Fahrenheit nr 64 - lipiec-wrzesień 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Recenzje

<|<strona 05>|>

Recenzje

 

 


Królestwo nieskończonych możliwości

 

okladka

Każda osoba stanowi ośrodek wszechświata. Jest okiem cyklonu, który może się przecinać z zamieszkanymi przez innych królestwami, bądź też pozostawać dla nich nieprzeniknionym. Jak przełożyć tę filozoficzną teorię na język powieści? Aby się przekonać, wystarczy sięgnąć po „Akwafortę”, debiutancką książkę australijskiej pisarki, K. J. Bishop, wydaną przez wydawnictwo MAG w serii „Uczta Wyobraźni”.

„Akwaforta” to najogólniej mówiąc, wspaniała historia o przenikaniu się światów. Akcja powieści rozgrywa się w rzeczywistości z pogranicza snu, narkotycznych wizji i fantasmagorycznych obrazów, gdzie możliwe stapia się z niemożliwym, a magia oplata codzienność tak silnie, że oddzielenie prawdy od ułudy staje się niewykonalne. W tym surrealistycznym świecie, wydarzenia tracą na jednoznaczności, a miejsce pewników zajmują symbole, zagadki i tajemnice.

Konstrukcyjnie „Akwaforta” stanowi zbiór luźno ze sobą połączonych scen, które choć funkcjonują w ramach jednej powieści, równie dobrze mogłyby stanowić materiał na kilka odrębnych opowiadań. Oto poznajemy lekarkę Raule i rewolwerowca Gwynna, dwójkę wygnańców uciekających przed upiorami przeszłości. Dawni rewolucjoniści, orędownicy przegranej sprawy, poszukują dla siebie nowego miejsca w świecie. Ich drogi schodzą się na chwilę, gdy wspólnie podróżują przez pustynię. Kiedy docierają do miasta Ashamoil, każde podąża w swoim kierunku. Raule, odrzucona przez miejskie Kolegium Lekarzy, zatrudnia się w prowadzonym przez zakonnice parafialnym szpitalu dla ubogich, Gwynn zaś najmuje się do pracy u miejscowego granda, handlarza niewolników. Od tej chwili całkiem zwyczajna opowieść zmienia się w nader niezwykłą historię. Nie znajdziemy w niej spójnej fabuły, nagłych zwrotów akcji czy logicznego ciągu następujących po sobie wydarzeń koniecznych. Zamiast tego napotkamy zlepek scen wyjętych z codziennego życia bohaterów. Życia, w którym magia współistnieje na równych prawach ze światem rzeczywistym.

Obrana przez autorkę oniryczna konwencja powieści nie wszystkim czytelnikom przypadnie do gustu. Jednak ci, którzy pozwolą się uwieść szalonej wyobraźni Bishop, docenią możliwość uniezależnienia się od klasycznych konstrukcji fabularnych i skupią na tym, co w utworze ważne: na relacjach między ludźmi.

Oś „Akwaforty” stanowią bohaterowie, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowi. Dookoła tej osi autorka buduje hipnotyzujący, magiczny świat licznych pytań i nielicznych odpowiedzi. Raule i Gwynn, główni aktorzy opowieści, odgrywają przed czytelnikami role Życia i Śmierci. Ona ocala ludzi, on ich zabija. Podział na pozór prosty. Wiadomo, kto jest dobry, a kto zły. A jednak ocena nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Gwynn to nie tylko bezduszny gangster. Ukazanie relacji łączących bohatera z artystką Beth pozwala na podejrzenie życia rewolwerowca „po godzinach pracy”. Nagle widzimy, że związek z tajemniczą Beth to historia kreacji, twórcy i natchnienia. Wzajemna fascynacja wyzwala w kochankach proces transformacji, jednakże przemiana może zaistnieć wyłącznie dzięki sztuce. W „Akwaforcie” sztuka przenika do codziennego życia, nadając mu nowy kształt. Gwynn to nie tylko gangster i kochanek, to również kompan od kieliszka i filozoficznych dywagacji toczonych z wielebnym, rozpustnikiem i pijakiem, któremu miłość do idealnego bóstwa przeszkodziła w umiłowaniu niedoskonałych ludzi. Kapłan, choć utracił łaskę bożą, wierzy, że nawracając grzesznika, zbawi swoją duszę. Toczone między bohaterami teologiczne dysputy stanowią przeciwwagę dla dynamicznych i pełnych przemocy scen z udziałem rewolweru Gwynna, lecz – jakkolwiek zmuszają czytelnika do głębszej refleksji – nie mają dostrzegalnego przełożenia na akcję.

