
Kiedy poproszono mnie o kilka słów wspomnień o Packu, czyli Tomaszu Pacyńskim, spontanicznie zakrzyknęłam: oczywiście! Jednak pisanie tego tekstu okazało się dużo trudniejsze niż się spodziewałam.
Tomasz odszedł 20 lat temu, tamtego dnia nie wybiegałam myślą tak daleko. Pacek był nie tylko moim przyjacielem, ale współpracowaliśmy ściśle na niwie zawodowej – byłam jego redaktorką, agentką i zastępcą w Fahrenheicie, którego był wtedy naczelnym. Mogę śmiało powiedzieć, że gdy odszedł, zabrał ze sobą sporą część mojego ówczesnego życia. Dzisiaj, kiedy patrzę wstecz, widzę wyraźnie, jak bardzo wszystko się zmieniło, gdy zabrakło Packa. Jakoś tak zrezygnowałam z prowadzenia warsztatów literackich, po jakimś czasie odeszłam nawet z Fahrenheita, który był w pewnym sensie moim ukochanym dzieckiem, zostawiłam jednak owo dziecko następcom. W ciągu tych dwudziestu lat niejednokrotnie żałowałam, że nie mogę się z Tomkiem czymś podzielić albo zasięgnąć jego rady. Był jednym z najmądrzejszych ludzi, jakich spotkałam na swojej drodze. Najbardziej jednak brakuje mi wspólnej pracy nad jego tekstami. Brakuje mi Packa pisarza.

Był wyjątkowy. Miał niesamowite poczucie humoru i zmysł obserwacji. Błyskotliwy, nietuzinkowy, umiał tworzyć historie, które poruszały każdego. Pamiętam, jak po raz pierwszy czytałam „Sherwood”. Z wykształcenia jestem anglistką, zawsze miałam słabość do legend i historii Wysp Brytyjskich. Nikt nigdy nie ożywił żadnej, tak jak zrobił to Pacek z historią Robina Hooda. To nie był prosty retelling. Czytając książkę miałam wrażenie, że Tomek odkrył mało znane fakty i po prostu dopisał coś, co powinno być w tej historii od zawsze. Do dziś jest jedną z moich ukochanych książek. Kilka lat później, gdy przygotowywałam dla Fabryki antologię „Deszcze niespokojne”, pokazałam opowiadanie Packa mojemu partnerowi, który zapierał się ze wszystkich sił, że on fantastyki nie toleruje, nie lubi, nie czytał i czytać nie będzie. Ponieważ jednak lubi historię nowoczesną, udało mi się przemycić mu opowiadanie Tomka. Zrobiło na nim ogromne wrażenie. Jak dziś pamiętam recenzję: „Ja to dosłownie słyszałem, każdy opisany dźwięk, szelest liści; czułem zapach tamtego powietrza, zupełnie jakbym tam był”. Nie muszę chyba dodawać, że do dziś mój partner pozostaje czytelnikiem fantastyki za sprawą jednego jedynego opowiadania – akie okazało się magiczne.
Pacek stanowczo był genialny. Potrafił nie tylko pisać, ale i inspirować innych. Antologia złożona ku jego czci była moim pomysłem, to ja zbierałam do niej teksty, zapraszałam przyjaciół Packa. Nikt nie odmówił, nawet Andrzej Sapkowski skreślił kilka słów. W tej antologii pojawiło się jedno z najlepszych opowiadań Mai Kossakowskiej – „Smak kurzu” – zrodzone z ich przyjaźni i rozmów. A tam, gdzie spotyka się dwoje geniuszy, musi powstać coś niesamowitego: arcydzieło. Jest też w tej antologii tekst Magdy Kozak, dla której Pacek był przyjacielem i mentorem. Opowiadanie powstało z ich wspólnego frontu i paktu zawartego przeciwko mnie i mojemu niezmiennemu upodobaniu do happy endów.
Nie wiem, jak do tego doszło, że książki Tomka Pacyńskiego zapadają powoli w otchłań bibliotek i nie mają wznowień… nawet niesamowity i profetyczny „Wrzesień”.
Żegnając Packa, Małgosia Koczańska napisała, że pisarz umiera wtedy, kiedy umiera ostatni jego czytelnik. Tomasz Pacyński był naprawdę wybitnym pisarzem. Nie pozwólmy mu odejść.
Dominika Repeczko

Fahrenheit nr 11
FAHRENHEIT NR 11 05-1999 / 06-1999 DZIAŁY STAŁE STRONA GŁÓWNA OKŁADKA WSTĘPNIAK –…

25 lat Fahrenheita – Paweł „nonFelix” Leszczyński
Kiedy ćwierć wieku temu powstał Fahrenheit, jadłem akurat lody pistacjowe i zagryzałem…

Wstępniak – Na dobry (lepszy?) początek
Kiedy ponad pięć lat temu rejestrowałem się na forum, nie przypuszczałem, że…