strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
James Barclay
strona 51

Cień w Południe (13)

 

 

* * *

 

- Kiedy znów będziesz mógł rzucać, Denser? - pytanie Bezimiennego padło na chwilę po odejściu Darricka na spotkanie ze Styliannem. Xeteskianin, który wydobrzał już na tyle, że spędzał więcej czasu siedząc, wzruszył ramionami i postukał cybuchem fajki w pniak wystający z ogniska. Poruszone żagwie zabłysły na chwilę w ciemności.

- Nie ma na to prostej odpowiedzi - Denser sięgnął do mieszka po kolejną porcję tytoniu. - Cholera. Kończy mi się.

- Nigdy nie ma, prawda? - zapytał Hirad.

- Sytuacja wygląda następująco - ciągnął dalej Ciemny Mag - nadal odczuwam skutki rzucenia Złodzieja Świtu, nawet jeśli nie fizycznie, to pod względem kondycji many, co oznacza, że trudno mi utrzymywać energię ogniskowaną do zaklęcia. Poza tym mam paskudne i ponure nastroje, ale jestem pewien, że to przejdzie. Tym niemniej wbrew powszechnie panującej opinii - tu spojrzał z lekkim uśmiechem w stronę Erienne - mogę sam sobie zapalić fajkę - pstryknął palcami i na kciuku pojawił się ciemnoniebieski płomyk i podpalił ziele naładowane do fajki.

- Znakomicie - powiedziała Erienne, odpychając lekko jego twarz. - A teraz dawaj Piekielny-Ogień, prosimy.

- Widzicie? Nigdy nie jest zadowolona - Denser uśmiechnął się szeroko, ale nieco sztucznie, jakby bez prawdziwego humoru. - Dajesz kobiecie jeden kraj, a ona natychmiast żąda całego świata.

- Nie świata - odparła Erienne - a jedynie dowodu, że posiadasz jakiekolwiek rezerwy sił.

- Piekielny-Ogień to coś więcej niż dowód.

- To była metafora, wiesz? - Erienne postukała palcem w pierś Densera.

- Więc musisz chyba dać mi szansę, prawda? - odpalił Denser, odpychając jej dłoń.

Erienne drgnęła i odsunęła się, czując, jak wilgotnieją jej oczy. Xeteskianin patrzył w ogień.

- Spokojnie, Denser - wtrącił się Hirad, sam zaskoczony nagłym wybuchem gniewu Ciemnego Maga. - Ona tylko żartowała. A może po prostu odpowiesz na pytanie. Czego konkretnie nie możesz zrobić?

- Wszystkiego innego - przyznał Denser. Przygryzł wargi i wyciągnął rękę do Erienne, ona jednak odsunęła się od niego. Xeteskianin westchnął, uniósł brew i ciągnął dalej. - Jestem pusty. Biorąc pod uwagę, że będziemy podróżować, a nie wypoczywać... Połączenie za dwa dni, Skrzydła-Cienia tak samo, a Piekielny-Ogień za cztery, używając przykładów. Przykro mi, jeżeli niektórym to nie wystarcza.

Hirad przyglądał mu się przez chwilę:

- Myślę, że po dłuższym zastanowieniu, może nawet ci wybaczymy.

- Cóż za łaskawość... - Denser pochylił się, parodiując ukłon.

- A może byś się trochę rozluźnił, co? - Hirad wskazał na Erienne. Denser powstrzymał się od odpowiedzi i skinął tylko szybko głową. Ciszę, jaka zapadła, przerwał Bezimienny.

- Thraun? - Choć Bezimienny nigdy nie był świadkiem przemiany Thrauna, jako Protektor widział jego wyczerpanie spowodowane zmianą kształtu.

- Nie ma problemu, tylko...

- Wiem - uciął Bezimienny. - Oceniam tylko naszą ogólną kondycję. Decyzja o przemianie zawsze zależy wyłącznie od ciebie.

Thraun pokiwał głową.

- A co z Ilkarem? - zapytała Erienne. - Dzisiejsze raporty mogą poważnie osłabić jego zdolność koncentracji.

- Nade wszystko Ilkar jest najlepszym bojowym magiem defensywnym na Balai - powiedział Hirad. - Jego umiejętność koncentracji nawet w środku pola bitwy to jedyny powód, dla którego Krucy przetrwali tak długo. Jak przyjdzie co do czego, będzie nie mniej gotowy niż ty.

- Obyś miał rację - zgodziła się Erienne. - Ale jeśli chcesz mojej rady, to uważaj na niego przez jakiś czas.

