strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
James Barclay
strona 52

Cień w Południe (14)

 

 

Kaanowie słabli wtedy szybko, wyczerpani manewrami w czasie bitew i pozbawieni mentalnego wsparcia z równoległego wymiaru, Azylu, z którym można by spleść duszę Miotu.

Skar i Kaan walczyli na niebie i na ziemi, w jeziorach i rzekach, eliminując życie z każdego skrawka terenu i każdego akwenu. Ludzie, jeśli nie zdołali uciec na pustkowia i dalej, zostali wybici, lawiny poruszonych z posad skał i obsunięta spalona ziemia zablokowały i zmieniły bieg rzek i strumieni. Podziemne tunele zapadały się, w miarę jak Choul po Choulu ulegał zniszczeniu.

Na powierzchni życie roślinne wymarło, żyzna gleba zmieniła się w czarną, twardą skorupę, smagana bezustannie płomieniami z pysków tych, którzy czerpali z niej życie.

Kraj wymarł, a Miot Kaan podzieliłby jego los, gdyby na popękanej i zniszczonej ziemi, będącej niegdyś najbogatszą i pożądaną przez wszystkich prowincją, nie pojawił się Septern. Jeden wielki człowiek.

To właśnie Sha-Kaan go odnalazł. Równie dobrze mógłby to być jakiś Skar, a wtedy historia wyglądałaby zupełnie inaczej. Po prostu się pojawił, dokładnie pod lecącym nisko Sha-Kaanem. Szedł powoli, nieco niepewnie spoglądając na walczące na niebie smoki i pędzącego w jego stronę Sha-Kaana.

Septern nie okazał strachu, tylko spokojną rezygnację, podobnie jak Hirad Coldheart w twierdzy Taranspike. Pogodzenie się z losem. Z tego właśnie powodu Sha-Kaan go nie zabił. Był ciekawy, bowiem Septern nie był jednym z Vestari, którzy tak wiernie służyli Kaanom, ponadto nie pochodził z żadnej rasy podległej smokom - wyraz jego twarzy mówił to jasno i wyraźnie.

Dlatego też - mimo że na niebie szalała bitwa - ciekawość zwyciężyła z ryzykiem i Sha-Kaan wylądował. Bowiem chociaż smoki niepodzielnie władały niebem, na ziemi ich ruch stawał się powolny i niezdarny.

Ta decyzja zapoczątkowała wydarzenia doprowadzające do ocalenia Kaanów, ich zwycięstwa nad Skarami i odkrycia równoległego wymiaru niezbędnego do rozwinięcia kolejnej płaszczyzny świadomości.

Lądując tuż obok Septerna, Sha-Kaan zrozumiał przyczynę niespodziewanego pojawienia się człowieka. Za kępą rzadkich krzewów, które jeszcze pozostały na terenie spustoszonego Keolu, zobaczył, niemal niewidoczny z innej perspektywy, brązowo-biały prostokąt wyglądający jak żywy, falujący malunek na skale. Natychmiast domyślił się jego natury i, chroniąc Septerna, wydał Kaanom rozkaz odmieniający przebieg bitwy o Keol.

Niemal natychmiast grupa Kaanów zanurkowała przez bramę, wprowadzając panikę wśród Skarów. Cały Miot przerwał atak i skierował się w stronę aktywnego portalu, w którym zniknął wróg.

Ponad tuzin z nich przekroczył bramę, nim Kaanowie zdołali otoczyć ją ścisłą siecią obronną i odeprzeć pozostałych Skarów. Była to lekcja, jakiej mieli nigdy nie zapomnieć. Podobnie jak Sha-Kaan nigdy nie zapomniał swej pierwszej krótkiej wymiany zdań z Septernem.

- Co się dzieje? - pytanie Septerna nie było skierowane do nikogo szczególnego, nie oczekiwał bowiem odpowiedzi od swego niespodziewanego strażnika. Z jego głosu, postawy i wyrazu twarzy biła kompletna dezorientacja.

