Fahrenheit nr 69 - październik 2o1o
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Recenzje (6)

<|<strona 10>|>

Recenzje (6)

 

 


Anielska apokalipsa

 

okladka

Maja Lidia Kossakowska zarzekała się lat temu kilka, że kończy z aniołami. Nieutuleni w żalu wielbiciele anielskiego cyklu jednakże nie odpuszczali. Pytania o ewentualny powrót do anielskiego uniwersum regularnie pojawiały się w wywiadach i podczas spotkań autorskich, a iskierką nadziei był fakt, iż Autorka od samego początku nie zarzekała się, iż to definitywny koniec znajomości ze skrzydlatymi, a raczej krótki odpoczynek od wieloletniego związku.

Parę miesięcy temu cierpliwość fanów została nagrodzona, a jednocześnie wystawiona na kolejną ciężką próbę. Dobrą wiadomością była informacja, że w księgarniach pojawił się „Zbieracz Burz”, będący kontynuacją „Siewcy wiatru”. Złą – że jest to tom pierwszy. Akcja tegoż tomu została zawieszona w nader istotnym momencie: nie wiadomo, kto z kim trzyma, nie wiadomo czyimi krokami kieruje Jasność a czyimi Mrok, nie wiadomo na koniec, który z bohaterów jest w pełni świadomy swych działań, a który postradał zmysły.

Tom drugi niesie z początku ukojenie. Akcja rozwija się powoli, dominują plastyczne opisy otoczenia, chwilami czytelnik może odczuwać przesyt, jeśli chodzi o nagromadzenie przymiotników w jednym akapicie, jednakże po kilkudziesięciu stronach zaczyna się jazda bez trzymanki. Momentami trudno za Autorką nadążyć, sytuacja zmienia się z minuty na minutę, ale jeśli mieliście nadzieję na rozjaśnienie mroków niepewności, to przykro mi bardzo, ten moment jeszcze nie nastąpił.

Wyjaśnia się nieco sytuacja odnośnie aktualnych sojuszy, ale równocześnie jesteśmy świadkami, jak przyjaciele grzeszą względem siebie myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Mniej tu wychuchanych wnętrz wysokiego Nieba, więcej ziemskiego brudu oraz głębiańskiej atmosfery. Bohaterowie pokazują swoje drugie oblicza, czego konsekwencją jest konieczność zrewidowania naszych poglądów na temat niektórych pierwszo- i drugoplanowych postaci. Piekielni arystokraci, wzywający pomocy Jasności dla śmiertelnie rannego przyjaciela są głęboko ludzcy, ale i niebiańska arystokracja, postępująca stale w myśl zasady „cel uświęca środki” także staje się nam bliska. Niespodziewane sojusze, zaskakujące ograniczenia mocy postaci zdawałoby się wszechmocnych dodatkowo ubarwiają akcję powieści.

„Zbieracz burz” to powieść o czasach ostatecznych. Rozkaz, jaki Daimon otrzymał od Jasności, jest przerażająco jednoznaczny. Pewności, czy polecenie to pochodzi faktycznie od Jasności, czy też stanowi piekielną intrygę Antykreatora, nie mamy niemal do końca. Apokalipsa w wersji Mai Lidii Kossakowskiej jest interesująca, w jakiś sposób prawdopodobna (szczególnie dla zwolenników tezy o katastroficznym roku 2012), a jednocześnie optymistyczna. Po raz kolejny potwierdza się teza wypowiadana po wielokroć przez bohaterów anielskiego cyklu, iż Jasność nigdy się nie myli, zaś niebo nowe i ziemia nowa z janowej Apokalipsy nabierają nowego znaczenia. Ładne, optymistyczne i pozytywnie nastrajające człowieka do świata – czegóż więcej nam trzeba? Niektórym mogło zabraknąć łyżki dziegciu w zaserwowanej czytelnikom na końcu pokaźnej beczce miodu.
Sielanka prezentowana na ostatnich stronach „Zbieracza burz” umacnia podejrzenia czytelnika, że to faktycznie już koniec, że na kolejne utwory ze świata anielskiego przyjdzie nam czekać długo, o ile kiedykolwiek się one pojawią.
Wielbicieli Kossakowskiej do „Zbieracza burz” przekonywać nie trzeba. Pozostałym czytelnikom doradzić należy wcześniejszą lekturę „Siewcy wiatru”, nie tylko z uwagi na liczne wątki zawiązane w „Siewcy”, a kontynuowane w „Zbieraczu”, ale przede wszystkim na fakt, iż Autorka w ostatniej swej powieści konsekwentnie porusza się w świecie wykreowanym w poprzednich utworach anielskiego cyklu. Kossakowska słusznie darowała sobie ponowne opisywanie świata, w jakim przyszło żyć skrzydlatym, co wyszło na dobre i książce i wiernym czytelnikom.

