Fahrenheit nr 64 - lipiec-wrzesień 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Recenzje

<|<strona 12>|>

Recenzje filmowe

 

 


Przyszłość w odcieniach błękitu

 

okladka

Chyba nie sposób określić, co sprawia, że dany film zostaje w pamięci. Ilu widzów, tyle opinii. Raz będzie to chwytająca za serce fabuła, kiedy indziej fantastyczna kreacja jednego z aktorów, w innym jeszcze przypadku celne i cięte dialogi. Powyższe czynniki można określić mianem głównych – boć po to chodzimy do kina czy kupujemy płyty, by śledzić losy bohaterów, podziwiać ich ponadprzeciętne zdolności i napawać się perełkami ich intelektów.

Film „Immortal – kobieta pułapka” obejrzałam długo po jego premierze. Prezentując kompletną ignorancję w temacie – o tym, że jest on ekranizacją kultowego komiksu, dowiedziałam się już po wyjęciu płyty z odtwarzacza. Byłam oczarowana. Nie akcją, nie dialogami, nie misternością fabuły. Tym, co sprawiło, że zapamiętam opowieść o kobiecie pułapce, są marginalia. Szczegóły niby niewielkie, niby pełniące rolę ozdobników... a jednak.

Nie przemówił mi do serca skazany na śmierć bóg wynurzający się z wiszącej na niebie piramidy. Obojętnie przeszłam nad mechaniczną wizją przyszłości. Niewielki dreszcz emocji wzbudziła we mnie seria zagadkowych morderstw, nie tak często wszak mamy do czynienia z zabójstwem przez przypadek, spowodowanym niewielką wytrzymałością ludzkiego organizmu. Ale tym, co mnie w filmie autentycznie zachwyciło, były kolory i jego niezwykła malarskość.

Nie chodzi mi tu o niebieskie usta i takież włosy Jill Bioskop. W dobie zaawansowanych sztuczek kosmetycznych pozwolić może sobie na nie każdy. Patrzyłam na miasto. Na jego srebrzyste domy, strzeliste wieże i wąskie kaniony ulic. Na subtelną fakturę ścian w hotelu, w którym Nicopole uwodził kobietę pułapkę. Na spękane mury miasta, cynobrowe cegły wyzierające spod odpadającego tynku łuszczącego się jak liszaj. Na wlatującego przez okno monstrualnego orła unoszącego w szponach ciało nieprzytomnego człowieka. Na stopę z metalu i kropelki krwi, znaczące brudny kombinezon odmrożeńca subtelnym czerwonym ażurem. Obserwowałam, jak w ciało mężczyzny wstępuje Horus, i w jednej chwili zmienia się w nim wszystko – tors, ramiona, mimika, sposób poruszania się. I żałowałam, że dysponuję jedynie darem słowa, a nie darem kształtowania plastycznych wizji.

Do pięknego obrazu pasuje odpowiednio dobrany komentarz. W chwilach zagubienia lub szczególnego poruszenia Nicopole recytuje fragmenty „Kwiatów zła”. Wydawać by się mogło, że Baudelaire napisał te strofy specjalnie dla niego – znakomicie podkreślają panujący w filmie nastrój rozkładu i ogólnej dekadencji. Podobno to mową wiązaną zdobywa się serce kobiety. Podobno. W przypadku wybudzonego z hibernacji anarchisty poezja zadziałała podwójnie: na jej finezyjny urok okazała się wrażliwa nie tylko Jill Bioskop, lecz także i ja.

