Według definicji, którą odnalazłam w Encyklopedia Inferna, huntria (rzadziej używana odmiana męska huntrian) to samodzielny zawód z grupy specjalistów do spraw śledczych. Do zadań huntrii należy m.in. wytropienie Anima Errata, dusz zagubionych w Infernum (…).
Pozornie wszystko się zgadza, a jednak użycie słowa „zagubionych” uważam w tym kontekście za niepoprawne. Otóż z reguły dusze same uciekają, to, czy zgubią się po drodze, jest już kwestią przypadku.
Ciara an Phlá Mhór, Wieczne Łowy
Osobiście jestem zwolennikiem teorii, iż Piekło, Ziemia i Niebo to różne wersje tego samego uniwersum. Jeśli spojrzysz na Ziemię pod odpowiednim kątem – zobaczysz Piekło, pod innym kątem – zobaczysz Niebo. Najbardziej uwielbiam w tej teorii radosną implikację istnienia takiego kąta, pod którym Niebo zamienia się w Piekło.
P.Bellagamba, Wywiad z Szatanem
Dum. Dum. Dum.
Kroki dudniły w wąskim korytarzu, gdy Bamber Ebbe, niczym pług zamiatający wszystko ze swej drogi, obrał kurs do gabinetu komisarza Sekcji Trzeciej. Gabinetu szefa tego całego burdelu, zwanego Biurem Ewidencyjnym Piątego Kręgu.
Jego gabinetu. Niestety.
I kiedy tak szedł, niemalże biegnąc, plamy potu rozkwitały mu pod pachami jak kwiaty na wiosnę. Ale nie przejmował się tym. Opisywać jego urodę, to jak opowiadać o moralności polityków; był brzydszy od deszczowej nocy i dobrze o tym wiedział, więc nie dbał o prezencję. Wprawdzie po tylu latach mógłby wnioskować o przydzielenie jakiejś względnie estetycznej powłoki, ale przyzwyczaił się do swojego ciała. Zresztą wolał straszyć wielkim brzuszyskiem i gniewnym grymasem niezstępującym z nalanej twarzy, niż włazić od zaplecza jakiemuś urzędasowi. A żeby cokolwiek załatwić, niewątpliwe włazić by musiał, i to głęboko.
Nie. Starczyło mu kłopotów. Szczególnie odkąd miał nieprzyjemność współpracować z Kirą. Ledwie pomyślał o huntrii, zaczynał zgrzytać zębami.
Już pierwszego dnia podwładna odkryła przed nim zupełnie nowe, nieznane mu dotąd poziomy niesubordynacji. I choć komisarz musiał przyznać, że pracowała ciężko – być może najciężej z całego oddziału – to wolałby jednak, żeby przestała w kółko podejmować się niesankcjonowanych misji ocalenia wszechświata.
Bo Kira wynajdywała dziury w niemal każdym śledztwie i wskakiwała do nich chyżo, doprowadzając tym Bambera do szewskiej pasji. Na domiar złego, jeśli coś poszło nie tak, obracała całą sprawę w żart, święcie przekonana, iż wszystko ujdzie jej płazem.
Komisarz nie wątpił, że właśnie z taką sytuacją miał obecnie do czynienia. Od paru godzin huntria ukrywała się u niego, oczekując na magiczne samorozwiązanie problemów, których narobiła. A w tym czasie Bamber użerał się z bubkami od Spraw Wewnętrznych, biorąc na siebie całą odpowiedzialność za powstały bałagan.
Powoli miał już dosyć. Wkroczył do pokoju, trzaskając drzwiami, a siedząca przy biurku drobna postać drgnęła nerwowo. Bezczelna, zajmowała jego fotel!
– Jak poszło, sir? – spytała, szybko ustępując mu miejsca. Wielkie kałuże bursztynowych oczu wyrażały demonstracyjną skruchę, ale Bamber nie dał się nabrać. Nie tym razem.
– Gównianie poszło, o! – ryknął w odpowiedzi i opadł ciężko na skórzane siedzenie.
Wiedział, że huntria próbuje go udobruchać, perfidnie wykorzystując swoją dziecinną aparycję. Bo jak nie wierzyć tej gładkiej twarzyczce i niewinnemu spojrzeniu? Kira wyglądała niczym cholerny aniołek, któremu niechcący zbłądziło się do Piekła. Dorobić skrzydła i spokojnie mogłaby robić za ozdobę świąteczną.
– Mimo głębokich uszkodzeń ekstrakcja duszy przebiegła pomyślnie – objaśnił już spokojniejszym tonem. – Przesłuchali Huckstera, grzecznie potwierdził twoją wersję wydarzeń, ale nie chciał pokazać wspomnień. Oznajmił, że skoro przyznaje się do wszystkiego, nie widzi potrzeby uzewnętrzniania swojej duszy. To jednak nie wystarczyło SW-owcom. Twojego partnera zdążyli już wziąć na spytki i naciskają, żebyś oddała się w ich ręce. – Bamber oparł brodę na pięści i dodał: – Ech, mała, po jakie licho podchodziłaś do tego faceta?
Podwładna wzruszyła ramionami.
– Obywatel Edric Huckster sprowokował mnie do działania swoim wyjątkowo podejrzanym zachowaniem – wyrecytowała cicho, przysuwając sobie ze zgrzytem krzesło. Bamber ledwie rozróżniał słowa, chociaż znał tę śpiewkę na pamięć.
– Psiakrew, Kira! – nie wytrzymał. – To już się odlać w parku nie można?
– No, ale on sikał wyjątkowo podejrzanie, sir!
Tym razem huntria nie kryła się z łobuzerską miną, ale Bamber nie podzielał jej rozbawienia.
– Poddaję się – westchnął z rezygnacją. – Skoro nie potrafisz podejść do sprawy poważnie, tym bardziej nie zamierzam nadstawiać za ciebie karku. Inni mogą cię wziąć w diabły! Potną twoją duszę w równe paseczki i będzie spokój.
Rzadko kiedy tak niefrasobliwie wypowiadał się o Innych. Nieludzie. Bez dusz, bez najmniejszej iskry człowieczeństwa, napawali lękiem wszystkich. Nawet największych szaleńców. Nawet jego podwładną.
Wesołe ogniki bursztynowych oczu zaraz przygasły. Huntria przeczesała palcami krótkie, kasztanowe włosy i zerknęła na komisarza spode łba.
– Ale…
– Żadnego ale! Wynoś się z mojego gabinetu!
W zakurzonym powietrzu zaległa ciężka cisza. Komisarz i podwładna mierzyli się wzrokiem, aż w końcu ta druga ustąpiła:
– Dobra, zacznę gadać. Ale to nie będzie krótka historia – ostrzegła z naburmuszoną miną i ostentacyjnie założonymi rękoma, po czym usiadła.
Bamber miał ochotę dać dziewczynie nauczkę. Przegonić ją, oznajmiając, że już za późno na wszelkie tłumaczenia. Ale nie odezwał się ani słowem.
Bo sprawa była dziwna. Dziurawa jak ser szwajcarski, zadręczała umysł komisarza elementami za nic niechcącymi złożyć się do kupy.
Atak Huckstera sam w sobie nie miał sensu, a reakcja Kiry była co najmniej gwałtowna. Nie, powiedzieć, iż huntria zachowała się gwałtownie, to jak określić ognie piekielne ciepławymi. To było szalone. Dźgnęła podejrzanego dwadzieścia sześć razy! Dwadzieścia sześć pieprzonych razy!
Choć Bamber nigdy nie przyznałby się do tego na głos, wolał wierzyć, że jakimś cudem działania podwładnej zostały podyktowane głosem dobrego, choć „nieco” porywczego serca.
– No, to jak będzie? – spytała Kira, gdy cisza zaczęła się przedłużać.
Komisarz powoli skinął łysą głową.
– Mów. Ale wyczuję kłamstwo, to tylko kopa na pożegnanie zasunę.
Huntria wymruczała coś o „szkodliwych warunkach pracy”, jednak Bamber zbył tę uwagę milczeniem. W końcu podjęła:
– Muszę zacząć od anonimu sprzed miesiąca. Tego, dzięki któremu znaleźliśmy Mię Blue, a raczej to, co z niej zostało…
28 dni, czyli dokładnie jeden miesiąc piekielny wcześniej
Gęste chmury przysłaniały niebo, na szare budynki wraz z deszczem spływało mętne popołudniowe światło. Tego dnia pogoda w Piekle była dosyć parszywa. Co prawda, pogoda w Piekle zawsze jest parszywa, więc ten dzień nie odznaczał się niczym wyjątkowym. Przynajmniej pod względem meteorologicznym.
Kira stała w jednym z wielu ciemnych, ciasnych zaułków Lyuk, pochylona nad zmasakrowanym ciałem niezidentyfikowanej duszy. W powietrzu wisiał ten charakterystyczny fetor powoli rozkładającej się powłoki – ostry zapach amoniaku i zgnilizny.
W ofierze ziały dziury wielkości dłoni, umiejscowione w okolicy piersi i brzucha, przez co ten zapadł się niczym przebity balon. Mlecznobiałe plamy semikrwi znaczyły zbrunatniałą skórę, której odcień wskazywał, że truchło leży tutaj przynajmniej od paru dni.
Stojącego obok Saula wyraźnie zemdliło. Prawie dwa metry chłopa, ledwie sięgała mu do piersi, a chwiał się niczym trawa na wietrze. Pobladły, co kontrastowało z jego kruczoczarnymi włosami, by ustać, musiał oprzeć się o mur najbliższego budynku. Z jego miny można było wywnioskować, że zaraz zwróci śniadanie na swój nowiutki płaszcz.
Kira zaciągnęła się smrodem niby najcudowniejszym z aromatów i wybuchnęła gromkim śmiechem. Wiedziała, że mężczyzna pracował w Biurze już od wielu lat, chociaż partnerami zostali dopiero parę miesięcy temu. A to znaczyło, że musiał należeć do tych nieuleczanie wrażliwych.
– Co ty, zieleniejesz na widok rozbebeszonej skóry? – spytała kpiąco. – Zatkaj nos, gumiaku, od razu poczujesz się lepiej.
Saul pokręcił niemrawo głową.
– Nie, dam radę.
Ku rozczarowaniu Kiry, partner puścił mimo uszu nietaktowny zwrot. Gumiaki, czyli dusze połączone z powłokami, jak na chodzące trupy przystało, nie musiały specjalnie oddychać. A po zniszczeniu oraz wydrenowaniu z semikrwi stawały się sprężyste w dotyku i odstręczająco ciągliwe. Stąd nazwa – równie powszechna, co obraźliwa.
– Jak chcesz – prychnęła huntria, kucając przy ciele. – Przypomnij mi, kto ją znalazł?
– Anonim.
Kiwnęła głową.
– No, tak. Dlatego nie kojarzyłam.
Chwilę wsłuchiwała się w szum deszczu, obserwując szare krople, spływające po twarzy ofiary. Sine usta zastygły w niemym krzyku. Ciemne, szeroko otwarte oczy ziały pustką, wpatrzone w pochmurne niebo. Kiedyś to ciało musiało wzbudzać pożądanie, ale teraz prezentowało się dosyć żałośnie – ułożone na stercie śmieci, z ordynarnie rozłożonymi nogami, w błyszczącym różowymi cekinami staniku i rozciętej spódnicy.
– Dobra – huntria wyciągnęła rękę w stronę ciała – nie będę się szczypać. Sprawdzę ją na miejscu.
Saul marudził, że nie powinna dotykać dowodów, dopóki nie pojawią się plastycy. Że wpadnie w tarapaty, jeśli wniknie zbyt głęboko.
Zbyła partnera milczeniem, kładąc dłoń na pierwszej lepszej dziurze w zwiotczałym ciele, i przymknęła oczy. Przecież deszcz dawno zmył wszelkie przydatne ślady.
Zaczerpnąwszy oddechu, wyobraziła sobie, jak wchodzi w uszkodzoną powłokę. Potem rozluźniła mięśnie i oczyściła umysł, by swobodnie podążyć ze strumieniem ukrytego wewnątrz bytu, ale raptem zesztywniała. Zamiast duszy, zamiast tego kolorowego wiru myśli oraz wspomnień, pod powiekami ujrzała jedynie wyzutą z barw nicość.
***
W Piekle słowo „śmierć” stanowi tabu – ja na ten przykład nie używam go wcale. Nie dlatego, że – tak jak na Ziemi – budzi strach, ale z tęsknoty za spełnioną nadzieją. Bo po śmierci mogło coś być i przecież było. Choć ciała ludzi obumierały, po krótkim przystanku w purgatorium ich jestestwo, myśli oraz wspomnienia trafiały do kolejnego świata. Wyruszały na trudno dostępną niebiańską lub łatwiej osiągalną piekielną wędrówkę. Pytanie brzmiało: co potem? Co, jeśli dusza zniknie i nawet huntrie nie będą w stanie jej odnaleźć?
