strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Zakużona planeta
<<<strona 28>>>

 

Droga do wolności

 

 

Na lądowisku stał transportowiec. Duża, zaniedbana maszyna od wielu lat dobrze służyła Zakładowi. To miał być jej ostatni lot, więc od wylądowania zabrano się do czyszczenia, sczerniałego kadłuba. Ylien patrzyła przez kraty swej celi na robotników. Było ich pięciu. Ubrani w takie same stroje jak inni pracownicy Zakładu, z zapałem czyścili pojazd.

Po kilku godzinach wyszedł do nich jeden z Kierowników. Jak na człowieka był przystojny. Nosił czarny płaszcz, ciemne okulary, wydawał się troszkę staromodny. Spokojna twarz, wyważone ruchy, przyjemny głos. Na komendę czyściciele zdwoili wysiłki.

[Ręczne czyszczenie transportowca kosmicznego. Dla pięciu ludzi ze szczotkami (bo o żadnych narzędziach Autor nie wspomniał) – pół godziny roboty...]

Kierownik rozejrzał się. Wkrótce jego wzrok zatrzymał się na ściskających kraty dłoniach Ylien. Po latach spędzonych w Zakładzie straciła swój dawny blask, i choć jej twarz nie postarzała się ani trochę, to wnętrze wydawało się już bardzo zmęczone.

[Zmęczone wnętrze – niezbyt poprawny związek frazeologiczny.]

Mężczyzna zawsze gdy miał okazję przyglądał się jej. Często do niej mówił, ale ona nigdy nie odpowiadała. Tym razem także podszedł do jej krat.

– Witaj Ylien. – Powiedział niskim, przyjemnym głosem. – Dziś kończy się twój pobyt. Uwolnisz się od parszywych strażników, przed którymi tyle lat się broniłaś. Uwolnisz się od mojego spojrzenia i głosu, który znienawidziłaś. Nie pytam, czy cię to cieszy, bo wiem, że nic nie odpowiesz. – Przez chwilę nic nie mówił. Patrzył na jej schowaną w mroku twarz, na delikatne ramiona, przykryte postrzępionymi, wyblakłymi łachmanami. – Wiesz co? Dostaniesz nawet nowe ubranie i nowe kajdanki. – Zaśmiał się. – To dziwne, ale będzie mi cię brakowało. Bez ciebie to już nie będzie to samo miejsce. Wciąż masz ostatnia szansę z tym skończyć. Wiesz o tym. Dlaczego cena wolności jest dla ciebie za wysoka? Wydawał się czekać na odpowiedź. – Czy byłoby nam źle?

Przerwał mu głos wydobywający się z głośnika – "Przygotować więźniów do transportu".

– Żegnaj Ylien. Więcej się nie zobaczymy – Powiedział odchodząc. A w jego głosie słychać było prawdziwy smutek.

[Dlaczego cała scena jest dla mnie przeraźliwie sztuczna? Może dlatego, że "Kierownik" deklamuje? Wieloletni pobyt więźnia pod nadzorem tego samego strażnika powinien zaowocować wytworzeniem między nimi specyficznego języka, zestawu gestów, czy zachowań stosowanych tylko między tymi osobami. Tutaj, niestety – tragedia grecka.]

W chwilę potem rozległ się syk pneumatycznych drzwi. Przestarzałe [Przestarzałe? W porównaniu z czym?] wierzeje rozsunęły się na boki, wpuszczając do celi jaskrawe, sztuczne światło. Strażnicy nie weszli do środka. Starali się być groźni, ale wyglądali na przestraszonych.

[Dla kogo starali się być groźni i kto ocenił ich jako przestraszonych?]

Dziewczyna bezszelestnie ruszyła przed siebie. Znała korytarze Zakładu na pamięć. Tym razem przyszło jej skręcić w odnogę, którą szła tylko raz w życiu, przed wieloma laty.

Transportowiec Arrow wyglądał niemal jak nowy. Srebrne poszycie błyszczało w promieniach słońca, wpadających przez otwarte wrota doku.

[No, szybko chłopakom poszło, ale o tym już wspominałem.]

Ylien nie sprawiała problemu. Spokojnie zajęła miejsce w ładowni i czekała.

[Więzień specjalnego znaczenia umieszczony w ładowni? Na podłodze? Czy to aby bezpieczne dla więźnia, a przede wszystkim dla obsługi statku?]

Była pewna, że poleci sama, że została już tylko ona. Ale myliła się. W Zakładzie trzymano jeszcze jednego Specjalnego Więźnia.

[Ejże, przez lata pobytu w "Zakładzie", w którym znała każdy korytarz, nie domyślała się, że kogoś tam jeszcze tam zapuszkowali?]

Szedł ze spuszczoną głową. Poszarpane włosy zasłaniały pozbawione blasku ciało. Prowadzono go na łańcuchach, a trzymający je ludzie odwracali twarze.

Ylien podniosła głowę i powoli zwróciła ją w kierunku więźnia. Do całkiem białych oczu zaczął napływać błękit. Wargi wypełniła krew.

[Czyje?]

– Byliście ostatni. – Powiedział strażnik. – Nasz region jest teraz czysty.

Klapa podniosła się i z sykiem docisnęła do kadłuba. Silniki uniosły statek do góry. Wewnątrz zapaliło się białe światło.

– Ylien. – Z trudem wydobył z siebie głos. – To ty?

– Tak Revin. To ja.

– Płaczesz.

– Tak.

– Zawsze wiedziałem kiedy płaczesz. – Uśmiechnął się. – Ale nie wylewaj łez. Nie ma po co... Mogę cię dotknąć?

– Tak.

– Jesteś piękna jak zawsze. – Stwierdził gładząc jej rękę. – Jaka szkoda, że cię nie widzę.

– Niebawem odzyskasz wzrok. To tylko kwestia czasu.

– Tak, to tylko kwestia czasu... Moja Ylien. Ile lat minęło?

– Nie wiem. Straciłam rachubę przy czterdziestu. Spróbuj odpocząć. Zajmę się twymi oczami.

– Dobrze.

Długo nie mógł zasnąć. Nie wiedział gdzie ich transportują. Czuł tylko zmiany grawitacji. Był pewien, że minęli Marsa i planetoidy.

[Koło Marsa charakterystycznie wibrowały blachy podłogi ładowni, a planetoidy przelatywali znaną metodą trzy razy pełnym ciągiem w lewo i dwa razy w prawo.]

Kiedy spał Ylien dokładała wszelkich starań by jego oczy znowu zaczęły widzieć. Zdawała sobie sprawę przez co musiał przejść, żeby utracić wzrok, co w ich przypadku jest niemal niespotykane. Po kilku godzinach ogromnego wysiłku upadła na podłogę ze zmęczenia.

[A mnie zżera ciekawość, cóż za tajemne rytuały odprawiała Ylien? Niestety, Autor skąpi nam danych.]

Statek wylądował gładko. Klapa ładowni syknęła i powoli zaczęła odsłaniać głowy stojących za nią strażników.

[Tych samych strażników?]

– Wstawać – warknął jeden z nich. – Ale już.

Ylien pierwsza otworzyła oczy. Wciąż była wyczerpana.

[Czemu? Nie odpoczęła podczas lotu?]

Wstała. Do pomieszczenia wpadło suche, chłodne powietrze. Słońce, mniejsze niż na Ziemi, świeciło jej prosto w twarz. Lekko trąciła nogą leżącego jeszcze Revina.

[Ot, taki przyjacielski kopniak wymierzony kalece.]

Korzystając z odrodzonego zmysłu, przyglądał się dwóm, stojącym kilka metrów przed nim, uzbrojonym mężczyznom. Zbiło ich to trochę z tropu, ale starali się być stanowczy.

[Zaraz, zaraz, o czym mowa? Odrodzony zmysł? Czy to się objawia np. wysypką, którą mogli zauważyć strażnicy?]

– Od tej chwili przestajecie być własnością Zakładu. – Rozpoczął wyższy. – Przechodzicie teraz w ręce Kolonii. Niebawem dołączycie do pracujących tu waszych pobratymców. Wysiadajcie.

