Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 68>|>

Rozmowa z Kowalem

 

 

– Czy możemy się chwalić polską fantastyką?

– Oczywiście! Polska fantastyka przez ostatnie pięćdziesiąt lat cały czas się rozwijała, na rynek wchodziły nowe pokolenia bardzo zdolnych autorów. Są oczywiście ogromne różnice między fantastyką pisaną zaraz po wojnie, wywodzącą się, można rzec, z korzeni wellsowskich – z naiwnymi opowiastkami o tym, jak to kiedyś nasz świat będzie lepszy, pisane także z myślą o wszechobecnej cenzurze – a fantastyka obecną.

Potem w fantastyce pojawił się nurt "buntowniczy", którego reprezentantem był nieżyjący od dawna Janusz A. Zajdel, mentor obecnego pokolenia autorów i który też zaczynał od powiastek o zielonych ludzikach, a potem, gdy był już bardzo chory, starał się pokazać, jak straszną rzeczą był komunizm.

W latach 80. nastąpił boom polskiej fantastyki. Pojawiło się wielu, ogromnie utalentowanych młodych ludzi, np. Rafał A. Ziemkiewicz czy Jacek Piekara, którzy nie mogli się odnaleźć w oficjalnym nurcie literatury, na ogół głupim i pełnym pustosłowia, a też nie byli wtedy zapewne dość dojrzali, żeby się wiązać z opozycją i pisać dla bardzo niewielkiego kręgu czytelniczego w nieoficjalnym obiegu. Poprzez sztafaż fantastyki usiłowali opisać to, co się w Polsce dzieje.

– Czy są różnice między pokoleniem autorów fantastyki lat 80, starających się w różny sposób wyrazić swój bunt polityczny i frustrację, a obecnym pokoleniem dwudziestoparolatków?

– Widać wyraźnie jak rozchodzą się gusty młodych autorów, fanów i redaktorów starszego pokolenia, zresztą młodzi zawsze buntowali się przeciwko starszym, to rzecz w literaturze normalna. Przykładem takiego konfliktu pokoleniowego jest "Nowa Fantastyka": choć można powiedzieć o niej wiele dobrego, to widzę jak rozmijają się oczekiwania fanów z tym, co przedstawia redakcja, która często nie dostrzega nowych wartości pojawiających się w młodej literaturze. Ot, choćby afera związana z debiutem Anny Brzezińskiej, która dostała prestiżową nagrodę im. Janusza A. Zajdla za opowiadanie "A kochał ją, że strach", odrzucone przez redaktorów "Nowej Fantastyki" z dość niewybrednymi komentarzami. Później nastąpiło jeszcze coś gorszego. Zdenerwowany werdyktem fanów, którzy ją nagrodzili, redaktor naczelny "Nowej Fantastyki" Maciej Parowski był łaskaw opublikować poświęcony tej sprawie obrzydliwy artykuł pt. "Gra ciałem".

– Środowisko fanów fantastyki jest strasznie skłócone, a w dyskusjach stosuje argumenty personalne, nie zaś merytoryczne.

– Nie wydaje mi się, żeby było bardziej skłócone niż całe środowisko literackie czy polityczne. W latach 80. środowisko autorów i fanów fantastyki było bardzo aktywne: ciągle gdzieś odbywały się konwenty, spotkania, wręczano nagrody, powstawały kluby dyskusyjne. Kiedy przyszły lata 90, to środowisko się zdezintegrowało – i to była rzecz naturalna – bo młodzi ludzie wreszcie mieli możliwości czytania tego, co chcą, otworzyły się nowe drogi życiowej realizacji, możliwości awansu, wyjazdów za granicę.

