Moja koleżanka Magda pracuje w banku. Kiedy zaczynała tę pracę, dostała stanowczy prikaz ubierania się zgodnie z określonymi regułami. Biała bluzka, szary albo granatowy żakiet lub kamizelka, szara lub granatowa spódnica do kolan. Rajstopy. Kryte buty na obcasie maksimum 4 cm. W ten sposób całkiem atrakcyjna dziewczyna przeistoczyła się w odpłciowionego robota w służbie pewnej globalnej korporacji, której nazwy tu nie wymienię, jako że nie mam zamiaru robić jej kryptoreklamy.
Otóż Magda popełniła grzech straszliwy. W trzydziestostopniowy upał paradowała po pracy nieprzyzwoicie obnażona. To znaczy – bez rajstop.
Została wezwana na dywanik, gdzie poinformowano ją, że swoim zachowaniem naraża na szwank dobre imię firmy, zachowuje się nieodpowiedzialnie i podważa wiarygodność banku wobec klientów. Kiedy mi to opowiedziała, zaczęłam się intensywnie zastanawiać, w jaki sposób gołe nogi operatorki bankowej klawiatury mogą wpłynąć na podważenie wiarygodności banku. No cóż…
Nasze oko prześlizguje się po powierzchni zdarzeń i zatrzymuje się na tym, co wystaje ponad przeciętność. Nogi Magdy są owszem, owszem… Czyżby chodziło o to, że klient, który przyszedł do banku, by tam dokonać epokowej (oczywiście dla banku) transakcji, na widok gołych nóg zamieni się w oszalałe z pożądania zwierzę i zapomni, po co tu przyszedł? Rzuci się na Magdę i posiądzie ją na klawiaturze, budząc konsternację (albo zazdrość) współpracowników i dyrekcji? Najwyraźniej tak. I tu pamięć podsuwa mi teledysk piosenki Another Brick in the Wall, gdzie szereg identycznych ludków powoli szedł donikąd, bez drgnienia, bez mrugnięcia identycznym okiem. A za pamięcią postępuje wyobraźnia, która rysuje mi wyimaginowaną scenkę z Nowego, wspaniałego świata, gdzie z butli wyskakują wrzeszczące noworodki, a wkrótce potem dostają identyczne brązowe fartuchy, oliwkowe fartuchy, zielone fartuchy…
Acha – jeszcze jeden maleńki drobiażdżek. Pan dyrektor, który obsztorcował był niepoważną pracownicę, podważającą dobre imię banku, przebywał w klimatyzowanym gabinecie. Jako że dobra luksusowe nie należą się każdemu, w hali głównej, gdzie pracuje bohaterka niniejszej opowieści, klimy nie było.
Jedyne wyjaśnienie sytuacji, jakie mi się w tej chwili nasuwa (oczywiście nie biorę pod uwagę tego, że szanpan dyrektor był zwykłym prymitywnym bucem), jest takie: bank należy do buddystów, a jego pracownicy podpisali deklarację podążania drogą Buddy. W ten sposób pracownicy pozostający w przegrzanej hali mają możliwość doskonalenia się i niezwracania uwagi na mankamenty tego świata, a dyrektor jest już bodhisattwą, który przestał zawracać sobie gitarę ziemskimi marnościami. Równie dobrze może więc siedzieć w upalnym zaduchu, jak i w przyjemnym chłodku.
Innej możliwości absolutnie nie widzę.
Hanna Fronczak
Pobierz tekst:

Jacek Piekara „Charakternik”
Fabryka Słów Jacek Piekara odmalowuje mroczną i brutalną wizję Rzeczypospolitej po śmierci Jana III…

Aneta Jadowska „Wilk w owczej skórze” (fragment I)
Powoli zaczynało zmierzchać, kiedy dotarłam do centrum Thornu. Pieszo, bo wciąż nie mogłam się zdobyć…

Romuald Pawlak „I tak nie słuchasz”
Hanka opowiada swoje nacechowane cierpieniem życie policjantce. Czy ta jej wysłucha? Czy…
Przeczytałem! Czepiasz się, Nimfo. Dyrektorów banków się czepiasz. Chyba nie posądzasz ich o plagiaty?!
” – Niezbyt szybko się zgłaszacie, bezpiecznikowy pierwszej klasy Chandra. Może bezpiecznikowemu drugiej klasy trochę bardziej by się śpieszyło?
– Błagam o wybaczenie, sir, stary już jestem… – Chandra runął na kolana, dzięki czemu zniknął oficerowi z ekranu.
– Wstawaj, idioto! Zreperowaliście już te bezpieczniki po ostatnim przeciążeniu?
– My nie reperujemy, sir, my wymieniamy. – Tylko bez tego waszego technicznego żargonu, ty świnio! Odpowiadaj, tak, czy nie?
– Wszystko w porządku, sir. Gotowość zielona. Żadnych skarg, wasza miłość.
– Dlaczego nie jesteś w mundurze?
– Jestem w mundurze, sir – zaskomlał Chandra przysuwając się do ekranu, by jego goły tyłek i trzęsące się ze strachu nogi zniknęły z pola widzenia.
– Nie próbuj mnie oszukać! Masz na czole pot. W mundurze nie wolno się pocić. Czy ja jestem spocony? W dodatku mam czapkę. Pod przepisowym kątem, rzecz jasna. Tym razem ci daruję, bo mam serce ze złota. Koniec połączenia.
– Cholerny sukinsyn! – wydarł się na cały głos Chandra ściągając mundurową marynarkę ze swego na pół ugotowanego ciała. Temperatura osiągnęła już 120 stopni Fahrenheita i ciągle rosła. – Nie poci się, dobre sobie! Na mostku mają klimatyzację, a gdzie kierują gorące powietrze? Tutaj! Aooouu!”
A może jednak czytali? :))))
Klimatyzację na pewno mają.;)
Jussi, Harrisona czytałam jako nastolatka:P
Wczoraj?
Nie podlizuj się:P