Oboje ruszyli przed siebie. Grunt był skalisty. Widząc przyglądająca się otoczeniu Ylien, wysoki mężczyzna rzekł.

– Macie szczęście. Przed laty był to pustynny teren. Jednak zlitowano się nad wami i zazieleniono okolicę. Rozejrzyjcie się.

[Wiedziałem! Krwawa dyktatura! Trawa malowana na zielono, drzewa malowane na prosto. Ale litościwa krwawa dyktatura.]

– Gdzie my jesteśmy? – Zapytała dziewczyna rozglądając się wokoło.

– Jesteście na Europie, jednym z księżyców Jowisza.

[No tak... Właśnie zastanawiała się, co to takiego dużego, w paski, zajmuje sporą część nieba i czemu tak wysoko podskakuje, chcąc zrobić nawet mały krok.]

Wkrótce od lewej strony transportowca nadleciał inny pojazd. Był mniejszy, nowocześniejszy i bardziej zadbany.

[Nowocześniejszy od czego, przepraszam Szanownego Autora?]

Stanowił nową formę poduszkowca.

[Nową formę? A czym, jeśli łaska, różnił się od poduszkowców "klasycznych"?]

Ze środka wyszła kobieta. Wyższa od Revina, patrzyła na niego z pogardą.

[Zaraz, do tej pory postacią kluczową była Ylien. To czemu nagle porównanie do Revina, o którym czytelnik wie znacznie mniej?]

– Znów wy. – Zwróciła się do pilotów. – Dawno was tu nie widziałam. Czyżby jakaś nowa zdobycz?

– Nie. – Odparł wysoki. – To już weterani Zakładu. Siedzieli kilkadziesiąt lat. [Ponad czterdzieści!] Nadadzą się do pracy. Szczególnie on. Może nie wygląda na potężnego, ale siły mu nie brakuje. Przynajmniej nie brakowało mu u nas. – Zaśmiał się obrzydliwie. – Na ćwiczeniach. [Ćwiczenia w Gułagu?]

– Rozumiem. – Uśmiechnęła się kobieta. – Zabieram ich. Wpadniecie do nas na noc? [Pytanie astronomiczne. Kiedy na Europie jest noc?]

– Nie, chyba nie możemy.

– Dlaczego? Byłoby przyjemnie. Dajcie się skusić.

– Innym razem. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia.

Piloci wsiedli do transportera. Silniki ruszyły rozwiewając dokoła masę piachu. Arrow oderwał się od podłoża i szybko zniknął w czerni kosmosu. [Czy Szanowny Autor miał kiedyś okazję stać w pobliżu startującego jakiegokolwiek pojazdu wykorzystującego do napędu zasadę odrzutu? Chyba nie, bo w innym wypadku pozwoliłby odjechać obserwatorom sceny na odpowiednią odległość. Mała rzecz, a świadczy...]

– Ruszajcie się. – Burknęła zmieniając wyraz twarzy na groźny. [Groźne wyrazy twarzy stanowią znaczną część opisu postaci utworu. Czy koniecznie?] – Nie mamy czasu. Trzeba was na nowo oznakować. No już. Do wozu.

Cała trójka zajęła miejsca w poduszkowcu. Zjechali szybko w dół zbocza.

Las wydał się Ylien wspaniały. Od tak dawna nie widziała zieleni, że niemal zapomniała jak wyglądają drzewa. [Dlaczego? Czemu w jej poprzednim miejscu pobytu nie było drzew? Więźniowie Gułagu wycięli wszystkie?] Ktoś kto tworzył te rośliny postarał się. Wyglądały prześlicznie. Gdzieniegdzie można było dostrzec jakieś zwierzę przemykające się ukradkiem, w obawie przed dostrzeżeniem. [No tak, bo takie dostrzeżone zwierze nie jest już tym samym zwierzęciem, co niedostrzeżone.]

– Niebawem będziemy na miejscu. – Przemówiła wysoka kobieta. – Nie stawiajcie oporów, a znakowanie przebiegnie szybko, ale i tak boleśnie. Szkoda, że nie macie krwi. Wtedy można by z wami urządzać wyborne zabawy. Taaak, wasza krew... – Wydawała się rozkoszować myślą o torturach. [Co to jest? Sado-maso dla ubogich? Bolesne znakowanie, przy braku krwi, wprawiające oprawczynię w ekstazę na myśl o krwi, której nie ma?]

Sunęli przez wąską ścieżkę z dużą prędkością, kiedy z zewnątrz dobiegł dźwięk uderzenia. Poduszkowiec zachwiał się, ale nie przestał lecieć. Kolejne uderzenie było bardziej niefortunne. [Dla kogo?] Zaczęli zwalniać. Po chwili statek [chyba pojazd?] wraz z trójką pasażerów stanął na ziemi.

– Cholera! – Zaklęła kobieta. – Zawsze są z wami problemy. [Zawsze? To nie pierwszy raz? A co ochrona zrobiła, aby zapobiec powtarzającym się wypadkom?] Siedźcie grzecznie na miejscach. Zaraz wracam.

Otworzyła drzwi i wyszła gdzieś do tyłu. Przez chwilę jeszcze słyszeli jej przekleństwa. Potem był tylko dźwięk elektroniki naprawczej. [Ciekawość, jak taki dźwięk brzmi?] W pewnym momencie wszystkie odgłosy ustały, ale ona nie wracała.

– Cos się dzieje Revin?

– Nie wiem. Ale pewnie zaraz się przekonamy.

Nie mylił się. W chwilę później ujrzeli zakapturzoną postać. Bez pytania nieznajomy wyjął z szarego płaszcza palnik laserowy i przeciął kajdany.

– Chodźcie – Powiedział melodyjnym głosem. – Nie mamy czasu. Zaraz zjawi się tu ktoś z Kolonii.

Posłuchali go. Za zniszczonym poduszkowcem stały trzy ślizgacze. [Poduszkowiec to pojazd znany ogółowi, a ślizgacz? Cóż to jest? Pomieszanie znanego z nieznanym, czasem daje ciekawe efekty, ale tym razem wprowadza zamęt.] Odjechali.

Z bliska widać było obskurność metropolii. [Oksymoron?] Po ulicach wałęsali się pijani ludzie, między kontenerami swoje legowiska układali pracownicy kopalni. Z okien leciały nieczystości, a powietrze drżało od transowej muzyki wydobywającej się z podziemnych, ciemnych lokali.

Przechodnie nie zwracali uwagi na przyglądających im się Revina i Ylien.

– Jesteśmy już blisko. – Powiedział Dannan wskazując na napis, widniejący na jednej z ceglanych ścian.

– Jedna rasa, ludzka rasa. – Przeczytała Ylien. – Takie hasła pisano kiedyś na Ziemi. Tutaj także się nas nienawidzi? [Afroamerykanie? Rdzenni Amerykanie? Chińczycy?]

– Tak. Jak wszędzie... – Odparł smutny Dannan. – Odkąd istnieje to miejsce, zawsze nami pomiatano... Ale to nie czas na takie opowieści, bo i na nie nadejdzie pora. Kiedy dotrzemy na miejsce poznacie cała naszą grupę. Nie pytam, czy tego chcecie ponieważ myślę, że odpowiedź jest oczywista.

Wjechali do Niskiej Dzielnicy. Żaden dom nie przekraczał wysokości dwunastu pięter. [Przyszłość jako powiększenie teraźniejszości. Popularny zabieg stosowany przez pisarzy fantastyki, ale w czasach Verne`a. Dzisiaj anachroniczne.] Odległe, małe słońce nie docierało już niemal do tego skrawka miasta. Powoli zaczęły zapalać się stare, mrugające neony. W wąskich uliczkach między blokami stały podejrzane osobniki. [Och! A ja tak lubię te podejrzane osobniki!]

– Lepiej nie patrz w ich stronę. – Ostrzegł Dannan. – Niech nie zwiedzie cię ich wygląd.