Myślę, że obecne frustracje niektórych autorów czy redaktorów wiążą się z tym, że jeśli ktoś w latach 80. wydał książkę to był ewenement, rocznie pojawiało się ich dwie – trzy. A teraz mamy wolny rynek, a od początku lat 90. zaczął się boom na fantastykę, lecz głównie na literaturę anglojęzyczną, przez wiele lat nie drukowana ze względu na ówczesną politykę kulturalną : cenzura, brak papieru i dewiz na zakup praw autorskich. Zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu różne wydawnictwa, publikowano najgorszy chłam w byle jakich tłumaczeniach. Polska fantastyka nie miała żadnej siły przebicia, bo zgłodniali czytelnicy rzucili się na cały zachodni kanon literatury science fiction i fantasy. Szybko okazało się, że to droga donikąd, bo czego by nie mówić o tamtym systemie, to na ogół wydawano rzeczy na poziomie, także z dziedziny literatury popularnej.

Z czasem rynek czytelniczy otworzył się na polskie książki, ale jednocześnie drastycznie zaczęły spadać nakłady, choć z drugiej strony zrobienie dodruku w ciągu tygodnia, gdy książka dobrze się sprzedaje, przestała być problemem.

W latach 80., gdy już komuś udało się zaistnieć, gdy przebił się przez mur wydawniczej biurokracji i nieznajomość środowiskowych układów, to miewał nakłady kilkusettysięczne. Dziś, gdy ówczesne wielkie gwiazdy konkurować muszą na normalnych warunkach z równie zdolnymi debiutantami, rodzi się frustracja. Tym bardziej, że nakłady są wielokrotnie niższe, a i miłość fanów też nie taka.

– Może i konflikty w tym środowisku to rzecz naturalna, ale niestety, autorzy stają się zakładnikami skłóconych wydawców, redaktorów, recenzentów. Jeśli autor jest przez kogoś polecany i popierany, to inni starają się go usadzić. Czy to nie utrudnia przebicia młodym autorom?

– Rzeczywiście, te spory są bardzo nieprzyjemne, a próby pogodzenia oponentów na ogół kończą się niczym. I bywa, że autor staje się ofiarą tych konfliktów, czego dowodem jest sprawa Brzezińskiej, która musiała znosić brutalne i chamskie ataki. Z drugiej strony każdy wydawca czy redaktor lansuje to, co lubi i ma do tego prawo. Poza tym kiedyś "Fantastyka" była absolutnym monopolistą, mogła kreować gusta, kształtować rynek, teraz jej rola zmalała, może to jest powodem frustracji.

– Czy polska fantastyka ma szanse zaistnieć za granicą?

– Ludzie na całym świecie chcą czytać kanon fantastyki. Trudno będąc pisarzem tworzącym w języku regionalnym przebić się na zagranicznych rynkach. Np. w Niemczech Andrzej Sapkowski, wydawany od dwóch lat przez jedno z największych tamtejszych wydawnictw, nie odniósł sukcesu, ale za to w Czechach i Rosji bije rekordy popularności, dystansując wszystkich pisarzy anglojęzycznych. Być może wśród Słowian jego poczucie humoru, specyficzne klimaty i język, są łatwiejsze do zrozumienia. Owszem, na świecie jest stale obecny Stanisław Lem, ale głównie w środowiskach intelektualnych, no i Strugaccy, ale prawdopodobnie dlatego, że są kojarzeni jako dysydenci i zainteresowanie nimi może mieć podłoże politycznie. Sapkowski zaś jest bardzo polski, jeśli ktoś nie zna np. Sienkiewicza, to odbierze Sapkowskiego bardzo powierzchownie, zrozumie tylko akcję.

Zresztą Niemcy swoim własnym autorom każą przyjmować anglosaskie pseudonimy, bo inaczej nie mają szans na przebicie się do czytelników, nie mówiąc już o zaistnieniu na rynku anglojęzycznym.

– Młodzi autorzy starają się poruszać w kanonie gatunku, czy raczej odnosić do polskiej rzeczywistości, jak Andrzej Pilipiuk, który opisuje świat zapyziałej białostockiej prowincji, którą świetnie zna z życia?

– Różnie. Trudno to jednoznacznie sklasyfikować i wydobyć jakiś dominujący nurt. Ale z moich obserwacji, z tekstów, których dziesiątki przechodzą przez moje ręce wynika, że raczej stosują klasyczny kanon, bo wydaje im się, że to łatwiejsze, że wystarczy przeczytać kilka książek, wprowadzić parę klasycznych chwytów i książka gotowa. Zwłaszcza, że w Polsce nie ma żadnej selekcji wydawanej literatury zachodniej. Na Zachodzie kanon sf powstawał przez dziesiątki lat, a my chcemy ten kanon poznać i przetrawić w ciągu kilku lat.