Nadzieje drastycznie malały.
***
Śledztwo w sprawie Mii Blue zostało zamknięte, zanim na dobre je otwarto. Zaginioną duszę albo ktoś wtłoczył do nowego ciała, albo uległa całkowitemu unicestwieniu. Plastycy twierdzili, że znalezione zwłoki nie nosiły śladów przenoszenia, więc w grę wchodziła tylko druga opcja. A to znaczyło, że sprawę przejmowała Sekcja Druga – kryminalni.
Dzięki wyzywającemu ubiorowi szybko ustalono miejsce pracy ofiary – Mia Blue tańczyła w klubie Heaven, znajdującym się przy skrzyżowaniu Petterson i Lumley. Zaginięcie kobiety zgłoszono ponad tydzień wcześniej, ale komisarz przydzielił do poszukiwań inną huntrię. A ta, bez choćby mrugnięcia powieką, dała sobie spokój ze śledztwem. Nie chwyciła tropu, mimo że zniknięcia w klubie zdarzały się podejrzanie często. Co zresztą nie dziwiło Kiry. W przeciwieństwie do niej, mało który funkcjonariusz zostawał po godzinach, czytając stare protokoły.
Również tego dnia wyszła z Biura dopiero późnym wieczorem. Mrok zdążył już obudzić uwięzione w latarniach ulicznych świetliki i zielonkawy blask wydobywał z ciemności krzywizny kamiennego bruku.
W drodze do Heaven pogryzała kandyzowane mrówki z papierowej torebki. Spokojna, jak gdyby nigdy nic, zaczęła kluczyć wąskimi uliczkami. Niecały kwadrans później nabrała pewności, że ma ogon. Całkiem pokaźny ogon.
– Nie za duży jesteś na zabawę w chowanego? – zapytała podszytym drwiną tonem i odwróciwszy się na pięcie, rzuciła pogniecioną torebkę prosto w śledzący ją cień. – Co, Saul?
Mężczyzna zaklął, zbyt cicho jednak, by mogła zrozumieć słowa. A gdy wszedł w zieloną poświatę, szukanie emocji na jego twarzy okazało się równie daremne, co wyglądanie uśmiechu w kamiennym podłożu.
– Idziesz dowiedzieć się czegoś o tej tancerce, prawda? – spytał, próbując wyciągnąć coś lepkiego z włosów.
Kira wzruszyła ramionami i ponownie skierowała się w stronę Heaven.
– Nie twoja sprawa, co robię w wolnym czasie – warknęła, starając się jak najszybciej odmaszerować.
Niestety, Saul dogonił ją w parę sekund. Jakby nie patrzeć, miał zdecydowanie dłuższe nogi.
– Nie rozumiesz – stwierdził ostro. – Chcę pomóc.
– To sobie chciej! Kto powiedział, że potrzebuję pomocy?
Zmrużyła oczy, przeszywając go zimnym spojrzeniem. Ale kogo próbowała oszukać? Nie miała szans wyglądać groźnie.
– Przepytam obsługę, przycisnę parę osób do muru, a ty w tym czasie będziesz udawać zwykłą klientkę – zaproponował dużo łagodniejszym tonem. – W ten sposób możemy dowiedzieć się czegoś więcej.
Huntria zacisnęła usta w wąską kreskę i zmierzyła partnera podejrzliwym spojrzeniem. Zachowywał się dziwnie. Dotąd robił na niej wrażenie osoby, która odklepuje swoje i idzie do domu, nigdy niezadręczana koszmarami przeszłości. Skąd to nagłe zainteresowanie tak bezboleśnie zamkniętą sprawą?
– Dobra – rzuciła zaintrygowana huntria – ale jeszcze raz złapię cię na swoim ogonie, to odetnę te twoje gumowate jądra i wepchnę ci je do gardła!
Z niemałą dozą satysfakcji spostrzegła cień wątpliwości malujący się na twarzy olbrzyma. Chyba jednak zdołała go trochę nastraszyć.
***
Pełna bioluminescencyjnych owadów kula błyskowa kręciła się nad członkami zespołu, oświetlając jaskrawymi kolorami ich znudzone oblicza. Grali jazz, którego Kira szczerze nie cierpiała.
Basista, z nadłamanym papierosem między zębami, brzdąkał leniwie na strunach, biegnących od szyi aż po pas, i kiwając głową w rytm melodii, co chwila strącał na siebie popiół. Stojący obok bębniarz walił w swój pokaźny kałdun z nieco większą werwą, niektóre uderzenia podkreślając gromkimi beknięciami. Kolejny instrumentalista, bez otwierania oczu, niczym w transie sunął palcami po otaczającym go pierścieniu klawiszy, zwinnie omijając nitki strun porastających mu zewnętrzne organy instrumentalne. Dalej samotna kobieta-muzyk grała na wygiętej esowato rurze, która swój początek brała w krtani, zastępując rażąco nieobecne usta. Najwyraźniej dźwięki saksofonu stanowiły jej jedyny głos.
Jamę brzuszną ostatniego członka zespołu wypełniała rozedrgana membrana. Ten tylko chłonął muzykę pozostałych i wzmacniał ją kilkukrotnie. Mimo hałasu sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał zasnąć.
Kira stała tuż pod sceną, dziwiąc się, że mózg jej jeszcze nie wypłynął nosem za sprawą tej oślepiającej gry świateł oraz muzyki nieubłaganie huczącej w uszach. Podsłuchanie czegokolwiek w takich warunkach było niemożliwe.
Na szczęście huntria zauważyła, że część klientów co jakiś czas gdzieś wychodziła – jak się okazało, do kameralnego ogródka na zapleczu lokalu. Najwyraźniej wszechobecny dym oraz zgiełk nie tylko ją męczyły.
Pięć minut później stała tam, zaciągając się wysępionym papierosem. Wszyscy w klubie palili, co jednak nie przeszkadzało, by robili to również na zewnątrz. A ona nie chciała się wyróżniać.
– Głupio mi, jakbym dawał fajkę dziecku – parsknął chłopak, który ją poczęstował. – Ale tu przecież nikt nie wygląda na tego, kim jest.
Kira skrzywiła się z niesmakiem, ale nie miała zamiaru wyjaśniać tępakowi, jak bardzo się mylił.
– Nie bądź taki cnotliwy – rzuciła ironicznie. – W końcu z jakiegoś powodu tutaj trafiłeś.
– Racja – odparł z uśmiechem na ustach. – W ogóle to Damien jestem.
– Rika.
Dalej rozmowa szła całkiem gładko. Damien okazał się stałym bywalcem, potrafił wymienić z imienia wszystkie „aniołki” tańczące w klubie. Dziwił się trochę zniknięciem Mii, choć przyznał, że już wcześniej niektóre dziewczyny „rezygnowały”. Poza tym przynudzał.
Po skończeniu papierosa pożegnała chłopaka i wróciła do wnętrza lokalu. Akurat zrobiło się trochę ciszej. Na scenie stał mężczyzna w odrażająco jaskrawym garniturze i zapowiadał kolejny występ.
Kira wyłowiła z tłumu wielką postać Saula, który miał wejść do klubu chwilę po niej. Gdy stanęła obok, musiała dźgnąć go łokciem w brzuch, inaczej w ogóle by jej nie zauważył.
– Daj papierosy – zażądała.
Wyglądał na zdziwionego, ale po kolejnym ciosie wyciągnął paczkę z kieszeni.
Kira bez podziękowania udała się do ogrodu. A tam czas wlókł się nieubłaganie. Próżne gadanie, przerywane odpalaniem jednego szluga od drugiego, męczyło. Szczególnie że Saul najwyraźniej przeturlał się po tej cholernej paczce. Kirze właśnie kończyły się papierosy w jeszcze znośnym stanie, kiedy nagle piekielnicy zaczęli wracać do lokalu.
A w środku konferansjer oznajmił, że niebawem na scenie zagości Madame Angelique. Wiadomość spotkała się z ogromnym entuzjazmem widowni. Rozległy się wycia, rozbrzmiały przeciągłe gwizdy.
Huntria nie była zaskoczona. Prawie wszystkie gumiaki, z którymi rozmawiała, niecierpliwie wyczekiwały występu Madame. A spytane dlaczego, irytująco zgodnie odpowiadały, żeby lepiej przekonała się na własne oczy.
Toteż teraz przepychała się na przód tłumu, nie szczędząc szturchnięć i kopniaków, depcząc stopy, jak popadło. Ledwie zdążyła dotrzeć pod scenę, kiedy zapadła ciemność i głosy ucichły.
Echo hałasu wciąż dudniło Kirze pod czaszką, a wielobarwne zygzaki migały przed oczami, gdy znowu rozbrzmiała muzyka, a snop światła wystrzelił spod sufitu.
Blask objął wychylające się z mroku postaci: Angelique towarzyszyło dwóch klęczących mężczyzn. Nagich, poza parą skórzanych obroży, złączonych jednym łańcuchem z dłońmi divy. Srebrne ogniwa oplatały smukłe nadgarstki piosenkarki, wiążąc ją na dobre z pupilami, a jasna tkanina sukni stapiała się z alabastrową skórą artystki. Od pasa w górę Madame sprawiałaby wrażenie nagiej, gdyby nie morze roziskrzonych kryształków na piersiach oraz brzuchu.
Jak się po chwili okazało, anielskiego wizerunku dopełniały skrzydła. Wielkie, kremowe raptem pojawiły się za plecami kobiety, dumnie stercząc nad ramionami.
Rozłożywszy je szeroko, Angelique zaczęła śpiewać:
Białe zęby, oczy jasne
Pupa, cycki, zgrabne nogi
Tylko usta takie sine
I ten grymas trwogi
Czemu tak, czemu kochanie?
Czy po to pragnąłeś mnie?
Mężczyźni łapali ją za nogi, wspinali się rękami w górę ud, lizali pośladki i rozcapierzonymi palcami zrywali kryształki z brzucha. Ale Madame kontynuowała nieugięcie. Z jej gardła wydobywał się mocny, uwodzicielski głos, słowom piosenki towarzyszyły drobne grymasy oraz gesty. Pokazywała zęby w nieco drapieżnym uśmiechu, głaskała pupili po głowach i wyginała się lekko, naprowadzając złaknione dotyku dłonie na swoje piersi.
Ale od kolejnej zwrotki taniec nabrał gwałtowności, a śpiew stał się ostrzejszy, bardziej gardłowy:
Szare zęby, oczy puste
Pupa, cycki oklapnięte
I te usta takie sine
Z życia wyciśnięte
Czemu tak, czemu kochanie?
Czy to z miłości zabiłeś mnie?
Diva odepchnęła od siebie pupili, ale ci na powrót przykleili się do niej, coraz bardziej napastliwi w pieszczotach. Łańcuch pobrzękiwał metalicznie, kryształki uderzały o ziemię. Wreszcie w dłoniach mężczyzn pojawiły się bliźniaczo podobne, błyszczące złowrogo ostrza.
Chwilę później nieskazitelna biel splamiła scenę, a Madame upadła na kolana, trzymając się za brzuch.
Kira westchnęła, bynajmniej nie z zachwytu. W gruncie rzeczy wiedziała, co zaraz nastąpi – Angelique zaśpiewa ostatnią, dosyć smutną zwrotkę, i skona.
Po prostu oglądała kiedyś ten spektakl. I to w dużo ciekawszym wykonaniu.
***
Saul czekał na nią przed lokalem. Oddała mu paczkę pełną połamanych papierosów, a on schował ją do kieszeni, nawet nie patrząc. Zaczęła żałować, że, oszczędzając portfel, nie kupiła sobie żadnego napoju w barze. Gardło ją drapało od ciągłego mówienia. Wszystko przez te przeklęte ceny.
– Dowiedziałeś się czegoś? – wychrypiała.
Przytaknął.
– Jedna z tancerek przyznała, że Mia spotykała się z kimś regularnie. Ponoć facet był bardzo zazdrosny o to, co robiła w pracy.
– Nazwisko?
Saul pokręcił głową.
– Mia nazywała go „swoim misiem”, co raczej niewiele nam daje. Może ty coś masz?
Zamiast odpowiedzieć, zacharczała i splunęła partnerowi pod nogi. Przypadkiem nie trafiła, a raczej trafiła idealnie, przez co Saul cofnął się i patrząc na nią z wyrzutem, spróbował wytrzeć but o ziemię. Wyglądał przy tym komicznie.
Huntria ledwie zdołała zachować poważny wyraz twarzy, gdy skłamała:
– Nic ciekawego.