Na świat „Akwaforty” składa się wiele historii (jak choćby opowieść o przyjaźni między Gwynnem, a jego rodakiem Marriottem, którego obsesja na punkcie piosenkarki Taredy doprowadza do tragedii, czy fascynacja Raule martwymi dziećmi-potworkami). Występuje w nim też mnogość postaci, jednak wszystkie są w jakiś sposób niedoskonałe, niepełne, poszukujące. Wyjątkiem jest Beth, której działania od początku zdają się być nakierowane na konkretny cel. Ale w przypadku Beth, kobiety-sfinksa, niczego nie można być pewnym, nawet tego, czy rzeczywiście jest człowiekiem.

Poza ludźmi, ważną rolę w powieści odgrywają miejsca. Nie bez kozery książka została podzielona na trzy części. Akcja pierwszej rozgrywa się na pustyni. Wędrówka Raule i Gwynna przez niezmierzoną pustkę to historia wygnania. Motyw wygnania, nie tylko zresztą fizycznego, powraca w „Akwaforcie” wielokrotnie. Spotykamy więc bohaterów odczuwających duchową pustkę (wielebny), odrzuconych przez jakąś grupę (Raule) czy nieakceptowanych przez społeczeństwo (minotaur, dzieci-potworki). Druga, najobszerniejsza część książki, opowiada o mieście Ashamoil, mieście-akwaforcie, mieście-kokonie. Tu dokonuje się transformacja, bez której wyruszenie w dalszą drogę jest niemożliwe (część trzecia). Ashamoil, duszne, dzikie i pełne przemocy kształtuje przebywających w nim ludzi na swój obraz i podobieństwo. Trudno być uczciwym w nieuczciwym świecie. To dlatego dobrzy okazują się „nie dość dobrzy”, a ocena zachowań niegodziwców jest utrudniona. To również miejsce, gdzie sen miesza się z jawą i narkotycznymi wizjami, a magia wkracza w rzeczywistość (czerwona nitka, człowiek z lotosem wyrastającym z pępka, topór-żona, Lordowie Złych Rządów). Co jest prawdą, co nią nie jest, co mogłoby być, ale niekoniecznie? W Ashamoil wszystkie odpowiedzi wydają się być równie prawdopodobne.

„Akwaforta” została wydana w serii „Uczta Wyobraźni”. Czy słusznie? Tak. Czy warto po nią sięgnąć? Po tysiąckroć tak! Zagadki i symbole, kreacyjna moc sztuki, flirt z filozofią i teologią, bogactwo języka i wyrazistość bohaterów składają się na dzieło wyjątkowe, dojrzałe i niebanalne i – last but not least – dedykowane dorosłym, wymagającym czytelnikom. Pospieszna lektura, uzależnienie od błyskawicznego i zapierającego dech w piersiach rozwoju wydarzeń, oczekiwanie prostego i jednoznacznego zakończenia, czy łatwych do oceny postaw to najwięksi wrogowie „Akwaforty”. Tę książkę należy smakować. Pozwolić się oczarować nieskrępowanej wyobraźni autorki, zanurzyć w fantasmagorycznych wizjach, a czasem nawet zaryzykować reinterpretację kwestii dobra, zła, miłości czy religii.

Kto nie lubi pytań bez odpowiedzi, nie polubi też historii opowiedzianej przez K. J. Bishop. Lecz ten, kto na równi z wiedzą ceni tajemnicę, nie będzie rozczarowany. Jeśli tylko zechcemy, czeka nas wielka przygoda w królestwie nieskończonych możliwości. Wszystko zależy od naszych pragnień.