- Kaan polecieli, by zniszczyć Azyl Skarów. Potem wygramy bitwę o Keol. - I znów podobnie jak w przypadku Hirada Coldhearta pod Septernem ugięły się nogi i osunął się na ziemię. I tak jak Hirad, dosyć szybko doszedł do siebie.

- Nie rozumiem - powiedział.

- Portal, przez który przybyłeś, prowadzi do wymiaru wspierającego Miot Skar, wyczuwamy jego wzór. Zniszczymy wiązania materii tego wymiaru i odetniemy im wsparcie. Potem wygramy bitwę o Keol.

Na twarzy Septerna pojawiła się wściekłość.

- Ale Ptaki to nieszkodliwa, spokojna rasa. Nie możecie... mordercy! - i pozostawiając Sha-Kaana, ruszył biegiem w stronę portalu.

- Nie możesz nas powstrzymać. Tak musi być.

Ale mag nie słuchał. I nie powstrzymał ich. A potem powrócił. I Sha-Kaan czekał.

 

* * *

 

Sha-Kaan odepchnął wspomnienia i wzleciał w górę, chcąc dać sygnał strażnikowi i ogłosić cel podróży. Wywinął salto, wydając z siebie niski, szorstki ryk, oznaczający Skrzydlaty Dwór, i ostro zanurkował w stronę gęstego, zielonego płaszcza tropikalnego lasu.

Nawet teraz, po upływie czterystu balaiańskich lat, gwałtowne pikowanie ku legowiskom napełniało go przyjemnym dreszczem. Nie musiał oczywiście opadać tak szybko, ale wtedy nie byłoby podniecenia.

Tuż przed nieprzeniknioną ścianą zieleni Sha-Kaan wykonał szybki piruet i leniwym ruchem skrzydeł wyrównał pozycję. Potem złożył je do tyłu, żeby złagodzić przelot, w wybranym miejscu przebił zasłonę liści i znalazł się nad doliną.

Wszędzie unosiła się delikatna mgła, czyniąc widocznymi nieliczne promienie słońca przebijające się zielonkawą poświatą przez sklepienie liści. Legowiska Kaan rozciągały się we wszystkich kierunkach, tak daleko, jak sięgały oczy Vestari. Gęsta kopuła lasu dawała schronienie i tworzyła łagodną, ciepłą atmosferę, która miała zbawienny wpływ na łuski, a także izolowała legowiska od pogody i hałasu z zewnątrz, czyniąc je oazą spokoju. Sha-Kaan wydał z siebie przyjazny, pełen spokoju okrzyk i odpowiedziało mu cztery czy pięć głosów potomstwa Miotu ukrytego pod zasłoną mgły.

Spokój. Odgłos spadającej wody, szum gałęzi i echa zawołań Miotu koiły jego umysł. Rozłożył skrzydła, hamując w powietrzu. Drzewa porastające zbocza doliny do wysokości kilkuset metrów pochylały się, tworząc liściaste sklepienie nad jego głową, były ciemne i ciche, a mgiełka falująca w dole - blada, przetykana świetlistymi włóczniami słonecznych promieni.

Wykonał pojedynczy obrót, pozwalając zmęczonemu ciału poczuć wilgotne, ciepłe powietrze, a potem skierował się w dół, wyciągając szyję ku domowi i miarowym biciem skrzydeł powodując fantastyczne zawirowania mgły. Po kilkunastu takich uderzeniach mgła rozstąpiła się przed nim, a to, co zobaczył w dole, ucieszyło jego serce i uspokoiło zmęczony umysł.