***
Drzwi baru Irygacja zamknęły się za jej plecami, w nozdrza raptem uderzył słodki zapach perfum. Azazel, demoniczny drag queen, który przed wiekami nauczył kobiety stosować makijaż, czekał już w umówionym miejscu, sącząc jakiegoś fikuśnego drinka z parasolką. Na szczęście pamiętał, by dla Kiry zamówić kwas.
– Wybacz spóźnienie, Az. – Uśmiechnęła się przepraszająco, rzucając kurtkę na oparcie krzesła. – Śledziłam kogoś i…
– Nie musisz się przede mną tłumaczyć, kruszynko – wtrącił i przechylając się nad stołem, ucałował ją w oba policzki. – No to opowiadaj, maleńka – mówił dalej tym swoim typowo męskim głosem wyciągniętym na możliwie wysokie rejestry. – Co cię sprowadza do starego demona?
Kira usiadła, pociągnęła łyk kwasu i zawiesiła wzrok na ogromnych piersiach Aza. Jakimś cudem sprawiały wrażenie jeszcze większych niż ostatnim razem, gdy je widziała. Odrobina więcej i opuszczając brodę, po prostu zacznie się o nie obijać.
– To już nie można odwiedzić przyjaciela bez eee… powodu? – spytała z roztargnieniem, wciąż zahipnotyzowana widokiem gargantuicznych cyców. Czuła, że powoli zostaje wessana w ziejącą między nimi przepaść, nieubłaganie przygniatana ciężarem miękkich…
– Kruszynko? – Az zakrył szponiastymi dłońmi dekolt. – Słyszałaś, co mówiłem?
Kira z trudem uniosła głowę.
– Co?
Demon fuknął podirytowany.
– Czyli nie. Maleńka, naprawdę doceniam entuzjazm, z jakim wpatrujesz się w moje bliźniaczki, ale nie lubię być ignorowany. – Przeciągnięte krwistoczerwoną szminką usta wykrzywiły się w sardonicznym grymasie, błyszczące pierścieniami szpony błądziły po upudrowanym policzku. – Mówiłem, że jak bardzo bym cię nie uwielbiał, nie uwierzę w te całe odwiedziny bez powodu.
Huntria zamrugała kilkukrotnie i utkwiła wzrok w swoich dłoniach, groteskowo małych na tle kufla z bulgoczącym kwasem. A odzyskując niejaką władzę nad językiem, odparła:
– Jesteś jedną z niewielu osób, dla których staram się być uprzejma. Nawet jeśli udaję, powinieneś to docenić.
– Niech ci będzie. Serdecznie dziękuję za twoją fałszywą uprzejmość.
– Proszę bardzo. A teraz miałabym do ciebie parę pytań…
Demon uśmiechnął się z przekąsem, „a nie mówiłem?” zalśniło w spojrzeniu pionowych źrenic. Nie zważając na jego prowokujące miny, opowiedziała pokrótce o znalezionej powłoce Mii Blue. Azazel twierdził, że nie kojarzy takiej duszyczki, ale gdy usłyszał, gdzie huntrię zawiodły dalsze poszukiwania, wyraźnie zesztywniał. Wtedy spytała, czy demon zna gwiazdę Heaven i wie, że ta kopiuje jego występ.
Znał, wiedział i nie wyglądał na zadowolonego. Zanurkował dłonią między „bliźniaczki” i wyciągnął stamtąd jointa. Po pstryknięciu pazurami jeden koniec bibułki rozżarzył się na pomarańczowo, a drugi wylądował w uszminkowanych ustach. Kira wiedziała, że demon próbuje maskować frustrację, zajmując sobie czymś ręce.
Po chwili, niechętnie, ale zaczął mówić. Wpierw o znajomości z Angelique, potem o tym, jak pomagał przy założeniu Heaven i zrezygnował w trakcie, bo przecież według planów to miał być teatr kabaretowy, a nie…
– …burdel aukcyjny? – powtórzyła zaskoczona huntria.
– Inaczej tego nie nazwę, kruszyno. Dziewczyny są na sprzedaż. Zgaduję, że wszystkie oprócz Angi.
– Ale jak to na sprzedaż?
– Tradycyjnie, na jedną noc, na choćby godzinkę albo – za odpowiednią kwotę – nawet na zawsze. Klient tylko wskazuje model, płaci i może zabrać nową zabawkę do domu.
Kira zagryzła wargę w zamyśleniu. By coś takiego przeszło, wiele osób – plastyków, kontrolerów, kryminalnych, może nawet huntrii – musiało w stosownym momencie odwrócić głowy i przymknąć oczy.
Nie łudziła się co do doskonałości systemu: przecież zbrodniarz pilnował zbrodniarza. Szczególnie sumienność kontrolerów wydawała jej się wątpliwa. Byli odpowiedzialni za prowadzenie ewidencji, zobowiązani do regularnego sprawdzania, czy pozostali piekielnicy grzecznie siedzą, gdzie siedzieć powinni – czyli w miejscu skazania.
Tyle że kontrolerem zostać mógł praktycznie każdy – pracowało ich w Biurze od groma, więc pewnie trafiały się i szumowiny najgorszego sortu. Ze śledczymi oraz plastykami sprawa wyglądała inaczej – musieli trafić do Piekła za grzechy lekkie, czy bezlitosne wierzenia ogółu, przez które nawet dzieci miały szansę się tu znaleźć. Ale skąd pewność, że czysta przeszłość zapewni równie czystą przyszłość? Przecież nic tych dusz nie powstrzymywało przed tym, by po śmierci zejść na ścieżkę grzechów cięższych…
Piskliwy chichot odciągnął uwagę huntrii od tych niewesołych przemyśleń.
– …słyszałem, że pokój VIP-owski to żywa wystawa – najwyraźniej Az cały czas coś mówił, a ona znowu nie słuchała – bo wiesz, niektórych towarów nie można lekkomyślnie prezentować światu.
– Jakich towarów?
– Ot, chociażby modeli miniaturowych. – Ponownie się roześmiał. – Dzieciaki są w cenie, kruszyno.
Kira gwałtownie wstała, z rozmachem rozlewając swój kwas. Brzdęk kufla uderzającego o stół zawtórował wściekłym słowom huntrii:
– I ty się cieszysz, Az?
Pozostali goście baru zwrócili na nią oczy.
– Och, kruszyno, spokojnie – odparł przyciszonym głosem demon. – Przecież to nie muszą być prawdziwe dzieci… Za życia mogli mordować i kraść albo – co gorsza – byli politykami. A jeśli faktycznie są tam jakieś dzieciaki, to takie, które polewały kota naftą i rzucały podpaloną zapałkę. Pamiętaj, że nie ma ludzi bez winy, a sprawiedliwość nie istnieje, nieważne, po której stronie barykady wylądujesz.
Huntria opadła z powrotem na siedzenie. Nie wiedziała, o jakich „stronach”, o jakiej „barykadzie” mówił Azazel, ale nie miała zamiaru prosić, by rozwinął tę przyjemną jak ból głowy ideę. Wyszeptała tylko:
– W takim razie muszę dostać się do tego pokoju.
– No, to odwiedź ponownie tę przeklętą spelunę i przyznaj się pierwszej lepszej osobie. Założę się, że nie przepuszczą takiej okazji.
– Przyznaj? Do czego? – spytała, ale ułamek sekundy później już wiedziała, o co mu chodzi.
***
Informacje od Aza nijak nie tłumaczyły zniknięcia Mii, za to prowadziły do czegoś znacznie większego. Czegoś, w czym nawet ja obawiałam się maczać palce, a jednak wiedziałam, że zanurzę się aż po łokcie.
Nigdy nie byłam dobra w dawaniu za wygraną.
***
Akurat przetrząsała szafkę komisarza, gdy do gabinetu wszedł Saul.
– Wzywał mnie… – wielkolud urwał w pół zdania. – Ty?
– Ja – odpowiedziała, nie przerywając poszukiwań. – Siadaj.
Nie posłuchał, otępiałym wzrokiem wpatrzony w muszlę łącznika. Pewnie wyobrażał sobie, jak jeszcze chwilę temu takie samo, podobne małży stworzenie podskakiwało na jego biurku, wywrzaskując rozkazy aksamitnym niczym papier ścierny głosem Bambera.
– Siadaj, mówię! – warknęła. – Komisarz ma w swoim łączniku nagrane wezwanie. Wystarczy podać imię, a muszla delikwenta sama powie mu, by ruszył cztery litery.
– Że co?
– To ja cię tu ściągnęłam, geniuszu.
Nadal wyglądał na dosyć zdezorientowanego, ale przynajmniej wziął sobie krzesło. Kira odetchnęła z ulgą.
Przerwała bezowocne poszukiwania i wskoczyła na biurko komisarza. Milcząco przyglądając się twardym rysom partnera, ignorowała spojrzenie jego zmrużonych w oczekiwaniu oczu.
Saul w końcu nie wytrzymał:
– Mów, o co chodzi, albo wracam do siebie.
– Chcę, żebyś odpowiedział mi na jedno pytanie – oznajmiła spokojnie, dłonią przejeżdżając po blacie biurka. Szczupłe palce dotknęły kałamarza, musnęły stertę papierów i niby przypadkiem zacisnęły się na leżącym obok piórze.
Kira pierwszy raz mogła sobie popatrzeć na partnera z góry. A jednak z trudem przyszło jej zachowanie niewzruszonego wyrazu twarzy, gdy, pochylając głowę, wyszeptała:
– Jak nazywała się twoja pierwsza dziewczyna?
Oczy mężczyzny rozszerzyło zdumienie, które po chwili przemieniło się w zrozumienie. Huntria wygrzebała jego akta. I znalazła pytanie kontrolne. Pytanie, na które tylko prawdziwy Saul potrafił odpowiedzieć.
Kira nie rozumiała do końca tego mechanizmu, ale – choć sama nie znała imienia dziewczyny – zorientowałaby się, jeśli podałby złe. A gdyby podał prawidłowe, zaraz zapomniałaby, jak brzmiało.
Oszust przez moment nie mógł wydusić z siebie słowa. Aż wreszcie wymamrotał:
– Nie masz prawa mnie sprawdzać.
Ręka łowczyni zamaszystym ciosem wbiła pióro w policzek mężczyzny. Nie zdążył zareagować. Stalówka przebiła skórę, mlecznobiała semikrew wymieszała się z granatowym atramentem.
Kira dotknęła świeżej rany, a głowa mężczyzny bezwładnie opadła na pierś. Gdy huntria popłynęła w głąb naruszonej powłoki, kolorowa burza rozszalała się przed oczami jej duszy.
Wygrzebała imię drugiego istnienia, którego dom tak bezlitośnie plądrowała. Ja… Jako… Jakob. Naprawdę nazywasz się Jakob.
Duch mężczyzny szarpał się w pułapce własnego ciała. Próbował uciec czarnym mackom łowczyni, wysupłującym śliskie nitki reminiscencji ze splotów jego istnienia. Na próżno.
Czemu ukradłeś powłokę Saula? Co mu zrobiłeś? – pytała.
Inni mogli szatkować i przeglądać dusze niczym kolekcje slajdów, ale Kira nie miała takiej władzy nad drugim bytem. Przejęła kontrolę nad ciałem gumiaka, ale nie złamała ducha. Pod powiekami dostrzegała kłębek szybko migających obrazów, w uszach rozbrzmiewały urwane dźwięki, nozdrza wypełniały nieustannie zmieniające się zapachy.
Z imieniem było najłatwiej. Poza tym mogła schwycić losowe wspomnienie, ale ciężko było je utrzymać na dłużej w mackach własnej świadomości. A mówiąc do Jakoba, zwiększała szanse na spowolnienie szaleńczego wiru, zatrzymanie w kadrze tego, co ją interesowało. W końcu po usłyszeniu pytania trudno nie pomyśleć o odpowiedzi.
Ale żaden z obrazów nie zwolnił, żaden nie przykuł uwagi Kiry. Jakob dalej stawiał opór i był w tym naprawdę dobry.
Zaatakowała mocniej, zewsząd uderzając natrętnymi jak muchy pytaniami, które echem roznosiły się po jaźni oszusta:
Kim jesteś!? Kim jesteś?! Kim jesteś?!
Czemu ukradłeś powłokę Saula?! Czemu ukradłeś powłokę Saula?!
Co się stało z Mią Blue? Co się stało z Mią Blue?
Zabiłeś ją? Zabiłeś ją?
Co robiłeś w jej mieszkaniu? Co robiłeś w jej mieszkaniu?
To nie był żaden anonim, co? To nie był żaden anonim, co?
Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?!
W końcu poddał się tej lawinie słów i pokazał jedną z odpowiedzi. A wtedy huntria zaczęła kląć, na czym świat stoi…
Teraz
– Czekaj, czekaj. – Bamber uniósł dłoń, powstrzymując podwładną przed kontynuowaniem opowieści. – Cały czas wiedziałaś, że jest szpiclem z SW?
