Fahrenheit nr 64 - lipiec-wrzesień 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Bookiet

<|<strona 04>|>

Bookiet

 

 

Kto sieje wiatr, zbiera burzę

Kiedy tuż za stroną tytułową natykam się na mapkę świata przedstawionego, krew krzepnie mi w żyłach, włosy stają dęba, a serce bije jak oszalałe. Bynajmniej nie z radości. Mapa to oczywisty znak, że z pewnością nie połapię się w zawiłościach geograficznych i na bank zabłądzę już na pierwszej stronie tekstu. I choć w przypadku „Siewcy burzy” aż tak źle nie było, nie było też dobrze. Po prostu – nijako.

Główny bohater, Isak, nie ma w życiu lekko. Nienawidzi go własny ojciec, na dodatek chłopak należy do niezwykłego grona białookich, co zdecydowanie nie przysparza mu przyjaciół, za to daje mu niesamowite zdolności fizyczne i ognisty temperament. Niespodziewanie dla wszystkich zostaje protegowanym lorda Farlan, Bahla, i w efekcie jego następcą. Ale, jak to w życiu bywa, zawsze znajdą się osoby lepiej poinformowane od innych i dla nich awans społeczny Isaka nie będzie żadną niespodzianką. Taka była bowiem wola bogów i nikt nie ma nic do powiedzenia w tej kwestii.

Rzucony w nowy świat chłopak czuje się kompletnie zagubiony, a wraz z nim gubi się i czytelnik. Nawet gdyby Lloyd rozrysował wszystkie zależności na wzór i podobieństwo mapy, pewnie i tak nic by to nie dało. Bohaterów, miejsc i intryg jest tyle, że pewnie sam autor się pogubił. Zapewne nie mogąc przypomnieć sobie, o czym pisał przed chwilą, skupia się na niepotrzebnych opisach i tym samym ostatecznie dobija i tak nadwerężoną uwagę czytelnika. Bohaterowie są zbieraniną nieprzekonujących i nudnych postaci poruszających się w świecie, którego sami nie czują. Akcja cierpi na hormonalną huśtawkę nastrojów – zależy od kondycji Isaka, raz pędzi na łeb na szyję, raz stoi w miejscu jak autobus w godzinach szczytu. Widać, że koncepcja miała być spójna. I może byłaby, gdyby nie miał być to cykl, co z góry zakłada, że wszystko będzie się ciągnąć jak flaki z olejem przez co najmniej siedem tomów.

Lektura co prawda nie boli, ale skutecznie otępia na jakiś czas. Niby jest ambitnie, a jedyne, nad czym się człowiek zastanawia, to „czy ja przypadkiem tego zdania nie czytam ósmy raz?”. Niby nie ma być śmiesznie, ale łopoczące frenetycznie sztandary powalają na kolana. Niby ma być ciekawie, ale nie ma na to ani czasu, ani miejsca.

Witajcie w Nibylandii.

 

Rudość

 

Ocena: 4

 

Tom Lloyd

Siewca burzy

Tłum. Anna Kraszewska

Rebis, 2008

Stron: 496

Cena: 29,90

 

 



Jak wrażliwość pokonuje dystans

Są ludzie, którzy tej książki nie przeczytają. I nie chodzi mi o tych, którzy nie będą o niej wiedzieć. Mam raczej na myśli tych, których zrazi prolog. Niespecjalnie wierzę w magię pierwszego zdania, ale lektura prologu w tej książce potrafi odrzucić od lektury. Patos, jaki autorka próbuje nadać przeżytym wydarzeniom jest mocno przesadny. Domyślam się, że to sposób na odreagowanie traumatycznych wydarzeń, ale obawiam się, że tylko osoby z podobnymi przeżyciami są w stanie docenić fabułę. Dla czytelnika, który pierwszy raz się z tym spotyka, może to zadziałać jak nudny amerykański patriotyzm z filmów wysoko budżetowych. Sam nie widzę żadnej odwagi w byciu zastrzelonym z kajdankami na rękach. Zapewne właśnie narażam się wielu osobom, dla których to, co mówię, jest oznaką braku szacunku, ale ofiara to dla mnie nie to samo co bohater. Każdemu jednak polecam ominięcie wstępu i przejście do właściwej części książki. Jest ona na tyle różna w wydźwięku od prologu, że umieszczenie w książce jednej strony tak różnej od reszty tylko mnie dziwi.

