolwiek by napisać, mogę się okazać takim Ablem, a nie chcę. Są książki, w których akcja warto mknie do przodu, ale potrzeba jej długiego rozpędu, i te pozycje można śmiało streścić (chociaż w recenzjach powinno się tego unikać). A są powieści, gdzie ni cholery powiedzieć o akcji nie można, bo i spojler od razu, i wszelką przyjemność czytelnikowi się odbierze.

Mam przed sobą właśnie ową drugą "przypadłość". Właściwie wszystkie książki Carda mają tę niewątpliwą zaletę, że szybko zaczyna się w nich dziać coś, co uniemożliwia streszczanie. Za to jaką to jest karą dla piszących zajawki na czwartej stronie okładki! Tak napisać, żeby zachęcić do kupna i nie zdradzić za dużo.

Ale co tam, spróbuję, chociaż umiejscowić akcję w czasie i przestrzeni. W Teatrze cieni Ender wciąż jeszcze leci na miejsce kolonizacji, by w dalekiej z naszego, ziemskiego, punktu widzenia spotkać prosiaczki. My ten motyw już znamy, jeesh Endera, pozostały na Ziemi, jeszcze nie. A Groszek, Petra, Peter Wiggin i Kant Zupa wciąż walczą z Achillesem, dołączają do nich inne postaci z Cienia Hegemona: Suriyawong, Alai i Virlomi. Świat staje w obliczu wojny: oblężone Indie zaczynają stawiać bierny i dość zaskakujący Chińczyków opór, ci planują podbój kolejnych terytoriów, Europa siedzi cicho, Międzynarodowa Flota nie wtrąca się do działań na Ziemi, jedynie ministerstwo kolonizacji w osobie Graffa, oprócz idei rozpraszania gatunku ludzkiego na licznych planetach, chce i może pomóc... aaa, tego już nie powiem: ani co chce, ani komu pomóc.

Groszek z Petrą wciąż uciekają, odraczając w ten sposób zawisły na nich wyrok śmierci. Ale przecież kiedyś trzeba będzie stanąć z Achillesem twarzą w twarz, tym bardziej, że zawładnął on embrionami noszącymi geny (i klucz Antona) Groszka. Nic nie zdradzam! Tak napisane jest na okładce.

Tyle treści.

Mną i miłością, jaką otaczam książki Carda, kieruje właściwie jedna rzecz już od lat. Przecież wciąż czytamy o dzieciach. Ender, gdy ratował ludzkość przed Formidami, miał około 10 lat. Groszek, zaczynając naukę w Szkole Bojowej – nawet mniej. Teraz mam do czynienia z osobami niespełna dwudziestoletnimi. Pewnie się równolatki oburzą: jak to? Nie jesteśmy dorośli?

Nie, nie o taką dorosłość, zapisaną datami w metrykach, mi chodzi.

Skoro dzieci, to i dziecięcego zachowania bym oczekiwała: początkowo szczenięcej beztroski, potem nastoletnich wygłupów, później ewentualnie prób podejmowania dojrzałych decyzji. A i Groszek, i Petra, i nawet Peter mają doświadczenia, których kilkudziesięciolatkowie są pozbawieni. Na ich barkach spoczywa los całej ludzkości. Peter jest Hegemonem od lat. Tytularnym, co prawda, pozbawionym jakiejś totalnej władzy, ale sprawujący ten urząd w imieniu zjednoczonej ludzkości. Jeesh Endera otoczony jest szacunkiem każdej napotkanej istoty. Każda ich decyzja jest ważka, większość wypowiadanych słów ma wagę. Nawet tak osobiste doznania, jak rodząca się fascynacja seksualna jest brzemienna w skutki.

Nie chciałabym być w ich skórze, nie zniosłabym brzemienia odpowiedzialności. A oni muszą – taką mają rolę wpisaną we własne życie.

Jestem niezmiernie ciekawa, jakie jeszcze przygody dla tych dzieci wymyśli Card. I jak te dzieci będą się realizowały w "dorosłym" życiu.

 

Karolina Wiśniewska

 

Orson Scott Card

Teatr cieni

Przekład: Piotr W. Cholewa

Prószyński i S-ka, 2003

Stron: 304

Cena: 32 zł.

 

 


Książka

Ludzki Madderdin?