„Immortal” jest piękny fascynującą brzydotą. Nicopole ma interesująco zmęczone oblicze pokryte głębokimi zmarszczkami, włosy kobiety pułapki zdają się pokryte lepkim, niebieskawym śluzem, a jej skóra ma niezdrowy odcień. Niektóre postaci w ogóle obywają się bez rysów twarzy, są nieokreślone jak tworząca je animacja. Nowy Jork za kilka stuleci nie przypomina żadnego miasta, jakie znamy, a jednocześnie podobny jest do każdego z nich. Tak jak w czasach nam współczesnych budynki pyszniące się szkłem i stalą sąsiadują z ruderami zniszczonymi przez działanie stuleci. I tak jak w naszym świecie można w nim pójść do baru, by wyjść z niego w towarzystwie tajemniczego mężczyzny na jedną noc.

Nie podejmuję się oceniać filmu pod kątem jego treści albo zgodności z komiksowym pierwowzorem. To pozostawiam innym. Wiem natomiast, że obejrzę go jeszcze raz i jeszcze raz... i pewno na tym się nie skończy. Nie dla akcji. Nie dla ekspresji aktorów. Nie dla przesłania. Pragnę ponownie zanurzyć się w niebiesko opalizujący świat jutra, zwiedzić puste korytarze metra, wejść na zrujnowany most i popatrzeć na panoramę Nowego Jorku przyszłości.

 

Hanna Fronczak

 

Immortal – kobieta pułapka (2004)

Reż. Enki Bilal

Wielka Brytania/Francja/Włochy

Czas: 102 min

Monolith Video

 


Kuloodporne pontony

 

okladka

W naszym kraju twórczość ku pokrzepieniu serc nie jest dobrze widziana. Przynajmniej takie wrażenie odnieść można, śledząc wypowiedzi uznanych krytyków, dla których liczy się jedynie ukazywanie podłej strony życia. Ale cóż począć – trudno oczekiwać czegoś innego w kraju, który szczyci się swoimi porażkami i gdzie narzekanie jest sportem narodowym. Z tego też powodu filmów sławiących narodowe wiktorie czy sukcesy gospodarcze nie mamy zbyt wiele. O niosącej pozytywne przesłania fantastyce nawet nie wspominając – w tym gatunku nie mamy się czym w ostatnich latach pochwalić.

Tymczasem kino na świecie nie boi się podjąć tematu patriotycznego. Pokazać sukcesy, choćby i krwią okupione. A czegóż potrzeba komuś, kto wychowywał się na Sienkiewiczowskiej trylogii? Może jedynie odrobiny fantastyki i widowiska. I takie właśnie atrakcje oferuje nam południowokoreański film „Żołnierze niebios”. Przynajmniej według informacji umieszczonych na pudełku.

Zacznijmy od fabuły. Tu mamy czyste SF. Otóż Korea Północna i Korea Południowa, wciąż pozostające w stanie wojny, dogadują się po cichu i razem tworzą broń jądrową. Niby raptem jedną głowicę – ale jaką! Moc określona została jako sto razy większa niż tej zrzuconej na Hiroszimę. Ale sama bomba nie wystarczy. Do niej mamy jeszcze środki przenoszenia. Tu w postaci niewykrywalnego pocisku balistycznego. A wszystko to w tajnym podziemnym ośrodku badawczym, zarządzanym i zaludnionym przez funkcjonariuszy, naukowców i żołnierzy dwóch stron. Wszystko zdaje się być pięknie – niestety przywódcy państwowi decydują się głowicę przekazać. Komu, gdzie i dlaczego – nie wyjaśniono tego zbytnio, ważne jest jednak to, że jeden z oficerów z północy buntuje się, bombę wykrada i ucieka w noc. W pościg za nim wyrusza, na czele doborowego oddziału komandosów, major z południa. I tu sprawa się troszkę komplikuje, gdyż kiedy dochodzi do spotkania i tradycyjnej wymiany ołowiu w koszulkach mosiężnych, nagle na niebie pojawia się kometa i za jej sprawą nasi bohaterowie przenoszą się ponad czterysta lat w przeszłość. W sam środek małego najazdu barbarzyńców. A tam po oddaniu kilku strzałów i zdetonowaniu jednego granatu zostają okrzyknięci zbawcami – tytułowymi żołnierzami niebios. Sami widzicie – nic odkrywczego – fabuła, jakich w naszym ulubionym gatunku wiele.

