Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 78>|>

Fikcje na temat fikcji

 

 

Według pewnej teorii starzenie się następuje skokowo. Któregoś dnia podchodzimy do lustra i, zamiast własnego odbicia, znajdujemy tam faceta starszego o pięć lat. Po prostu. Bez ostrzeżenia. Efekty procesu, który przebiegał przez dłuższy czas nie absorbując naszej uwagi, uzmysławiamy sobie nagle. Dlaczego? Gdyż zmiany, do których doprowadził, są już na tyle wyraziste, iż nie sposób ich dłużej negować.

Powyższy mechanizm dotyczy wszystkich fenomenów, które podlegają ciągłej metamorfozie. Literatura SF nie jest tu wyjątkiem i już dzisiaj, z perspektywy kilkudziesięciu lat, pewne wnioski są oczywiste. Milenium to doskonały okres na patrzenie prawdzie w oczy, proponuję więc, byśmy odbębnili tę gorzką chwilę przed lustrem.

Otóż, moi drodzy, myliliśmy się co do roli, jaką literatura SF miała odgrywać we współczesnym świecie. Myliliśmy się sądząc, że będzie ona służyła edukacji, pomagała w śledzeniu osiągnięć współczesnej nauki. Przeliczyliśmy się mniemając, że wyobraźnia pisarzy będzie inspirować naukowców, uzmysławiając im nowe relacje i wskazując ewentualne kierunki rozwoju. Ośmieszyliśmy się – my, fantaści! – ulegając futurystycznej wizji literatury SF, w której dominują jej wartości poznawcze, a naiwność nasza nie była mniejsza od tej, z jaką malowaliśmy w przedszkolach "Świat w roku 2000".

Pomyłka wynikła nie tyle z błędnych założeń, ile z konstytucji naszej psychiki. Najciekawsze jest jednak to, że zgubiła nas – o ironio! – ta sama prawda, dla której szeroko rozumiana fantastyka ma się obecnie coraz lepiej: PRAGNIENIE UŁUDY. Stworzona przez nas wizja fantastyki nie była rzetelna, lecz taka, jaką chcieliśmy widzieć i jaką najbardziej kochaliśmy. Z upodobaniem dorabialiśmy jej drugie dno, gdyż było dla nas korzystne (podobnie jak odgłosy wybuchów w próżni korzystne były dla kinowego odbioru "Gwiezdnych Wojen"). Tymczasem SF ewoluowała w sobie tylko znanym kierunku, to jest w kierunku baśniowości. Nie chodzi tu o konkretny nurt (choć fantasy jest doskonałym przykładem zjawiska, o którym mowa), lecz o sam fenomen, polegający na tym, że pierwiastek fantastyczny "zszedł w tło fabuły". Dlaczego tak się stało? Bo chcieli tego czytelnicy.

Zdaję sobie sprawę, że w dobie epidemii pesymizmu tego typu twierdzenia prowokują do rytmicznych gestów w okolicy czoła, a więc śpieszę z wyjaśnieniami. Według mnie fantastyka ma się dobrze nie mimo, ale dzięki zejściu w tło fabuły. Prawda jest taka, że osiągnięcia nauki nie stanowią przedmiotu dociekań fantastów, ale dość wyrafinowane środowisko dla zdarzeń, motywów i wątków literackiej fabuły. I – wbrew wiadomym zarzutom – to nie my uciekaliśmy nauce. Ona uciekła nam; jakże niewiele pozostało obszarów na mapie wiedzy, po których można podróżować bez bagażu niezrozumiałej terminologii. Każdy pisarz, który chciałby rzeczowo podejść do spraw nauki, musiałby przestać "opowiadać" i zacząć "wyjaśniać", a to znaczy, że zamiast powieści napisałby pozycję popularnonaukową. Są tacy autorzy – i bardzo dobrze; życzę im wszystkiego najlepszego. Jednakże ja, chcąc być beletrystą, muszę uszanować powód, dla którego mój czytelnik sięga po moją książkę.

Stare arabskie przysłowie mówi: "Kiedy dziecko płacze, to najczęściej nie dlatego, że chce być wójtem." Nie oszukujmy się. Kiedy czytelnik sięga po beletrystykę spod znaku SF, to nie z pobudek edukacyjnych. Kieruje nim tylko jedno – lupus in fabula – PRAGNIENIE UŁUDY.

Więc spójrzmy w to lustro prawdy: jedynym sensem istnienia literatury SF jest zaspokajanie tej właśnie potrzeby. Ludzie pragną słuchać bajek, chcą zanurzyć się w otchłani wyobraźni, kochają ucieczkę od rzeczywistości. Jest im to potrzebne tak, jak było potrzebne tysiąc lat temu i założę się, że kolejne milenium zastanie nas w podobnej kondycji.

Czy ambicją pisarza ma być to, by naukowiec, przeczytawszy jego książkę, zaczął wcielać w życie zawarte w niej założenia? To nie lepiej samemu być naukowcem? Czy po to zostałem pisarzem, żeby dyktować kierunki rozwoju nauki? Czy może po to, by podstępnie edukować kogoś, kto, zamiast po podręcznik, sięgnął po moją książkę? Nie – zostałem nim po to, by pisać. Pisać i być czytanym. Pisać, bo w tym jest marzenie, baśń, życie, ocean, w którym mogę pływać bez ciążenia, przestrzeń, doskonałość, której darmo by szukać w codzienności. Dokładnie z tych samych powodów ludzie czytają: z chęci przeżycia tego, czego przeżyć normalnie nie byłoby im dane. Nie ma znaczenia to, że pisarz i czytelnik stoją po dwóch stronach barykady, skoro jest to ta sama barykada. To tylko dwa różne miejsca przy tym samym stole. A głównym daniem wieczerzy jest właśnie...

lupus in fabula.

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 78 >