Fahrenheit nr 64 - lipiec-wrzesień 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 30>|>

Ssij, mała, ssij (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

„Ssij, mała, ssij” to humorystyczna powieść o seksie w wielkim mieście, życiu po śmierci

i problemach z mieszkaniem w San Francisco. Doskonała love story dla kobiet z charakterem i samców beta.

„Ssij, mała, ssij” jest najnowszą powieścią autora „Najgłupszego anioła” i światowego bestselleru „Baranek”, laureata QUILL BOOK AWARD 2005, kontynuacja wydanej w tym roku powieści „Krwiopijcy”. Christopher Moore jest uważany przez krytyków za najwybitniejszego współczesnego satyryka amerykańskiego i stawiany w jednym szeregu z Kurtem Vonnegutem, Douglasem Adamsem i Jonathanem Swiftem. Jego książki okupują najważniejsze listy bestsellerów, a sam autor jest otoczony w Stanach Zjednoczonych podobnym kultem, jak Monty Python w Wielkiej Brytanii. Proza Moore’a to nie tylko rozrywka na najwyższym poziomie, ale także zabawne (i niezwykle celne) obserwacje i komentarze społeczne, obyczajowe, religijne oraz polityczne.

 

(MAG)

 

– Pogódź się z tym, wielu ludzi nie żyje

– Ty suko, zabiłaś mnie! Jesteś do dupy!

Tommy obudził się po raz pierwszy jako wampir. Był szczupłym dziewiętnastolatkiem, który przez całe życie miotał się między stanami zdumienia i zagubienia.

– Chciałam, żebyśmy byli razem. – Jody: blada, ładna, z twarzą okoloną długimi rudymi włosami, uroczym nosem, wdychającym woń rozpylonych piegów, i dużym, umazanym szminką uśmiechem. Sama znalazła się w gronie nieumarłych ledwie parę miesięcy temu i wciąż uczyła się budzić grozę.

– Tak, i dlatego spędziłaś noc z nim. – Tommy wskazał przeciwległy kąt poddasza, gdzie stał naturalnych rozmiarów brązowy posąg mężczyzny w postrzępionym garniturze.

Wewnątrz metalowej skorupy znajdował się prastary wampir, który przemienił Jody. Obok stała inna rzeźba, przedstawiająca właśnie ją. Gdy oboje zapadli o wschodzie słońca w sen umarlaków, Tommy zabrał ich do rzeźbiarzy mieszkających na parterze budynku i polecił pokryć wampiry metalem. Myślał, że zyska na czasie i zastanowi się, co zrobić, by Jody nie uciekła z tym starym wampirem. Popełnił błąd, bo wywiercił otwory w uszach posągu kobiety, by słyszała, co mówi. A poprzedniej nocy stary wampir nauczył ją w jakiś sposób zmieniać się w mgłę, wysączyła się więc przez te dziury do pokoju. I tak znaleźli się tu razem – martwi, zakochani i gniewni.

– Musiałam się dowiedzieć, kim jestem, Tommy. Kto miał mi powiedzieć, jeśli nie on?

– Tak, ale powinnaś mnie spytać, zanim cokolwiek zrobiłaś – odparł. – Nie powinnaś zabijać gościa bez pytania. To samolubne. – Tommy pochodził z Indiany i matka wpoi­ła mu dobre maniery, zgodnie z którymi należy się liczyć z uczuciami innych.

– Uprawiałeś ze mną seks, kiedy byłam nieprzytomna – powiedziała Jody.

– To nie to samo – stwierdził. – Byłem po prostu miły, tak jakbym wrzucił ćwierć dolara do cudzego parkometru. Taka osoba jest później wdzięczna, nawet jeśli nie dziękuje ci osobiście.

– Tak, poczekajmy, aż stracisz przytomność w piżamie, a potem obudzisz się, cały lepki, w kostiumie czirliderki. Zobaczymy, jaki będziesz wdzięczny. Wiesz, kiedy jestem nieprzytomna, to nie żyję, technicznie rzecz biorąc. Zgadnij, kim w takim razie jesteś?

– No... ee... tak, ale nie jesteś nawet istotą ludzką, tylko jakimś okropnym martwym czymś.

