strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Konrad Bańkowski Krótkie spodenki
<<<strona 27>>>

 

Shorty

 

 

Pociąg

 

Wbiegłem na peron w ostatniej chwili. Konduktor machał już swoją latareczką. Zdążyłem wskoczyć do wagonu, kiedy pociągiem szarpnęło i ruszyliśmy. Przez okno zobaczyłem jeszcze czerwonego na twarzy zawiadowcę, który coś tam na mnie krzyczał, ale łoskot stalowych kół zagłuszył go kompletnie. Ruszyłem korytarzem w poszukiwaniu jakiegoś wolnego przedziału. Znalazłem wreszcie taki, w którym siedziały tylko cztery osoby. Starszy pan z kombatanckimi zmarszczkami na mięsistej twarzy, rozrośnięty młodzieniec w odzieży sportowej oraz energiczna kobieta, trzymająca na kolanie dziecięcie płci dowolnej. Wolnego miejsca było więc całkiem sporo, a co ciekawe, dostępne było również miejsce przy oknie. Bardzo lubię podróżować przy oknie, toteż postanowiłem rozlokować się właśnie tutaj. Szczęśliwie żaden ze współpasażerów nie miał mi tego za złe.

Kiedy już wcisnąłem walizki na umowne półki pod sufitem i rozsiadłem się wygodnie, poczułem, jak powoli opuszcza mnie towarzyszące pośpiechowi napięcie. Czekała mnie dość długa podróż, pomyślałem więc, że byłoby miło nawiązać jakąś znajomość z siedzącymi ze mną w jednym przedziale ludźmi.

– Ech, w tych naszych pociągach te półeczki to takie robią, że nie ma jak rzeczy wepchnąć, nie uważa pan? – zagadnąłem staruszka, rzucając wymowne spojrzenie na walizki u góry.

– Jak się tyle barachła wozi, to nie należy się dziwić – mruknął dziadunio i łypnął na mnie szklanym oczyskiem.

Stropiłem się nieco. Nie wiozłem przecież nic szczególnego, same rzeczy osobiste. Poza tym nikomu nic do tego, co zawierają moje walizki. Zostawiłem staruszka w spokoju i zwróciłem swą uwagę na ową ruchliwą panią i jej niemniej znerwicowane potomstwo. Chwalenie tego typu szczenięcia zawsze dobrze wpływa na rozmowność rodzica, co miałem właśnie zamiar wykorzystać w celu towarzyskim.

– Śliczne dziecko – zwróciłem się do kobiety – a jakie żywe ( pacholę właśnie próbowało odkręcić ze ściany zatłuszczone lusterko). Czy można spytać, jak ma na imię?

Zagadnięta niewiasta zwróciła ku mnie swą obfitą fizys. W jej oczach ze zdziwieniem dojrzałem przestrach i obrzydzenie.

– A ten czego ludzi zaczepia? Do mojego dziecka... Zboczeniec! Nie dość, że dzieci zaczepia, to i starego nie uszanuje...

– Człowieka jesieni, droga pani! – poderwał się szklanooki dziadunio.

– Starego to pani w domu ma, przed telewizorem.

– Patrzcie, państwo! Ten też się rzuca, starzywo jedne.

– Ja mam trzecią grupę inwalidzką! Ja nie potrzebuję, żeby mi taki wieloryb...

Dałem sobie spokój z tą dyskusją. Solidnego młodzieńca też już nie zaczepiałem. Tak na wszelki wypadek. Poza tym siedział najbliżej mnie. Kłótnia między tamtą dwójką straciła wreszcie na sile i ucichła zupełnie. Odetchnąłem z ulgą, jednak męczyło mnie panujące w przedziale gęste milczenie. Postanowiłem spróbować jakoś jednak naprawić spowodowanie poprzedniej sprzeczki.

– Przepraszam... – rzuciłem w próżnię łagodnym tonem – o której będziemy w B?

Cała trójka spojrzała na mnie jak na nieuleczalnie chorego idiotę. Zdążyłem tylko pomyśleć, że znowu mi coś nie wyszło.

– Ten pociąg nie jedzie do B. – powiedział wysportowany młodzieniec.

Tym razem to ja popatrzyłem dziwnie na nich. Pomyślałem, że robią sobie ze mnie jakieś żarty.

– A dokąd jedzie? – spytałem z pewną siebie miną.

– Do Z!!! – odpowiedziały mi chórem trzy stanowcze głosy.

Natychmiast zrozumiałem swoją niewesołą sytuację. W pośpiechu wbiegłem na niewłaściwy peron i wskoczyłem do pociągu zdążającego w zupełnie przeciwnym kierunku. Cóż za fatalna pomyłka!

– Mój Boże! – zakrzyknąłem. – Wsiadłem do niewłaściwego pociągu.