– Przecież to tez nie są ludzie. [A po czym to poznać?]

– Tak moja droga, ale są oznaczeni. Mają nam za złe naszą wolność. Jeśli ich rozzłościmy mogą nas zdradzić. [W jaki sposób? Co mieliby zdradzić?]

– Rozumiem. [A ja nie. Próbowałem! Bóg mi świadkiem!]

Wkrótce stanęli przed, ukrytymi w zaułku między ścianami budynków, drzwiami. Wydawało się, że to jedyna współczesna rzecz w okolicy. Wejścia chroniła tytanowa powłoka, terminal DNA, paraliżujący podest. Dannan położył dłoń na czytniku kodu dezoksyrybonukleinowego. ["Młody Technik" rocznik 1960. Brak tylko kwestii o wiodącej roli przodującego ustroju.] Po chwili terminal zaświecił zielonym światłem i drzwi rozsunęły się. Wewnątrz było kompletnie ciemno.

– To ochrona przed ludźmi. – Rzucił Dannan. – Żaden człowiek nie przebije wzrokiem tego mroku. Uważajcie. Korytarz jest dobrze zabezpieczony.[Aha. Tajemnica produkcji baterii R-20 i żarówek 4,5V zaginęła wraz ze śmiercią ostatniego dyrektora koncernu Matsushita .]

Weszli do środka. Drzwi zasunęły się za nimi bezszelestnie. W kilka sekund ich oczy przystosowywały się do braku oświetlenia, by w końcu zapłonąć lekką zieloną poświatą.

– Uważaj Revin. Nie masz jeszcze do końca wyleczonego wzroku. Będę cię prowadziła. Daj rękę.

Poszli powoli wzdłuż najeżonego drutami i ostrzami. [Czego najeżonego? Korytarza, tunelu, czego?] Revin rzeczywiście był niemal ślepy. Ciepła dłoń Ylien prowadziła go przez mrok, a on ufnie stawiał kolejne kroki.

Droga nie była długa. W kilka chwil znaleźli się przy ścianie. Dannan po omacku wybadał w niej terminal, przyłożył dłoń, a wtedy otworzyły się przed nimi następne drzwi.

– Witajcie w swoim nowym domu przyjaciele. Korzystajcie z wygód jakie udało nam się tu zgromadzić. [Zgromadzić wygody? Frrrrrrazeologia!] – Powiedział wskazując na naszpikowane nowoczesnym sprzętem wnętrze. – Wkrótce podejdzie do was Arnessity. To nasza zwierzchniczka. Zaprowadzi was do kwater. – Chwilę patrzył na nich, trzymających się za ręce. – Niestety nie możecie spać razem. Takie obowiązują reguły. Przykro mi. [Niestety, równie jasne i zrozumiałe stwierdzenie jak zakaz zakładania rękawiczek.]

– Mimo to dziękujemy ci Dannanie. Wasze trudy zostaną kiedyś nagrodzone, jestem o tym przekonany. Oczywiście będziemy stosować się do waszych zasad, które od dziś są także naszymi.

– Cieszy mnie to. Teraz jesteście jednymi z nas.

Popatrzył chwilę na Ylien i odszedł w lewą stronę. [Lewą, od czego?] Stali na metalowym podeście, z którego schodami schodziło się w dół. Z podwyższenia widzieli obszerne pomieszczenie. Pod sufitem wisiało kilka plazmowych ekranów, które wyświetlały obraz z kamer wewnątrz i na zewnątrz. Poniżej przy kilku biurkach siedzieli podobni Dannanowi mężczyźni, pracujący przy komputerach. Krzątało się kilka osób przynoszących wciąż jakieś informacje czy to na osobistych tabliczkach, czy w pamięciach holograficznych. [Sieć padła?] Do pomieszczenia prowadziło kilka wejść, każde zabezpieczone terminalem. [Terminal w przypadku ataku pluł ogniem?]

Wkrótce zostali zauważeni przez wysoką kobietę. [Z góry doskonale było widać, że była wysoka. Była to kolejna wysoka osoba w tym opowiadaniu. Obsesja jakaś, czy co?] Miała blond włosy, niebieskie oczy i niezwykle przejmujący wyraz twarzy. [Czy ja czegoś nie doczytałem, czy na początku fragmentu poświęconego "dyspozytorni" mowa była o całkowitej ciemności? Ta ciemność i ekrany, plus świecące oczy osób potrafiących widzieć w tej ciemności, a tu nagle blond włosy i niebieskie oczy. Coś tu chyba nie pasuje.]

Powoli podeszła do nich. Stanęła przed Revinem, ukłoniła się lekko, na co on odpowiedział także ukłonem. Następnie spojrzała na Ylien, zlustrowała ją wzrokiem od stóp, aż do czubka głowy, po czym rzekła.

– Witam w naszych skromnych progach. Nazywam się Arnessity. Czekaliśmy na was od dłuższego czasu. Co prawda martwiliśmy się, że tylko ty – wskazała na dziewczynę – tu dotrzesz. Na szczęście dotarliście oboje i to w samą porę. Już jutro będziecie nam potrzebni. Na razie nie zajmujcie swoich umysłów zmartwieniami. Musicie odpocząć.

Szybko odwróciła się w stronę drzwi po drugiej stronie sali. Jej włosy zafalowały w powietrzu, w czym Ylien dopatrywała się prowokacji. Nie zareagowała jednak, chciała odpocząć.

Dostali wygodne kwatery. Mieli swoje łóżka, łazienki, telewizory.

– Ponadto muszę wam dać komunikatory, bez których nie wolno wam wychodzić poza teren naszej bazy. Wasze położenie będzie ciągle monitorowane, dzięki czemu zawsze was znajdziemy. – Wręczyła obojgu po małym chipie. – Zostawiam was teraz. Rano obudzi was Dannan. Życzę dobrej nocy. [Komunikatory (całe, z ekranami, głośnikami itp), czy tylko chipy? I gdzie niby te chipy mieli by sobie... ehem... umieścić?]

Oddaliła się z gracją godnej królowej. [Że jak, proszę?] W kilka sekund znikła za zakrętem jasnego korytarza. [Brrr... A tak przy okazji, to jeszcze chwilę temu, korytarze były ciemne, jako zapora przed itd...]

– Nareszcie wolni Ylien. Nareszcie...

– Znowu razem... Już dłużej bym nie wytrzymała. [No tak, czterdzieści lat wytrzymała. Ale ani dnia dłużej.]

Objęli się czule. Revin pocałował płaczącą dziewczynę [(O! To tam jeszcze jakaś płacząca dziewczyna była? Trójkącik, znaczy się?)] w odzyskujące blask włosy. Zastygli w bezruchu, a każde z nich pogrążone było w myślach o przeszłości.

Na Europie czas mierzono według przyjętej na ziemi rachuby. Doba miała dwadzieścia cztery godziny, każda po sześćdziesiąt minut, naliczanych po sześćdziesięciu sekundach.

[Nasza dozgonna wdzięczność Autorowi za wyjaśnienia na poziomie przedszkola.]

Tak pojmowany czas nie zgadzał się z występowaniem dnia i nocy na tym satelicie, jednak aby w komunikacji zachować porządek, należało dopasować życie na Europie do zegarków z Ziemi. W ten sposób nie zawsze w nocy było ciemno, a w dzień jasno. [Dziwne tylko, że Autor nic nie wspomina o obecności potężnej tarczy planety macierzystej na niebie księżyca.]

Równo o pierwszej nad ranem czasu ziemskiego czujne uszy Revina wychwyciły dźwięk rozsuwających się drzwi. W progu pojawiła się kobieca postać. Po falujących włosach poznał, że to Arnessity.

– Witaj. – Szepnęła. – Jak się czujesz?

Revin był zaskoczony sytuacją.

– Dziękuję ci pani. Dobrze. Czy chciałaś czegoś ode mnie?

Wyraźnie zbita z tropu zmieniła minę na surowszą. [O! Znowu surowa mina!]