Natychmiast pożałował, że to powiedział. Te słowa były bolesne i złośliwe i choć Jody naprawdę nie żyła, wcale nie uważał jej za okropną. Właściwie miał niemal pewność, że ją kocha, po prostu trochę się wstydził całej tej nekrofilskiej sytuacji z czirliderką. Na środkowym zachodzie nie mówiło się o takich rzeczach, chyba że w czyimś ogródku pies wykopał pompon, a potem policja odkryła całą ludzką piramidę pogrzebaną pod huśtawką.

Jody pociągnęła nosem, wyłącznie dla efektu. Właściwie odczuwała ulgę, że Tommy przeszedł do defensywy.

– No cóż, witamy w Klubie Okropnych i Martwych, panie Flood.

– Tak, napiłaś się mojej krwi – powiedział. – Dużo.

Cholera, powinna była udać, że płacze.

– Pozwoliłeś mi.

– Też dlatego, że jestem miły – stwierdził. Wstał i wzruszył ramionami.

– Pozwoliłeś mi z uwagi na seks.

– Nieprawda. Chodziło o to, że mnie potrzebowałaś. – Kłamał, chodziło o seks.

– Tak, potrzebowałam – przyznała Jody. – Nadal potrzebuję. – Wyciągnęła do niego ręce. – Naprawdę.

Podszedł i ją przytulił. Wydawała mu się niesamowita, jeszcze bardziej niesamowita niż przedtem. Zupełnie jakby ktoś podkręcił gałkę jego nerwów na poziom jedenasty.

– No dobra, chodziło o seks.

Świetnie, pomyślała, znowu panuję nad sytuacją. Pocałowała go w szyję.

– A co myślisz o tym teraz?

– Może za chwilę, padam z głodu. – Puścił ją i szybko przemierzył poddasze, idąc do kuchni, gdzie z zamrażarki wyciągnął burrito, wrzucił je do mikrofalówki i nacisnął guzik, wszystko to jednym płynnym ruchem.

– Nie chcesz tego jeść – powiedziała Jody.

– Bzdura, pachnie wyśmienicie. Jakby wszystkie ziarenka fasoli i kawałeczki wieprzowiny wydzielały własne smakowite miazmaty. – Tommy używał takich słów jak „miazmaty”, bo chciał zostać pisarzem. Właśnie z tego powodu w ogóle przyjechał do San Francisco: by smakować życie wielkimi kęsami i o tym pisać. A, i żeby znaleźć dziewczynę.

– Odłóż burrito i cofnij się – poleciła Jody. – Nie chcę, żeby stała ci się krzywda.

– Ha, to słodkie. – Odgryzł wielki kęs i uśmiechnął się do niej, żując.

 

Pięć minut później Jody, poczuwając się do odpowiedzialności, pomagała mu sprzątać kawałki przeżutego burrito z kuchennej ściany i drzwi lodówki.

– Zupełnie jakby każda fasolka forsowała bramy bezdusznego układu trawiennego, byle się wydostać.

– No tak, też byś tak robił, gdyby cię zamrozili – stwierdziła Jody, głaszcząc go po włosach. – Dobrze się czujesz?

– Jestem głodny. Muszę coś zjeść.

– Niezupełnie „zjeść” – odparła.

– O mój Boże! To ten głód. Czuję się tak, jakby zapadały mi się wnętrzności. Trzeba było mi o tym powiedzieć.

Wiedziała, co on czuje, właściwie sama czuła się jeszcze gorzej, kiedy jej się to przydarzyło. On przynajmniej wiedział, co się z nim dzieje.

– Tak, złotko, do pewnych rzeczy trzeba będzie przywyknąć.

– Ale co mam zrobić? Co ty zrobiłaś?

– Karmiłam się głównie tobą, pamiętasz?

– Powinnaś była to przemyśleć, zanim mnie zabiłaś. Mam przejebane.

– Oboje mamy przejebane. Razem. Jak Romeo i Julia, tyle że występujemy w kontynuacji. Bardzo dosłownie.

– To ci dopiero pociecha. Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu mnie zabiłaś.

– I zmieniłam cię w nadistotę, dziękuję bardzo.

– O cholera, całe nowe adidasy mam uwalane breją z burrito.

