
W pewnym wieku okrągłe rocznice zaskakują, zaskakuje upływ czasu. Przypominają o nim inni, bo człowiek traci pewność, że wydarzenia, które przeżył, kogoś jeszcze interesują. Może przeszłość lepiej odesłać w niepamięć, nie będzie tak bolało, gdy się znów o nią potkniemy? Prawda, pamiętałem, bo się wziąłem za pisanie innego tekstu, do którego pisanie Tomka było mi potrzebne.
Nie mnie oceniać, czy Tomek wielkim pisarzem był, większym, mniejszym. Nie jestem ani filologiem, ani literatem, co gorzej, jestem nieobiektywny, bo się znaliśmy. Stanowczo mogę powiedzieć: był WAŻNY. Dopiero niedawno, dumając nad rozgrzebanym tekstem, uświadomiłem sobie, czemu Franza Kafkę tak uważają. A tak, mam problem z jego (Kafki) kilkoma mniej znanymi tekstami, które na moją amatorską wiedzę o pisaniu, po prostu trącą amatorką. Ja bym to… Nieważne, co ja. Zrozumiałem rzecz chyba najważniejszą: może nie takie te opowiadania, kompozycja, jakaś naiwność, ale poznać, że autor wyczuł trupi zapach unoszący się w powietrzu.
To dość paskudne, niefortunne, ale pisarza cenią najbardziej tak jak wróżbitów – za trafne wywieszczenie katastrofy. Poloniści zechcą wybaczyć neologizm. Wywieszczenie, a nie wywróżenie, bo tu nie chodzi o horoskop z dniem, miesiącem i rokiem oraz poetyckim opisem nieszczęścia. Tetrastychy Nostradamusa może i brzmią tajemniczo, ale raczej czuć je kadzidłem i fatalizmem w czystej filozoficznej postaci. Są na tyle zagmatwane, owszem, straszą, ale nie przestrzegają. Pisarz jest jak Kasandra, widzi i opowiada zagładę Troi, ale jeszcze wszystko można odwrócić. Wystarczy, by Parys choćby dał Grekom nadzieję na powrót Heleny. Gdy Franz Kafka wydał pierwszy zbiór opowiadań, Hitler marzył o karierze malarza.
Nieważne, które dzieła Kafki są arcydziełami, to zmartwienie krytyków literackich, ważne, że nim nastąpiła seria katastrof, wyczuł ten trupi zapach i robił, co do pisarza należy: wieszczył.
Tomek – chyba w przeciwieństwie do sławnego Austriaka – dobrze wiedział, co się w świecie knoci. Wiem, bo rozmawialiśmy o tym. Pewnie do dziś jestem trochę naiwnym optymistą. Powód: moja ulubiona literatura rozrywkowa. Nie fantasy, ale klasyczna twarda SF. Pewnie przez to, że była pod ręką, po prostu Lem stał na półkach w bibliotece, ale i przez to, że fascynowała mnie twarda technika. Owszem dziś mamy rozrywkowe pisanie o technice i technologii, wówczas Młody Technik rozpowszechniał wiedzę inżynierską, która dziś zanudziłaby czytelnika. Ale też dawała przekonanie, że wszystko się da. Podejście było takie, że kosmiczna winda wymaga materiałów, których nie mamy… jeszcze. Więc skoro tylko poradzimy sobie z nieistniejącymi materiałami, to ją zbudujemy. Tomek chyba miał zasadnicze wątpliwości.
Sprawa od fantastyki chyba bardzo odległa, mam wrażenie, że w kręgach fanowskich starannie omijana, ale przecież nas kształtowała ta nasza pi… polska historia. Jeśli nie jestem członkiem Solidarności od początku, to dlatego, że gdy powstawała, ja zakładałem wówczas dumne Niezależne Zrzeszenie Studentów. W dzisiejszej skali czasu to niewielka różnica, ledwie chwila. I niewielka różnica losów. Nie, wbrew prawie oficjalnym legendom nie zgarnęli mnie podczas pacyfikacji gmachu głównego uniwersytetu. Przypadek.