Charakterystycznym elementem legowiska Sha-Kaana była szeroka, wolno płynąca rzeka - Tera. Wylewała się z potężnego wodospadu na północnym krańcu doliny i płynęła, zasilana po drodze przez inne wodospady, stopniowo poszerzając koryto, by wreszcie przy południowym wylocie opaść i zmienić bieg na podziemny. Zbocza doliny porośnięte drzewami były również domem licznych ptaków, które między innymi rozsiewały trawiastą płomiennicę porastającą olbrzymie połacie legowisk. Gdzieniegdzie spomiędzy niej wyglądały wielkie kamienne płyty, a tam, gdzie ziemia była gorsza, Vestari zamieszkujący legowiska pobudowali domy z drewna i słomy.

Sha-Kaan leciał wzdłuż doliny, a jego wołaniom raz po raz odpowiadały okrzyki potomstwa Miotu. Potomstwo nie opuszczało Chouli Narodzin - niskich i płaskich budowli zaprojektowanych tak, by osiągnąć idealne warunki dla urodzenia i wychowania młodych Kaanów. W każdym takim Choulu znajdowały się stale podgrzewane kotły z wrzącą wodą, ta zaś parowała, skraplała się i spływała po ścianach budowli na ziemię, wsiąkając w nią i zbierając się wokół ukrytych w niej gniazd.

Sha-Kaan obrócił się powoli i z gracją rozłożył skrzydła, pochylając się, aby spowolnić lądowanie. Kamienna platforma zadrżała, kiedy dotknął ziemi, a jego słudzy zbiegli się, oczekując rozkazów.

- Nie jestem ranny - powiedział do nich. - Odejdźcie teraz, a ja przyjrzę się waszemu dziełu.

Rozejrzał się i zobaczył, że wszystko wygląda dokładnie tak, jak tego pragnął. Westchnął ze szczęścia. Skrzydlaty Dwór. Dom.

Budowla była zaiste wspaniała. Biały, szlifowany kamień wznosił się ponad pięćdziesiąt metrów ku zasnutemu mgłą niebu, sprawiając, że Skrzydlaty Dwór zdawał się panować nad doliną. Niskie korytarze wejściowe wiodły do głównej kopuły, gdzie odpoczywał i odbywał audiencje. Była to doskonała półkula, choć Sha-Kaan okazał zadowolenie dopiero po czwartej przebudowie. Spoczywała ona na konstrukcji o kształcie oktagonu, każda ściana ozdobiona została podobizną ogromnej głowy Sha-Kaana, tak aby spoglądał we wszystkich kierunkach, chroniąc legowiska przed złem.

Po obu stronach kopuły znajdowały się wieże, błyszczące, smukłe kolumny, z balkonami na trzech wysokościach, z których zwieńczeń unosił się dym. Pod każdą z nich ogień grzał bezustannie kotły z wodą. Tak jak rodzące Kaan pan Skrzydlatego Dworu, będąc z dala od Choulu i swych braci, pragnął wilgoci i gorąca. One pozwalały wypocząć skrzydłom, przynosiły ulgę łusce i spokój oczom.

Jednak swą nazwę Dwór zawdzięczał wspaniałej rzeźbie wznoszącej się z tyłu, ponad sto metrów w górę, po obu stronach kopuły, i dotykającej mgły. Idealna co do najmniejszych szczegółów kopia skrzydeł Sha-Kaana - wygiętych ku górze, tak że ich końce stykały się tuż poza zasięgiem wzroku. Monument stosowny dla jego panowania nad Miotem.

Wielki Kaan ruszył powoli naprzód, wyginając szyję w kształt litery "S" i balansując połyskującym złotym ciałem w nietypowej, wyprostowanej pozycji.

- Doskonale - pomyślał. - Doskonale.

Zamknął oczy, ustawił się ostrożnie i przesunął się do wewnątrz komnaty. Taki krótki ruch wymiarowy, możliwy zresztą jedynie, kiedy ciało pozostawało w bezruchu, był koniecznością w budynku, którego wrót nie zaprojektowano, aby pomieścić ogromny korpus smoka, tylko jego służących i doradców.