Jednak jest w tym owo tajemnicze coś, co sprawia, że całość ogląda się z zainteresowaniem. W tym wypadku jest to humor. Często trafiają się filmy, w których śmiech budzą w nas sceny w zamierzeniu tragiczne czy podniosłe. I taka sytuacja zdarza się i w tym przypadku, jednak częściej komizm jest celowy i jak najbardziej zamierzony. Reżyser i scenarzysta w jednej osobie, zabawnie rozegrał niemożliwy do uniknięcia konflikt między żołnierzami z południa i północy – pokazując jednak, że w zetknięciu z większym nieszczęściem potrafią się dogadać i stanąć razem w obronie słusznej sprawy. Elementem zdecydowanie komicznym jest też postać młodziutkiej pani naukowiec, która mając do dyspozycji jedynie sprzęty domowe z epoki oraz owoce i warzywa, potrafi skonstruować zaawansowane przyrządy naukowe.

Strona wizualna także nie pozwala na postawienie zbyt wielu zarzutów. Nie jest to może, jak twierdzi opis na okładce, film „efektowny jak »Dom latających sztyletów«”, jednak wielkich kiksów nie znajdziecie, a jeśli znajdziecie, to można się z nich pośmiać. Takim przykładem mogą być kuloodporne i strzałoodporne pontony, w których jednak silniki już toporoodporne nie są. Zaletą mogą być też sceny batalistyczne, jednak nic odkrywczego tu nie znajdziecie. Są jednak zrealizowane na przyzwoitym poziomie, krew leje się strumieniami, autorzy nie odwracają kamery od scen drastycznych – taka teraz norma. Ponarzekać można by wprawdzie na pojawiający się patos – ale biorąc pod uwagę, że jest go zdecydowanie mniej niż w produkcjach amerykańskich, nie jest to wielki problem.

Podsumowując – nie jest to film wybitny, nie przejdzie do historii kina. Jednak jeśli nastawimy się do niego odpowiednio, jeśli skupimy się na komediowym aspekcie, może nam dostarczyć ponad sto minut niezłej rozrywki. Zwłaszcza jeśli usiądziemy do oglądania w większym gronie. A kiedy już zdecydujecie się na obejrzenie tego tytułu, zwróćcie uwagę na sceny związane z wewnętrzną potrzebą współczesnych nam bohaterów do odgradzania się od tych zza strefy zdemilitaryzowanej. To właśnie urzekło mnie w tym filmie najbardziej.

 

Jacek Falejczyk

 

Żołnierze niebios (2005)

Reż. Joon-ki Min

Korea Południowa

Czas: 101 min.

IDG, seria Przeboje kina Azji

 


Prawdziwie zabójczy żart

 

okladka

„Nie da się nakręcić na poważnie filmu o facecie w masce i pelerynie” to mantra, którą często słyszałem przed obejrzeniem „Batman Begins”. Nietrudno się domyślić, skąd takie mniemanie pochodzi. W końcu poprzednie próby ekranizacji przygód mrocznego rycerza ze swoją mnogością gadżetów bardziej przypominały Jamesa Bonda. Wszystkie wydarzenia były brane w cudzysłów, zupełnie jakby ekranizacja komiksu z założenia miała być pastiszem. Podejście Nolana okazało się zbawienne, a efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania.

Zapowiadając na końcu „Batman Begins” Jokera, Nolan postanowił się zmierzyć z postacią trudną do wykreowania, o czym świadczą dotychczasowe role-porażki. Nie tylko sztuczny i przerysowany Nicholson, ale i dziecinny, animowany Mark Hamill nie dali się traktować poważnie. Chociaż główni bohaterowie odbierali ich jako groźnych przeciwników, na mnie nie robili takiego wrażenia. Przypuszczam, że na wielu odbiorcach też nie. Ich ofiarami stawały się postacie z założenia zbędne, istniejące gdzieś na drugim planie, do których nie sposób się przyzwyczaić, co sprawiało, że Joker stawał się niegroźny i niepoważny.