 

Natalia Klaman

 

K.J. Bishop

Akwaforta

Tłum. Michał Jakuszewski

MAG, 2008

Stron: 323

Cena: 35,00

 


„Zbrodnia i kara” przyczyną zbrodni

 

okladka

Tajemnicze F.M. będące tytułem trzeciej powieści Borysa Akunina z cyklu „Przygody magistra” (wcześniejsze to „Skrzynia na złoto” i „Lektura nadobowiązkowa”) to po prostu inicjały Fiodora Michajłowicza Dostojewskiego, autora między innymi „Zbrodni i kary”. Tym razem bowiem magister, czyli Nicholas Fandorin, wnuk słynnego detektywa Erasta Pietrowicza, zetknie się z rękopisem zawierającym nieznaną, wczesną redakcję wspomnianej powieści. I przyciągającym – zgodnie z tradycją cyklu, jak i gatunku – nieliche kłopoty.

Wspomniany rękopis, a raczej jego fragment, trafia do firmy konsultingowej Kraj Rad – prowadzonej przez magistra – przyniesiony przez narkomana, szukającego środków na kolejną działkę. Tak zaczyna się zawikłana historia poszukiwania pozostałych fragmentów rękopisu, w wir której Nicholas rzuci się tym chętniej, że aktualnie ma problemy osobiste. Jego żona, redaktorka czasopisma motoryzacyjnego i kobieta sukcesu, Ałtyn Mamajewa, totalne przeciwieństwo nieżyciowego historyka, zainteresowała się bowiem muzyką, a szczególnie pewnym muzykiem światowej sławy, który, nie wiedzieć czemu, z wielką ochotą udziela jej codziennych lekcji gry na fortepianie. W tej sytuacji wymagające zaangażowania, pomysłowości i skupienia zlecenie, zaprawione odrobiną zagrożenia, wydaje się idealną odskocznią, toteż Nika angażuje się w nie z niezwykłym zapałem. Pomaga mu jak zawsze ekscentryczna asystentka Wala (niegdyś Walentin), posiadająca wśród wielu innych zalet znajomość zwyczajów obowiązujących w kręgach moskiewskich nowobogackich oraz tajników wschodnich sztuk walki. Ta ostatnia może się szczególnie przydać, gdyż szybko okazuje się, że unikatowego rękopisu szuka dużo więcej osób, a żadna z nich (z wyjątkiem magistra-pacyfisty) nie brzydzi się przemocą, niektóre zaś są zdolne posunąć się nawet do morderstwa. I to, jak czas pokaże, nawet niejednego.

Znakiem rozpoznawczym tego cyklu Akunina było do tej pory pojawianie się dwóch równoległych wątków – współczesnego i rozgrywającego się w przeszłości – które się w pewien specyficzny sposób zazębiały i uzupełniały. Tym razem miejsce wątku historycznego zajmują obszerne cytaty z rękopisu „Teoryjki” – powieści, w której pojawiają się bohaterowie znani ze „Zbrodni i kary”, przede wszystkim Porfiry Pietrowicz i Rodion Raskolnikow. Ale to właściwie jedyne podobieństwo między tymi dwoma tekstami. „Teoryjka”, będąca motorem akcji „F.M.”, jest rezultatem intelektualnej zabawy autora i zaproszeniem do podobnej zabawy, w stylu „wskaż podobieństwa i różnice”, dla czytelników znających tekst bazowy. Wzorując się na stylu Fiodora Michajłowicza, autor stworzył własną historię, której odkrywanie jest równie pasjonujące, co śledzenie wątku głównego, bowiem „Teoryjka” to klasyczny kryminał, pisany jakoby na zamówienie i pod dyktando wierzyciela-wydawcy. Wskazówki ułatwiające odnalezienie kolejnych fragmentów rękopisu odwołują się do mało znanych faktów z życiorysu Dostojewskiego. Faktów, trzeba dodać, niezbyt chlubnych, ale przez to bardzo ciekawych dla odbiorcy niezbyt obeznanego z biografią autora.