W środku gorące powietrze powodowało natychmiastowe odprężenie. Sha-Kaan położył się, wyciągnął szyję na wilgotnej podłodze i w zamyśleniu przeżuwał bele płomiennicy ułożone wzdłuż ścian, by potem przejść do uwiązanego w pobliżu kozła. Przez chwilę zatrzymał wzrok na malowidłach pokrywających wnętrze kopuły i przedstawiających kraj, który już nie istniał. Kraj sprzed wojny smoków. Pozostało dosłownie kilka miejsc noszących ślady dawnej świetności i piękna. Keol był jednym z nich.

Umysł Sha-Kaana powędrował z powrotem ku Septernowi i świadomości, że ich spotkanie tego pamiętnego dnia, wiele lat temu, było nierozerwalnie związane z katastrofą grożącą obecnie Balai i przejściem międzywymiarowym na niebie Terasu.

 

* * *

 

- Nasze opcje wyboru są poważnie ograniczone - powiedział Kard. - I wiem, że to, co mówię, może wydawać się oczywiste, ale musicie poznać dokładnie naszą sytuację.

Kerela zwołała całą Radę Julatsy na spotkanie z Kardem. Siedzieli przy wielkim stole w jednej z komnat Rady znajdujących się po zewnętrznej stronie Wieży i otaczających Serce.

Kard usiadł pomiędzy Kerelą a Barrasem, a na lewo od nich zajęli miejsca Endorr, Vilif, Seldane, Cordolan i Torvis. W zewnętrznej ścianie komnaty znajdowały się trzy okna, wpuszczające świeże powietrze i słabe popołudniowe światło. Stojące pod przeciwną ścianą misy z płonącymi węglami równoważyły słabe naturalne oświetlenie, a gobeliny przedstawiające starożytnych członków Rady Julatsy dodawały komnacie powagi wieków.

- Po pierwsze, generale, gdybyś mógł przedstawić w miarę szczegółową analizę naszych sił, tak żołnierzy, jak magów - poprosiła Kerela.

Kard skinął głową i rozłożył zwój pergaminu.

- Jeden z moich plutonów dokonał spisu. I przykro mówić, ale zajęło to mniej czasu, niż myślałem - generał wziął głęboki oddech. - W obrębie tych murów mamy stu osiemdziesięciu magów, wliczając w to was. Wczoraj mieliśmy ponad pięciuset. Z wojskiem nie jest dużo lepiej. W tej chwili dowodzę siedmiuset siedemnastoma zdolnymi do walki ludźmi, trzydziestoma mogącymi tylko chodzić albo leżącymi rannymi i dwunastoma, którzy, jak sądzę, nie dożyją świtu. Do tego czterysta ośmioro dzieci w wieku od kilku miesięcy do trzynastu lat, sześćset osiemdziesiąt siedem kobiet oraz trzystu czternastu mężczyzn, w różnym wieku i o różnych zawodach.

To razem dwa tysiące trzysta pięćdziesiąt pięć osób i zgadzam się, że to spory tłum, ale na szczęście studnie są głębokie, a wy posłuchaliście mojej rady i mamy zapasy na cztery tygodnie. Potem, no cóż...

W ciszy, jaka nastąpiła po raporcie Karda, Barras słyszał dudniące bicie własnego serca. Wszyscy utkwili wzrok w trójkolorowym blacie stołu. Żaden z nich nie chciał spojrzeć drugiemu w oczy. Przeciąg dmuchnął w misy z węglami i na chwilę straciły nieco blasku.

- Na bogów podziemia - szepnął Torvis, którego koścista i wysoka, choć przygarbiona sylwetka i pomarszczona twarz czyniły go teraz jeszcze starszym. - Jak duża jest populacja Julatsy?

Spojrzenia zgromadzonych raz jeszcze skupiły się na Kardzie. Generał poruszył się nerwowo na krześle, a potem spojrzał na członków rady spod półprzymkniętych oczu.