Huntria pokręciła głową.
– Nie cały, sir. Zdarzenia, o których opowiadam, miały miejsce dwadzieścia cztery dni temu.
To oznaczało, że dziewczyna potrzebowała tygodnia, by przejrzeć podstawionego przez SW agenta. Bamber doradzał tamtemu milczenie i opieranie się wszelkim propozycjom Kiry, w końcu prawdziwy Saul właśnie tak postępował. Widać to nie wystarczyło.
– Po czym się zorientowałaś? – dociekał dalej.
Kira wzruszyła ramionami, jakby sama nie wiedziała, ale gdy otworzyła usta, popłynął z nich potok słów:
– Po pierwsze Saul, ten prawdziwy, był jakiś nerwowy, przygnębiony. Jednego dnia cienie znaczyły mu oczy, ale drugiego wyglądał, jak gdyby nigdy nic. Zgaduję, że wtedy doszło do podmianki. A ten nowy to totalna oferma, zemdliło go na widok lekko podziurawionej skóry, potem w ogóle nie krył się z tym, że był sprawą podejrzanie zainteresowany. No i jak wzięłam od niego papierosy, to zrozumiałam, że nie pali. Paczka była taka pomięta, jakby niedawno z kimś walczył, ale z drugiej strony, płaszcz miał nowy… – Zmarszczyła czoło i dodała: – Zapomniałabym o najważniejszym: SW-owiec miał problemy z oddychaniem, a to typowy objaw po zmianie skóry na niedopasowaną.
Komisarz podrapał się po głowie. Nie nadążał za objaśnieniami podwładnej, ale wolał tego nie mówić na głos, więc wykrzywił gniewnie wargi i spytał:
– Czyli co? Atakujesz faceta, bo miał pomiętą paczkę papierosów? Oszalałaś?!
Jeśli Bambera wzrok nie mylił, huntria potraktowała go miną, którą rezerwowała dla osób wyjątkowo nierozgarniętych.
– Nie zrobiłam tego lekkomyślnie. Saul palił jak smok, oferma z SW już nie. Zgaduję, że nosił paczkę jako element przykrywki, taki rekwizyt. Zresztą to tylko poszlaka. Dopiero pytanie kontrolne, które odczytałam z akt Saula, upewniło mnie w podejrzeniach.
Komisarz pomyślał o tym, jakim sposobem Kira wezwała do siebie SW-owca, i wlepił wzrok w muszlę komunikatora. Przez tę małą cholerę będę musiał skasować wszystkie nagrania, stwierdził w duchu. I wymienić zamki w drzwiach.
– Zgaduję, że akta wykradłaś z mojej szafki, ale musiałaś to zrobić, zanim ściągnęłaś Saula do gabinetu. – Poderwał głowę, nagle pewien, że złapał Kirę na kłamstwie. – W takim razie, czego ty tam jeszcze szukałaś?
Huntria wydawała się zupełnie nieporuszona chytrym, triumfującym błyskiem w oku komisarza.
– Chciałam znaleźć własne akta, sir – odparła z rozbrajającą szczerością. – Zobaczyć, co ciekawego ma na mnie Biuro.
Bamber westchnął zawiedziony i przetarł nagle ciężkie powieki. Poczuł się bardzo, ale to bardzo zmęczony.
– Dobra – wychrypiał – jaki to wszystko ma związek ze sprawą Huckstera?
– Proszę zachować cierpliwość, sir. To dopiero połowa historii…
Dwadzieścia cztery dni wcześniej
– Komisarz wie?
– Jako jedyny. Ale lepiej nie mów mu, że też się dowiedziałaś. – Zmarszczył brwi, po czym dodał: – Najlepiej nikomu nic nie mów.
Zmrużyła powieki, łypiąc na niby-Saula-Jakoba podejrzliwym wzrokiem. Dlaczego miałaby ukrywać cokolwiek przed Bamberem? Czyżby SW-owiec nie chciał, by wyszło na jaw, jakim okazał się niekompetentnym durniem? W takim razie huntria życzyła mu powodzenia w wytłumaczeniu się z brzydkiej rany na gębie. No, bo co? Powie, że niefortunnie spadł ze schodów i poleciał na spotkanie zaostrzonej w szpic poręczy?
Niby-Saul-Jakob w zamyśleniu badał wielkość uszkodzeń. Jego język, niczym nadzwyczaj ruchliwa glista, przejeżdżał po wnętrzu okaleczonego policzka, próbując wydostać się na zewnątrz przez otoczoną pierścieniem granatowych kropelek dziurę, ale był na to zdecydowanie za szeroki. Kira dostrzegała jedynie różowy koniuszek, ledwie wystający z postrzępionej tkanki. Rana wyglądała naprawdę paskudnie, a plama po atramencie tylko pogarszała efekt.
Jednak na drugi dzień twarz mężczyzny była jak nowa, po dziurze ślad nawet nie został. Niby-Saul-Jakob musiał odwiedzić gabinet plastyczny, w którym załatali go jak uszkodzony but.
Kira chciała jeszcze porozmawiać z SW-owcem, bo poprzedniego dnia niewiele z niego wyciągnęła, ale zarówno biurko Saula, jak i huntrii, znajdowały się we wspólnej sali, gdzie pracowało kilkudziesięciu ewentualnych świadków.
Dlatego, gdy tylko zauważyła, że partner w końcu zbiera się do wyjścia, schwyciła go za łokieć i zasugerowała tonem niewiniątka:
– Przejdźmy się, co, wielkoludzie?
Skinął, zanim skończyła mówić, jakby od początku spodziewał się tej propozycji.
Zarzuciła na ramiona kurtkę, on zgarnął swój głupkowaty kapelusz z biurka i wyszli. Na zewnątrz panowała cisza, a zielone światła latarni rozpraszały mroki rodzącej się nocy. Ostatnio wieczory nadchodziły szybko, jakby gwieździe, wokół której krążyło dziewięć kręgów piekielnych, znudził się monotonny krajobraz Lyuk. Nic w tym zresztą dziwnego. Miasto kamieniami stało, wszystkie budynki były szare i w jakiś sposób przytłaczające, a ponad dachami górowały majaczące w oddali cielska pająków dźwigowych. Stworzenia harowały w stoczni, podnosząc na srebrnych niciach potężne elementy statków, jakby te nic nie ważyły.
– Myślisz, że kiedyś byli ludźmi? – spytała Kira, wpatrzona w gigantyczne cienie na tle purpurowego nieba.
– Mówisz o pająkach? Nie wiem. Ponoć w Dziewiątym Kręgu przeludnienie sprawiło, że wciskają dusze do owadzich powłok, ale w Piątym na razie mamy spokój. – Drapał się po policzku. Twarz musiała go swędzieć po „łataniu”. – Poza tym, co to za oszczędność miejsca, wkładać człowieka w takie bydlę?
Kira uśmiechnęła się lekko. Dostrzegała jasno, że z niby-Saula-Jakoba zeszło napięcie, którego dotąd nie była nawet świadoma.
Skręciła w pierwszą lepszą uliczkę, tracąc widmo pająków z oczu, i zmieniła temat:
– To nie był żaden anonim, co?
Mężczyzna pochylił głowę, błękitne oczy i twarde rysy zatonęły w cieniu fedory.
– Taa… Szkoda, że nie dogrzebałem się do tego wcześniej. Widzisz, powłoki noszą ślady pamięciowe właściciela nawet po…
– Wiem – wtrąciła. – Urywki ostatnich wspomnień.
Potaknął.
– Czasami po głowie przemykają mi myśli, które wcale nie należą do mnie. Dzięki temu wiedziałem, gdzie znajdziemy ciało…
– Ach, rozumiem. To ty jesteś tym zazdrosnym facetem Mii!
– Nie ja – zaprzeczył stanowczo. – Saul był… Chyba.
Kira wzdrygnęła się, jakby ktoś nagle przejechał jej kostką lodu wzdłuż kręgosłupa.
– Był?
– Twój partner nie chciał z nami współpracować, więc musieliśmy go oddać Innym. Niestety, z fatalnym skutkiem.
To zdarzało się rzadko. Inni z chirurgiczną precyzją kroili dusze, wyciągając na światło dnia dokładnie to, czego potrzebowali. Ale czasami… tylko czasami, po prostu coś szło nie tak. A wtedy już nie było kawałków, które można by pozbierać do kupy.
Huntria przełknęła gulę, raptem narastającą jej w gardle.
– Dlaczego go zgarnęliście?
– Mamy dowody, że sabotował niektóre śledztwa.
Zawahała się przed zadaniem kolejnego pytania:
– Myślicie, że jestem w to uwikłana?
Tym razem pokręcił głową.
– Na to brak dowodów, poza tym sprawdziłem cię. O dziwo, papiery masz w miarę czyste.
Cóż, przynajmniej dowiedziała się, gdzie zniknęły jej akta.
– Dlaczego podsunąłeś mi trop wiążący Mię z Saulem? Przecież, prędzej czy później, zaprowadziłby mnie prosto do ciebie.
Na ustach mężczyzny mignął cień słabo skrywanego uśmiechu.
– Kto wie? – odparł z przekąsem. – Być może chciałem cię wypróbować.
– I co? – fuknęła.
– Nie jest źle. – Mrugnął do Kiry zawadiacko, a ona parsknęła śmiechem. Do stu diabłów, zaczynała lubić tego durnia!
Raptem jednak pomyślała o Mii i wszelka wesołość ją opuściła.
– To Saul zabił dziewczynę?
– Nie wiem. Blue wciąż może istnieć.
Kira zmarszczyła brwi.
– Ale jak?
– Hmm… Plastycy rozważają dwa warianty, prawda? Są ślady – duszę przeniesiono, nie ma śladów – znaczy, koniec pieśni. A jeśli to tak naprawdę nie była skóra Blue? Jeśli ktoś stworzył identyczną, pustą powłokę i po prostu zniszczył?
Huntria zachłysnęła się na myśl o takiej ewentualności. Jak mogła na to nie wpaść? Co gorsza, jak on mógł wpaść na to przed nią?!
– Sądzę, że Handlarz maczał w tym wszystkim palce – dodał niby-Saul-Jakob. – Pewnie…
– Kto?
– Cholera jasna, nie przerywaj mi w kółko. – Zmierzył ją groźnym spojrzeniem i dopiero po upewnieniu się, że zamknęła dziób na kłódkę, kontynuował: – Handlarz to pseudonim. Jedna z grubszych ryb w morzu zwanym czarnym rynkiem. Sprzedaje nielegalne powłoki, podejrzewam, że Heaven się u niego zaopatruje. Poza tym chętnie przygarnia – zaakcentował sarkastycznie – zagubione dusze. Krążą różne legendy o tym, co potem z nimi robi. Brakuje jednak sznurków łączących z Handlarzem twojego byłego partnera oraz pannę Blue.
Umilkł i zwalniając kroku, znowu wbił wzrok w ziemię.
– Co robiłeś w mieszkaniu Mii? – przerwała ciszę huntria.
Niby-Saul-Jakob niespodziewanie wybuchnął śmiechem.
– Śledziłaś mnie! Nie uważasz, że to lekka hipokryzja z twojej strony? – Wysłuchał odpowiedzi Kiry ze stoickim spokojem. – Ach, oczywiście, że nie uważasz. No tak, skoro jesteś w tym lepsza ode mnie, nie powinienem się złościć. To ma sens. Więc pozwól mi zaspokoić twoją ciekawość. Liczyłem, że widok mieszkania panny Blue obudzi we mnie wspomnienia Saula. Jesteś usatysfakcjonowana? Och, to bardzo dojrzałe z twojej strony… Możesz schować już ten palec. Zrozumiałem aluzję.
***
– Znajdę je – obiecała.
Rozmazała kciukiem kropelki semikrwi wykwitające we wnętrzu dłoni Jakoba. Dwa małe nakłucia znowu pozwoliły jej wniknąć do byłej powłoki Saula. Tym razem, zamiast zanurzyć się w rozszalałym morzu, trafiła na spokojne wody leniwie płynącej rzeki wspomnień.
Jakob skupił się na czymś przyjemnym, tak jak go poinstruowała. Miała ochotę podejrzeć, co takiego sprawiało mu radość, ale postanowiła uszanować prywatność towarzysza. Nie z przyzwoitości, na takich truizmach się nie wyznawała. Po prostu, gdyby partner złapał ją na podglądaniu, mógłby stracić wszelkie chęci do współpracy.
Bez dalszego ociągania się zaczęła poszukiwania. Otoczyła spiralą czarnych macek wody migotliwego strumienia i musnęła błyszczącą powierzchnię, próbując odnaleźć jakiś martwy punkt tego prądu. W końcu zatrzymała się przy ciemno połyskującej sadzawce i zanurzyła w odmętach pierwszego z odnalezionych śladów.