Reasumując, Akunin nie zawodzi, zwodząc jak zwykle mistrzowsko i do ostatniej chwili myląc tropy. W dodatku „bawiąc uczy”. I mimochodem po raz kolejny odmalowuje żywy, wiarygodny pod względem obyczajowym, a przez to nieco przerażający, obraz współczesnej Moskwy. A przy tym zamiast jednej oferuje czytelnikowi aż dwie historie kryminalne, z których trudno jednoznacznie wskazać lepszą. To coś więcej niż rzetelnie napisana literatura rozrywkowa. Co takiego? Zachęcam do samodzielnego przekonania się.

 

Agnieszka Chojnowska

 

Borys Akunin

F.M.

Tłum. Jerzy Czech

Świat Książki, 2008

Stron: 496

Cena: 29,90

 


Awantura o artefakt z dzielnym pająkiem w tle

 

okladka

Życie awanturnika wydawało się składać w sześciu częściach z nudy i w jednej z panicznego strachu, a przynajmniej tak wydawało się Jigowi.

 

Na pierwszy rzut oka widać, że goblin to nic dobrego – małe toto, pokraczne, zgarbione, ze skoliozą czy inszą lordozą, pazurami, które nigdy nie zaznały manikiuru, oczyma jak piłeczki pingpongowe i fizjonomią wyjątkowo szpetnego nietoperza. Ani chybi zły to stwór, podły, podstępny i krwiożerczy. Z gęby widać, że wróg, z innych części ciała zresztą też. „Jontek, przynieś widły, grilla i rozpałkę, a żywo! Będziem stos urządzać!” Te klimaty.

Cóż, nie da się ukryć, że pod tym względem Jig, tytułowy bohater „Zadania goblina” Jima C. Hinesa, nie odbiega zbytnio od normy. A tak po prawdzie nie odbiega od niej ani trochę, szpetny jest i już. Jest też słaby, tchórzliwy i bardzo przywiązany do swojej szpetnej skóry, zaś w gobliniej społeczności plasuje się na samym dnie najgorszego z syfnych dołów, co oznacza regularne bęcki od silniejszych i brak jakichkolwiek perspektyw. Mający za przyjaciela jedynie pająka Ciapka żałosny Jig wydaje się goblinem co najwyżej trzeciego gatunku, a do wybrańców losu/bogów/zbłąkanej strzały (niepotrzebne skreślić) brakuje mu więcej niż wiele. Jednak kiepski byłby z niego bohater, gdyby się czymś nie wyróżniał. Otóż wspomniane przywiązanie do własnej skóry w stosownych momentach budzi w nim wielkie, wręcz nieograniczone pokłady inteligencji i sprytu, które pozwalają mu przetrwać w środowisku najmniej przyjaznym z możliwych – w niewesołej drużynie księcia Bariusa.

Trzon fabularny „Zadania goblina” przedstawia się następująco: wyżej opisany Jig przypadkiem natyka się na błądzącą goblińskimi korytarzami czwórkę poszukiwaczy magicznego artefaktu, Laski Stworzenia, i chcąc nie chcąc (na zasadzie „pomoc albo życie”), musi im służyć za przewodnika. Słowo „służyć” należy traktować momentami dosłownie; w oczach pyszałkowatego księcia Jig plasuje się gdzieś w okolicach wygódki – bywa przydatny, wręcz niezbędny, lecz to jeszcze nie powód, by o nim wspominać w towarzystwie, bo to co najmniej niesmaczne. Nieco sympatyczniejsi wydają się pozostali członkowie drużyny, czyli mag Ryslind, krasnolud Darnak oraz Riana, elfka. Ale tylko nieco, gdyż tak naprawdę żaden z bohaterów nie jest jednoznaczny, pozytywny, nie budzi cieplejszych uczuć; no, może poza pająkiem Ciapkiem. Wszyscy są... ludzcy. Ani dobrzy, ani źli, a sytuacja ekstremalna, jaką jest wędrówka podziemnymi korytarzami, gdzie na każdym kroku czyha śmiertelne niebezpieczeństwo, wydobywa z nich raczej to, co nie do końca najlepsze. Kierują nimi strach, słabość, kompleksy, niezaspokojone ambicje, pragnienie zemsty, krótkowzroczna, źle pomyślana lojalność. W imię własnych celów są gotowi zdradzić drużynę, a nawet zabić.