Joker w „Mrocznym Rycerzu” zupełnie różni się od poprzednich wizji. Zamiast starannego makijażu a la Nicholson, ma rozmazane, nieumiejętnie naniesione barwy, dodające postaci realizmu. Budzi grozę, jest nieprzewidywalny i nie znajdzie się na niego haka. Nie ma skrupułów ani zahamowań, rodziny czy bliskich, nawet jego prawdziwa tożsamość na dobrą sprawę nie istnieje. Nie zależy mu na materialnych dobrach, to bezinteresowny anarchista, fanatyk. Aby wygrać, jego przeciwnik nie może mieć żadnych słabych punktów, musi być odporny na straty i posiadać niesłabnącą motywację. Oczywiście Batman uosabia te cechy. Wprawdzie niektóre nabędzie dopiero w trakcie filmu, ale możemy być pewni, że będzie je posiadać. Zapłaci też za nie odpowiednią cenę.

Większość ludzi nie mogłaby stanąć do walki z Jokerem. Oni już dawno tę wojnę przegrali. W filmie tak przegrywają skorumpowani policjanci, ludzie szantażem zmuszeni do współpracy, martwiący się o życie swoich bliskich. Ludzie, którym brakuje stałego fundamentu, „kręgosłupa moralnego” – ludzie tacy jak Harvey Dent, którzy porzucają zasady i procedury prawne, gdy tracą swoich najbliższych. Wątek próby, na jaką zostaje wystawiony Dent został zaczerpnięty z „Zabójczego żartu” Alana Moore’a. Różnice są zasadniczo dwie: w komiksie na próbę zostaje wystawiony komisarz Gordon i przechodzi ją pomyślnie, tj. nie załamuje się ani nie porzuca zasad. Film Nolana daje bardziej pesymistyczne rozwiązanie. Harvey Dent porzuca zasady, zamiast walczyć o prawo jako prokurator popierany przez mieszkańców Gotham City, wybierze szaleństwo i wymierzanie sprawiedliwości na podejrzanych zgodnie z rzutem monety, gdzie o winie będzie decydować los.

Ważnym elementem filmu jest właśnie ta próba, którą muszą przejść wszyscy bohaterowie – próba, która ma udowodnić, czy potrafią zachować swój system wartości w konfrontacji z sytuacjami, kiedy mogą stracić bliskich, a nawet życie. Część ludzi walczących z przestępczością w Gotham przejdzie te testy pomyślnie. Ale żeby motywacja i zasady przynosiły jakieś efekty, będą kłamać i oszukiwać. W końcu wybiorą spośród siebie jednego, z którego medialnie uczynią kozła ofiarnego – zrujnują jego reputację, obrócą przeciwko niemu prawo – po to, by zamaskować potknięcia i niepowodzenia, ukryć prawdę o dawnych towarzyszach broni, którzy nie wytrzymali warunków tej specyficznej wojny. Wszystko po to, by móc dalej walczyć efektywnie. Jeżeli zostaną zmuszeni zagrać wbrew zasadom, ukryją to pod kłamstwem, byle bronić samej idei i twarzy przedsięwzięcia. Bo dla nich cel uświęca środki.

Czy ludzie, którym zapewnia się bezpieczeństwo, muszą wiedzieć, jakimi środkami to osiągnięto? Czy nie wystarczy, że są bezpieczni?

 

Mariusz Klimek

 

Mroczny Rycerz (The Dark Knight)

Reż. Christopher Nolan

USA

Czas: 152 min.

Warner Bros. Entertainment Polska

 


< 12 >