strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Romuald Pawlak Publicystyka
<<<strona 12>>>

 

Wyczytane ze skorupy żółwia

 

Most przez rzekę fantazji

 

Zaprawdę, budowa dróg i mostów to nie jest błaha sprawa. Trzeba ludzi, pieniędzy i... cudu. Czego dowodzi choćby los pewnego polskiego polityka, przez złośliwców zwanego Winietu.

O tym, żeby drogi modernizować, korki rozładowywać, a wędrowcom tego świata uczynić powszechną szczęśliwość, wielcy tego świata marzą nie od dziś. Zwykle zresztą we własnym, dobrze pojętym interesie, bo budowa drogi, mostu czy tunelu nie tylko raduje podróżników, także miasto, król czy państwo zgarnia za korzystanie z nich opłaty. Albo chociaż wpływa to na rozwój regionu, co też się opłaca.

Pojęcia nie mam, czy ów ksiądz spod Londynu rozmyślał o jakimś sposobie ściągnięcia myta z podróżnych. Ale jedno wydaje się pewne: ambicje miał wielkie.

Musiał to być człek powszechnie szanowany, a także uczony, bowiem z powodu swych talentów medycznych uważany był za "prawie pijawkarza", czyli medyka. Niemały dowód uznania, nazwać tak kogoś bez formalnego uniwersyteckiego wykształcenia. A jednak naszemu księdzu to nie wystarczyło. Postanowił zająć się alchemią, która miała mu dostarczyć złota niezbędnego do zrealizowania marzenia jego życia: postawienia mostu przez Tamizę.

Cóż za piękny, szalony pomysł, prawda? A jednak to ledwie blady szkic opętania, jakiemu uległ nasz duchowny. Bowiem – zapewne w chwilach, gdy w retortach bulgotały sobie różne płyny, a w metalowych naczyniach prażyła się siarka czy jakieś inne paskudztwa – zaczął rozmyślać nad zagadnieniem (oczywiście, gdy most już dumnie wzniesie się ponad Tamizą), jak całą konstrukcję należycie oświetlić. Bo noce ciemne się zdarzają i nogę można złamać, albo wręcz z pluskiem wpaść do wody... Prawda, że w tym szaleństwie była metoda?

Świece to rozwiązanie wulgarne, nadto drogie i niezbyt bezpieczne. W końcu zaś był to człowiek z niebagatelną inwencją, szybko znalazł właściwe rozwiązanie: rozjaśni most przy pomocy osadzonych tu i ówdzie karbunkułów, czyli rubinów.

Jednakże, zaczął się zaraz martwić, skąd wziąć tyle kamieni szlachetnych? Stanął teraz już nie przed jednym problemem do rozwiązania, lecz przed dwoma! Już nie tylko złoto trzeba było pozyskać z alchemicznej retorty, ale także i kamienie...

Tu kończy się historia naszego poczciwego księdza, bo – jak się należy domyślać – Londyn nie dorobił się dotąd mostu oświetlanego rubinami. A byłby to zaiste piękny widok...

Lecz ten przykład, choć urodziwy jak rzadko, jest tylko jednym z miliarda pobożnych życzeń, rwących rzeką absurdu poprzez wieki. To w ten nurt wpisuje się nasz minister od infrastruktury, który siecią autostrad chciałby pokryć cały kraj, tylko mu nie dają (pieniędzy).

A propos pieniędzy właśnie. Publiczne chwalenie się ich posiadaniem może prowadzić do katastrofalnych skutków, czego doświadczył pewien angielski mnich. Kłapać musiał dziobem na prawo i lewo, a że fantazję miał zgoła niepospolitą, twierdził, iż w ciągu zaledwie pół dnia jest w stanie wyprodukować tysiąc funtów złota, w końcu wieść ta dotarła do uszu samego króla. Który jak zwykle potrzebował pieniędzy, bo któryż król, premier, minister, burmistrz (niepotrzebne skreślić) nieba by swoim poddanym nie przychylił, gdyby nie pusta kasa? Tak więc nakazał wspomnianemu mnichowi natychmiast stawić się na dworze (najlepiej z owym tysiącem funtów złota). No bo wyobraźmy sobie możliwości monarchy, wspomożone choćby tym jednym mnichem, pracującym jednak nie przez dzionek, lecz przez dni trzysta sześćdziesiąt i pięć każdego roku. Nie tylko drogi mógłby król utwardzać złotem (niepraktyczne, ale mówimy przecież o ludziach obdarzonych bujną fantazją), ale i na wystawienie armii zdolnych podbić całą Europę by wystarczyło.