Wydarzenia, takie jak przedstawione w „Cenie odwagi”, często rodzą dystans. Zabicie dziennikarza, często nagłaśniane medialnie, bywa podsumowywane jednym zdaniem: „wiedział, w co się pakuje, i pojechał to odebrać”. Szukając wiadomości na temat okoliczności śmierci Daniela Pearla, spotkałem się i z taką opinią. Specyficzny, zdystansowany sposób, w jaki wielu ludzi próbuje się ustosunkować do podobnych sytuacji, pomija jednak najważniejszą rzecz w całym zajściu: emocje osób biorących w tym udział. Nie znając ich, ludzie się dystansują, wydarzenie sprowadzają do suchych faktów.

Właśnie dlatego warto sięgnąć po „Cenę odwagi”. Mariane Pearl daleka jest od opisywania wydarzeń z dystansem. To historia bardzo osobista. Poznając osobę autorki, poznajemy przede wszystkim jej przeżycia. Można się kłócić z argumentem, ale nie da się kłócić z emocjami. Każdy, kto stwierdzi, że Daniel Pearl pchał się tam, gdzie niebezpiecznie, skazując się na śmierć, staje na pozycji człowieka nieczułego, bo książka nie prezentuje intelektualnych argumentów, opiera się na przeżyciach, rzeczach zbyt osobistych, by móc podać na nie przekonywujący kontrargument. Zamiast argumentów jest poszukiwanie zaginionego i ciągłe czekanie na nieuniknione. Nie trudno jest wczuć się w rolę autorki. W końcu każdy oczekiwał kiedyś bliskich, martwiąc się o ich bezpieczny powrót.

 

Lafcadio

 

Ocena: 4

 

Mariane Pearl

Cena odwagi

Studio Emka, 2007

Stron: 254

Cena: 29,00

 

 



Duża książka, mała bajka

Dick King-Smith jest, jak głosi informacja umieszczona na okładce pod jego nazwiskiem, autorem „Babe – świnki z klasą”. Nie da się ukryć, że Babe klasę miała. W filmie, nie wiem jak w książce. I po przeczytaniu „Konia Wodnego” tegoż autora stwierdzam, że całe szczęście, że nie miałam okazji sprawdzić, czy książkowa świnka była równie urokliwa co filmowa. Bo mam bardzo, bardzo poważne podejrzenia, że nie.

„Koń wodny” opowiada już nie o świnkach i zwierzątkach zamieszkujących farmę, ale o tytułowym potworze. Mała dziewczynka mieszkająca w Szkocji, w pobliżu Loch Ness znajduje tajemnicze jajo, z którego wykluwa się tajemniczy stwór. Więcej nie trzeba mówić, każdy może sobie dopowiedzieć, jak to się skończyło. I w tym problem. Historia jest nieciekawa, sztampowa, nie ma w niej napięcia, nawet nie ma czarnego charakteru, choćby najbardziej mdłego, który wniósłby coś do akcji. Nic.

Nie wiem, jak wypadli w ekranizacji bohaterowie „Konia Wodnego”, ale w książce są tak papierowi jakby ich żywcem wyjęto z reklamy margaryny czy proszku do prania, a do tego nudni jak za przeproszeniem flaki z olejem. Koń wodny – potwór jakby nie patrzeć – też jest nudny. Historia też jest nudna...

A to wszystko dlatego, że to jest moim zdaniem bajka dla dzieci. Dla bardzo małych dzieci, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z opowieściami i fabułami, dla których wszystko jest nowe i które nie mają rozpasanych wymagań dotyczących czarnych charakterów z, nomen omen, charakterem.

Tylko dlaczego naiwną bajeczkę z mało emocjonującymi zwrotami akcji, nadającą się moim zdaniem dla małych dzieci, wydano w formie całkowicie pozbawionej obrazków broszurki (ale za to z okładką filmową)?