- To oczywiste. - Hirad rozłożył szeroko ręce. - Jest Krukiem.

Bezimienny odchrząknął, przywołując uwagę zgromadzonych.

- Cieszę się, że wszyscy czują się pewnie, bowiem to, co zamierzamy, jest bardzo trudne - zaczął. - I niepodobne do jakiegokolwiek wcześniejszego zadania. Nie będziemy częścią armii, będziemy sami na ziemiach, na których roi się od Wesmenów. Nie stać nas na pomyłki i nie możemy nikogo ze sobą nieść. Jeżeli więc ktoś ma jakieś wątpliwości co do własnej kondycji, niech zostanie z kawalerią.

- A więc tak naprawdę sytuacja niewiele się zmienia, tyle że zmierzamy w przeciwnym kierunku - podsumował Hirad. - A ty nas pytasz, czy jesteśmy w stanie to zrobić?

Na ustach Bezimiennego na chwilę zagościł uśmiech:

- Muszę.

- A ja myślę, że musisz się wyspać - zakończył rozmowę Hirad, klepiąc wielkiego wojownika po ramieniu. - Taka przemowa byłaby na miejscu dziesięć lat temu. Ja biorę pierwszą straż i poczekam na Ilkara.

 

* * *

 

Barras i Kard dołączyli do Kereli przy północnej bramie kolegium i we trójkę patrzyli, jak brama się otwiera. Po ich obydwu stronach stanęli ludzie z żółto-białymi proporcami zawieszenia broni zamocowanymi na krótkich drzewcach. Za nimi, na całym terenie wokół bramy, czekali łucznicy i magowie defensywni gotowi w każdej chwili odpowiedzieć na atak z dystansu. Kard wątpił jednak w podobną napaść i zrezygnował z propozycji osłony w postaci Pancerza-Ochrony, doradzając magom, by oszczędzali manę.

Skrzydła bramy rozsunęły się i ujrzeli Całun-Demonów - gruby, szary, a u widocznej podstawy lekko żółtawy, przetykany bladoniebieskimi rozbłyskami. Za nim znajdowała się trójka Wesmenów. Nie mieli wsparcia łuczników, ale dwóch wojowników po bokach wyraźnie stanowiło ochronę mężczyzny w środku.

Wesmen miał dobrze ponad trzydziestkę i był średniego wzrostu, ale potężnej budowy. Na ramionach i na plecach nosił futra, spięte poniżej szyi za pomocą metalowej zapinki. Pod spodem miał czarną zbroję z utwardzanej skóry, z ponaszywanymi na barkach kawałkami futra. Uda i kolana również zakrywał mu skórzany pancerz. Jego ramiona były odsłonięte aż po obszywane futrem rękawice. Nosił ciężkie, wiązane na kostkach buty. Włosy miał długie, ciemne i kędzierzawe, dosyć zaniedbane, twarz śniadą, o dużych oczach i podbródku noszącym ślady niedawnego spotkania ze stalą.

- Jestem Senedai, lord i generał plemion Heystron, i żądam od was natychmiastowego poddania się - jego głos, choć donośny i silny, zabrzmiał słabo, odbity od Całunu.

Kerela spojrzała na Barrasa.

- Jesteś naszym Negocjatorem, może chciałbyś mi przekazać nasze stanowisko.

- Boję się, że przekazujesz mi puchar z trucizną - odpowiedział jej Barras ponuro.

- Prawdopodobnie, stary przyjacielu. Ale zarządzanie tu to jedna z niewielu radości, jakie mi pozostały.

Barras uspokoił się i zrobił trzy równe kroki w stronę otwartej bramy i Całunu, jego bliskość emanowała złem i powodowała u starego elfa nieprzyjemny dreszcz. Stanął jednak prosto, z podniesioną twarzą i zaczął mówić spokojnym głosem.

- Jestem Barras, Starszy Członek Rady i negocjator z ramienia Kolegium Julatsy. Oświadczam, iż nie zamierzamy poddać jakichkolwiek domostw czy budynków, których dotąd jeszcze nie zajęliście w trakcie tej niczym nie sprowokowanej agresji. Jakie są warunki waszej propozycji?

- Warunki? Nie obiecam wam nic poza darowaniem życia, magu. A i to uważam za zbyt wiele, kiedy patrzę na płonące stosy pogrzebowe tysięcy moich ludzi.

- Musieliśmy bronić naszego miasta przed waszym bezpodstawnym atakiem - odparł Barras.