Tomek miał mniej szczęścia. Nie zrobię Mu tego. OK, w materiałach, które sam pisał czy w notkach biograficznych o czasach konspiry nie ma nic. Ja to rozumiem. Dla mnie to była zabawa… trochę. Dla Tomka coś bardziej poważnego. Zostawmy konspirę. Szlag człowieka trafia, gdy sobie uświadomi, jak ideę ubabrano w błocie. Głupio mi, że dziś jestem tzw. Działaczem. Rozumiem, że Tomek nie chciał do tego wracać. Ale to nas ukształtowało. Krótki cytat z felietonu z F-ta: My, którzy – chcąc wykrzyczeć nasze racje – musieliśmy brudzić ręce farbą.
Wiecie, że po tej farbie można było drukarza wyhaczyć na ulicy? Właziła pod paznokcie, barwiła skórę wokół nich. Właśnie to było problemem. Tak, gumowe rękawiczki pomagały, ale trzeba było je mieć, trzeba było pilnować, by się nie usmarować przy ściąganiu i zakładaniu. Więc wystarczyło obserwować ręce podczas płacenia w sklepie, kasowania biletów. To brudzenie rąk było realnym problem.
Na buntowniczą przeszłość można patrzeć poprzez te wyświechtane schematy i ideały hard SF: odpowiedzialność za jakąś społeczność, może za ludzkość na Ziemi, może tylko za członków koła związku, świadomość, że jest to wspólne dobro, o które trzeba wspólnie walczyć, wreszcie sprawy ciągnące się od Kopernika – jak wolność nauki, dostęp do zakazanych ksiąg czy wiara, że dociekanie ma sens. Konspira wymuszała wybór pewnych wartości. To jak wejście do rakiety. Coś trzeba było zostawić za włazem, na zewnątrz.
Całkiem krótko po roku 1989 zaczęto te wybory wyśmiewać, zaczęto wyśmiewać opozycjonistów, udowadniać im, że są nieważni, a nawet źli, w każdym razie „tacy sami”. Żeby im się w głowach nie poprzewracało. Pojawiły się konfitury, a ci, co je zgarniali, tak uzasadniali, że to im się należą. I tak, ci, co mieli ręce wysmarowane farbą, musieli dobrze kombinować, jak jeszcze nie oberwać łajnem rozrzucanym przez ludzkie szumowiny. Skuteczny sposób: do niczego się nie przyznawać. Dla pamięci Tomka przypomnę tylko, że niektórzy Polacy mieli takie doświadczenie i konspiry, i opozycji, i goryczy wojenek polsko-polskich.
Gdy zaczął się powszechny i dla wielu przerażająco łatwy dostęp do internetu, to Tomek pamiętał czasy owych mocno zakazanych ksiąg i rozumiał, że być może nawet ktoś sobie poogląda gołe panienki albo poczyta i straci wiarę w wielkiego pisarza, ów zacznie wierzyć w lądowanie UFO, lecz to wszystko nie jest tak groźne, jak jedynie słuszny obraz świata narzucony przez Komitet Centralny. Jakiejkolwiek partii czy inaczej nazwanej politycznej mafii.
Po kilkudziesięciu latach każdy człowiek i jego poglądy stają „niedzisiejsze”. Gryzą się z tym, co opowiadają dzisiaj niekoniecznie młodsi pismacy. W wielu recenzjach „Września” czytałem poważnie uzasadniany zarzut, że za wiele tam technicznych szczegółów, że mogą one rajcować jedynie maniaków uzbrojenia, czyli że to takie w krótkich majteczkach i nie przystoi poważnemu intelektualiście. Zapamiętałem z jednej prywatnej korespondencji Tomka zdanie „nie będziesz przecież generował sum kontrolnych”… No i po tym sprawdziłem, że mam pod ręką oprogramowanie do tego.