Pełne usta Mii rozciągał figlarny uśmiech, ciemne oczy błyszczały inteligencją.
– Niedługo będziemy wolni. Jeszcze tylko…
Pocałował ją… Krągłe piersi falowały, lśniąc od potu… językiem drażnił różowe sutki… Uda rozchyliły się zachęcająco… Powoli wsunął się w nią i rytmicznie poruszając biodrami…
Obraz falował. Choć pełen luk, nie pozostawiał wątpliwości. Blue była kochanką Saula.
Kira wyszła ze wspomnienia i stojąc nad brzegiem szemrzącej cicho rzeki, wypatrywała jakiejkolwiek skazy. Po chwili zauważyła rozwidlenie. Bez namysłu zanurkowała w cienkiej, połyskującej czerwienią odnodze.
Mia znowu uśmiechała się, jakby wiedziała coś, o czym nikt inny nie wie.
– Czemu tak, czemu kochanie? – zaśpiewała drżącym głosem.
– Nie! Błagam, nie!
– Czy to z miłości zabiłeś mnie?
Nagromadzenie emocji uderzyło w Kirę. Zachwiała się, wyrzucona z powrotem na brzeg. Czuła ból. Ogromny ból straty i dojmującą rozpacz. Wiedziała, że gdzieś tam, na zewnątrz, jej ciało roniło łzy.
Z trudem wznowiła poszukiwania. Cofnęła się w górę strumienia i spostrzegła drobną myśl, którą wcześniej przegapiła. Leżała tam, niby kamyk opłukiwany wodą. Huntria chwyciła ją pewnie.
– To nie ona, to nie ona! – powtarzał, uderzając metodycznie. Biaława ciecz spryskiwała mu dłonie. Niszcząc powłokę, starał się za wszelką cenę nie patrzeć w twarz, którą przecież kochał.
Kira wyślizgnęła się z ciała partnera i otarła zwilgotniałe policzki.
– Masz coś? – spytał Jakob.
Tym razem go nie okłamała.
***
Ta sama gra kolorowych świateł, ten sam rozsadzający uszy hałas. Kira znowu siedziała w Heaven. Oparta o kontuar, majtała nerwowo nogami, ponieważ krzesło barowe było dla niej zdecydowanie za wysokie.
– Cześć, dziecinko – usłyszała nad uchem znajomy głos. Chłopak wstrzelił się w lukę między jednym występem a drugim, więc nie miała problemu ze zrozumieniem tego, co mówił.
Odszukała w pamięci pasujące do twarzy imię.
– Damien – wyrzuciła z siebie. – W sumie to zabawne, że nazywasz mnie dziecinką.
Tym razem wyjaśniła mu, że niektórzy w Piekle wyglądali dokładnie na tych, którymi byli. Przynajmniej niegdyś byli. Opowiedziała o żywych, namacalnych duszach, które nie noszą powłok, wyglądem odzwierciedlając to, jak widziały siebie przez większość czasu spędzonego na Ziemi. Młodzi zazwyczaj nie zmieniali się względem ostatnich momentów życia, ale starsi, dostrzegający w lustrze oblicze gładsze niż w rzeczywistości, często odzyskiwali dawną aparycję. Nie brakowało też osób, które w swej pamięci były siwe i takie już zostawały na zawsze.
Kira wolała nie mówić, co dzieje się z ludźmi nieświadomymi własnego istnienia. Obawiała się tego tematu. Za to doskonale potrafiła opisać losy dusz z naprawdę niewielkim bagażem wspomnień.
– O, kurwa – Damien przeklął, akurat gdy znowu zrobiło się głośniej – ty serio tak, Rika? Ja pierdolę… Teraz to dopiero mi głupio, że dałem ci tamtą fajkę.
Próbował ciągnąć rozmowę, ale po wyrazie jego twarzy wywnioskowała, że czuł się niezręcznie w jej towarzystwie. Dlatego z uśmiechem przyjęła pierwszą lepszą wymówkę, jaką wymyślił, by sobie pójść. Zresztą i tak ledwie słyszeli się w tym jazgocie.
***
Jednym z notorycznie popełnianych za życia grzechów Damiena niewątpliwe musiało być plotkarstwo. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że nie minęła godzina, a silne dłonie schwyciły mnie za ramiona i zaciągnęły w nicość?
Raptem światła po prostu zgasły, hałasy ucichły. Zapanowały cisza oraz mrok.
***
Huntria odniosła wrażenie, że powoli odzyskuje przytomność. Jakkolwiek świat wciąż tonął w bezdźwięcznych ciemnościach, pod czaszką Kiry dudnił istny huragan bólu. Podnosząc się na łokciach, spróbowała uporządkować myśli. Między dręczące ją pytania wdarł się znajomy chichot. Założę się, że nie przepuszczą takiej okazji. No, tak. Stary demon miał rację.
Minęło trochę czasu, nim zorientowała się, że leży na posłaniu z poduszek. Poza tym coś było nie tak. Czuła ucisk zimnej obręczy na nadgarstku.
Machnęła ręką, a łańcuch zabrzęczał cicho. Nagle coś poruszyło się w ciemnościach. W obronnym odruchu huntria machnęła nogą i trafiła.
Coś okazało się miękkie i piskliwe:
– Ej, co ty robisz?
– Och, wybacz. Ciemno tu jak w dupie.
Odpowiedź przyszła dopiero po chwili wahania:
– Nieprawda… wszystko widać.
Kira obmacała głowę i poczuła parującą wilgoć na palcach. Znajome ukłucie paniki – bezsensowne echo ludzkiego instynktu – przeszyło jej serce. Przecież wiedziała, że obłoki zawiesistej pary znamionują gojenie. Rana zasklepi się niebawem, zostawiając huntrię o kilka wspomnień lżejszą, ale widzącą.
Odzyskując powoli wzrok, zastanawiała się, co tym razem uległo zapomnieniu. Może walka, którą stoczyła z napastnikiem? Ktoś musiał ją nieźle grzmotnąć w łeb.
– Wow! Twoja powłoka sama się naprawia? – spytało zazdrośnie piskliwe coś.
Czerń przed jej oczami zastąpił wir kolorów poruszający się niczym rój pszczół. W pewnym momencie plamy nabrały kształtu pulchnej dziewczynki, by po chwili z powrotem rozpaść się na tysiąc migotliwych kawałków.
– To nie tak – odparła huntria. – Nie jestem żadnym przeklętym gumiakiem.
Obraz scalił się na moment, ukazując urażoną minę tamtej.
– Mówisz, jakby to było coś złego. Mieć powłokę.
Kira ugryzła się w język, zanim zdążyła potwierdzić. Jeszcze bezcelowych dywagacji jej do szczęścia brakowało.
– Gdzie jesteśmy? – zmieniła temat i zamrugała, by lepiej widzieć. Uderzona tym, co zobaczyła, nie dosłyszała odpowiedzi dziewczynki.
Pokój tonął w czerwonym świetle. Na poduszkach w kształcie serc leżały drobne postaci, wystrojone jak na bal przebierańców. Kira dostrzegła różową wróżkę usadowioną na kolanach jakiegoś faceta i zebrało jej się na wymioty. Uciekła wzrokiem, tylko po to, by natrafić na kolejne pary: małego kowboja wtulonego w piersi krępej kobiety, żołnierzyka prowadzonego za rękę przez siwiejącego mężczyznę, syrenkę trzymaną w ramionach przez innego… tak wielu innych.
Siłą woli powstrzymała chęć rzucenia się na łajdaków, w zamian utrwalając sobie te wszystkie ohydne twarze w pamięci. Nigdy, przenigdy już ich nie zapomni. Nieważne, ile ran otrzyma, ile czasu minie. Znajdzie ich wszystkich. Jednak teraz mogła tylko patrzeć.
Wreszcie z trudem odwróciła głowę.
– Jestem Rika – ledwie zdołała wydusić z siebie. – A ty jak się nazywasz? Naprawdę – podkreśliła.
Dziewczynka spuściła wzrok.
– Nina Sleen. Ale teraz wszyscy mówią na mnie Niunia. – Nina zadrżała, przymykając powieki. – Nie… nie powinnam z tobą rozmawiać – powiedziała głosem dużo poważniejszym i mniej piskliwym niż dotychczas, po czym odsunęła się na swoje poduszki i umilkła.
Kira na razie dała dziewczynce spokój. Najpierw odszukała wzrokiem przykryte szkarłatną zasłoną wyjście, a potem znowu zaczęła się rozglądać.
Napotykała same zamglone apatią spojrzenia dzieci i te inne. Te wypełnione chorymi żądzami. Podczas gdy oczy ofiar wydawały się przesłonięte bielmem, ślepia bestii błyszczały ekstatycznie. Jakby każda z par znajdowała się w odrębnym kawałku rzeczywistości, gdzie koszmar mieszał się z radosnym spełnieniem, a pozorna niewinność spotykała się z kłamliwą opiekuńczością. Gdzie nie było miejsca na prawdę.
W tym okropnym zbiorowisku tylko Nina wydawała się w miarę przytomna. Dlatego huntria jednak spróbowała przekonać dziewczynkę do siebie.
Zaczęła opowiadać o swojej przyjaciółce, która pracowała w Heaven i pewnego dnia zaginęła. A gdy później odnaleziono jej puste ciało, sprawę poszukiwań uznano za zamkniętą. Oczywiście, Kira podkreśliła, że nie wierzy w ani jedno słowo tych skorumpowanych świń z Biura, ani żadnej innej Sekcji, które pewnie nawet palcem nie kiwnęły, by odnaleźć jej przyjaciółkę. Że dlatego rozpoczęła śledztwo na własną rękę. I to śledztwo zawiodło ją tutaj.
Historyjka była naiwna do bólu zębów, ale wzbudziła zainteresowanie Niny. Tamta słuchała, nadal jednak nieskłonna, by się odezwać, więc huntria próbowała dalej:
– Nie chciałabyś stąd uciec? Mam pewien plan…
– Nie – wtrąciła ostro dziewczynka i dodała ciszej: – Chciałabym zostać odnaleziona.
Mówiła ledwie szeptem, więc Kira przysunęła się bliżej.
– Odnaleziona?
– Pewnie oficjalnie już nie istnieję. – Nina poruszyła się nerwowo. – Jeśli uciekłabym, nic mnie na wolności nie czeka, poza żebraniem i sprzedażą tego ciała. Co to za różnica? Ale gdyby… Gdyby odnalazł mnie ktoś z moich dni i wykupił, wtedy mogłabym… mogła… – nie dokończyła i zwinąwszy się w kłębek, zaczęła cicho pochlipywać.
Huntria westchnęła. Duchy należące do jednej rodziny, duchy przyjaciół, czy najpośledniejszych nawet znajomych, były rozdzielane w Piekle. Po śmierci próżno szukać swoich bliskich, a wszelkie starania podlegały surowej karze. Teoretycznie stanowiło to część skazania. Kira uważała jednak, że zwyczajnie łatwiej było sterować odartymi z więzi legionami dusz. I wątpiła, by jakieś ciemne typy brały udział w radosnym łączeniu rodzin – za duże ryzyko, a zyski niechybnie identyczne, co przy zwykłej sprzedaży.
„Odnalezienie” musiało stanowić mit krążący po podziemiach Heaven. Mit, w którego urzeczywistnienie prawdopodobnie nikt nie wierzył, a jednak wszyscy przekazywali między sobą historie o tych, którym się udało.
Huntria nie miała zamiaru miażdżyć tych złudzeń, więc odparła tylko:
– Rozumiem.
Obie umilkły. Kira zaczęła grzebać przy obręczy zaciśniętej na nadgarstku. Wtem zauważyła wygrawerowany w metalu numer. Trzy.
Popatrzyła na rękę Niny i dostrzegła czwórkę. Kira wcześniej tego nie zarejestrowała, ale wszystkie dzieci nosiły takie ozdoby. I pewnie każde z nich miało osobny numer. A potwory, po wypróbowaniu kilku ofiar, znikały gdzieś na chwilę i wracały z wybranym kluczem. Huntria wyobrażała sobie, jak podchodzą do jakiejś damulki, podają numerek i płacą.
Zacisnęła dłonie w pięści. Wątpiła, że otumanione dzieci zwrócą uwagę na jej ewentualną ucieczkę, a na reakcję któregoś z dorosłych wręcz liczyła. Niech tylko podejdą i spróbują ją wypróbować. Niech tylko…
Nie zastanawiając się dłużej, Kira zacisnęła zęby, wyłamała sobie kciuk i zdzierając skórę z wierzchu dłoni, zsunęła obręcz. Rękę zaraz otoczyła cienka, biała smużka pary.