– Owszem. Przyszłam cię ostrzec, że ciężki dzień przed nami.

– Dziękuję za tę uwagę. Jeśli..

– Oczywiście. Już sobie idę.

Szybko wstała z łóżka i odeszła w kierunku drzwi. Na chwilę obróciła się jeszcze, patrząc z nadzieją, czy Revin nie zmienił zdania. Musiała jednak wyjść niezadowolona.

***

Dannan był punktualny. O dziewiątej wszyscy Wolni, jak o sobie mówili, zasiedli do narady. Miała ona miejsce w specjalnym, długim pomieszczeniu, wyposażonym w holograficzny rzutnik, służący do omawiania planu sytuacyjnego. [Rzutnik służący do omawiania? Może lepiej zaczekać z opisem rzutnika do czasu, w którym okaże się niezbędny, a sposób jego działania wynikał będzie z narracji?] Zebrało się około trzydziestu członków. [Członków czego? ]Byli poważni, skupieni. Ostatnia na salę weszła Arnessity. Wszystkie oczy zwróciły się na nią. [Może – "ku niej"? ] Ona jednak szukała swoim wzrokiem Revina. Patrzyła przez chwilę w jego, chore nadal, oczy, potem usiadła w swoim fotelu i zaczęła obrady.

– Dzień dobry wszystkim zgromadzonym. Dzisiejsze spotkanie będzie niezwykłe z dwóch powodów. Pierwszy z nich to obecność dwójki nowych Wolnych: Revina oraz Ylien. Drugi to kategoryczny zwrot w naszych działaniach. [Kategorycznie sprzeciwiam się błędnemu stosowaniu przymiotników! ]

Zapewne domyślacie się o czym mówię i zastanawiacie się dlaczego tak długo zwlekałam. Nie ukrywam, że nasza zwłoka była spowodowana niemocą. [No to trzeba było jak najprędzej do nemocnicy, pane Havranek! ] Wcześniejsza realizacja planu, który za chwilę przedstawię byłaby wcześniej niemożliwa. Dopiero teraz, wzmocnieni przez dwójkę naszych nowych przyjaciół będziemy w stanie do końca przeprowadzić skomplikowaną operację.

W tym tygodniu całe nasze wysiłki skupią się na generatorze o nazwie HUMAN. Wszyscy wiem, że jest to replika ziemskiego generatora EDEN i właśnie to urządzenie blokuje naszą Moc. Nie przesłyszeliście się. Jeżeli uda się nam zniszczyć tę konstrukcję, nasze zdolności znów zaczną być użyteczne. Czy jesteście ze mną?

Rozległo się donośne "Taaak". [Prawdę mówili. Byli w tym samym pomieszczeniu. Może należało zapytać "Czy zgadzacie się ze mną?"] Dziękuję wam za poparcie. Wielu z was już bardzo przyczyniło się do powodzenia akcji. Wielu dopiero będzie miało okazję. Naszym pierwszym krokiem musi być rozpoznanie. Co prawda trochę już wiemy, wciąż jednak tajemnicą pozostaje dokładna lokalizacja generatora. W celu zlokalizowania celu postanowiłam wraz z Dannanem utworzyć kilka trzyosobowych grup zwiadowczych, które zbadają domniemane lokalizacje urządzenia. [Chwileczkę! Co ta niezwykle tajna organizacja robiła przez te wszystkie lata oczekiwania na Ylien i Rivena? Wykręcała żarówki na złość ludziom?]

Jeżeli uda się nam zrealizować pierwsze zadanie będziemy musieli zdobyć plany całej stacji. Wiemy z różnych źródeł, że HUMAN i EDEN to jedne z najlepiej strzeżonych miejsc w ludzkim świecie. [Nowość. Okazuje się, że są dwa światy. Ludzki i nieludzki. Pytanie: po którym z tych światów oprowadza na Autor?] Unieszkodliwienie ochrony będzie bardzo trudnym zadaniem, tym bardziej, iż dysponujemy bardzo ograniczoną ilością amunicji.[ Nie zdążyli uzbierać. Wykręcanie żarówek jest bardzo czasochłonne. ] Nasza nadzieja leży w intelekcie. Trzecim i ostatnim krokiem będzie zdetonowanie ładunków przy generatorze i tym samym jego destrukcja. Czy są jakieś pytania?

– Tak. – Odezwał się jeden ze siedzących przy końcu stołu. Położył dłoń na podłokietniku. Siedzisko oderwało się od podłogi i z lekkością przeleciało nad zgromadzonymi. Będąc już blisko przewodniczącej mężczyzna zaczął. – Do wysadzenia generatora wszystko jest jasne. Dręczy mnie jednak myśl co potem. Jeżeli zniszczymy tak cenny twór ludzki to oczywiste jest, że ich armia przyleci zrobić z tym porządek. A wiemy jaką mocą dysponują. Jak mamy stawić im czoła?

– Rozważałam także to Eldarze. Jak mówiłam, do tej pory było to niemożliwe. Dużo jednak myślałam i czytałam przez długie lata i pewnego dnia natrafiłam na wzmiankę o Zakładzie. Raport jego zarządcy wyraźnie mówił o potrzebie natychmiastowej eksterminacji jednego z Więźniów Specjalnych, z uwagi na jego nagromadzenie Mocy. W drugim raporcie wspominano o jeszcze jednym więźniu płci żeńskiej, który jakoby był w stanie myślami unieruchamiać strażników. [Ciekawe, w jaki sposób weszła w posiadanie tych raportów, przeglądając gazety?] Mówię o szlachetnym Revinie oraz Ylien, którzy według moich domniemań są bezpośrednimi spadkobiercami naszej dawnej Potęgi i będą w stanie zatrzymać swoją Mocą każde natarcie ludzi. Czy się mylę?

Wszystkie oczy były teraz zwrócone w stronę Revina. Przemowa Arnessity wyraźnie dodała mu skrzydeł. Siedział wyprostowany, dostojny. Jego oczy nabrały wyrazistości. Podobnie było z Ylien, która słysząc słowa przewodniczącej zaczęła bardziej wierzyć w siebie. [Ja raczej zacząłbym się bać. Przywódczyni spisku, opierająca cały plan na dwóch przybyszach (o których do niedawna nie wiedziała, czy w ogóle przylecą), mająca dość ogólnikowy plan opartych na niesprawdzonych założeniach.]

– Nie mylisz się pani. – Powiedziała jedna ze zgromadzonych. – Przecież to widać. Moc emanuje od nich na odległość i czeka na wyzwolenie.

Na sali zawrzało. Zgromadzeni zaczęli twierdząco machać głowami, [I znowu ta frazeologia! Machać można ręką!] patrzeć się to na siebie to na dwójkę nowych Wolnych.

– Zgadzamy się. – Powiedział donośnie najpotężniejszy ze wszystkich. Uniósł się ze swoim fotelem. – Przekonałaś nas Arnessity. Jesteśmy gotowi.

Na poważnej twarzy przewodniczącej powoli zaczął malować się uśmiech.

– W takim razie postanowione. Za chwilę niech każde z was uda się do centrum. Tam zostaniecie podzieleni na oddziały i dostaniecie współrzędne celów, które należy zbadać. Dziękuję.

Pospiesznie zerwano się z siedzisk i ruszono do drzwi. [Dlaczego nie polecieli fotelami? Byłoby chyba łatwiej? W scenie "obrad", Autor zapoznał czytelników rewelacyjnym i rewolucyjnym wynalazkiem. Latającymi fotelami. Czy dobrze domyślamy się, że poruszają się one, wykorzystując napęd antygrawitacyjny? Jeżeli tak, czekamy na przykłady innego wykorzystania zasad antygrawitacji. ]

Revin, Ylien i Dannan stali na uboczu rozmawiając o akcji, kiedy podeszła do nich Arnessity.

– Przykro mi panowie. Nie znalazłam wam nikogo do pomocy. Będziecie musieli wyruszyć w dwójkę.

– Ależ nie ma problemu. – Odparł Revin. – Pojedzie z nami Ylien.