 

Millenium Falcon

 

Ocena 1

 

Dick King-Smith

Koń Wodny. Legenda głębin

Tłum. Jacek Drewnowski

MAG, 2008

Stron: 112

Cena: 15,00

 

Motocykliści są be!

Kolejna powieść Kathy Reichs „na warsztacie”. Tym razem „Śmiertelne decyzje”, jak zwykle nakładem Red Horse’a.

Mam mieszane odczucia względem tej książki. Co prawda intryga kryminalna jak zawsze wysokich lotów, ciekawostki z różnego rodzaju laboratoriów również, coraz ciekawsza historia głównej bohaterki (znam coraz więcej szczegółów jej życia osobistego), ale jakoś powieść podeszła mi najmniej z dotychczas przeczytanych.

Żeby nie było – to JEST świetna książka. Jednak odbiór miałam ciut długawy jak na kryminał do poduszki. Prawdopodobnie winę ponoszę za to jedynie ja, no i temat, który mi nie podszedł.

Reichs w „Śmiertelnych decyzjach” zajęła się plagą USA i Kanady – gangami motocyklowymi. Od nadmiaru nazewnictwa, historii gangów, hierarchii wewnątrz grup aż kipi. Opisy są sugestywne, jak to u tej autorki bywa, bardzo żywe i niezwykle interesujące, ale... nie dla mnie.

Gdyby pisała o gangach samochodowych – to i owszem, lepiej by mi się czytało.

Abstrahując jednak od moich upodobań (bądź ich braku) – motocykliści jako gangi plagą Ameryki Północnej są istotnie. Działają niczym mafia albo bank – mają swój zarząd, dyrektorów, kierowników oddziałów terenowych, pracowników szeregowych oraz... żołnierzy. Zajmują się praniem pieniędzy, czerpią zyski z hazardu, prostytucji, handlu prochami i bronią. Zarobione w ten sposób pieniądze inwestują na giełdzie. To już nie są te gangi, które w latach osiemdziesiątych przemierzały kontynent z rykiem motorów, „born to be wild”, wiatr we włosach i te sprawy. Teraz to niezwykle sprawnie działające przedsiębiorstwa. A że przy okazji porachunków między gangsterami giną niewinni...

Bo niewinnymi ofiarami zajęła się tym razem Temperance Brennan. Paroletnią dziewczynką, która znalazła się na jej stole sekcyjnym, oraz niekompletnym szkieletem nastolatki wykopanym na terenie posiadłości gangu motocyklistów.

Co uwielbiam w powieściach Reichs, to wykłady i pogadanki o metodach pracy różnych sekcji policji, w szczególności tych od badań wszelakich. W „Śmiertelnych decyzjach” pisarka uraczyła czytelników wykładem na temat krwi: jej rozbryzgów, rozprysków, plam, stężenia i tak dalej. Mogą się schować serie „Kryminalnych zagadek”, takich opisów jak u Reichs w serialach nie doświadczymy.

Co jeszcze zasługuje na uwagę – wątek osobisty Brennan. Jest spójny w poszczególnych częściach, Reichs odsłania w kolejnych pozycjach cyklu coraz więcej z życia Temperance – jej problemy z rodziną, partnerem, zwariowaną siostrę, wybujałego ponad wiek siostrzeńca. Widać, że tworzenie bohaterki sprawia autorce wielką frajdę. Co prawda każda z „życiowych” odsłon przydatna jest dla tej konkretnej sensacyjnej fabuły, ale nie kłóci się z poprzednimi czy następnymi odsłonami, jest prowadzona konsekwentnie i prawdziwie.

Zatem w podsumowaniu recenzji mogę z całą stanowczością napisać: motocykliści są be! A książka jest cacy.

 

Mormor

Ocena: 5

 

Kathy Reichs

Śmiertelne decyzje

Tłum. Marcin Roszkowski

Red Horse, 2008

Stron: 496

Cena: 29,99

 

 



I po co nam to było?