Jednak na audiencji u króla mnich wprawił wszystkich obecnych w osłupienie. Rzekł bowiem, co następuje: złoto wytworzył, nie zaprzecza. Zbierał na wystawienie zacnej armii 20 tysięcy ludzi, którzy by poszli w krucjacie odwojować Ziemię Świętą z rąk muzułmanów. Lecz nie znalazł nikogo, kto by stanął na czele takiej armii. A złoto, jak to złoto, lubi ściągać na właściciela kłopoty, spoczywając w szkatule. Wrzucił je więc do głębokiego jeziora, formułę jego pozyskiwania wymazując z pamięci.

Król, może z uwagi na duchowe szaty, dał się przekonać takiej argumentacji. Ale znaleźli się na jego dworze tacy, którzy pomyśleli, że na polepszenie pamięci znają całkiem skuteczne sposoby, jak to szarpanie obcęgami czy krajanie udźca. I tak mnich spędził kolejnych kilka lat w niewoli... choć wątpię, żeby sobie rzeczoną formułę przypomniał.

Nasz Winietu plasuje się, jak widać, ledwie w średnich stanach Królestwa Fantazji. A zresztą, "w temacie dróg i mostów" szalone wizje sięgają nie tylko zamierzchłej przeszłości. Oto bowiem otwieram całkiem szacowne pismo i co widzę? Ano widzę, jak niejaki B. Edwards, szef pewnego instytutu badawczego, obraża moją skromną inteligencję, plotąc o windzie do nieba. Pardon, na orbitę wokółziemską (choć opowiada o wysokości 100 000 kilometrów, co z grubsza daje 1/4 odległości do Księżyca). Jeździć to-to miałoby na linie splecionej z superwytrzymałych nanorurek węglowych. No dobra, wzruszam ramionami, niech mu gwiazdka pomyślności nie zagaśnie. Ale... za 15 lat, twierdzi Edwards. Optymista, mamroczę pod nosem. Gdy jednak podaje cenę przedsięwzięcia, trochę ponad 6 miliardów dolarów, cisną mi się na usta słowa absolutnie nie nadające się do publicznego obrotu. To już nie fantazja, to zbrodnia! Nie słyszałem, jak na razie, o linach z nanorurek węglowych dłuższych niż milimetr, a idę o każdy zakład, że opracowanie odpowiedniej technologii oraz jej wdrożenie grubo przekracza podany koszt. Zresztą, o czym mówimy? Samo wyniesienie aparatury na orbitę to jakiś nieprawdopodobny koszmar cenowy...

Inni znów roją o podoceanicznych tunelach, którymi można by robić wycieczki z kontynentu na kontynent albo przerzucać ładunki. Na kanałach popularnonaukowych można nawet spotkać wizualizacje tych fantazji, jak kto ciekaw.

Być może, zarówno kosmiczna winda jak i taki tunel podoceaniczny pomiędzy Ameryką Płn. a Europą są możliwe do zbudowania. Zapewne – ale za jaką cenę? Kto pokryje koszty? Podróżni i kupcy? Na pewno nie. Concorde’y odesłano do muzeów, bo były za drogie w eksploatacji, choć szybsze. Co do windy, myślę, jest to na razie czystej wody fantazja, której nie warto mącić rzucaniem jakichkolwiek liczb. Tunel długości kilku tysięcy kilometrów, budowany jako rura pod powierzchnią wody, na głębokości paruset metrów... chyba szybciej doczekałby się realizacji, gdyby nie to, że, aby się zwrócił, na weekend oba kontynenty musiałyby się zamieniać miejscami.

A tymczasem moi ukochani Inkowie mosty pletli z trawy, rzucali je śmiało ponad urwistymi kanionami rzek, a jak mostek się zerwał (czasem z piechurami pośrodku), to rwali parę garści świeżej trawy... Tanio, szybko, skutecznie. Konstrukcje to były nietrwałe, chybotliwe, niezbyt eleganckie. Ale za to budowane na masową skalę.

Czego to dowodzi? Że ponad śmiałą fantazję i wizję – których nie należy zaniedbywać, jeno trzymać w karbach zdrowego rozsądku – ważniejsza jest jednak przaśna rzeczywistość. Tu i teraz.

Bo inaczej – dokładnie jak to dziś mamy z autostradami w Polsce – będziemy sobie mogli o nich jedynie pomarzyć.

 

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...?
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
HOR-MONO-SKOP
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
W. Świdziniewski
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
Łukasz Małecki
Łukasz Orbitowski
Konrad Bańkowski
Paweł Laudański
Adam Cebula
T. Zbigniew Dworak
Łukasz Orbitowski
Magdalena Kozak
Krzysztof Kochański
Tomasz Duszyński
Konrad Bańkowski
Bartuss
XXX
Tomasz Pacyński
Robert J. Szmidt
Agnieszka Hałas
Jacek Piekara
Alexander Brajdak
 
< 12 >