 

Inkwizytor. Sługa Boży. Młot na czarownice. Miecz Aniołów. Po prostu Mordimer Madderdin – bohater kolejnego zbioru opowiadań Jacka Piekary – który na kartach owego zbioru pięciokrotnie podejmuje próbę pocieszenia grzeszników, naprowadzania ich na właściwą drogę, drogę wytyczoną przez Boga Wszechmogącego. Jak w poprzednim tomie, zatytułowanym Sługa Boży, tak i w Młocie na Czarownice Piekara funduje czytelnikowi ponad trzysta stron doskonałej rozrywki. Już pierwszy zbiór opowiadań mogłabym z czystym sumieniem polecić każdemu, kto nie bardzo wie, czym zająć się w – było nie było – długie, zimowe wieczory. Pisałam o Słudze Bożym parę miesięcy temu, przy okazji premiery zbioru. Część druga tę pierwszą przewyższa. Pojawia się w niej bowiem coś na kształt głębi, odrobina wątpliwości głównego bohatera, herezja, która zapada w pamięć zbyt głęboko, decyzje, które podejmuje się niełatwo, pytania, na które nie ma odpowiedzi. Madderdin, wydaje się, zaczyna mieć ludzką duszę – obok fanatycznego zapatrzenia w swą wiarę, zaczyna odczuwać coś jakby współczucie, zrozumienie dla grzesznych postępków innych. To wszystko sprawia, że czytelnik tym chętniej pozwoli się poprowadzić przez świat, w którym Chrystus zszedł z krzyża, by pokarać niewiernych ogniem i mieczem. Trzeba też oddać Jackowi Piekarze, że opowieści z tego świata snute są doskonałym językiem, ubarwione świetnymi dialogami, a bohaterowie, choć stanowczo mało przystają do naszego świata, są wcale prawdopodobni. Bezwzględnie lepiej nakreśleni niż miało to miejsce w pierwszym tomie. Szczególnie ujął mnie Kostuch w opowiadaniu Żar serca, tak był rozbrajająco ludzki. Sam Mordimer również staje się przystępniejszy, prawdziwszy i zaczyna budzić sympatię, a nie jedynie krzywy uśmiech na twarzy czytelnika. Przed nami jeszcze spory kawał zimy do przetrwania, niejeden wieczór spędzony pod kocykiem, przy powieści Piekary ów wieczór choć długaśny, jak to zimą bywa, zleci jak z bicza strzelił. Obiecuję. A książkę polecam.

 

Dominika Repeczko

 

Jacek Piekara

Młot na czarownice

Fabryka Słów, 2003

Stron: 320

Cena: 27,99

 

 


Książka

Czy leci z nami Kurt?

Co by nie mówić, wizja końca świata nie jest dla literatury pomysłem nowym. Jakby nie patrzeć, historia tego motywu ciągnie się od powstania Apokalipsy św. Jana, abstrahując od wymiaru religijnego, najpopularniejszego dzieła katastroficznego w historii piśmiennictwa. Czy zatem można w tej materii wymyślić jeszcze coś nowego? Cóż, patrząc na Paradoks Leibniza można odpowiedzieć filozoficznie – i tak, i nie. Książka Brajdaka jest z jednej strony dziełem mało oryginalnym i to z założenia. Z drugiej, prezentuje sobą pewną jakość, której próżno szukać w polskiej literaturze, a już na pewno w fantastyce. Już z opisu na okładce dowiemy się, że powieść ta została powstała z dużą dozą Vonneguta w domyśle. I to jest prawda. Każdy, kto przynajmniej zna (a jeszcze lepiej lubi) tego autora, odnajdzie w Paradoksie nieomal tę samą manierę, specyficzny język narracji, nawet podobne poczucie humoru i wyczucie absurdu. Jednak radziłbym zastanowić się nad sięganiem oskarżeń o plagiat, bo to grozi dość niebezpiecznymi konsekwencjami – narażeniem się na śmieszność. Paradoks, opowiadając historię szefa urzędu do walki z fanatyzmem religijnym, który w karykaturalnej wręcz, liberalnej do absurdu Holandii próbuje odnaleźć ostatniego sprawiedliwego, by zdeprawować go i w ten sposób oddalić Apokalipsę, nie jest (jak sądzę...) książką próbującą "udawać" Vonneguta. Jest raczej książką napisaną przez człowieka zaczytanego w tym autorze i w ten przewrotny nieco sposób składającym mu hołd. A do tego, co bardzo istotne, Brajdak posiada doskonałe wyczucie tego stylu i sporą inteligencję własną, dzięki czemu otrzymujemy książkę dowcipną, błyskotliwą i przyprawioną równie charakterystyczną nutą zdrowego cynizmu. Paradoks jest także dość celną satyrą na dzisiejszą europejską mentalność i kulturę. I to w ujęciu bardziej ogólnym, nie ograniczającym się wyłącznie do Holandii, która tutaj jest akurat najbardziej jaskrawym przykładem. Za to, w moim odczuciu, nie jest w najmniejszym stopniu książką obrazoburczą, dla mnie nawet niespecjalnie kontrowersyjną. Oczywiście, nie to przełożenie, nie ta skala, ale pod pewnymi względami przypomina mi Ostatnie kuszenie Chrystusa, które (znów powtórzę: w moim odczuciu) jest filmem głęboko religijnym, uduchowionym, a jego przesłanie jest absolutnie odwrotne od zarzucanego. I podobnie jest z Brajdakiem. Pod pozornie krotochwilnym i szyderczym płaszczykiem czają się całkiem poważne pytania o naszą prawdziwą wiarę i religijność, a zwłaszcza o moralność. A umiejętność stawiania odpowiednich pytań jest znacznie, znacznie cenniejsza, niż ślepa wiara bez choćby najmniejszej próby zastanowienia.