– Jak to, do niewłaściwego? – zainteresował się z niespokojnym błyskiem w oku szeleszczący młodzieniec.

– Noo... – zacząłem zbity z tropu – do niewłaściwego, bo ja jadę do B, a tymczasem to jest pociąg do Z. To chyba jasne...

– Jasne, niejasne – odparł zagadkowo kolega w dresie. – To jeszcze o niczym nie świadczy. Bo ja, na ten przykład, jadę do Z. i wcale nie uważam, żeby to był niewłaściwy pociąg. Powiedziałbym nawet, że jest jak najbardziej właściwy.

– My też jedziemy do Z. – dodała paniusia.

– I ja też! – dziadunio wyraźnie się ożywił. Widocznie świadomość przynależności do silniejszej grupy podziałała na niego jak zwiększona absorpcja tlenu.

Poczułem, że atmosfera znów się jakby zagęściła. Wszystkie twarze zwrócone były w moją stronę z wyrazem nieco wrogiego wyczekiwania. Musiałem jakoś rozładować tę nieprzyjemną sytuację, w końcu nie był to przecież powód do kłótni.

– Ależ oczywiście, w porządku – zacząłem z uśmiechem – Chodzi mi tylko o to, że dla mnie ten pociąg jest niewłaściwy. Chciałem jechać do B. a nie do Z. Zwyczajna pomyłka...

– Panu się Z. nie podoba?

– Nie wiem, nigdy tam nie byłem...

– Patrzcie go! Nie był a krytykuje!

– Ludzie, uspokójcie się, ja po prostu wsiadłem do złego pociągu.

– Pociąg też mu nie pasuje.

– To dobry pociąg, nam pasuje.

– Ale mi nie.

– Ale nas jest, kurwa, więcej!! – wysportowany młodzieniec sprawiał wrażenie, jakby się nieco zdenerwował. Chciałem zamilknąć, żeby dać już spokój tej dyskusji, ale moi współpasażerowie najwyraźniej chcieli mi zrobić krzywdę. Dziadunio wydobył krzywą laskę, młodzieniec wyprostował się na całą wysokość, blokując mi drogę do drzwi, a paniusia szczuła mnie bachorem, póki co trzymając go jeszcze za szeleczki. Zrobiło się naprawdę gorąco. Prysnąłem przez okno, dobrze, że pociąg zwolnił na zakręcie. Pal sześć bagaże, ważne, że skóra ocalała. Uciekłem do lasu. Wprawdzie w pobliżu jest droga, ale boję się kogokolwiek zatrzymywać, a na widok PKS-u dostaję wręcz histerii. Nie wiem, co będzie dalej, idzie zima. Skończyły się nawet jeżyny. Ususzyłem trochę grzybów, ale czy wystarczy do wiosny?

 

 

Prusak

 

Robactwo kłębiło się na klatce schodowej jak zwykle. Już niemalże odruchowo rozgniotłem kilka egzemplarzy podeszwą. Doskonale znajomy trzask chitynowego ubranka od lat nie robił na mnie wrażenia. Ot, rutyna.

W windzie było nieco lepiej. Nie wiem, czemu. Może te wąsate cholery nie lubią dymu z papierosów? Jagiełek z trzeciego zawsze wsiada do windy z petem w ustach. Sam nie wiem, co gorsze...

Kiedy wszedłem do mieszkania, nie od razu zapaliłem światło, w końcu znam rozkład kątów na pamięć. Zresztą nie było jeszcze tak całkiem ciemno. Przeszedłem koło drzwi do dużego pokoju, nie podejrzewając niczego. Zdjąwszy płaszcz, udałem się do łazienki, potem do kuchni, wstawiłem wodę na herbatę i dopiero, z gazetą pod pachą ruszyłem do pokoju. Czekał na mnie na środku dywanu, bydlak. Miał ze dwa metry długości plus wąsy. Długi, wrzecionowaty, znaczy samiec. Co tu dużo gadać, dech mi zaparło. Oczywiście, że pomyślałem, że śnię, i że to niemożliwe, ale od tego myślenia drań wcale nie robił się mniejszy. Można nawet powiedzieć, że jego obecność w pokoju z każdą chwilą stawała się coraz wyraźniejsza. Nie bardzo widziałem jego oczy, czy co one tam mają, ale czułem wyraźnie, że na mnie patrzy. Trochę jakby nie wiedziałem, co robić. Na myśl o zatłuczeniu go krzesłem zrobiło mi się mdło i niewyraźnie. Wreszcie pomyślałem, że może sztuczny, ale on wtedy akurat zaczął poruszać tymi swoimi wąsiskami. Robiło mi się coraz bardziej niemrawo. Nagle odezwał się, co nawet w tak niezwykłej sytuacji było niezwykłe. Niech sobie rosną, skoro muszą, ale żeby zaraz mówić?