Co ciekawe, Jig nie do końca odstaje od reszty. Owszem, na tle przybyszów ze świata nadziemnego wydaje się momentami wręcz szlachetny, ale jedyne, co go różni od pozostałych członków drużyny, to niezłomność, z jaką trzyma się zasad i wartości, które uważa za słuszne. Jego pojęcie dobra i zła może jest nieco inne od ludzkiego, ba, potrafi nawet wstrząsnąć (patrz – motyw swoistego recyklingu zwłok), lecz Jig nigdy o nich nie zapomina. Nie zmienia to jednak faktu, że i on ma co nieco za skórą – podobnie jak książę chce dokonać czegoś wielkiego, by się przebić, przedrzeć na wyższy szczebel, na sam szczyt swojej społeczności, udowodnić tym, którzy się z niego śmiali, gardzili nim, że jest od nich lepszy; ryzykuje życie swoje, członków drużyny i innych goblinów w imię własnych ambicji, jest gotów nawet uwierzyć, byle osiągnąć cel. Trzeba jednak przyznać, że wygłasza przy tym mniej górnolotnych i nieszczerych bzdur, w jakich celuje Barius. A to już coś.

Jak to zwykle w tego typu historiach bywa, akcja „Zadania goblina” toczy się dość szybko, od rąbanki do rąbanki, nie pozostawiając zbyt wiele czasu na oddech. Bez przerwy coś się dzieje – a to pułapka, a to labirynt, a to hobgobliny, a to nekromanta, na końcu zaś sam strażnik artefaktu i, oczywiście, kilka niespodzianek. Trochę to przypomina grę i przechodzenie kolejnych poziomów, na szczęście skojarzenie nie przeszkadza w lekturze. Humoru natomiast jest... mało. Zaskakująco mało, zwłaszcza że sięgając po „Zadanie goblina”, byłam niemal pewna, że przeczytam powieść przede wszystkim humorystyczną, parodię heroic fantasy i przeróżnych questów. Od czasu do czasu Jig wygłasza złotą myśl, która mogłaby być bardzo zabawna, gdyby ją wyjąć z kontekstu – począwszy od cytowanego na okładce „Nawet płonący trup ma swoje jasne strony”, w którym tak naprawdę kryje się mnóstwo goryczy. Moją uwagę zwróciło jedno z najcelniejszych spostrzeżeń tytułowego goblina: „sława” rymuje się z „krwawa”. O tym właśnie jest ta dobra i, mimo wszystko, smutna książka – o strachu przed śmiercią, bólu, samotności w mroku, o wysokiej cenie za wieczną sławę bohatera, zdobywcy artefaktów i pogromcy potworów.

I o dzielnym pająku Ciapku. A co, bohaterom drugoplanowym też się coś należy.

 

Marta Kisiel

 

Jim C. Hines

Zadanie goblina

Tłum. Dominika Schimscheiner

Fabryka Słów, 2008

Stron: 427

Cena: 33,90

 


Upadek świata herosów

 

okladka

„Upadek królów” Davida Gemmela to trzeci i zamykający całość cyklu trojańskiego tom. Niestety, w takcie pisania autor zmarł. Pałeczkę przejęła jednak jego żona i dokończyła książkę, stąd też na okładce znajdziecie jej nazwisko jako współautorki.

Drugi tom pozostawił czytelników w momencie, gdy Mykeńczycy napadli na Dardanos, zabijając wielu dzielnych mieszkańców tego miasta. Flota Mykeńska, gotująca się w ukryciu do napaści na Troję, zostaje jednak zaatakowana przez żądnego zemsty Helikaona, który podpala większość stacjonujących przy małej wyspie Imbros okrętów. Hektor wraca do Troi po zakończonej klęską kampanii w Tracji. Król Priam jednak traktuje powrót syna wraz z Koniem Trojańskim jako triumf i takim stara się pokazać go mieszkańcom. Helikaon również zawija do Troi, gdzie trwają przygotowania do wojny, której wszyscy spodziewają się na wiosnę. Rosnące potrzeby wojska powodują, że zaczyna brakować cyny, niezbędnej do wyrobu brązu, a więc i broni. W związku z tym przywódcy decydują, że pomimo zbliżającej się zimy Ksantos wypłynie w rejs, zawożąc księżniczkę trojańską Kasandrę do świątyni Minotaura i płynąc dalej na zachód po cynę. Na podkładzie okrętu znajdzie się też Andromacha, wezwana przez główną kapłankę świątyni, aby oddała kości uciekinierki z wyspy, a swej przyjaciółki Kalliope. Hektor zostaje wysłany do pomocy Tebom pod Plakos. Tymczasem opuszczona przez swych największych bohaterów Troja zostaje zaatakowana długo przed nadejściem wiosny przez sprzymierzone siły zebrane wokół Agamemnona, króla Myken.