Nina cały czas milcząco przyglądała się poczynaniom huntrii. Ale nikt inny nawet nie obrócił się w jej stronę.
Biorąc to za dobry znak, kucnęła przy dziewczynce i odważyła się dodać:
– Moja przyjaciółka nazywa się Mia Blue. Może… – urwała, spostrzegłszy czyste przerażenie na pulchnej twarzy. Jedną dłonią chwyciła Ninę za ramię, drugą szybko zatykając jej usta. – Nie krzycz, dobrze?
Potaknęła, ale wyraz zielonych oczu zadawał kłam temu ruchowi. Kira uśmiechnęła się smutno, uświadamiając sobie, że popełniła błąd.
Usiadła za plecami dziewczynki i obejmując ją nogami w pasie, pieszczotliwie pogładziła delikatną szyję, a potem szybkim ruchem złamała kark. Nie miała problemu z wykręceniem tak kruchego ciała, bo choć forma Kiry wydawała się równie wątła, co pozostałych dzieci, to jej siła tkwiła we wspomnieniach. A po tylu latach w Piekle na brak owych huntria nie mogła narzekać.
Podtrzymując wiotczejące gwałtownie ciało, wsparła głowę na opadającym ramieniu. Nasłuchiwała, chwilowo zamknięta w swoim kawałku świata, a niewyjaśniony żal ogarniał jej duszę.
Usta powłoki już nie drgnęły, najmniejszy szmer nie wydobył się z płuc.
Jak się zaraz okazało i te poczynania Kiry nie zwróciły niczyjej uwagi. Nagle zrozumiała dlaczego. Po prostu musiała wyglądać odstręczająco. Z pozlepianymi włosami, w wytartej kurtce i poplamionych krwią spodniach, nie prezentowała się ani trochę niewinnie. Była brudna. Nieczysta. Bestie już dawno odrzuciły ją przy wyborze potrawy, zajęte lepiej przygotowanymi kąskami.
Więc nie wiedzieli o niej. Ale dlaczego? Jakim cudem nie stała się głównym daniem na tej bezwstydnej uczcie?
Musiała się dowiedzieć. Czym prędzej zatopiła paznokcie w zwiotczałym ciele Niny, aż poczuła wilgoć semikrwi na opuszkach. Wnikając do środka, odniosła wrażenie, że czas zwalnia. W oddali rozbrzmiały krzyki, kraniec szkarłatnej zasłony powoli schwyciły cienkie, białe palce.
W ostatniej chwili zdążyła wsunąć się cała do uszkodzonej powłoki. Odniosła wrażenie, jakby ubrała czyjś przyciasny płaszcz. Bezlitośnie rozepchnęła się w nim, szybko rozprostowując wykręconą szyję.
Potem zajrzała do pokoju przez okna zielonych oczu. Akurat gdy do wnętrza wkroczyła Madame Angelique we własnej osobie.
– Pokazuj, która to – rozkazała diva idącemu za nią gorylowi w garniturze.
Małpiszon skierował się w stronę poduszek, na których niedawno jeszcze leżała Kira. Raptem przystanął, z głupią miną, drapiąc się po włochatej głowie.
– Widzisz, ty durna małpo! – warknęła Madame. – Mówiłam, że powinieneś zanieść ją prosto do szefa.
– Ja nie… – wymruczał goryl przeciągle.
– Dość! Natychmiast przeszukaj pokój. – Angelique odwróciła się na pięcie i wyszła. Za kurtyną rozległy się kolejne, przytłumione krzyki:
– Nikogo nie widzieliście, tak?! Jeśli dziewczyna prześlizgnęła się obok was, to dopiero pożałujecie!
Kira słuchała oddalających się kroków, obserwując starania małpiszona. Rozganiał wybudzone z letargu dzieci i przepraszał klientów, szukając jej pod każdą poduszką, w każdym kącie oraz cieniu.
– Przemiła osóbka z tej Angi, nie? – pomyślała na granicy świadomości, nie spodziewając się wcale odpowiedzi. Dlatego aż podskoczyła, gdy takową otrzymała:
– Dzisiaj ma lepszy dzień.
Nina! Dziewczynka poddała się bez walki i dotychczas pozostawała całkowicie bierna, więc Kira zupełnie zapomniała o jej obecności.
Teraz wyczuwała, że oprócz niegasnącej aury strachu, duszę tamtej otaczało coś jeszcze. Zaciekawienie?
– Śmiało, pytaj – zachęciła huntria.
– Czym jesteś?
– Duszą.
– Nie wierzę.
– Trochę inną duszą niż ty.
– Zniszczysz mnie, prawda?
Kira zawahała się na moment.
– Czemu miałabym to zrobić?
– Nie jestem pewna, czym jesteś, za to przypadkiem zobaczyłam, kim jesteś. Huntrio…
Szlag! Dlatego unikała całkowitego wnikania do czyichś powłok. Myśli dwóch dusz mieszały się w takiej sytuacji, a wystarczyło jedno zagubione wspomnienie, by przysporzyć łowcy nie lada kłopotów.
– Skoro wiesz, kim jestem – odparła podirytowana – to powinnaś zorientować się, że nie mam złych zamiarów. I zamiast zadawać głupie pytania, pokazałabyś mi, co się stało z Mią Blue.
Nie była gotowa na uderzenie, które po tym nadeszło. Gwałtowne wizje stanęły jej przed oczami, obce przerażenie owionęło ducha, a fala gniewu wtoczyła się do serca.
Mia stała na scenie, uśmiechając się przez łzy.
– Czemu tak, czemu kochanie? – drżący śpiew niósł się po sali.
– Nie! Błagam, nie! – krzyknął wysoki mężczyzna.
– Czy to z miłości zabiłeś mnie?
Mężczyzna wyciągnął pistolet i rzucił się w stronę spływającej bielą sceny, ale jeden z goryli potężnym ciosem powalił go na ziemię. Nagle obok pojawił się niepozorny, łysy człowieczek i wypucowanym na błysk butem przydeptał dzierżącą broń rękę.
– Co, Saul? Nie podoba ci się przedstawienie?
Mia śpiewała dalej:
– Czemu tak, czemu kochanie? Czy w Piekle znowu spotkamy się?
Przedstawienie trwało dalej, aż do okropnego finiszu.
Kira obejrzała wszystko jeszcze raz.
I jeszcze raz.
I jeszcze…
Aż w końcu zatrzymała obraz na wykrzywionej w euforii twarzy pulchnego łysolka i spytała:
– Czy to jest ten cały szef?
Ze strony Niny popłynęło nieme potwierdzenie.
– Ej, ty! – Huntria z najwyższym trudem użyła krtani, języka oraz ust powłoki.
Wciąż obecny w pokoju goryl skierował na nią tępe spojrzenie kaprawych oczu i mruknął:
– Ja?
– A kto inny? Chodź tu.
Podszedł posłusznie i pochyliwszy się nad ciałem Niny, spytał flegmatycznie:
– Co chce, mała dziewczynka?
– Pomogę ci znaleźć tę, której szukasz – oznajmiła.
Goryl potrzebował chwili, by pojąć sens usłyszanych słów. A wtedy uśmiechnął się, prezentując ogromne zębiska:
– Jak pomoże?
– Przywołam ją. Musisz tylko zamknąć oczy i obiecać, że zabierzesz uciekinierkę prosto do szefa. Tak jak kazała Madame.
Niezmiennie potulny małpiszon opuścił powieki.
– Ja obiecuje. Zabierze do szefa.
– Świetnie – odpowiedziała już we własnej formie.
***
Dotąd nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie było Heaven. Małpiszon przeprowadził ją przez istny labirynt korytarzy, aż natrafili na salę klubową pełną miniaturowych scen. Pośrodku każdej z nich stały rury, wokół których owijały się gibkie zjawy, migoczące świecidełkami w blasku obrotowych kul. Las wykręconych, nagich ciał kładł się cieniem na przyprawiające o mdłości, wielobarwne tło.
Niektóre z widm miały swoich obserwatorów. Przyszłych właścicieli, być może. Niektóre już zostały wybrane. Dotykane śliskimi od podniecenia dłońmi, z równą obojętnością ulegały każdej pieszczocie.
Kira przymknęła na chwilę oczy. Goryl cały czas podtrzymywał ją za ramię, klucząc w stosunkowo luźnym zbiorowisku gości, aż znalazł małpiszona kropka w kropkę do niego podobnego. Wymienili kilka słów, po czym ten drugi podszedł do elegancko ubranego mężczyzny z lekkim brzuchem i łysiną.
Huntria poznała „szefa”, ale nie zaatakowała. Za dużo świadków, za dużo potencjalnych wrogów, powtarzała sobie, choć nie miałaby nic przeciwko wydrapaniu im wszystkim oczu i skręceniu tych gumowatych karków.
Goryl – nazwała go w myślach Drugim – wskazał na nią włochatym paluchem, przez co łysolek podążył wzrokiem w stronę Kiry i na moment ich spojrzenia się spotkały. Próbowała wyglądać na wystraszoną, ale miała wrażenie, że niezbyt jej to wychodziło.
Pierwszy czekał jeszcze na potaknięcie Drugiego, po czym delikatnie pchnął huntrię przed siebie.
Teraz szli w czwórkę. Opuścili salę, wkroczyli w kolejny labirynt korytarzy i nim Kira zdążyła się obejrzeć, wylądowali w pokoju z wielkim łożem, wymoszczonym lśniącą pościelą. Za oświetlenie w pomieszczeniu służyły jedynie topiące się powoli, szerokie świece.
Ktoś zawczasu musiał przygotować to miejsce.
– Rozbierzcie ją – rozkazał łysol i złożywszy dłonie w piramidkę, cierpliwie czekał.
Potrzebowała całej siły woli, jaka w niej pozostała, by powstrzymać swój niewyparzony język i ręce, które wręcz rwały się do walki.
Pierwszy i Drugi beznamiętnie wykonywali polecenie, ściągając z dziewczyny kolejne elementy ubioru – kurtkę, koszulkę, spodnie, buty… gdy dotarli do majtek, huntria nie wytrzymała i odepchnęła łapę Drugiego. Nie, jednak Pierwszego. Zrozumiała, że to musiał być on, gdyż nie wpadł w gniew, tylko odsunął się, skonfundowany. Z jakichś niewyjaśnionych powodów chyba zdążył ją polubić.
Łysolek również nie zareagował złością. Odesłał goryli z uśmiechem na twarzy i poczekał, aż trzasną zamykane drzwi. Potem zbliżył się do huntrii i ujął jej podbródek w wypielęgnowane palce, a ona pokornie spuściła wzrok.
– Och, nie udawaj takiej potulnej – stwierdził rozbawionym głosem. – Słyszałem, co zrobiłaś z moimi ludźmi.
Huntria zacisnęła mocniej usta. Czemu wcześniej stawiała opór? Czemu akurat te wspomnienia musiała utracić?
– Nie wiem, kim jesteś – kontynuował, wolną rękę kładąc Kirze na ramieniu – ale nie musisz już walczyć. Nie skrzywdziłbym równie pięknej istoty… – Musnął kciukiem pulsującą na jej szyi żyłę. – Takiej żywej, takiej prawdziwej. Szkoda tylko, że umarłaś dosyć późno. – Zrobił krótką pauzę, przyglądając się badawczo. – Ile miałaś? Dziesięć? Jedenaście lat? Wyglądasz na starszą.
Warknęła przez zęby, wywołując tym kolejny pobłażliwy uśmiech.
– Mówiłem, że nie musisz już walczyć. Nic ci tu nie grozi. – Pieszczotliwie pogładził jej policzek. – Moi szanowni klienci będą dla ciebie dobrzy. Ja będę dla ciebie dobry. – Pochylił głowę nisko, aż poczuła ciepło jego oddechu na twarzy, i wyszeptał: – Wystarczy ulec.
Wpił się w nią ustami, unieruchamiając podbródek żelaznym chwytem. Ugryzła go w te oślizgłe wargi i spróbowała wykorzystać powstałą wyrwę, by dostać się do środka. Bezskutecznie.
Łysol rzucił nią o podłogę z siłą, o którą nigdy by go nie podejrzewała. Źrenice nagle rozszerzyły mu się w wulgarnej ekstazie, oblane rumieńcem oblicze nabrało obsesyjnego wyrazu. Niepozorny człowieczek gdzieś zniknął, a stanął przed nią szef we własnej osobie.
– Taka żywa, taka słodka… – wymruczał czule i usiadł na niej okrakiem, gładząc kasztanowe włosy w uspokajającym geście. – Zobaczysz. Będę dla ciebie dobry. – Pochylił się, a złożywszy delikatny pocałunek na jej wargach, spił ściekające po policzku łzy wściekłości. Gdy na powrót uniósł głowę, szkarłatne krople zaczęły skapywać mu z brody.