– Ty morderco – powiedział.

– Ja? – spytałem odruchowo.

– Nie udawaj niewiniątka, zbrodniarzu ty, zwyrodnialcu!

– Zaraz, zaraz, jakim prawem... – zaoponowałem, ale nieskutecznie, jak się okazało.

– Nie przerywać!! – ryknął, aż zabrzęczały kryształy pochowane w regale. – Nawet nie wiesz przed kim stoisz, człowieku!

– Rzeczywiście...

– Ja jestem Prusak Ojciec, istota doskonała. Jestem Wszechprusakiem i Nadprusakiem, jestem ucieleśnieniem wszystkich zalet prusaczego rodu. Jestem Opiekunem i Przewodnikiem. Jestem też Obrońcą, który ma prawo wymierzać sprawiedliwość. Oto, kim jestem.

– Bardzo mi miło, Miśkiewicz... – Mało brakowało a wyciągnąłbym przed siebie rękę. Powstrzymałem się w ostatniej chwili. – No więc czym mogę służyć?

– Milczeć! Nie przybyłem tu na pogawędki!

– Tylko?

– Wykonać wyrok.

– Wyrok? – Chyba jednak zaschło mi nieco w ustach.

– Owszem, ty łajdaku, morderco ty!

– Chwila, chwila, jaki znowu morderco? – próbowałem niezbyt oryginalnej linii obrony, choć domyślałem się już, o co może mu chodzić.

– Jesteś winien cynicznego i bezlitosnego wymordowania setek moich sióstr i braci oraz dziesiątków tysięcy moich nienarodzonych dzieci!

– Skoro były nienarodzone, to jak mogłem...

– Żeby nie ty, to by się urodziły.

– Nikt im nie kazał kręcić mi się pod nogami.

– Mamy takie samo prawo do życia, jak ty, a nawet większe, bo byliśmy tu na długo wcześniej i zostaniemy jeszcze długo po was! Nie ruszy nas nawet wasza broń jądrowa, jesteśmy w stanie przystosować się do każdych warunków!

– Wiem, wiem, widziałem taki program w telewizji. Ale nie moglibyście się przystosowywać gdzie indziej? Ja nie mieszkam w lesie, nie wsadzam nosa w mrowiska. Poza moim domem mieszkają jeszcze większe paskudy niż wy, a mimo to zostawiam je w spokoju.

– To miejsce jest nasze, mieszkamy tu od milionów lat i...

– Bzdura! Jeszcze nie widziałem prusaka, co by miał milion lat. Chyba że się zachował w bursztynie, ale to też trup.

– Ale jako gatunek...

– Gatunki przychodzą i odchodzą. Może najwyższy czas, żebyście się gdzieś wyprowadzili.

– Cisza! Milczeć! Nie myśl, że mnie zagadasz, i że ci się upiecze! Tak czy inaczej, jesteś winny śmierci moich pobratymców, nie ujdziesz kary. Przybyłem tu, aby wykonać ją osobiście. Tak prymitywny organizm, jak ty nie ma prawa mieć w przyrodzie przewagi nad cudem natury, jakim jesteśmy my. To my wszędzie wleziemy, zjemy byle co i przystosujemy się do wszelkich warunków. To my stoimy na wyższym poziomie rozwoju, to nam należy się miejsce na Ziemi, które nieprawnie zajmujecie. Jesteście brzydcy, głupi i za duzi. Jesteście nieudani, a my – idealni. Nie macie żadnej cechy, którą moglibyście nas przewyższyć...

Nie wiem, czy insekt może się zapluć, ale jeśli może, to ten z pewnością to zrobił. Snuł swój monolog jeszcze kilka chwil, w końcu przestałem go słuchać. Zanim skończył, przyskoczyłem do niego z boku, chwyciłem od spodu za pancerz i przewróciłem na grzbiet. Zrobiło mi się trochę niedobrze, ale cóż, ku chwale gatunku... Strasznie protestował i się odgrażał. Krzyczał, o ileż to jest ode mnie doskonalszy i w ogóle. Ale stanąć z powrotem na łapach nie potrafił. Poszedłem do łazienki po Bayera. A potem zadzwoniłem do administracji. Niech coś z tym zrobią. Za co ja niby płacę czynsz?

 

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...?
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
HOR-MONO-SKOP
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
W. Świdziniewski
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
Łukasz Małecki
Łukasz Orbitowski
Konrad Bańkowski
Paweł Laudański
Adam Cebula
T. Zbigniew Dworak
Łukasz Orbitowski
Magdalena Kozak
Krzysztof Kochański
Tomasz Duszyński
Konrad Bańkowski
Bartuss
XXX
Tomasz Pacyński
Robert J. Szmidt
Agnieszka Hałas
Jacek Piekara
Alexander Brajdak
 
< 27 >