Drugi tom „Zbieracza” jest nieco poważniejszy od poprzednika. Brak wtrącanych mimochodem bon motów (pomijając ten o orientacji w terenie wykazywanej przez Mojżesza) rekompensuje plastyczna wizja pojedynku gigantów – Apolyona i Abaddona – która aż się prosi o przyzwoity hollywoodzki montaż. Z cyklu anielskiego generalnie mogłoby powstać ciekawe filmowe dzieło, pod warunkiem jednakże, że za sfilmowanie prozy Kossakowskiej wezmą się fachowcy.

Na koniec zaznaczmy, iż dodatkowy plus należy się wydawcy za sympatyczną okładkę.

 

Asia Witek

 

Maja Lidia Kossakowska

Zbieracz Burz, tom II

Fabryka Słów, 2010

Stron: 414

Cena: 33,90

 


Światła pochylenie, czyli miłość po śmierci

 

okladka

Wszyscy miłośnicy nietypowych związków znanych ze „Zmierzchu” czy „Darów Anioła” zapewne będą zachwyceni „Światła pochyleniem”.

Helen jest duchem. Niezwykle samotna w swej egzystencji, niezauważana przez osoby, które nawiedza, nie pamięta niczego z poprzedniego życia. Egzystuje więc, obserwując życie swoich towarzyszy, starając się jednocześnie opiekować nimi i zapewniać im wsparcie oraz natchnienie. Nie może jednak poczuć dotyku, smaku czy zapachu.

Aktualnie towarzyszy nauczycielowi – panu Brownowi, i pewnego dnia zauważa, że jeden z jego uczniów patrzy właśnie na nią. To dziwne uczucie dla kobiety, która od lat jest niewidzialna, tym bardziej że, ku swojemu zaskoczeniu, może z chłopcem również rozmawiać.

James jest snującym się duchem. Gdy „przejął” ciało nastolatka, nie sądził, że właśnie wtedy spotka kogoś tak wyjątkowego jak Helen. Choć między nimi pojawia się uczucie, to fakt, że nie mogą poczuć fizycznie swojej bliskości, komplikuje relacje między nimi. Pomimo tego oboje wciąż walczą o swój związek.

„Światła pochylenie” to doskonała książka poruszająca temat miłości, pokonywania przeszkód oraz codziennych zmagań zwykłych nastolatków. Martwi od lat, muszą odnaleźć się we współczesnym społeczeństwie, w dodatku w dwóch skrajnych środowiskach. Pozory, schematy zachowań sprawiają, że bohaterowie czują się zagubieni w nowej sytuacji. Nie jest to jednak prosta historia Romea i Julii. Laura Whitcomb stworzyła historię wielokrotnie złożoną i poruszającą wiele istotnych kwestii. Już samo przejęcie ciała niesie ze sobą rozliczne konsekwencje. Przecież „ciała” miały rodziny, swoje problemy, hobby. Pojawia się więc pytanie: jak, zajmując miejsce nieobecnej już osoby, odnaleźć się w jej życiu i jednocześnie pozostać sobą.

Związek Helen i Jamesa wydaje się być całkowicie niemożliwy do zrealizowania, a mimo to czytelnik kibicuje tej parze.

Choć zarówno zaskakujących sytuacji, jak i zwrotów akcji nie brakuje, to jednak powieść nie męczy. Autorka świetnie wyważyła proporcje pomiędzy elementami dramatycznymi, komediowymi, a szczegółowymi opisami i lekkimi dialogami. Nic więc dziwnego, że książka doskonale sprzedaje się na całym świecie.

Tajemnicza okładka zachęca do sięgnięcia po powieść. Także wewnątrz książka prezentuje się estetycznie – tytuł pisany siwą kursywą na górze każdej strony, jak również zdobione numery stron mogą uprzyjemnić czytanie.

„Światła pochylenie” to wspaniała powieść, pełna uczuć i emocji, skłaniająca do przemyśleń odnośnie życia pozagrobowego, jak również do refleksji dotyczących własnych wyborów. Nic dziwnego, że książka dość szybko stała się międzynarodowym bestsellerem. Teraz z losami Helen mogą zapoznać się także polscy czytelnicy.