– Widzisz teraz w ciemnościach – oznajmiła radośnie Jody. – Chcesz spróbować? Rozbiorę się do naga. Możesz na mnie popatrzeć po ciemku. Do naga. Spodoba ci się.

– Jody, ja tu padam z głodu.

Nie wierzyła, że nie zareagował na jej perswazję. Jakiego potwora stworzyła?

– Dobra, znajdę ci robaka czy coś.

– Robaka?! Robaka?! Nie zjem żadnego robaka.

– Mówiłam, że do paru rzeczy trzeba będzie przywyknąć.

Tommy bez przerwy musiał do czegoś przywykać, od chwili gdy wyjechał na zachód ze swojego rodzimego miasteczka Incontinence w Indianie. Jedną z ważniejszych przyczyn było znalezienie dziewczyny, która, choć była elegancka, seksowna i bystra, piła jego krew i traciła przytomność dokładnie w chwili wschodu słońca. Zawsze podejrzewał, że wybrała go tylko z uwagi na pracę na nocną zmianę i swobodę w ciągu dnia, zwłaszcza odkąd oznajmiła: „Potrzebuję kogoś, kto pracuje w nocy, a za dnia ma swobodę”, ale teraz, gdy został wampirem, mógł spokojnie zamknąć drzwiczki tej obawy i otworzyć inne, wiodące do nowego świata, pełnego obaw, których nigdy wcześniej nie rozważał. Odpowiedni wiek dla wampira to czterysta lat, bo wampir powinien być zmęczoną światem, wyrafinowaną istotą, która dawno pokonała swoje ludzkie lęki albo przekształciła je w makabryczne perwersje. Problem z dziewiętnastoletnim wampirem polega na tym, że ciągnie on za sobą w mrok całą młodzieńczą nie­pewność.

– Jestem bardzo blady – stwierdził Tommy, gapiąc się na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Dość szybko zauważyli, że wampiry tak naprawdę odbijają się w nich, a także mogą przebywać w pobliżu krucyfiksów i czosnku. (Gdy Jody spała, Tommy przeprowadzał na niej różne ­doświadczenia, w których często stosował kostiumy czirliderek i żele nawilżające). – I to nie blady, jak zima w Indianie. Jestem, tak jakby, blady jak ty.

– Tak – potwierdziła Jody. – Miałam wrażenie, że blado wyglądasz.

– Jasne, tobie z tym dobrze, ale ja wydaję się sobie chory.

– Patrz dalej – powiedziała. Opierała się o framugę, ubrana w obcisłe czarne dżinsy i krótką bluzkę, z włosami związanymi i spływającymi na plecy niczym ognistorudy ogon komety. Starała się nie okazywać zbytniego rozbawienia.

– Czegoś brakuje – zauważył Tommy. – Oprócz kolorów.

– Mhm. – Uśmiechnęła się.

– Moja skóra się oczyściła! Nie mam ani jednego pryszcza.

– Dzyń, dzyń, dzyń – zadźwięczała, by stało się jasne, że udzielił właściwej odpowiedzi.

– Gdybym wiedział, że oczyści mi się skóra, już dawno poprosiłbym cię o tę przemianę.

– Dawno to ja nie miałam pojęcia jak to zrobić – przypomniała. – To nie wszystko. Zdejmij buty.

– Nie rozumiem. Ja...

– Zdejmij buty i już.

Tommy usiadł na krawędzi wanny, po czym ściągnął adidasy i skarpetki.

– Co?

– Popatrz na swoje palce u nóg.

– Są proste. Ten mały już się nie wygina. Zupełnie jakbym nigdy nie nosił butów.

– Jesteś doskonały – powiedziała.

Przypomniała sobie, jak sama odkryła tę cechę wampiryzmu. Była nią zachwycona i przerażona zarazem, bo czuła, że teraz już zawsze będzie miała do zrzucenia dwa i pół kilo – dwa i pół kilo, które zachowa na wieczność.

Tommy podciągnął nogawkę dżinsów i zaczął przyglądać się swojej łydce.

– Blizna po uderzeniu siekierą zniknęła.

– I już nie wróci – powiedziała Jody. – Zawsze będziesz doskonały, dokładnie jak teraz. Ja nie mam nawet rozdwojonych końcówek.

