
Możecie mi nie wierzyć, ale powtórzę z całą stanowczością to, co mówię od lat: przedwczesną śmierć Tomka Pacyńskiego należy traktować jak jedną z największych, jeśli nie największą stratę dla polskiej fantastyki XXI wieku. Nie zdziwi mnie, jeśli nie zgodzicie się z moim zdaniem. W ciągu ostatnich lat odeszło przecież kilkoro znakomitych autorek i autorów, zmarł także Maciej Parowski, największy spośród redaktorów naczelnych. Tymczasem o pisarzu, którego wspominam, część z was, zwłaszcza tych młodszych, mogła nigdy nawet nie słyszeć, o znajomości jego nielicznych książek nie wspominając.
Pech Tomka polegał na tym, że odszedł przedwcześnie, stojąc u progu kariery, i choćby dlatego możecie odnosić wrażenie, że śmierć Mai czy Witka (znanego wam jako Feliks) była znacznie większym ciosem dla rodzimej fantastyki. Trudno porównywać dokonania autorów spełnionych, którzy tworzyli całymi dekadami, ze skromnym dorobkiem człowieka, który dopiero zaznaczał swoją obecność na scenie pisarskiej, zwłaszcza że odszedł tak dawno i nie mieliście okazji poznać go osobiście.
Ja miałem to szczęście, że nie tylko publikowałem jego opowiadania, ale też utrzymywałem z nim stały, niemal codzienny kontakt, dzięki czemu wiem, jak ogromną stratę ponieśliśmy my wszyscy, tracąc szanse na przeczytanie wielu znakomitych opowiadań i książek, które w ciągu tych dwudziestu lat wychodziłyby cyklicznie spod klawiatury Tomka, gruntując jego pozycję w panteonie sław polskiej fantastyki. Jestem pewien, że traktowalibyście go dzisiaj na równi z największymi mistrzami fantastycznego pióra, a listy bestsellerów i laureatów znaczących nagród wyglądałyby zupełnie inaczej. Dla mnie to jest fakt, który nie podlega dyskusji.
Żałuję niezmiernie, że los zdecydował inaczej, ponieważ od publikacji pierwszego tekstu Tomka wierzyłem, że był mu pisany sukces na niwie literackiej. Już wtedy widać było w jego opowiadaniach tę iskrę geniuszu i tę sprawność w operowaniu słowem, której brakuje zdecydowanej większości debiutantów. Umiał bawić się konwencją, lecz nie stronił od podejmowania trudnych czy bolesnych tematów, dzięki czemu te nieliczne z jego opowiadań i powieści, które zdążyły powstać, nieodmiennie wybijały się ponad przeciętność. Jeśli nie znacie „Września”, powinniście koniecznie nadrobić tę zaległość. Gwarantuję, że się nie zawiedziecie. Ta znakomita powieść nie zestarzała się w ogóle, choć powstała niemal ćwierć wieku temu.
Zachęcam was serdecznie do sięgnięcia po wydane przed laty książki i opowiadania Tomasza Pacyńskiego, mam też nadzieję, że znajdzie się w końcu wydawca, który je wznowi, ponieważ bezwzględnie są tego warte.
Robert J. Szmidt

Fahrenheit nr 10
FAHRENHEIT NR 10 03-1999 / 04-1999 DZIAŁY STAŁE STRONA GŁÓWNA OKŁADKA WSTĘPNIAK –…

Fahrenheit nr 69
FAHRENHEIT NR 69 10-2010 DZIAŁY STAŁE OKŁADKA 451 FAHRENHEITA BOOKIET RECENZJE WYWIAD GALERIA…

[Recenzja] „451 stopni Fahrenheita”
A mogło być tak pięknie… Jednym z najbardziej nadużywanych ostatnimi laty słów jest bez wątpienia określenie…