Trzeci tom cyklu trojańskiego wieńczy długą historię konfliktów i niezaspokojonych ambicji, które doprowadzają do wojny. Sytuacja czytelnika jest o tyle mało komfortowa, że doskonale wiadomo, jak się ta wojna skończy. Lecz autorzy wciąż mogą nas zaskakiwać niezwykłymi połączeniami wątków historycznych, mitycznych i fikcyjnych, żonglowaniem postaciami pochodzącymi z różnych tradycji i kultur. Bardzo często u Gemmela dwie różne postaci występujące w historiografii i mitach zostają scalone w jedną. Przykładem może być zarówno Helikaon (Eneasz) jak i Gershom, ukrywający swą tożsamość książę Egiptu. „Upadek królów” zamyka wątki i losy licznych bohaterów powieści, z których wielu ginie podczas walk o Troję. Okazuje się, jak wiele warte były przepowiednie, jak przewrotnie się wypełniały zarówno dla tych, którzy w nie wierzyli, jak i dla tych, którzy uważali je za brednie. Ukazane jest szaleństwo władców, od Priama, który stopniowo popada w obłęd, po Agamemnona, zaślepionego żądzą skarbów Troi, który nie jest w stanie dostrzec, iż skarbów tych dawno już nie ma. Jednocześnie widzimy bohaterów zmęczonych ciągłą walką, lecz prących naprzód, pomimo wielkich strat, jakie przynosi im wojna. Giną całe rodziny, więc nastrój powieści jest daleki od optymizmu. Jedynym jaśniejszym punktem opowieści stają się losy Helikaona i Andromachy, którzy odseparowani od swoich bliskich i wojennej zawieruchy na sto dni spędzonych w rejsie, zbliżają się do siebie i zachowują trzeźwy ogląd sytuacji. Ich powrót do oblężonej już Troi niewiele może zmienić w przebiegu wojny, lecz może ocalić kilka istnień.

Ten tom opowieści jest niewątpliwie najbardziej brutalny, gdyż autorzy opisują rzeź dokonującą się zarówno w trakcie walk, jak i poza nimi, na prostym ludzie i rodzinach królewskich. Może to zdecydowanie nastroić czytelnika pacyfistycznie. Jednakże duet pisarski nie ustrzegł się morału, w którym złych królów spotyka zasłużona kara, gdyż nie słuchali i nie chcieli słuchać głosów rozsądku ani ostrzeżeń.

Całość cyklu możemy podsumować jako doskonałe czytadło, zawierające wartko płynącą akcję i pełnokrwistych bohaterów, którzy przede wszystkim potrafią się zmienić pod wpływem wydarzeń i wyciągać wnioski z własnego postępowania. Oczywiście jest to przeinaczona wersja tego, co znamy z mitologii, lecz autor wyraźnie starał się wyobrazić sobie, jak mogłyby przebiegać wydarzenia i jakimi motywami kierowaliby się protagoniści, gdyby odjąć wątki interwencji i kaprysu bogów. Aczkolwiek żaden historyczny pożytek z tego nie płynie, gdyż w powieści koegzystują postaci żyjące na przestrzeni kilku wieków, które raczej nie miały szans się spotkać. Mamy za to pożytek z niezłej rozrywki i sprawnie napisanej powieści, od której miejscami trudno się oderwać.

 

Agnieszka Falejczyk

 

David i Stella Gemmel

Troja. Upadek królów

Tłum. Patryk Sawicki

Rebis, 2008

Stron: 489

Cena: 43,90

 


< 05 >