Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 29>|>

Na początku drogi

 

 

Poproszono mnie, abym z racji swojego doświadczenia udzielił garści wskazówek młodym ludziom, zaczynającym dopiero swoją przygodę z pisaniem.

 

A zatem postawmy sprawę jasno i brutalnie – pisanie jest takim zajęciem, jak każde inne. Jeśli zdecydujemy się pisać, przejdziemy przez wszystkie etapy szkolenia – jak w średniowiecznym cechu. Najpierw będziemy uczniami – terminatorami (nie mylić z Arnoldem). Będziemy skrobali koszmarne wypociny, szlifowali talent, a to, co napiszemy, będzie się nadawało najwyżej do pozamiatania warsztatu. Potem osiągniemy poziom czeladnika. To, co napiszemy, będzie się już do czegoś nadawało, mniej wymagającym klientom ten towar będzie można wcisnąć, i nawet dostać parę groszy w zamian.

 

Na tym etapie większość z Was skończy swoją wędrówkę. Nieliczni pójdą dalej i osiągną poziom samodzielnych majstrów – będą w stanie pisać rzeczy na tyle dobre, by znaleźć frajerów, którzy tego towaru potrzebują i gotowi są zań zapłacić. Wreszcie jeśli nadal będziecie wykazywali się ambicją i oślim uporem, osiągniecie poziom Mistrzów. Wasze dzieła będą czytali wszyscy, a pieniążki kochane potoczą się do pustych dotąd mieszków.

 

Oczywiście na każdym z etapów czeka was ciężka codzienna orka. W chwili, gdy publikowałem pierwszego Wędrowycza, miałem na koncie około dwóch tysięcy stron maszynopisów, od tych pierwszych, zupełnie nieudanych, po te ostatnie, prawie spełniające kryteria drukowalności. Was też to czeka. Musicie automatycznie założyć, że pierwsze kilkaset stron nie będzie nadawać się do niczego. Ani tego się nie da sprzedać, ani pokazać znajomym. Będą to wprawki, śmieci, rzeczy do poprawienia w bliżej nieokreślonej przyszłości. Jednak tworząc pierwsze nieudane opowiadania lub powieści, zdobędziecie doświadczenie.

 

Oczywiście można pójść na skróty. Pisałem przez ładnych kilka lat, samodzielnie odkrywając prawa rządzące tekstem, podczas gdy dziś w dobie internetu nie trudno odszukać pisarza, podesłać mu swoje wypociny i poprosić o wypisanie, co knocicie... Jeśli trafi się Wam sensowny polonista, warto zapytać także jego. Niewykluczone, że podpowie parę rzeczy. Istnieje bardzo prosta metoda sprawdzania tekstów literackich. Należy przeczytać je na głos. Wówczas wszystkie niezręczności stylistyczne wykrywa się od razu.

 

Na każdym etapie tej drogi niezbędna jest wytrwałość. Gdy zdecydujecie się wysyłać swoje pierwsze opowiadania do pism, musicie liczyć się z tym, że nic z tego nie wyjdzie. Należy jednak ponawiać próby aż do skutku. Debiut nie jest łatwy, ale nie jest też niemożliwy czy przesadnie trudny. Wystarczy, że będziecie lepsi od innych – a to można stopniowo osiągnąć ciężką pracą.

 

Moim uczniom na warsztatach literackich wbijam do głów pierwszą i podstawową zasadą pisania dobrej literatury. Najważniejszy i niezastąpiony jest bohater. Jeśli jest sympatyczny, a czytelnik może się z nim identyfikować, to pociągnie nawet płytką fabułkę. Jeśli jednak schrzanimy bohatera i nie spodoba się on czytelnikowi, nie uratuje nas najlepszy nawet pomysł fabularny. Bohatera warto solidnie skopać, żeby czytelnik mu współczuł, warto dać mu chwile triumfu, aby czytelnik mógł się cieszyć razem z nim. Bohater musi się pchać przez życie z trudem co najmniej takim, jak czytelnik.

 

Dobry bohater to majątek, który może nam procentować przez lata. Tak jak w moim przypadku. Z zaplanowanych 12 opowiadań o Wędrowyczu niepostrzeżenie zrobiło się przeszło 40. A z czasem dojdę zapewne do setki... Głębokość rynku jest wystarczająca, by z czasem móc nawet z tego żyć.

 

Niezwykle ważne jest czytanie książek. Można i należy poznawać dzieła innych pisarzy (i cieszyć się, że są gorsze od naszych, hłe, hłe). Zarówno książki głośne, jak i takie zwyczajne. Warto zawsze zastanawiać się podczas czytania, jak autor buduje akcję, jakie jest znaczenie poszczególnych postaci, czemu mają służyć poszczególne sceny. Możemy uczyć się od najlepszych. I tą szansę należy bezwzględnie wykorzystać. Z drugiej strony, warto czytać wszystko, co się nawinie. Pisarz musi posiadać rozległą interdyscyplinarną wiedzę. Nie wiemy, co nam się przyda przy pisaniu. Książki o etiologii trądu, podręczniki fizyki kwantowej, dzieła biologiczne sprzed stu lat, historia ruchu pielgrzymkowego w europie – to wszystko materiał, który w przyszłości możemy wykorzystać.

 

To, co piszemy, będzie zawsze pochodną wszystkiego tego, co przeczytamy. Bez rozległej wiedzy możemy stworzyć opowiadanka płytkie, płaskie, pozbawione głębi. Do pisania kolejnych nowelek o Jakubie Wędrowyczu nie potrzebowałem niczego, poza garścią wspomnień ze wsi. Gdy siadałem do pisania opowiadania "2586 kroków" (które uważam za najbardziej udany tekst w mojej karierze), odwiedziłem norweskie Bergen. Powłóczyłem się zaułkami, wdepnąłem do muzeum trądu, urządzonego w starym leprozorium. Odetchnąłem kurzem wieków. Narodził się pomysł, pierwszy, mglisty... Potem musiałem odsiedzieć swoje w bibliotekach. Poznałem etiologię trądu, poczytałem książki o historii medycyny. Przełożyłem sobie z niemieckiego część broszurki otrzymanej w muzeum. I wreszcie byłem gotów. Wszystkie elementy domknęły się w moim umyśle i po kilku miesiącach przygotowań machnąłem te 36 stron w jedną noc. Wysiłek poświęcony temu, by zdobyć wiedzę, zaowocował autentyzmem i realizmem opowiedzianej historii.

 

I jeszcze parę słów na zakończenie. Nie bójcie się próbować. Pisanie to cholernie fajne zajęcie, o niebo lepsze od układania kostki brukowej. Pisząc, ratujemy naszą mowę ojczystą przed losem, który chcą jej zgotować euromasoni, a przy okazji dostarczamy masę godziwej rozrywki innym ludziom.

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 29 >