– Zawsze będę taki sam?

– Tak.

– Taki jak teraz.

– O ile mi wiadomo – odrzekła.

– Ale zamierzałem zacząć chodzić na siłownię. Zamierzałem przypakować. I mieć brzuch jak kaloryfer.

– Wcale nie.

– Właśnie że tak. Zostałbym potężną górą mięśni.

– Wcale nie. Chciałeś być pisarzem. Mieć patykowate ręce i dostawać zadyszki po trzykrotnym naciśnięciu klawisza cofania. Świetnie wyglądasz dzięki tej pracy w sklepie. Poczekaj, aż zobaczysz, jak umiesz biegać.

– Naprawdę myślisz, że świetnie wyglądam?

– Tak, chyba wyraźnie to powiedziałam.

Tommy napiął do lustra mięśnie klatki piersiowej, ale przez flanelową koszulę i tak nic nie było widać. Rozpiął ją i spróbował jeszcze raz, z dość miernym efektem, w końcu wzruszył ramionami.

– Co z tym pisarstwem? Czy mój mózg zawsze będzie taki jak teraz? Znaczy, czy zmądrzeję, czy pod tym względem też zatrzymam się w czasie?

– Zatrzymasz, ale dlatego, że jesteś mężczyzną, a nie dlatego, że jesteś wampirem.

– Ty wredna jędzo.

– Chyba widać, że mam rację – powiedziała Jody.

 

Jody włożyła czerwoną skórzaną kurtkę, mimo że zimna mgła znad zatoki nie dawała jej się już we znaki. Lubiła wygląd tej kurtki w połączeniu z czarnymi dżinsami i koronkową kamizelką z głębokim dekoltem, którą wyrwała ze sklepu Nordstrom, zanim dopadła do niej jakaś zdzira.

– Chodź, Tommy, musimy znaleźć ci coś do jedzenia, zanim noc nam się skończy.

– Wiem, ale muszę coś zrobić. Daj mi chwilę. – Znowu był w łazience, tym razem przy zamkniętych drzwiach.

Jody usłyszała odsuwany rozporek dżinsów, a potem cichy okrzyk. Drzwi łazienki otwarły się na oścież i Tommy, ze spodniami i majtkami wokół kostek, przemierzył sypialnię dwoma zajęczymi skokami.

– Spójrz na to. Co się ze mną dzieje. Spójrz na to! – Wściekłym gestem wskazywał swojego penisa. – Jakbym był jakimś mutantem popromiennym.

Jody podeszła do niego i złapała go za ręce. Trzymała go i spokojnie patrzyła mu w oczy.

– Uspokój się. To tylko twój napletek.

– Nie mam napletka. Jestem obrzezany.

– Już nie – powiedziała. – Najwyraźniej, kiedy zaszła przemiana, odrósł ci, tak jak wyprostowały ci się palce u nóg i zniknęły blizny.

– A. Czyli uważasz, że jest okropny?

– Nie. Jest w porządku.

– Chcesz go dotknąć?

– Dzięki. Może później.

– Oj, przepraszam, trochę mi odbiło. Nie wiedziałem. Ee... Ciągle mam wrażenie, że muszę skończyć to, co miałem zrobić.

– W porządku – powiedziała Jody. – Ty też jesteś w porządku. Idź skończyć. Poczekam.

– Na pewno nie chcesz go chwilkę popieścić?

– A jeśli to zrobię, będziemy mogli stąd wyjść?

– Pewnie nie.

– W takim razie wracaj do łazienki. – Obróciła go i delikatnie popchnęła.

Skacząc jak zając, wrócił ze swoim nowo odzyskanym napletkiem do łazienki i zamknął drzwi.

Jody zadrżała na dźwięk zamykanych drzwi. Nie zastanawiała się, czy po przemianie Tommy nadal będzie nieustannie napalony. Chciała po prostu mieć towarzysza, który zrozumie, czym ona jest, co czuje i jak wygląda świat, widziany oczami wampira. Jeśli się okaże, że Tommy na zawsze pozostanie dziewiętnastolatkiem, to chyba będzie musiała naprawdę go zabić.

 


< 30 >