- Powinniście toczyć bitwę jak wojownicy, przy pomocy stali, a nie zaklęć.

Barras nie mógł się powstrzymać. Roześmiał się:

- Zaiste absurdalne stwierdzenie, szczególnie ze strony kogoś, kto wykorzystywał magię WiedźMistrzów, by mordować naszych ludzi.

- Lordowie plemion byli przeciwni użyciu takich środków.

- I tak właśnie na nowo napisana zostanie historia, prawda? - głos Barrasa ociekał pogardą. - Oto lordowie położyli kres magii WiedźMistrzów, chcąc stoczyć bitwę z siłami Julatsy wyłącznie za pomocą stali, po to tylko, by od tchórzliwego wroga otrzymać odpowiedź w postaci zdradzieckich zaklęć...

- I zwyciężyć mimo tego - dokończył Senedai. - Bo zwyciężymy.

- To jest miasto magii. Czy w swoich nawet najbardziej pomieszanych snach naprawdę wierzyłeś, że nie skorzystamy ze wszystkich środków, jakie mamy do dyspozycji? I pozwól też, że przypomnę, iż nadal mamy te środki.

- Magia jest siłą zła i zaprzysiężonym obowiązkiem każdego Wesmena jest doprowadzenie do zniszczenia kolegiów i obrócenia waszych wież w ruinę. - Senedai wymierzył palec w Barrasa.

- Imponująca kwiecistość wypowiedzi - skwitował Barras. - Ale chyba musicie się bardziej postarać.

- Tak uważasz? - Senedai uśmiechnął się. - Za waszymi nędznymi murami jest teraz żałosna liczba magów, jeszcze mniej zbrojnych i garstka przerażonych kobiet i dzieci. Macie tylko tę diabelską barierę, a nawet ja wiem, że nie możecie jej utrzymywać w nieskończoność. Nie będziemy nawet marnować strzał, nie ma takiej potrzeby.

- Mądra decyzja. Nasze dachy są kryte, a ściany budynków z kamienia. Błoto i słomę porzuciliśmy całe pokolenia temu.

- Twoje obelgi, magu, są co najmniej tak stare, jak twoje ciało - powiedział Senedai. - A taka poza donikąd cię nie zaprowadzi. Teraz posłuchaj mnie, członku Rady Julatsy, i słuchaj uważnie.

- Zaproponowałem tobie i wszystkim znajdującym się wewnątrz murów kolegium życie, jeżeli poddacie się teraz. Ta obietnica, podobnie jak wy, umrze w chwili, gdy jeszcze choć kropla wesmeńskiej krwi zostanie tu przelana.

- A jaką mamy gwarancję, że dotrzymasz słowa? - Barras starał się zdobyć na najbardziej dumny ton.

- Jestem wodzem plemion Heystron.

- To nie robi na mnie wrażenia. A co się z nami stanie, jeśli się poddamy?

- Pozostaniecie jeńcami, dopóki nie znajdziemy dla was stosownej pracy przy budowaniu nowego wesmeńskiego imperium. Alternatywą jest śmierć.

- Nie dajesz nam nic.

- Rozejrzyj się - Senedai zatoczył dłonią koło. - Wasza sytuacja nie sprzyja żądaniom.

- Zapominasz chyba, że nie jesteście w stanie się tu dostać. Ta diabelska bariera, jak ją nazwałeś, jest nieprzerywalna.

- To prawda, choć to nie koniec naszych wysiłków - odpowiedział Senedai. - Ale możemy też tutaj czekać, aż umrzecie z głodu lub z pragnienia albo aż osłabniecie i bariera opadnie. Jest też jeszcze jeden środek przymusu, ale nie chciałbym być zmuszony go użyć. Nie jestem dzikusem, ale w ten czy inny sposób zniszczymy w końcu wasze kolegium.

- Prędzej umrę, niż zobaczę, jak stawiasz stopę na tej świętej ziemi - odparł Barras lodowatym głosem.

Senedai rozłożył ręce:

- To twój wybór, magu, a każdemu powinno być wolno wybrać własną śmierć. Ale może twoi ludzie nie są tak skorzy, by pójść w twoje ślady. To zależy od was. Was wszystkich. Możecie żyć jako nasi więźniowie i być dobrze traktowani albo umrzeć na ostrzach naszych mieczy lub powoli, kiedy skończy się wam jedzenie i picie. Daję wam czas na decyzję do jutra, do świtu, potem będę musiał użyć innych metod - skończywszy, Senedai odwrócił się i odszedł w stronę centrum upadłego miasta Julatsy.