Jedna z krwistych perełek rozprysła się prosto w oku Kiry. Czerwień była wszędzie – mieszała się ze słonymi łzami, zasychała na ustach i paliła język.
Przesłaniała świat.
Huntria zaczęła panikować. Przeszył ją paraliżujący strach, ograbiając mięśnie z wszelkiej siły i uświadamiając ciału, że nie ma dokąd uciec. W walce z podobną sobie, żywą duszą, została pozbawiona najgroźniejszej broni, jaką posiadała. A krew napastnika, kolor jego skóry, ciepło ciała – wszystko wskazywało na trafność tego przypuszczenia. Tyle że wrażenie pozostawało inne. Jakby wcześniej huntria zaczęła przenikać do powłoki, tylko trafiła na dodatkową barierę. Ukrytą tuż pod powierzchnią.
Nagle zrozumiała, że musi mieć do czynienia z jakimś nietypowym modelem. Wysoce zaawansowanym i niesłychanie ludzkim. Niestety, to niczego nie zmieniało. Mężczyzna wciąż robił z nią, co tylko zechciał.
– Będziesz dla mnie jak córka. Słodka i niewinna – powtarzał łagodnie. – Najsłodsza z dotychczasowych.
Szarpnęła się w krótkim przypływie złości, ale bez nadziei na jakikolwiek efekt. Szef był okrutnie ciężki, nawet biorąc pod uwagę tęgą posturę.
– Ach… – westchnął z ostentacyjnym żalem. Pucołowate oblicze rozpromieniło się radośnie. – Chyba jednak nie poddasz się bez walki.
Gdy poczuła twardość jego podniecenia, odruch wymiotny szarpnął jej żołądkiem. Zrozumiała, że skurwiel to lubił. Zadając kłam własnym słowom, ekscytował się, gdy tylko próbowała stawiać mu opór.
Ta myśl wywołała w niej wściekłość. Gniew popłynął tętnicami, wsączając się do sparaliżowanych mięśni strumieniem czystego ognia. Kira obiecała sobie, że obrzydliwiec dostanie to, czego tak bardzo pragnie.
Przezwyciężyła repulsywne odruchy i objęła go nogami w pasie. Od razu zaczął ciężej oddychać, ocierając się o nią napastliwie. Karykatura ojcowskiego uśmiechu wykrzywiła mu skrwawione usta; pełne dumy oblicze, mówiło: „Tak, kochanie, robisz to dobrze, dokładnie tak, jak tatuś cię uczył”.
Huntria chwyciła go za głowę, jednak wiedziała, że skręcenie karku nie wystarczy. Nie w przypadku tej powłoki. Dlatego krzyknęła dziko i zaczęła ciągnąć z całej siły za łysy łeb.
Zboczeniec stękał z odrażającej ekscytacji, gardłowy jęk podniecenia poprzedził chwilowe zesztywnienie ciała. I wtedy w tych przerażająco ludzkich oczach zalśniła panika.
Za późno.
Kręgi rozrywały się z suchym trzaskiem; oprócz pajęczyny nabrzmiałych czerwoną semikrwią żył, szyję mężczyzny pokryła siatka szkarłatnych pęknięć. Pucołowata twarz zastygła w wyrazie niedowierzania, gdy raptem oderwana głowa powoli potoczyła się po ziemi.
Już się nie uśmiechał.
***
Kira nie wiedziała, ile czasu minęło. Po zrzuceniu z siebie bezwładnego ciała, leżała jeszcze, oddychając ciężko. Czuła się chora z obrzydzenia i nie potrafiła opanować drżenia.
Krew świni zaschła na jej policzkach, gdy nagłe łzy skropiły je na powrót. Huntria nie była pewna, dlaczego znowu płacze. A raczej nie chciała o tym myśleć. W końcu podniosła się na łokciach, otarła twarz i wstała. Musiała za wszelką cenę zniszczyć to miejsce.
Puścić z dymem.
Jej wzrok przyciągnęły świece rozstawione na półkach. W pośpiechu narzuciła na siebie część ubrań i zabrała się za podpalanie. Skarpetki tliły się pięknie, a lśniąca pościel, na której je położyła – jeszcze lepiej. Na koniec rzuciła oderwaną głowę na ogarnięte ogniem łoże, a po pokoju rozszedł się swąd spalonych włosów.
Potem czekała. Płomienie, jak na warunki piekielne, rozprzestrzeniały się zdecydowanie wolniej, niźli powinny. Ile czasu zostało, nim ktoś zwróci uwagę na charakterystyczny zapach? O hałasy, dochodzące z pokoju, aż tak się nie martwiła. Zważywszy, co się wyprawiało w tych pomieszczeniach, pewnie wszelkie dźwięki były wytłumione. Albo już nikt nie zwracał na nie uwagi.
Z odrazą obszukała ciało łysola. Ku swojemu zaskoczeniu, nie znalazła żadnej broni.
Wtedy rozbrzmiał alarm, nagle otworzyły się drzwi. Goryl wszedł do środka i obrzucił pomieszczenie nierozumiejącym spojrzeniem. Kira nabrała pewności, że to był Pierwszy, gdy z ociąganiem wyjął broń i wycelował prosto w jej głowę.
– Ja przeprasza – powiedział tym swoim niskim głosem.
– Nic nie szkodzi – odparła łagodnie. – Rozumiem.
Po chwili przez dźwięki alarmu przebił się huk wystrzału.
***
Plan, który sporządziła z Jakobem, przedstawiał się następująco – ona próbuje dostać się do „mniej oficjalnej” części Heaven, a on siedzi przy barze i czeka. Obserwuje.
A jak już zarejestruje jej zniknięcie, to znowu czeka. Ogólnie fantastyczna rola przypadła Jakobowi w udziale. W rezultacie ten plan zdecydowanie mu się nie podobał.
Tyle że nie mieli lepszego.
Klub był otwarty całą noc – zamykano dopiero o świcie. I właśnie dwie godziny przed świtem jej partner zaczął się martwić. A gdy usłyszał wizg ślimaków alarmowych, pognał w stronę już dawno wypatrzonych drzwi z napisem: „Tylko dla personelu”.
Gnany przeczuciem, pędził ku sercu pożaru, naprzeciw fali uciekających dusz. W końcu odnalazł właściwy pokój, a także Kirę, leżącą w kałuży krwi, otoczoną dymem. Nieprzytomną. Bez zastanowienia przewiesił ją sobie przez ramię i zaczął biec.
A przynajmniej tak jej wszystko opisał, gdy w końcu doszła do siebie dwa dni później. Ale Kira pamiętała coś jeszcze.
Kula uderzyła o kamienie, kiedy odtwarzająca się powoli tkanka wypchnęła ją z czoła. To była jedyna rzecz, jaką zobaczyła huntria, na chwilę tylko odzyskawszy wzrok. Na granicy świadomości wyczuwała, że półleży, ułożona przy ścianie jakiegoś budynku.
– Kira! – krzyknął Jakob.
– Nie jesteś… aż takim durniem… – wyjęczała.
Usłyszała westchnienie ulgi.
– Widzę, że dochodzisz do siebie – powiedział osobliwie ciepłym tonem.
Przysiadł obok. Nie próbowała stawiać oporu, kiedy otoczył ją ramieniem. A gdy tylko ułożyła głowę na jego piersi, z powrotem zatonęła w ciemnościach.
***
Potrafię radzić sobie z chamstwem i okrucieństwem, potrafię odgryźć się, kiedy trzeba i obronić w razie zagrożenia. Co innego, gdy ktoś okazuje mi troskę lub jest zwyczajnie miły. Wtedy nie wiem, co robić.
Dlatego też nie rozmawiałam z Jakobem o tamtej nocy, choć odniosłam wrażenie, że on i tak wie, że ja pamiętam. A ja wiedziałam, że on wie, że pamiętam i wiem, że on wie… No i milczeliśmy.
Ale przecież nie brakowało nam innych tematów do rozmowy. Heaven poszło z dymem, jednak w bardzo krótkim czasie w Lyuk pojawił się nowy klub – Hell. A jego główną gwiazdą była Lady Diabolica.
Jak widać, ciemne typy nie grzeszyły kreatywnością.
***
– Co nowego, Angi? – przywitał się zalotnie Azazel. Huntria szybko wślizgnęła się za nim do garderoby. Demon nie widział żadnego problemu, by umówić się na spotkanie z divą i przy okazji zabrać ze sobą Kirę.
– Czego chcesz, Az? – spytała ostro Lady Diabolica, a raczej przemalowana Angelique. Akurat poprawiała makijaż, ale – poza zastąpieniem dominującej wcześniej bieli czerwienią – jej aparycja nie uległa zbytniej zmianie.
– Ja? – odparł niewinnie demon. – Niczego nie chcę. Za to moja przyjaciółka…
Anelique odwróciła się od lustra i przeszyła Kirę zimnym spojrzeniem.
– Kim jesteś?
– Kimś, komu pomożesz.
Wytłumaczyła, że pracuje w Biurze i potrzebuje informacji na temat „szefa”. Że ma z nim niedokończone interesy. Dodatkowo podkreśliła, iż gorąco liczy na kooperację Angelique, szczególnie w kwestii sporządzenia listy „szanownych klientów” Heaven.
Kobiecie nawet powieka nie drgnęła, kiedy kazała Kirze iść się pierdolić. Azazel z kolei spokojnie pilnował drzwi, nie kryjąc rozbawienia, jakim napawała go cała sytuacja.
– Wiem, co sobie myślisz – stwierdziła huntria, ignorując chichot przyjaciela. – Gdybym próbowała cię pociągnąć na dno, to kochany szefo pomoże. Nie z przywiązania, nie oszukujmy się, ale nie będzie podejmował ryzyka, że pociągniesz go za sobą.
Angelique wykrzywiła się w jadowitym grymasie, ukazując wydłużone kły.
– Nic mi nie możesz zrobić.
– Tak? – Kira zamrugała filuternie, maskując tym wredny grymas wstępujący na usta. – A mnie się wydaje, że mogę zrobić wiele małych rzeczy. Ot, choćby sprawdzić papiery tej wystrzałowej skóry, czy aby na pewno wszystko się zgadza. Ale nie przejmuj się – kara za modyfikacje jest niewielka. Drobna grzywna i nakaz zmiany powłoki.
Dla zwiększenia efektu zrobiła krótką pauzę.
– O, widzę, że zaczynasz domyślać się konsekwencji – ciągnęła. – Dobry szefo z tych samych powodów, dla których wyciągnąłby cię z wielkiego gówna, nie kiwnie nawet palcem, gdy wpadniesz w gówno małe. Nie będzie ryzykował.
– Nie wierz…
Huntria uciszyła kobietę.
– Spokojnie. Jeśli chcesz, możesz mi nie wierzyć. W końcu wiara to potężna siła, poniekąd to przez nią tyle nas tu w Piekle gnije. Zważ tylko na jedno: nie tylko wierzę, że uda mi się wpakować cię w najobrzydliwszą powłokę, jaką zna ten świat. – Kira uśmiechnęła się szelmowsko. – Ja jestem tego pewna, kochanieńka.
Madame zaczynała zachowywać się niczym osaczona zwierzyna. Pokazała kły i zasyczała jak najprawdziwszy wąż. A wtedy Azazel wtrącił się do rozmowy:
– Ja tam bym jej wierzył, Angi. Kiedyś popełniłem ten błąd i nie uwierzyłem, a teraz patrz, jak wyglądam.
***
Śledzili podejrzanych – mężczyznę oraz dwóch ochraniających go goryli – wyczekując dobrego momentu do podjęcia działań.
W końcu dotarli do ogrodzonego wysokim żywopłotem parku. Najwyraźniej to tam miało odbyć się spotkanie, o którym mówiła Angelique.
Małpiszony stanęły po bokach bramy wejściowej, mężczyzna wkroczył do ogrodu. Skryta za węgłem Kira przyglądała się twarzom małp w nadziei, że rozpozna Pierwszego. Stojący obok Jakob przykręcał tłumik do pistoletu.
Byli gotowi.
Huntria odetchnęła głębiej i wyszeptała:
– Pamiętaj, może jeden…
– Pamiętam.
Nie pozostało nic innego do powiedzenia. Kira ruszyła przed siebie, zaciskając mocno pięści, a gdy wyszła na światło dnia, goryle jednocześnie odwróciły głowy.
– Ładna pogoda dzisiaj – zagaiła huntria.
Jedna małpa z wyraźnym trudem zaczęła coś analizować, ale druga nie wahała się przed wyciągnięciem broni. Kira usłyszała ten charakterystyczny dźwięk – ciche splunięcie tłumika – zanim okrągła dziura wykwitła pośrodku cofniętego czoła.