– Czy jednak Polacy mogą tworzyć dobrą fantastykę albo horror, którego poza kilkoma przedwojennymi próbami, praktycznie nie ma?

– W Polsce istnieją znakomite podwaliny pod fantastykę, bo mamy wspaniałe tradycje powieści historycznej, to wręcz polska specjalność. Przecież mógłbym spokojnie wydać "Starą baśń" Kraszewskiego i absolutnie odpowiadała by ona konwencjom naszej serii polskiej fantastyki. A proszę przypomnieć sobie choćby wspaniałą scenę z "Krzyżowców" Zofii Kossak-Szczuckiej, kiedy to zaatakowani przez Saracenów polscy rycerze wzywają na pomoc strzygę? To wspaniałe elementy fantastyki i w "Krzyżowcach" jest ich wiele. Później znani autorzy, np. Rafał Ziemkiewicz, próbowali z powodzeniem wykorzystać elementy Słowiańszczyzny.

– Koledzy wydawcy, którzy zajmują się "poważną" literaturą, nie mają pełnych szuflad tekstów, tak jak Pan. Czy ten szturm autorów fantasy na wydawnictwa nie wynika z przekonania, że to nieskomplikowany gatunek i można napisać cokolwiek pod fantastycznym sztafażem, by się ukazało w druku?

– Niektórym autorom wydaje się, że nic prostszego jak napisać kryminał czy fantasy, a to nieprawda, starać się trzeba tak samo jak przy literaturze "poważnej". Nie uważam jednak, by fantastyka bardziej zapraszała do grafomaństwa niż inne gatunki.

– Czy "poważni" wydawcy nie uważają, że wydaje Pan gorsza literaturę?

– Niektórzy tak, ale wielu w ten sposób myślących Andrzej Sapkowski nauczył pokory. Jeśli jakiś krytyk przełamie zakodowane przekonanie, że prawdziwa literatura to tylko Różewicz, Tokarczuk czy Stasiuk, wtedy doceni dobrą fantastykę.

– Jak pan szuka talentów? Jakie są szanse kogoś, kto jeszcze nigdzie nie zaistniał i przynosi panu tekst?

– Nie czytam oczywiście sam wszystkich maszynopisów, bo bym oszalał! Bezlitośnie wykorzystuję swoich współpracowników, którzy równie bezlitośnie odrzucają nadsyłany nam chłam. Odrzucamy przeciętnie kilkanaście tekstów miesięcznie. Oczywiście, że ktoś zupełnie nie znany, przez nikogo nie polecony znajdzie u nas miejsce, jeśli jest naprawdę dobry. Brzezińska niczego wcześniej nie publikowała, nikt jej nie znał i nie protegował, a ja od razu zorientowałem się, że ma wielki talent.

– Zetknęłam się jednak z zarzutami, że debiutanci nie mają żadnych szans, że nikt nie czyta ich maszynopisów, nikomu nie chce się ich nawet odebrać z poczty.

– Coś takiego mogło się oczywiście zdarzyć. Nikt nie jest nieomylny. Choć kiedy czytam o problemach bohatera, któremu "Jądra wpełzły do wnętrza organizmu, niczym dwa postraszone kapciem, znające smak tej kary, szczeniaki" – to przechodzi mnie dreszcz metafizyczny.

Proszę jednak pamiętać, że wydawnictwo nie jest instytucją charytatywną. Sukcesem wydawnictwa nie jest wydrukowanie kilkuset przeciętnych lub wręcz żenująco słabych książek rocznie, lecz czterech – pięciu, które zaistnieją w zbiorowej świadomości i zdobędą prestiżowe nagrody. A także zapewnią autorowi i wydawcy jakieś drobne korzyści materialne.

– Dlaczego pan się zdecydował na polska fantastykę?