Barras gestem rozkazał zamknąć bramę i podszedł z powrotem do Karda i Kereli.

- I to właśnie nazywasz negocjacjami, tak? - Kerela objęła ramieniem Barrasa. We trójkę zaczęli powoli iść z powrotem w stronę Wieży.

- Nie. To nazwałbym podpuszczaniem wesmeńskiego lorda, który sam nie miał najmniejszego zamiaru negocjować.

- Rozumiem, że poddanie się nie wchodzi w grę? - zapytał Kard.

- Nie - odpowiedzieli Barras i Kerela jednocześnie.

- Czemu w ogóle o to pytasz? - zdziwił się Barras.

- I co Senedai miał na myśli mówiąc o "jeszcze jednym środku przymusu"? - dodała Kerela.

- Wiem, co miał na myśli i dlatego musiałem zapytać - powiedział Kard z miną tak przepełnioną smutkiem, że Barras poczuł się nagle, jakby coś stanęło mu w gardle.

- Co to jest?

- Lepiej wejdźmy do środka - zaproponował generał. - Przed świtem czeka nas długa i trudna rozmowa.

 

Rozdział 8

Sha-Kaan zdecydował się opuścić gościnny i spokojny Choul i polecieć do swego nadziemnego legowiska, Skrzydlatego Dworu, który Vestari zbudowali pod jego okiem i zgodnie z jego wskazówkami.

Choć bitwa była długa i ciężka, doskonała organizacja Miotu Kaan pozwoliła znacznie ograniczyć straty i nadal utrzymywać dostateczną ochronę przejścia międzywymiarowego. Lecz wrogowie powrócą. Będą wracać, aż Kaan ulegną zniszczeniu albo przejście zostanie zamknięte. Już teraz czuł, jak portal powiększa się, pochłaniając krawędzie nieba.

Najciężej rannych odesłał do Kleny, kompleksu schronień w przestrzeni międzywymiarowej połączonej z Balaią. Tam zajmą się nimi Dragonici, lecząc ich i pielęgnując przed kolejnym starciem.

On sam nie miał służącego Dragonity. Od czasu kradzieży amuletu Septerna i śmierci poprzedniego maga, Serana, podczas pierwszego spotkania z Hiradem Coldheartem i Krukami, Sha-Kaan nie miał jeszcze okazji dokonać wyboru.

Wielki Kaan przeleciał ze swym Miotem krótką odległość do Choulu, gdzie wszyscy poza nim zanurzyli się w ciemnym, głębokim schronieniu, wybierając towarzystwo i bliskość ciał swych braci zamiast samotności pełnej gorąca, jaka zwykle czekała po zwycięskiej bitwie wszystkich prócz tych najpoważniej rannych. On sam miał przed sobą zadanie do wykonania, dlatego też zatoczył koło i z wysokości nieba oceniał obecny stan terytoriów Kaanów.

Od rubieży spalonych ziem Keolu, przez suche pustkowia i poszarpane szczyty Beshary, wzgórza i równiny Dormaru, aż po gorące i wilgotne lasy Terasu rozciągała się domena Miotu Kaan. Kraj godny całej ich potęgi i wielkości, która zostanie jednak utracona, jeżeli nie uda się zamknąć wrót do Balai.

Dużą częścią tych terenów Kaanowie władali niepodzielnie, jednak nie zawsze tak było. Przez większość swej wczesnej dojrzałości, ponad trzy pokolenia temu, Sha-Kaan walczył z Miotem Skar o kontrolę nad żyznymi niegdyś ziemiami Keolu.

Nadal pamiętał ostre klify osłaniające przepiękne, głębokie równiny zasilane imponującymi wodospadami. Falujące trawy na podmokłych szczytach prastarych wulkanów i wygładzone lodowcem płaskowyże. Gęste, rozległe lasy, gdzie pod płaszczem liści, na żyznej glebie, rosły połacie płomiennicy, zbieranej przez wiernych jako pokarm dla ognia Kaanów. Jej czerwono-niebieska barwa przyciągała wygłodniałych i zmęczonych. A także chcących ją mieć tylko dla siebie, jak Miot Skar.







Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Adam Cebula
A.Mason
Tomasz Pacyński
A.Cebula, R.Krauze
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Eugeniusz Dębski
Jerzy Rzymowski
Kot
J. Kaliszewski
KRÓTKIE PORTKI
S.Chosiński
Irina Jurjewa
James Barclay
 

Poprzednia 51 Następna