 

Konrad Bańkowski

 

Alexander Brajdak

Paradoks Leibniza, czyli do zobaczenia w piekle!

SuperNOWA, 2003

Stron: 174

cena: 23 zł

 

 


Książka

O Wichrach i Ludziach

 

Jestem poniekąd w kropce. Przed przeczytaniem tej książki, znając mgliście jej treść i krótki fragment z zapowiedzi, zarzekałem się, że raczej na pewno mi się nie spodoba. Czemu? Bo jakoś nie przemawia i nigdy nie przemawiała do mnie magia gór. Owszem, połazić, pozachwycać się widokami, raz na czas nie zaszkodzi. Ale nie jestem z tych, co to plecak, mapa i dwa tygodnie od schroniska do schroniska. Zwyczajnie, jak dla mnie, w górach jest za mało wody. Tej płaskiej, nie tej pionowej.

Tak więc, nie chwytają mnie góry, denerwują górale w reklamach kolejnego piwa i ogólnie owczarek polski nizinny. A mimo wszystko zauroczeniu się nie oparłem. Zauroczeniu Wichrami Smoczogór. To naprawdę, absolutnie wyjątkowa książka. Chwytająca za duszę, serce i co tam jeszcze w człowieku się zmieści. Piękna. A jej największą siłą jest... opowieść. Powiedziałbym, gawęda. Szostak to filozof mieszkający w Krakowie. Samo połączenie daje gwarancję jakości. Ponadto swą książką daje dowód absolutnego wręcz wyczucia góralskiej mentalności, kultury, a przede wszystkim tradycji bajania, gawędy właśnie. A splata to wszystko (jakby komu było mało) z jeszcze jednym, nieodłącznym góralskim atrybutem – muzyką. Muzyką, która jest ważna dla treści samej historii, ale jest też obecna, nieomal namacalna (nasłyszalna?) w samej książce, w języku, jakim Szostak się posługuje, w narracji, w tempie i kompozycji. Co do historii, to przyznać należy, że jest to książka zaskakująca. Niewątpliwie, dzięki wielu elementom, można bez większego ryzyka powiedzieć, iż jest to fantasy. Ale taka, z jaką do tej pory nie mieliśmy do czynienia. Coś jak mountain fantasy ukute na wzór urban... Nawet Oramus byłby zadowolony, bo bohaterowie gdzieś idą. Choć bez artefaktu, za to ze Śmiercią uwięzioną w dudach. Dwóch głównych bohaterów, jeden miejscowy, drugi obcy, przyjezdny, stanowią niesamowicie wyważoną parę. Są zarazem niezwykle podobni i niezwykle od siebie różni, porozdzierani, jak cały świat według filozofii górali ze Smoczogór. I to rozdarcie, rozdwojenie, staje się także udziałem czytelnika, bo nie sposób nie zapragnąć znaleźć się tam z nimi, porozmawiać ze skrzatem, może spotkać Władcę Wichrów, ale nade wszystko siąść na ławeczce, pykając fajkę.

Szostakowi, do tego wszystkiego, udała się znakomicie jeszcze jedna rzecz. On, tak naprawdę, konstruuje, wymyśla swoich górali. Ich podobieństwo do naszych, realnych, nie bierze się z kierpcy i ciupagi z Cepelii. To właśnie ta subtelna góralska filozofia sprawia, że są nam bliscy. I budzą tęsknotę. Za góralszczyzną, której być może nie ma i nigdy nie było, a być może jest, ale nie mnie, człowiekowi z nizin, ją odnaleźć. Chyba, że w książce.

 

Konrad Bańkowski

 

Wit Szostak

Wichry Smoczogór

Agencja Wydawnicza Runa, 2003

Stron: 223

cena: 23,50

 



Czytaj dalej...




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Wywiad numeru
Hormonoskop
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Andrzej Sawicki
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
Piotr Zwierzchowski
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Raven
Iwona Surmik
Michał Gacek
Jozef Girovsky
MPK
Anna Brzezińska
Feliks W.Kres
Ben Bova
Kir Bułyczow
Andreas Eschbach
Andrzej Pilipiuk
Eryk Algo
 
< 06 >