Specjalne pociski, którymi dysponowało Biuro, po trafieniu w obiekt rozpryskiwały się, niczym szkiełko uderzające o ziemię, i wrzynały głęboko w tkankę powłoki, unieszkodliwiając ją na miejscu. Dlatego oczy goryla natychmiast wywinęły się do wnętrza czaszki, ciało osunęło na ziemię.
Jego towarzysz spoglądał to na Kirę, to znowu na świeże zwłoki.
– Dziewczynka żyje – mruknął. – Sago nie żyje.
Huntria skierowała się do parku, cały czas obserwując Pierwszego.
– Lepiej stąd odejdź.
Małpiszon zmarszczył się na gębie i odparł:
– Nie ma gdzie. Ja zaczeka, a dziewczynka lepiej obieca, że więcej nie umiera.
Kąciki ust Kiry uniosły się delikatnie.
– Dziewczynka obiecuje.
Park okazał się raczej skwerem, porośniętym rzadką trawą i paroma krzakami, z pojedynczym drzewem tu czy tam. Żwirowata ścieżka prowadziła w stronę skromnej fontanny, usytuowanej między dwiema pordzewiałymi ławkami. W centrum stał kamienny posążek, przedstawiający nagiego diabełka. Maleństwo piło łapczywie z trzymanej oburącz za dużej dla niego misy, jednocześnie sikając podejrzanie żółtą wodą.
Huntria odszukała wzrokiem szefa. Już wcześniej zdążyła mu się przyjrzeć – wyglądał inaczej, jego nowa skóra była szczuplejsza, wysokie czoło zdradzało ledwie zaczątki łysiny. Ale coś w tej pucołowatej twarzy pozostało takie samo i łowczyni nie żywiła wątpliwości, z kim ma do czynienia.
Mężczyzna stał nieopodal i niczym kamienny diabełek podlewał pień drzewa. Kirę dziwiło to przywiązanie do ludzkich cech. Skoro mógł sobie pozwolić na niezwykle zaawansowaną powłokę, dlaczego nosił taką, która musiała wydalać zbędne płyny? Przez to zdawał się bezbronny, wręcz ułomny. Znowu niepozorny. A jednak podchodząc do niego, huntria poczuła obręcz lęku powoli zaciskającą się na szyi. Jakob mnie ubezpiecza. Jakob mnie… – dla uspokojenia powtarzała w myślach.
Powoli zaszła podejrzanego od tyłu i rzuciła ostrym tonem:
– A co się tutaj wyprawia?
Podskoczył i prędko zapiął rozporek.
– Pani wybaczy, ale nie rozu… – urwał, spoglądając za siebie, a jego oczy zmieniły się w dwa spodki. Nauczony przykrymi doświadczeniami, tym razem miał przy sobie broń. Lufa błysnęła w słońcu, gdy roztrzęsionymi dłońmi wycelował w huntrię.
Radosny chichot wyrwał się z gardła Kiry. Ten skurwiel się bał! I to zdecydowanie bardziej niż ona.
– Jakim cudem…? Bato! Sago! – krzyknął histerycznie. – Bato?!
– Co, nie chcesz zostać ze mną sam na sam? – wysyczała huntria, zbliżając się powoli. – Nie uważasz, że jestem piękna?
– Odejdź – wychrypiał drżącym głosem i wystrzelił. Kula trafiła w ziemię obok Kiry. Ten akt desperacji sprawił, że już nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
– Będę dla ciebie dobra – wyszeptała. – Obiecuję.
Znowu pociągnął za spust. Tym razem trafił. Ramię łowczyni skropiła czerwień, twarz wykrzywił lekki grymas.
– Uch, to bolało, wiesz?
Mężczyzna cofnął się, a zahaczywszy piętą o korzeń drzewa, upadł na ziemię. Huntria odkopnęła jego broń na bok. To był moment, w którym powinna aresztować mężczyznę.
Ale coś w niej pękło. I spierdoliła po całości.
Nie wiedziała nawet, kiedy wyciągnęła nóż. Pamiętała tylko wyraz oczu świni, to cudowne przerażenie lśniących wilgotnie ślepi. I gorąco wylanej juchy, oszukańczo czerwonej i mdławej w smaku.
– Czy teraz jestem słodka?! – wrzeszczała w amoku Kira. – Odpowiedz! Jestem słodka czy nie?!
Uderzała raz za razem, śmiejąc się histerycznie i nie licząc ciosów. Zanim Jakob zdołał ją obezwładnić, zdążyła dźgnąć Huckstera dwadzieścia sześć razy.
Teraz
Komisarz nie wiedział, co powiedzieć. W ciszy patrzył na huntrię, która po skończeniu opowieści podwinęła nogi i objęła je ramionami.
Nie takiej historii spodziewał się Bamber. Te wszystkie dowcipy, które stroiła sobie podwładna, sprawiały, że całe wydarzenie wyglądało na głupi, choć wyjątkowo krwawy wybryk.
– Będę musiał cię zawiesić w obowiązkach – rzekł w końcu komisarz.
Kira zagryzła usta, wyraźnie powstrzymując jęk protestu.
– Nie martw się, mała – ciągnął Bamber – tylko na pewien czas. – Uśmiechnął się, odzyskując typowy dla siebie rezon. – I tak mamy tu najzwyczajniejszy w świecie burdel, a skoro przyszło mi już pracować w tym burdelu, to będę chronił swoje kurwy! – Walnął pięścią o biurko i dodał łagodniej: – Tyle że na przyszłość jednak postaraj się stonować swój temperament.
Kira odwzajemniła uśmiech.
– Tak jest, sir. Ale proszę nie nazywać mnie kurwą.
Wiedział, że huntria znowu robi się na „nic tylko grzeczną”, ale jakoś mu to nie przeszkadzało. Świadomie dawał się nabrać.
– Wyciągnę cię z tego gówna, tylko musisz ze mną współpracować. Rozumiemy się? – Zrobił krótką pauzę, czekając na przytaknięcie podwładnej. – Świetnie. Szkoda tylko, że SW-owcy wzięli Saula, eee… Jakoba, czy jak mu tam, w obroty. Własnemu człowiekowi nie ufają, kto by pomyślał!
Kira potrząsnęła głową.
– To niczego nie zmienia, sir. Sądzę, że Jakob nie piśnie słówka o swoim udziale w całej sprawie. Przecież nie powinnam wiedzieć, że pochodzi z Sekcji Ósmej. Teoretycznie sprawdza mnie, tak samo jak pozostałych członków Biura. No i Huckster nigdy go nie widział. Jego osoba nie pojawia się w żadnych zeznaniach.
Bamber pokręcił głową z powątpiewaniem.
– Nie możesz mu ufać, mała. To szpicel, pamiętaj. Musimy się przygotować na najgorsze.
Potaknęła, ale coś w tych bursztynowych oczach mówiło komisarzowi, że nie zdołał przekonać podwładnej.
– Odeślę cię do domu – westchnął. – Tylko na wszelki wypadek nasłuchuj łącznika. – Potarł czoło, marszcząc brwi. – I jeszcze jedno. Co się w końcu stało z Mią Blue?
Kira wbiła wzrok w ziemię.
– Huckster ukarał ją na oczach wszystkich. Rozumie szef, ku przestrodze, bo Mia chciała uciec. Oszukiwała swoich zwierzchników, a Saul swoich…
– Znaczy mnie – prychnął komisarz.
Kąciki ust huntrii zadrżały na granicy uśmiechu.
– Tak, sir. Znaczy pana. Wszystko po to, by już zawsze mógł być razem z Blue. – Nagle wesołość ulotniła się z jej twarzy. Kira zgarbiła ramiona i dodała: – Niestety, obawiam się, że dziewczyna przestała istnieć.
Bamber poczuł smak goryczy na języku.
– Miłość, ech? Głupie dzieciaki – wymruczał. – A ten goryl? Pierwszy?
– Uciekł, sir. Widocznie po tym, co zobaczył, przestał mnie lubić.
Ostatnia odpowiedź podwładnej nie do końca go przekonywała, ale widząc zmęczenie, malujące się na bladym obliczu huntrii, nie miał serca drążyć tematu. Na razie czekało na niego wystarczająco dużo problemów do rozwiązania.
– Rozumiem – odparł zwięźle. – Możesz się odmeldować.
Kira wstała i skłoniła głowę.
– Tak jest, sir.
Bamber obserwował wychodzącą dziewczynę, nie mogąc otrząsnąć się z wrażenia, że w całej tej historii coś mu umknęło.
***
Jeszcze nie zmoczyłam palców, co dopiero mówić o zanurzeniu się głębiej w tej brei. Tak naprawdę ledwie musnęłam powierzchnię zepsucia trawiącego Lyuk. Ale teraz nie było już odwrotu. Znajdę ich.
Znajdę ich wszystkich.
Epilog
– Hej, Bato.
Pilnujący wejścia do baru goryl odsłonił radośnie kły.
– Ja się cieszy, że widzi dziewczynka.
– Też się cieszę, olbrzymie.
Wyminęła go i odciągnęła drzwi. O tak wczesnej porze w Irygacji było niewielu gości. Tak dokładnie to dwóch. Jakob siedział naprzeciw Aza i gapił się na swój kwas z lekko ogłupiałą miną. Wciąż nie przywykł do towarzystwa demonicznego drag queen, choć radził sobie dużo lepiej niż na początku – kiedy pierwszy raz zobaczył Azazela, omal nie przewrócił się z wrażenia.
– I jak poszło, kruszynko? – zagaił Az. – Co powiedział stary knur?
Kira zajęła krzesło obok.
– Zaskakująco nieźle. Komisarz obiecał, że wyciągnie mnie z tego gówna. Dosłownie.
Demon gwizdnął z wrażenia.
– No, proszę. A to dobre!
– Ile mu wyjawiłaś? – wtrącił Jakob.
Huntria powoli przeniosła wzrok na twarz partnera. Na to niby wykute z kamienia oblicze, z którego ciężko było wyczytać jakiekolwiek emocje.
– Prawie wszystko – przyznała Kira. – Ale przyjął to zdecydowanie lepiej, niż się spodziewałam. Zresztą, na razie nie martwiłabym się tą sprawą. Dwójkę SW-owców, którzy mnie śledzili, zdołałam zgubić w pół drogi. Najwyraźniej wszyscy z Sekcji Ósmej są równie niekompetentni.
– No, dzięki – odburknął, mocząc usta w kwasie.
– Och, nie dąsaj się, przystojniaku – zachichotał Azazel. – Musisz przywyknąć, że nasza kruszyna jest albo boleśnie szczera, albo fałszywie miła.
Partner Kiry zadławił się, gdy został przez demona nazwany „przystojniakiem”. Huntria z kolei zmrużyła oczy i potraktowała obu ostrym spojrzeniem.
– Może skupmy się na czymś istotniejszym niż moje czarujące usposobienie, co? – zaproponowała i od razu spytała Jakoba: – Udało ci się potwierdzić, że Handlarz to pseudonim Huckstera?
Kaszląc, pokręcił przecząco głową.
– Wspomnienia… które wyciągnęłaś z włochacza…
– On ma na imię Bato.
– …z Bato – poprawił się – to trochę za mało. Ale mimo wszystko coś odkryłem. Hell pozostaje czyste, dowiedziałem się jednak, gdzie indziej mogą trzymać dusze.
– Zawsze coś – mruknęła huntria. Podejrzewała, że odkrycie tożsamości Huckstera nie będzie łatwe. Pieprzony psychopata miał chyba rozdwojenie jaźni. – A ty, Az? Załatwiłeś w końcu tę lewą powłokę?
Demon wydął pogardliwie usta.
– Przecież mnie znasz. – Pochylił się, rozpłaszczając wielkie cycki na stole, i przesunął po podłodze opasłą torbę. – Obiecałem, to załatwiłem.
– Świetnie. – Huntria znowu przekręciła głowę w stronę Jakoba. – No, to możemy się zbierać do tego twojego plastyka.
– Czekaj, kruszyno! – Azazel wyszczerzył zęby. – Nie powiedziałaś mi w końcu, dla kogo ta powłoka.
Kira uśmiechnęła się pod nosem.
– Dla przyjaciółki.
Pobierz tekst:
Antologia „Cyberpunk Girls. Opowiadania”
„Cyberpunk Girls. Opowiadania” to zbiór opowiadań cyberpunkowych polskich autorek. I tych znanych,…
Magdalena Kucenty „Zodiaki. Genokracja”
Zapowiedź książki Magdalena Kucenty pt. „Zodiaki. Genokracja”, która ukaże się 24 lutego…
Antologia „Dragoneza”
Pod koniec stycznia ukaże się antologia „Dragoneza” przygotowana przez ekipę Fantazmatów. Tematyką…