– Obawiam się, że to niemożliwe.

– Ja.. jak to?

– Ona nie bierze udziału w akcji. – Obdarzyła dziewczynę podłym wzrokiem. – Będzie mi potrzebna tutaj.

[Cóż za głębia psychologiczna! Ratuuuuunkuuuuu! Toooooonę! (a może dwie tony?)]

– Ale...

– Poradzimy sobie. – Przerwał Dannan. – Bądźcie spokojne.

– Będziemy. Wierzę, że dacie sobie radę. Chodźmy Ylien. Nie opóźniajmy ich odjazdu.

Odeszły.

– Dlaczego to zrobiła?

– Dobrze wiesz Revin. – Odparł spokojnie Dannan obracając się w kierunku wyjścia. – To normalne. Nasze kobiety zawsze takie były... przynajmniej tak mi się wydaje. Wierzysz, że się nam uda?

– Wierzę Dannan. Wierzę.

***

Słońce stało w zenicie. Szary piach niczym ciecz hamował ślizgacze, ocierając się o tytanowe poszycia. Na pustyni nie rosły żadne rośliny, na niebie nie było, ani jednego ptaka. To pustkowie było dziewiczym terenem Europy, która przed przybyciem pierwszych więźniów była całkowicie martwa. [ Tutaj aż prosi się, króciutki opis przyczyn, dla których księżyc Jowisza, pokryty do tej pory na całej powierzchni wiecznym lodem – stał się nagle pustynią. ]

Wysokie wydmy wydawały się falować w oddali. Gorąco bardzo doskwierało, pozbawionym termicznych skafandrów, zwiadowcom.

[To lubię. Ten gorunc taki... Słońce, wicie, w zenicie... Że zacytuję ś.p. Bogusza Bilewskiego "dokoluśka śnieg! A my w owies i bockiem, bockiem, ku niemu!"]

Mimo niewygody dzielnie brnęli przed siebie, stawiając czoło rozpoczynającej się burzy piaskowej.[ Jak widać, mamy zapewne do czynienia ze znaczącym błędem w terraformizacji Europy. Zamiast niegościnny, pokryty wiecznym lodem księżyc ogrzać do temperatury przyjaznej człowiekowi – podgrzano go za bardzo. Ciekawy temat na opowiadanie. ]

– Musimy szukać schronienia. – Krzyknął Dannan. Szum wiatru niemal całkiem go zagłuszył. – Musimy się ukryć! – Krzyknął ponownie, kiedy Revin się zatrzymał. – Zaraz zacznie się burza.

– Gdzie się tu chować? – Odpowiedział Revin, wypluwając z ust piasek.

– Musimy znaleźć jakąś wysoką wydmę. To jedyna możliwość. Inaczej trzeba będzie zawrócić!

– Co?

– Chodź!! – Machnął ręką.

Dannan rozejrzał się dookoła. Ze zdziwieniem stwierdził, że jakieś trzy kilometry od nich znajduje się wysoka wydma, stanowczo opierająca się nawałnicy. Tą wydmę odległą od nich o trzy kilometry, zauważył w szalejącej burzy piaskowej? Dał znak i szybko ruszył w kierunku wzniesienia. [Szybkie ruszanie przez pustynię w czasie burzy piaskowej, oznacza najczęściej tempo średnio szybkiego żółwia.]

Był to nasyp bardzo osobliwy.[ Nasyp czy wydma? ]Schronili się za najbardziej pionowym stokiem. [Ciekawe sformułowanie. No i to chowanie się nie po zawietrznej, ale tam, gdzie "najbardziej pionowo"]. Wiatr nie wiał tu tak mocno i nie niósł ze sobą tak dużych ilości piachu jak gdzie indziej.

– Całe szczęście, że istnieją takie wydmy. – Rzekł Revin zdejmując kask z głowy i przecierając czoło. – Jeszcze takiej nie widziałem. Popatrz jakie ma proste stoki, wyglądają niczym ściany.

– Rzeczywiście. Nie czas jednak na podziwianie natury. Muszę się skontaktować z Centrum i powiedzieć im jaka zaszła sytuacja. Pomóż mi, ustaw antenę. Nie patrz tak. Musimy używać takich antyków, żeby nikt nie przechwycił naszego sygnału. No już. Ruszaj się.

Burza ustała. Słońce wciąż było wysoko.

– No. Możemy ruszać Revin.

– Poczekaj. Nie podoba mi się ta góra. Coś jest w niej nie tak. Popatrz na inne wydmy. Wszystkie idą w szpic i mają łagodne stoki. A tutaj? Pionowe ściany! [Zgroza! Doszli do wydmy o pionowych ścianach, i już po kilku minutach zaczęli coś podejrzewać. Stirlitz zamyślił się. Spodobało mu się to, więc zamyślił się jeszcze raz...]

– Już to mówiłeś. Nie mamy czasu. Zostaw ją. [No, bardzo prawdopodobne. Dwóch nieludzi wychodzi szukać nie wiadomo czego, a gdy znajdują coś, czego nie znają, jeden z nich nie ma ochoty sprawdzić, co to...?]

– Poczekaj. Objedźmy ją dookoła.

Revin wsiadł na ślizgacz i z głową zwróconą w kierunku wydmy, powoli ją objeżdżał. [A skąd tam się nagle wziął ślizgacz? Jeszcze przed chwilą brnęli przed siebie trzy kilometry do zupełnie nieciekawej wydmy o pionowych ścianach.] Dannan stał bezradnie na piasku podpierając ręce na biodrach. Wkrótce znikł Revinowi z oczu.

– Dannan. – Odezwał się przez komunikator. – Chodź tu.

Spotkali się po przeciwnej stronie wzniesienia.

– Zeskanuj strukturę tej ściany. [Ja bym najpierw zastukał ręką, ale ja nie mam skanera]

Poprosił Revin. Skaner chwilę mielił dane.

– Struktura metalowa!– Zdziwił się Dannan. – Jak to możliwe?

["Też się nad tym zastanawiam, Siara, przyjacielu..."]

Spójrz. Odczyt nie kłamie.

[I co o tej strukturze metalowej można było wywnioskować z odczytu skanera? Czy może podał rodzaj metalu, albo wielkość, albo... cokolwiek poza tym, co można zobaczyć gołym okiem?]

Nie spoglądając na ekran Revin podszedł do stoku. Powoli wysunął przed siebie dłoń, by lekko dotknąć powierzchni wydmy. Była normalna, pokryta piaskiem. [Zawsze wydawało mi się, że wydma to jest piasek nagromadzony w jednym miejscu, ale ta była inna. Była tylko pokryta piaskiem.] Także mocniejsze sprawdzenie nic nie wykazało.

– Poczekaj Revin. Pozwól mi spróbować.

Ślizgacz zbliżył się do ściany. Uruchomiła się sekwencja deszyfrująca zamki.

– Jeżeli są tu jakieś drzwi uruchamiane elektrycznie, to zaraz się otworzą.

Piasek zaczął odsłaniać matową powierzchnię u szczytu wzgórza. Powoli kwarcowy kamuflaż odkrywał kolejne spawy stalowego poszycia konstrukcji. Proces trwał dwie minuty.[ Czy szanowny autor nie przesadza? Elektroniczny wytrych wygląda w tej scenie równie prawdopodobnie jak królik wyciągnięty z kapelusza. ]

Stali przed niskimi, trochę wyższymi od wzrostu przeciętnego człowieka, drzwiami. [Zaskakujące. W moim domu drzwi też są nieco wyższe od wzrostu przeciętnego człowieka.] Były lekko uchylone, bo zamek odpuścił już wcześniej.

W środku panowała ciemność. Chłód doskwierał od pierwszego kroku postawionego wewnątrz tego obiektu. Głos niósł się długo, wielokrotnie powtarzany przez echo. Gładki niczym aksamit wiatr smagał ich twarze.

– Jest przeciąg Dannan. Wiesz co to znaczy.

– Wiem. Nie jestem jednak pewien, czy nasza ciekawość nas nie zgubi.