A było tak fajnie. Cieplutko, żarcia w bród, wystarczyło sięgnąć ręką; bezpiecznie, bo drapieżników stosunkowo niewiele, a poza tym zawsze można było zwiać na drzewo. Samce prężyły muskuły, powarkując czasem groźnie na inne samce, samice karmiły młode i iskały swoje futerka. Dyskopatia była śpiewem przyszłości, o dentystach nikt nie słyszał, a pomysł powiększania piersi wzbudziłby radosny rechot. No, bo po co?

Sielanka. Dlaczego więc rzuciliśmy to wszystko w diabły i jakim cudem nam się to w ogóle udało? Drogę, jaką pokonaliśmy, wyruszając z miłej, przyjaznej afrykańskiej dżungli, aby wylądować w innej, mniej przyjaznej, opisuje Chip Walter w książce „Kciuki, paluchy i łzy oraz inne cechy, które czynią nas ludźmi”. Korzystając z najnowszych odkryć wyjaśnia, dlaczego tak się zmieniliśmy i jak to w ogóle było możliwe. Lektura pasjonująca i polecenia godna, wiemy już przynajmniej, kto nas w to wszystko wrobił.

Winowajców jest kilku. Jednak pierwszym odpowiedzialnym jest klimat. Globalne ochłodzenie, ruchy tektoniczne i kilka innych paskudnych wybryków planety spowodowało, że część człekokształtnych musiała nieco zmienić tryb życia i nawyki. Drzew zrobiło się jakby mniej, drapieżników jakby więcej, a na czterech łapach nie dało się szybko uciekać, nie mówiąc już o tym, że widok był nie najciekawszy. Cóż było robić? Siąść i płakać albo wypracować inną postawę życiową, tak zwaną wyprostowaną. Oczywiście nie dało się uniknąć pewnych zmian w budowie stopy, gdyż paluch, idealny do czepiania się gałęzi, jakoś przestał się w dotychczasowej formie sprawdzać. I ten paluch jest głównym współwinnym tego, że życie przestało być sielanką. Bo kiedy już małpa wstała, popodziwiała widoki, kiedy stwierdziła, że jeśli drapieżnik jest szybszy, to warto mu czymś w łeb przyłożyć, a jak się przyłoży dobrze, to można tego drapieżnika wykorzystać na różne sposoby (dzięki temu zresztą zapotrzebowanie na kucharzy i krawców nie maleje), odkryła, że posiada kciuk, który do chwytania, dawania w łeb i robienia różnych rzeczy znakomicie się nadaje. Postanowiła wiec go wykorzystać. I wykorzystała.

Jakby tego jej było mało, stwierdziła, że dotychczasowy system pochrząkiwań, poświstywań, pojękiwań jest mało rozwojowy. Wymyśliła mowę. A potem było już z górki, bo jakoś tę umiejętność trzeba było spożytkować – człekokształtny, który ograniczał się do stwierdzeń, typu: „Wielki, groźny zwierz na dwunastej” zyskiwał opinię nudziarza i nie był zapraszany na imprezy. A to już mogło boleć, tym bardziej, że przyjęcie postawy wyprostowanej doprowadziło naszych przodków do odkrycia piersi i wynalezienia seksu. Nie ma to tamto, trzeba było mieć o czym nawijać, więc tylko kwestią czasu stało się odkrycie emocji i  umiejętności opowiadania kawałów.

I teraz jest: cieplutko, żarcia w bród, wystarczy sięgnąć do lodówki, bezpiecznie, bo drapieżników stosunkowo niewielu, a poza tym zawsze można wezwać policję. Samce szpanują na bryki, nasyłając czasem goryli na inne samce, samice karmią młode i przesiadują u kosmetyczki. Dyskopatia jest powszechnie znana, dentyści żyją jak pączki w maśle, a powiększanie piersi stało się jednym z zabiegów ratujących życie.

Zastanawiam się tylko, po co nam to wszystko było?

 

Ebola

 

Ocena: 6

 

Chip Walter

Kciuki, paluchy i łzy oraz inne cechy, które

czynią nas ludźmi

Tłum. Małgorzata Koraszewska

Rebis, 2008

Stron: 290

Cena: 37,90

 


< 04 >