 

Katarzyna Suś

 

Laura Whitcomb

Światła pochylenie

Tłum. Joanna Bogunia, Dawid Juraszek

Initium, 2010

Stron: 231

Cena: 32,90

 


Za co kocham pana Darcy’ego

 

okladka

Proste pytanie i prosta odpowiedź. Za arogancję sąsiadującą z najlepszym dżentelmeńskim wychowaniem, za zgryźliwą inteligencję, za rozczulające mnie dumę i uprzedzenia, za to, że mężczyźni nie rozumieją fascynacji jego postacią, za Colina Firtha i scenę w stawie Pemberley. No i oczywiście za to, że jest nieustraszonym mordercą zombie.

Od wielu lat panuje pogląd, że powieści Jane Austen są tylko dla kobiet. Producent filmowy Seth Grahame-Smith stwierdził najwidoczniej, że należy mężczyznom nieco ułatwić przyswajanie tak specyficznej literatury, bo wykorzystując tekst i bohaterów „Dumy i uprzedzenia”, stworzył hybrydę przyswajalną przez wielbicieli nieco innych gatunków.

Główne wątki pozostały bez zmian. Mamy więc uroczą panią Bennett, której celem życiowym jest wydanie wszystkich pięciu córek za mąż; panny Bennett, których życie komplikuje się ze względu na pojawiających się na horyzoncie mężczyzn; uprzejmego jak zwykle pana Darcy’ego; intrygi Wickhama i panny Bingley oraz niezmiennie rozczulającego i dziwacznego pana Collinsa. Istnieje jednak pewna zasadnicza różnica między oryginałem a wersją rozszerzoną. W hrabstwie Hetfordshire, w którym toczy się akcja, a także w całej Wielkiej Brytanii, pojawiła się dziwna okoliczność natury – zmarli powstają z grobów jako zombie i sieją spustoszenie w narodzie. W związku z tym dziewczęta z Longbourn nie uczą się haftu ani nie dyskutują o filozofii, lecz szkolą się w przydomowym dojo w zakresie walki z nieumarłymi i wykorzystują w praktyce wiedzę zdobytą w klasztorze Shaolin.

Brzmi nieco awangardowo, ale zapewniam zaniepokojonych wielbicieli złośliwej mistrzyni obserwacji angielskiej arystokracji, że zmiany te absolutnie nie mogą zostać odebrane negatywnie. Skoro przeżyliśmy filmową wersję bollywoodzką naszpikowaną tańcem i kiepską angielszczyzną oraz uwspółcześnioną wersję hollywoodzką, w której Bingley zdobywa majątek dzięki stworzeniu płyt z muzyką klasyczną dla rottweilerów, to przeżyjemy i zombie. Teraz przynajmniej wiemy, czym panny Bennett zajmują się podczas spacerów do Meryton i czemu lady de Bourgh zawdzięcza swoją sławę. Grahame-Smith postarał się o to, by historia była wiarygodna. Momentami jest ona nieco kanciasta, ale tworzy to raczej wrażenie autentycznego duetu pisarskiego, w którym za jedno odpowiada Austen, a za drugie Grahame-Smith.

„Duma i uprzedzenie i zombi” to książka specyficzna i zabawna. Można oczywiście zarzucić autorowi, że nie miał na tyle wyobraźni i warsztatu, aby stworzyć coś własnego, że wziął się za klasykę i pozbawił ją jej brytyjskiego uroku. Z całą pewnością nie można jednak twierdzić, że nie powstała rzecz oryginalna. Za przybliżenie Jane Austen czytelnikom płci męskiej Grahame-Smith powinien zostać Kawalerem Orderu Podwiązki. Wieść gminna niesie, że już szykuje się filmowa adaptacja powieści, w której rolę główną podobno zagra Natalie Portman. Czekam zatem na film i mam nadzieję, że opowieść o dystyngowanych Anglikach odcinających głowy krwiożerczym umarlakom ułatwi panom zrozumienie, za co kochamy pana Darcy’ego.

 

Ewa Hartman

 

Jane Austen i Seth Grahame-Smith

Duma i uprzedzenie i zombi

Tłum. Aldona Możdżyńska

G+J Książki, 2010

Stron: 360

Cena: 29,90

 


< 10 >