– Łącz mnie z Arnessity. Musimy się dowiedzieć, gdzie może prowadzić korytarz. [A skąd, przepraszam Arnessity miałaby wiedzieć, gdzie prowadzi tunel, o którego istnieniu nie miała pojęcia?]

– Dobrze. Idź do ślizgacza. Ja się rozejrzę.

Ksenonowe światło stacjonarnej latarki wypełniło ogromną wnękę. [Tajemnica baterii R-20 nie zaginęła bezpowrotnie! Hura! Niepokoi mnie jednak ta stacjonarna latarka. Za chwilę mogą się pojawić stacjonarne taczki, aż się boję, co jeszcze?] Sklepienie wisiało dopiero na wysokości sześćdziesięciu metrów. Dalmierz wskazał długość i szerokość siedemdziesięciu metrów.

– Imponujące. – Powiedział szeptem sam do siebie. – Po co tworzyli takiego kolosa?

Powoli ruszył w kierunku schodów, które dostrzegł po prawej stronie. Początkowo małe, zaczęły nabierać szerokości. Prowadziły do kolejnych wierzei, tym razem rozsuwanych i dużych. Wejścia chronił terminal. Był jednak stary, tak bardzo, że nie badał DNA. Po bokach powolnie kręciły się dwa wentylatory.

– Powiedziały, że jeszcze nie wiedzą, gdzie prowadzi ten tunel... O! Jak tu wysoko... Słuchaj. Może byśmy wyszli na zewnątrz?

– Dlaczego? – Zapytał Dannan nie odrywając wzroku od drzwi.

– Nie lubię takich miejsc. Stanowczo za wysoko. [Zaraz, bo się zgubiłem. Czego właściwie ten Dannan się boi? Wysokiego budynku? ]

***

Arnessity wygodnie siedziała w fotelu. Ciężar jej głowy spoczywał na fantastycznie wyprofilowanym zagłówku [Zachodzę w głowę, jak wyglądał ten zagłówek], tak aby dać ukojenie zmęczonym mięśniom szyi. Jasne włosy kontrastowały z czernią skórzanego obicia. Ylien nie miała tak pięknych loków – jeszcze.

Pokaźny, można by rzec – snobistyczny, monitor wisiał przed nimi dwiema. [Snobistyczny monitor w tajnej kryjówce rebeliantów. Czy to nie przesada?] Przedstawiał on satelitarna mapę powierzchni Europy.

– Nic się nie dzieje. – Rzekła znudzona Arnessity. – Zanim dotrą do swoich celów trochę czasu minie. A każda sekunda działania tego systemu to bardzo duże ryzyko. Korzystamy z satelity Kolonii. Słuchasz mnie?

– Tak słucham.

– Ale masz cichutki głos. Ciężko mi to mówić, ale współczuję ci.

– Czego?

– Zakładu. Tyle lat... to musiało być straszne.

– Jesteś nad wyraz miła. – Spojrzała Ylien na siedzącą w fotelu szefową.

– Nie myśl sobie za dużo. Staram się. Co ja mówiłam?

– Uważaj!!! – Krzyknęła Ylien patrząc na monitor po lewej stronie.

– Do kogo mówiłaś?

– Do... do tego człowieka, który właśnie zginął. Idą! Idą tu!!

– Kto idzie? Uspokój się. – Obróciła się w stronę monitora. Na chwilę zamarła.

– Zbierzcie wszystkich w tej sali. – Donośnie komenderowała Arnessity. – Zgaście wszystko co się da. Wyłączcie zasilanie główne i awaryjne. Weźcie broń i przychodźcie tu czym prędzej. Ylien! Wyłącz odbiornik satelitarny. Natychmiast!

Zgasły światła. Jeden po drugim cichły komputery, czerniały ekrany. Oddechy stały się niewyczuwalne. Wydawało się, ze sala jest pusta.

***

Zamieć ustała całkowicie. [Przepraszam, to co tam w końcu tam w końcu wiało? Piasek, czy śnieg? ] Powiewał sobie tylko leciutki wiaterek. Wydmy rzucały już dość długie cienie.

– Straciliśmy łączność Dannan. Coś się musiało zepsuć. – Uśmiechnął się Revin. – Wiedziałem, że ten złom się do niczego nie nada. Trudno. Wejdźmy do tunelu. Bez nawigacji i tak nigdzie nie pojedziemy.

– Wiesz co? Dziwię ci się. Dopiero co wyszedłeś z Zakładu... i to po kilkudziesięciu latach i już o tym zapomniałeś?

– Nie zapomniałem. – Popatrzył dziwnie na Dannana. – Ale trzeba żyć dalej. Czymże było to kilkadziesiąt lat wobec wieczności jaka jeszcze przed nami?

– Wieczność czeka nas tylko wtedy gdy wyłączymy generator. Pamiętaj o tym. Teraz chodźmy. W tej sali, której nie lubisz, mógł się znajdować generator. Skanery wykazały resztki energii pod sufitem. [Resztki energii polatywały sobie pod sufitem hali swobodnie?] Ale jeżeli miał tu być, to jego wymiary nie mogły przekraczać przekroju tunelu.

– Niewykluczone, że szukamy czegoś wielkości lodówki, a sala jest rodzajem pudła rezonansowego, które nadaje mocy polu HUMAN`a. [Świetne! Wyruszyli na wyprawę, nie wiedząc, czego szukają. Weszli, nie wiedząc gdzie, ale mają przeczucia, że to tu. Lodówka z pudłem rezonansowym w kształcie wydmy o pionowych ścianach. Sporo, jak na moją biedną głowę.]

– Całkiem możliwe. Jeżeli urządzenie faktycznie się tu znajdowało to nie potrzebuje zewnętrznego źródła zasilania. W hali brak jakichkolwiek złącz.

– Szukamy więc pudła wielkości człowieka, które mogło wydostać się stąd tylko na dwa sposoby. Albo na pustynię, albo przez tunel. [Przebóg! Lodówka uciekła!]

– Wokół wejścia do korytarza jest duże skupisko energii...

– Nie ma się co zastanawiać. Musimy jakoś otworzyć te drzwi.

Stanęli przed masywnymi, rozsuwanymi wierzejami.

– Popatrz na to. – Rzekł zdziwiony Dannan, wskazując na skaner. – Odczyt cieplny wskazuje na to, że drzwi były używane niedawno... bardzo niedawno.

– Ile mogło minąć czasu od ostatniego zamknięcia? – Zapytał Revin wodząc dłonią wzdłuż połączenia dwóch skrzydeł wrót.

– Nie wiem... – potarł dłonią czoło. – Kilka godzin...

– Dwie, trzy?

– Możliwe. Możliwe, że pół. [Dokładny ten skaner. Drzwi były używane. Pół godziny albo kilka godzin temu.]

– Ktoś nas ubiegł. – Nie odrywał wzroku od metalowej płyty, oddzielającej ich od tunelu. – Jak to możliwe?

– To niemożliwe! U nas nie ma przecieków. Przecież... przecież walczymy dla wspólnego dobra. To nie miałoby sensu!

– Skoro tak mówisz... Jesteś tu dłużej. Wierzę ci.

– Nie lubię ironii. Posłuchaj Revin. Między nami nie ma wrogości. Przecieki, przynajmniej celowe, są niemożliwe.

– Więc pozostaje komunikacja.

– To tez jest nierealne. Komunikatory działają na bardzo przestarzałych przekaźnikach. Nikt już ich nie używa.

– Więc może to po prostu zbieg okoliczności. Możliwe, że co jakiś czas przewożą generator w inne miejsce, żeby lepiej go chronić.

– Może... – Odparł Dannan analizując dane wyświetlane na skanerze.

– Nie dumaj. Nie będziemy tak stali. Przyprowadź ślizgacz. Może coś zdziała.

Dannan ociągał się. Dopiero po pięciu minutach ślizgacz rozpoczął otwieranie elektronicznego zamka. [Już nawet nie chcę sprawdzać, gdzie właściwie i którędy wprowadzono ten ślizgacz i jakiej on był wielkości?]