– Oficyna Nowa bardzo straciła na starcie w końcu lat 80., nie wydając książek, jak inne wydawnictwa, w normalnym obiegu. Wtedy jeszcze istniała cenzura, i choć już była bezzębna, uznaliśmy, że nie będziemy zabiegać o stempelek. Dla największej podziemnej oficyny wydawniczej, to była sprawa honoru, szacunku dla idei.

Na początku lat 90. próbowaliśmy wydawać dobrą literaturę sensacyjną: Archera czy Le Carre, ale nie mieliśmy takiej siły przebicia i takich środków, jak np. Amber. Do tej pory jeśli chodzi o literaturę zachodnią, nie mamy szans konkurować z innymi wydawnictwami. Zainwestowaliśmy w rzecz, która wydawała nam się wartościowa i perspektywiczna. Z sukcesem, jak widać.

– Ale Pan bardzo ryzykował w sytuacji gdy Polacy zaczytywali się zachodnią fantastyką i sensacją. Przecież nawet pierwszy zbiorek opowiadań Andrzeja Sapkowskiego opublikowany przez inne wydawnictwo przeszedł bez echa, a wy zaczęliście go wydawać.

– Istniało ryzyko, ale już pierwsza wydana przez nas książka Sapkowskiego odniosła sukces i nawet nie mieliśmy w prasie nieprzychylnych komentarzy o komercjalizacji Nowej, choć pojawiały się głosy o odejściu od ambitnego profilu. Andrzej Sapkowski wielokrotnie podkreślał, że kiedy nikt nie chciał wydawać polskich autorów, tylko my na niego postawiliśmy i dlatego jest nam wierny do dziś.

– Czy Pan już przyzwyczaił Polaków do czytania polskiej fantastyki?

– Trudno powiedzieć, ale za mną poszli inni. Kiedy "zaskoczyła" polska fantastyka, pojawiły się wydawnictwa, które wydają odrzucone przeze mnie książki, drukują wszystko, co im wpadnie w ręce. W najbardziej chudych latach wydawaliśmy dwie – trzy książki rocznie. Nie idziemy na masówkę i nie idziemy na kompromis, jeśli chodzi o poziom fantastyki, nie chcemy psuć wizerunku firmy. Nasza biała seria w niczym nie przypomina tandetnych, wzorowanych na najgorszych zachodnich wzorach okładek, gdzie naga baba z dwoma mieczami walczy z nadlatującym kosmolotem. Nie mnie oceniać jakość książek konkurencji, bez fałszywej skromności mogę jednak powiedzieć, że SuperNowa ma ustaloną markę i że kupujący naszych autorów czytelnicy już wiedzą, że dostarczamy im towar najwyższej jakości.

– Jakie są najbliższe plany wydawnicze SuperNowej?

– Na wiosnę powinna się ukazać powieść Witolda Jabłońskiego "Dzieci nocy", bardzo śmieszny pastisz powieści popularnych – skrzyżowanie horroru i sf. Kończymy prace nad "Rękopisem znalezionym w Smoczej Jaskini" – kompendium wiedzy o literaturze fantasy pióra Andrzeja Sapkowskiego. Rzecz to nie tylko encyklopedyczna, ale i eseistyczna, napisana z charakterystyczną dla Andrzeja lekkością i elegancją stylu.

Złożył mi swoją powieść, będącą kontynuacją "Psa w studni" Marcin Wolski. Jeszcze jej do końca nie przeczytałem, ale pierwsze rozdziały wyglądają bardzo obiecująco. To jest Marcin, jakiego lubię najbardziej. Rzecz w stylu opowieści łotrzykowskiej – humor, przenikliwa analiza historiozoficzna. Z niecierpliwością czekam na powieści Rafała A. Ziemkiewicza "Worożycha", Ewy Białołęckiej "Piołun i miód".

Jestem chyba jedyna osobą w Polsce, która miała przyjemność zapoznać się z pierwszymi dwoma rozdziałami pierwszego tomu trylogii Andrzeja Sapkowskiego, pod tytułem "Narrenturm" i jestem pod wrażeniem. To będzie hit!

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 68 >