- Przed atakiem Wesmenów, biorąc poprawkę na gości będących przejazdem i nie licząc oddziału magów i żołnierzy wysłanych do Darricka do Kamiennych Wrót, w mieście znajdowało się jakieś pięćdziesiąt tysięcy ludzi - ocenił Kard. - W murach kolegium mamy więc teraz mniej niż jedną dwudziestą tej ludności.

Barras złożył ręce na karku i patrzył w sufit. Kerela, powoli kręcąc głową, ukryła twarz w dłoniach. Seldane zakryła ręką drżące usta, a po policzkach Cordolana i Torvisa płynęły łzy. Vilif i Endorr zastygli w bezruchu, zbyt zszokowani nawet by płakać.

Kard podniósł ręce.

- Rozumiem wasz żal, szok i bezradność, ale pamiętajcie, że wielu z naszych ludzi bez wątpienia uciekło i skierowało się do Dordover i innych kolegiów.

Ale to prawda, że straciliśmy wielu dobrych ludzi w obronie miasta i musimy zakładać, że Wesmeni mają wielu jeńców. I to właśnie obecnie jest nasz największy problem.

- A co właściwie możemy zrobić? - na twarzy Endorra pojawił się blady uśmiech, ale w jego oczach nie było radości.

- Wybór jest jasny - odpowiedział Kard. - Poddać się, usunąć Całun i otworzyć bramy Wesmenom albo czekać na ratunek ze strony Dordover i innych.

- Poddanie się jest poza dyskusją - odezwała się Kerela. - Otwarcie bram oznaczałoby koniec Julatsy jako centrum magii i prawdopodobnie koniec dla nas wszystkich. Pytam, ilu z was wierzy słowom lorda Senedai?

- Poszlibyśmy na śmierć - zgodziła się Seldane. - Wszyscy znacie uczucia Wesmenów wobec magii.

Wokół stołu rozległ się pomruk poparcia.

- A jeśli pomoc nie nadejdzie w ciągu czterech tygodni? - zapytał Torvis, otarłszy już oczy.

- Ja i starsi oficerowie postaramy się oczywiście opracować jakiś plan ucieczki, ale musicie się przygotować na to, że będzie ona krwawa i wszyscy weźmiemy w niej udział.

- Nie ucieczka, tylko przełamanie oblężenia - poprawił generała Torvis.

- Tak. - Kard uśmiechnął się lekko. - Będziemy musieli skupić nasze siły w najsłabszym punkcie ich linii. Dlatego też ta wieża, którą budują, musi zostać zniszczona. Wszystko, co będziemy robić do otwarcia bram, musi pozostać w tajemnicy. Zostawiam to wam. Jest jednak jeszcze coś, z czym musimy poradzić sobie natychmiast, coś co może zmienić morale naszych ludzi.

- Nasi ludzie są szczęśliwi, że żyją - powiedziała Seldane.

- Nie wątpię w to - odparł Kard. - Jednak większość z nich zostawiła swoich bliskich gdzieś za murami. Mogli uciec, umrzeć albo dostać się do niewoli. Wcześniej Senedai wspomniał o ostatecznym środku przymusu, jaki miał nas przekonać do poddania się i usunięcia Całunu.

- Stracił już wystarczająco wielu ludzi, żeby zrozumieć, że bariera zaklęcia jest zabójcza i nie do przekroczenia. Nie chcę mówić o tym wprost, więc zapytam was. Gdybyście chcieli, żebyśmy zdjęli Całun i się poddali, a mielibyście w rękach kilka tysięcy więźniów, jakiego rodzaju przymusu byście użyli?







Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Adam Cebula
A.Mason
Tomasz Pacyński
A.Cebula, R.Krauze
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Eugeniusz Dębski
Jerzy Rzymowski
Kot
J. Kaliszewski
KRÓTKIE PORTKI
S.Chosiński
Irina Jurjewa
James Barclay
 

Poprzednia 52 Następna