– Otwarte.

– No... nie za bardzo. – Odparł zdziwiony Revin.

– Zamek puścił.

– Więc zaspawali je od wewnątrz. Tu jest szpara. – Wskazał na dosyć szeroką wyrwę blisko posadzki. – Daj poduszkę magnetyczną.

– Już. Proszę.

Revin umieścił małą metalową kostkę w szczelinie. Obydwaj trochę się odsunęli.

– Włącz nadajnik. Zacznij od niskiego natężenia.

Powietrze dookoła poduszki zaczęło falować. Gołym okiem widać było ogromne siły działające w tym miejscu. Po kilkunastu sekundach metalowe skrzydła zaczęły przeciągle stękać.

[Też tak miewam czasami...]

W chwilę potem rozległ się huk rozrywanych spawów i drzwi z impetem schowały się w ścianach.

Zimne powietrze powiało od strony czerniejącej się otchłani tunelu.

– Złóż lampę Dannan. Ja idę po swój ślizgacz.

***

Zapadła kompletna ciemność. Po kilku sekundach ich oczy zapłonęły zielonym światłem. Ściany były idealnie gładkie. Żadnego oświetlenia.

– Tunel jest prosty. Dwadzieścia kilometrów.

– Jedźmy.

Ślizgacze sunęły powoli i bezgłośnie. Mijały minuty, kwadranse. Po ponad godzinie dotarli do następnych drzwi.

– Czy? Czy za tymi drzwiami? Już? Już będzie po wszystkim?

– Najpierw popatrz na czujniki ruchu. Ja rozejrzę się za terminalem.

– Hmmm. Wygląda na to, że po drugiej stronie nic się nie rusza.

– Jakieś oznaki życia? – Zapytał Revin, przypatrując się ścianie, po lewej stronie bramy.

– Czekaj. Tak... Coś tam jest! To.. – Przetarł oczy. – To niemożliwe! Revin! To nie człowiek. To jeden z nas.

– A generator? – Zachował spokój Revin. – Czy to tu?

– Bardzo prawdopodobne. Bez skanera to czuć. Przynajmniej ja czuję się słabszy.

– Ja także. Nie ma portalu, ktoś go zniszczył. Z jakiego materiału są zrobione wrota?

– Tytan.

– Nie przebijemy bronią...

– Normalnie byłoby to niemożliwe. Jeśli jednak dopasować by fale nadajnika do częstotliwości generatora, to można by je skruszyć. Tak mi się wydaje.

– Brawo! – Rozchmurzył się Revin. – Ustaw wszystko. Jak tylko drzwi odpuszczą wbiegnę do środka i zniszczę urządzenie.

[Drzwi odpuszczą. Ale Kiemlicze nie!]

Jeśli to generator, dalej już nie musimy nic planować.

– Miał być silnie strzeżony.

– To może być mit. Możliwe, że są tam automatyczne działka. Tak... to bardzo możliwe. – Zasępił się.

– Nie boisz się?

– Teraz się zastanawiam czy szybki atak nie będzie głupotą. Jeśli nam się uda, to wolałbym zniszczyć go z odległości...

– Rozumiem. – Zaśmiał się Dannan. [Ja przestałem rozumieć. Jakiś czas temu. Dwóch "nadludzi" weszło do czegoś, czego nie znają i chcą wyłączyć coś, o czym nie mają bladego pojęcia. A organizacja, którą reprezentują, pracowała nad tym czterdzieści lat.]

Niemal bezgłośnie potężne skrzydła bramy zmieniły się w pył. Pomieszczenie za nimi było kopią "wydmy". Lampa ksenonowa rozświetliła halę. Na środku stał metalowy prostopadłościan wysokości około dwóch metrów.

– Uważaj. – Dannan chwycił za ramię Revina. – Laserowe czujniki. Popatrz pod nogi.

– Dzięki. Ty popatrz na ściany. Co to?

Powierzchnia boczna walcowatej konstrukcji nie była gładka. Wydawało się, że pokrywają ją jakieś małe roboty.

– Wyglądają jak pająki. – Szepnął Revin. – Są ich tysiące. – Rozejrzał się dookoła niemal z podziwem.

– Są różne rodzaje. Widzisz? Te po lewej są niczym skorpiony.

– Myślisz, że nas widzą?

– Skanery nie wykazują jakiejkolwiek aktywności na powłoce.

– A teraz do rzeczy. – Rzekł Revin zwracając oczy ku prostopadłościanowi. – Jak unieszkodliwić generator?

– Pracuję nad tym.

– A te oznaki życia? Mówiłeś, że coś tu żyje.

– Tak. I to mnie martwi. Wygląda na to, że w generatorze jest właśnie ta, podobna do nas, forma życia. Nie rozumiem jak to ma działać. Może to nie jest generator którego szukamy?

– Jest, czy nie, w środku siedzi jeden z nas. Trzeba mu pomóc.

– Mam. – Syknął po chwili Dannan. – Popatrz. Tak wygląda wnętrze tego urządzenia.

Przez chwilę wpatrywali się w ekran skanera.

– Jeżeli całość jest organiczna to nie ma problemu. Podgrzejemy to trochę laserem i będzie po wszystkim.

– Zaraz, zaraz Revin. Myślisz, że ludzie nie daliby tak ważnej rzeczy żadnego pancerza? Przecież to jedno z ich największych przedsięwzięć.

– To prawda. Ale ludzie są mało rozgarnięci. Spodziewają się ataku od strony wejścia, a nie od zaspawanych drzwi.

– To po co by je spawali?

– Żeby się nie obawi... to nie ma sensu. Jesteśmy już tak blisko. Zniszczmy to i uwolnijmy się...

– To nie może być takie proste. Nie – stuknął dłonią w ślizgacz – to nie jest możliwe. Revin! Co ty robisz?

– To co zrobić powinienem. – Zawołał biegnąc w kierunku generatora.

***

Głośny syk ciętego tytanu docierał aż do wnętrza głównego pomieszczenia. Wszyscy,

którzy zostali, skryli się pod stołami i siedzieli w ciszy.

– Czy to już koniec?

– Nie Ylien. Na pewno nie. Nie mów nic.

– Dobrze.

Chwilę milczały, ale Ylien nie wytrzymała.

– Będziemy się bronić?

– Ale jesteś głupia... Tak będziemy. Jak to sobie wyobrażałaś? [Kompletnie rozumiem tego akapitu. Ja też zapytałbym, czy mam się bronić, czy może poddać? Nie zabili do tej pory, nie zabiją i teraz.]

– Mamy szanse?

W tym momencie Arnessity jeszcze bardziej posmutniała. Rozejrzała się dookoła. Wpatrywała się głęboko w każdą parę zielonych ogników.

– Zawsze są szanse. Nie możemy tracić nadziei.

Powłoka generatora była lekko wilgotna. Przypominała skórę, ale była znacznie mniej elastyczna. Strzał z pistoletu laserowego mało pomógł, nawet nie pozostawił śladu. Obudził za to całą chmarę robotów, do tej pory uśpionych na ścianach. W budynku zapaliło się jaskrawe światło. Włączyła się głośna syrena.

– Dannan. – Krzyknął Revin w komunikator. – Chodź tu. Zabierz wszystko co mamy. Teraz musimy się spieszyć.

W mgnieniu oka z tunelu wyłoniły się dwa ślizgacze.

– Celuj we wszystkie, które zeszły już na posadzkę!

Najwidoczniej wprawiony w kierowaniu ogniem Dannan bardzo szybko eliminował pierwsze fale napływającego ze wszystkich stron wroga. Revin po kolei próbował różnych broni. Poczynając od laserów, na konwencjonalnym karabinie kończąc. Nic nie pomagało.

Po około minucie pająki zaczęły się wycofywać, a ich miejsce zajmowały potężne skorpiony. Żądła wyglądały nad wyraz niebezpiecznie.

– Kryj się!

Z rozgrzanego do białości końca ogona trysną niebieski płomień.

– Nic nie działa? – zapytał w pośpiechu Dannan.

– Nie! – Odpowiedział Revin uchylając się przed kolejnym strzałem. – Żadna z broni nie daje efektu!

– Próbowałeś wszystkiego?

– Chyba tak. – Odparł Revin spoglądając przez ramię, z której strony nadejdzie następne uderzenie. – Poczekaj. Mam tu jeszcze nóż.

– Daj spokój. Uciekajmy.

– Osłaniaj mnie!

Revin wyjął z kieszeni w spodniach długi sztylet, który dostał przed laty od jednego ze strażników Zakładu w zamian za uzdrowienie córki. Według klawisza ostrze nie zostało zrobione przez ludzi. [Kolejny królik z kapelusza. Skoro tak doskonale przecina każdy, nawet najbardziej odporny materiał, to jak Revin przechowywał go w kieszeni?]

Długim skokiem znalazł się przy generatorze. Wziął potężny zamach. Ostrze bezgłośnie i lekko przecięło powłokę. Naddarte poszycie zaczęło pękać coraz bardziej.

– Uważaj!! – Rozległ się krzyk Dannana.

Revin szybko się obrócił, ale było za późno. Gruba niebieska struga bez trudu przebiła jego klatkę piersiową. Oczy straciły barwę, a bezwładne ciało upadło na ziemię.

***

Salę odpraw rozświetlił płomień palnika, przecinającego ostatnie drzwi. Skryci pod biurkami ze zrezygnowaniem patrzyli jak centymetr po centymetrze zbliża się ich koniec.

– Jeśli stanie się najgorsze. – Powiedziała głośno Arnessity. – To powinniście wiedzieć, że wasze byty nie były bezcelowe. Dokonaliśmy tego, czego nikt przed nami nie zrobił. Zrobiliśmy pierwszy krok ku odmianie. Nasze czyny nie pójdą w niepamięć. Musi...

Przerwał jej huk upadającej na metalowy podest, wyciętej płyty drzwi. Struga jasnego światła grubym snopem oświetliła ukrytych pod blatami Wolnych. Zielone płomienie znikły. Dłonie chwyciły broń i z wnętrza w kierunku wyrwy posypał się grad pocisków.

Amunicji było niewiele. Po pięciu minutach zabrakło naboi.

– Zapalcie światła. – Zażądała Arnessity. – Niech nie myślą, że się boimy.

Do sali wbiegło dziesięciu uzbrojonych mężczyzn. Na końcu wszedł jedenasty, nieuzbrojony dowódca.

– Co my tu mamy? – Złapał swoją brodę w palce i zaczął energicznie ugniatać. – Proszę, proszę. Panna Arnessity. Ile to już lat cię nie widziałem w kopalni?

– Dużo, bo stałeś się już dziadkiem. – Uśmiechnęła się szyderczo.

– Właśnie tego u ciebie nie lubiłem. Tej wiecznej przekory. Szkoda, że już nie będziesz miała czasu się tego oduczyć. Zabijcie ją. – Powiedział głośniej.

Stojący najbliżej żołnierz zszedł z podestu i stanął przed Arnessity. Powoli podniósł karabin do góry. Od czoła dziewczyny dzieliło lufę kilkanaście centymetrów.

– Boisz się, że nie trafisz? – rzekła do spoconego mężczyzny. – Nie denerwuj się. To chyba nie takie trudne.

Egzekutor zwlekał z wykonaniem wyroku.

– Strzelaj baranie. – Krzyknął do niego dowódca. – Na co czekasz?

Widząc jednak opadający do ziemi karabin, sam podszedł do Arnessity, wycelował i już miał strzelać, gdy rozległ się głos Ylien.

– Nie zrobisz tego. – Powiedziała melodyjnie.– nie pozwolę na to.

Dowódca speszył się. Popatrzył na drobną Ylien i wybuchł śmiechem.

– Ty? Ty mi nie pozwolisz? Proszę. – zaśmiał się. – Zatrzymaj mnie. To może być całkiem zabawne.

Arnessity nie wiedząc co się dzieje spojrzała na swoją wybawicielkę i ze zdumieniem stwierdziła, że skóra Ylien przestała być półprzezroczysta, a oczy nabrały blasku.

– Zabawne może być. Ale nie dla ciebie. – Wyciągnęła rękę przed siebie. – Trzeba było tu nie przychodzić.

Basowy pomruk przebiegł po sali. Powietrze wokół dłoni Ylien zgęstniało. Po chwili przezroczysta fala z niesamowitym impetem popłynęła w kierunku stojących ludzi i rzuciła nimi o ścianę. Czerwona krew trysnęła na odległość kilku metrów plamiąc monitory.

– Udało im się. – Uśmiechnęła się Ylien. Znów wyciągnęła dłoń, ale tym razem wykonała ruch dookoła pomieszczenia. Przy ścianach pojawiły się pachnące kwiaty. – Jesteśmy wolni.

Po jej policzkach popłynęły gorące łzy. Spod stołów wyszła reszta Wolnych. W ich wnętrzach znów zaczęło tętnić życie.

***

Siła ognia ciągle rosła. Dannan ledwo unikał pocisków i promieni, którymi zasypywały go ze wszystkich stron roboty. [Wojny gwiezdne – scena w korytarzu, bohaterowie uchylający się z gracją przed powoli lecącymi promieniami laserów. Lubię ten film.] Podbiegł do leżącego na ziemi Revina. Odciągnął go od pulsującego generatora, który wydawał się pękać. Torując sobie drogę laserami z pełną prędkością wpadł do tunelu. Z trzęsących się ścian budynku zaczęły spadać roboty. Ślizgacze mknęły z pełną prędkością przez tunel. W dwie minuty dotarli do Wydmy. Po dziesięciu sekundach znów znaleźli się na pustyni. Dannan patrzył jak tunel powoli zapada się, zasysając do środka całą wydmę.

Wybuch poruszył piasek na obszarze wielu kilometrów, wzbudzając ogromną zamieć. Revin ocknął się. W jego klatce piersiowej nie było śladu po trafieniu.

– Udało się? – Zapytał wpatrzonego w nadlatująca chmurę piachu, Dannana.

– Revin? – Obrócił się z euforią. – Żyjesz? W takim razie musiało się udać. – Nagle posmutniał. – Tylko patrz co do nas leci.

– Jeśli to był generator, to nic nam nie grozi. Patrz.

Revin powoli wyciągnął rękę przed siebie. Czoło nawałnicy zbliżało się z ogromną prędkością. Zamknął oczy i czekał.

Piasek odbijał się od niewidocznej powłoki. Ani jedna kruszynka nie spadła na stojących w centrum burzy bohaterów.

– Udało się. – Uśmiechnął się Revin. – Jesteśmy wolni.

 

Autor chciał coś napisać. Prawdopodobnie miał to być utwór o trudnej drodze do wolności. I być może wyszłoby mu, gdyby nie próbował na siłę ubrać utworu w koszulkę z napisem "Za wiele lat i bardzo daleko". Autor niestety gubi się w podstawowych realiach, jak dziecię we mgle. Statek kosmiczny, to nie pociąg, w którym można się domyślać kierunku jazdy, na Europie trudno spodziewać się wysokich temperatur, a tajna organizacja istniejąca od kilkudziesięciu lat, raczej powinna wiedzieć nieco wcześniej, czego i po co szuka. A jeżeli już koniecznie chce się napisać o czymś, czego nie jest się pewnym, warto zapytać kogoś, kto wie, choćby po to, aby nie zmuszać bohaterów do krajania nożem czegoś, czego nie był w stanie przeciąć promień światła.

 

Hipolit

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Wywiad numeru
Hormonoskop
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Andrzej Sawicki
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
Piotr Zwierzchowski
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Raven
Iwona Surmik
Michał Gacek
Jozef Girovsky
MPK
Anna Brzezińska
Feliks W.Kres
Ben Bova
Kir Bułyczow
Andreas Eschbach
Andrzej Pilipiuk
Eryk Algo
 
< 28 >