Dziś, po latach, mogę powiedzieć, że Tomek wiedział, że opowiadać o świecie trzeba możliwie najprościej – ale zgodnie z regułą Einsteina, nie prościej. Niż to możliwe, nie upraszczać tak, że zostają puste słowa. Bo jeśli się uprości za bardzo, przestajemy rozumieć, co się wokół nas dzieje. Więc te sumy nie są sumami, to wynik pewnej operacji na zapisie cyfrowym czegokolwiek. Ma tę własność, że jeśli zmienimy choćby jeden znak w pliku liczącym gigabajty, to owa suma kontrolna się zmieni zwykle całkiem. Suma jest ciągiem znaków, zwykle kilku, kilkudziesięciu, i można ją zapisać na karteczce, w kajeciku. Nie kituję, tego się powszechnie używa.
Gdy wiemy coś takiego, to historie z wsadzaniem komuś na przykład Pegasusa na telefon nabierają innego sznytu niż wciskają nam tzw. media. Tak, można, o ile użytkownik czy producent telefonów olał zasady bezpieczeństwa. Nie, służby tajne i dwupłciowe, bardzo specjalne, nie są wszechmocne. Pomagamy im choćby biernością albo nieuctwem.
Świat Tomka wyglądał inaczej, różnił się o te szczegóły, w których tkwi diabeł, niż świat wedle pismaków produkujących na kilogramy teksty do portali internetowych. Nie ma niusa, jeśli służby nie mają nad obywatelem absolutnej kontroli, jeśli ów nie jest osaczony jak Józef K. Jeśli publicysta jest poważany w kręgu krakowskich intelektualistów, to jego Józef K. nie może użyć sumy kontrolnej. Wolno mu jedynie z godnością dać się zastrzelić.
Za tym spostrzeżeniem idzie inne, które pewnie mocno zirytuje wszystkich, których irytowały techniczne szczegóły we „Wrześniu”. Nie ma jakiejś jednej prawdy, którą da się zawrzeć w jednym zdaniu, i którą dumny literat wytłumaczy cały świat. Cóż, mogę od siebie dodać, że wszystko, co obserwujemy, spełnia równanie Schrödingera, ale to – poza wyjątkowymi przypadkami – prowadzi do wniosku, że zrozumienie świata wymaga rozwikłania wielu takich z pozoru kompletnie nieistotnych i nudnych przypadków. Praktyczna wiedza, która pozwala przewidzieć, co się stanie, to katalog tych technicznych danych.
Tak się dziwnie zrobiło: pisarz zasadniczo fantasy umieszczał w swym świecie konkretne wytwory przemysłu zbrojeniowego z ich realnymi parametrami. Kto rozumiał owe parametry, musiał doznać niepokojącego uczucia, że oto obcuje z czymś, co dawniej nazywano grą wojenną. Takimi manewrami sztabowymi, które prowadzono, by się przekonać, czy choćby inwazja III Rzeszy na ZSRR się powiedzie.
To chyba sprawiło, że do „Września” podchodziłem kilka razy, i to jak do jeża. Czytałem i odskakiwałem jak pokłuty. Po latach zrozumiałem, czemu. To, co Tomek opisywał, było możliwą wersją rzeczywistości. Choćby tylko trochę, ale prawdopodobną, niepokojąco mocno osadzoną w rzeczywistości. Ale też miałem kłopot z tezami, które wprost wypisywał w publicystyce. Okazało się, że nie tylko w polskich warunkach prywatyzacja musi się kończyć katastrofą.
Cóż, piętno walki z komuną. Wychowałem się na przekonaniu, że gdy się zrobi po prostu na odwrót niż komuniści, to musi być dobrze. Prywatyzacja zła?!
To jest taki problem pewnie każdego piszącego: bawić czy uczyć? Oczywiście że najlepiej bawiąc, uczyć, ale gdy wokół są inni, którzy tylko bawią? Mnie w sumie było stać na odpuszczenie sobie marzeń o karierze pisarskiej. U mnie jest kapitański mój żołd lada jaki, a dosyć mnie na ponczyk i lulkę tabaki. Prawda? Stać mnie było na niepisanie.
Tomek, chyba nie za bardzo tego chcąc, wybrał wieszczenie.
Mnie, wychowanemu na Młodym Techniku, Lemie, w głowie się nie mieściło, że świat może zdurnieć. Może Tomek nie przewidział, że Ameryka nie da sobie rady z własną głupotą, ale jak głupota może ściągnąć apokaliptyczne skutki, świetnie widział.
Widział, że elementem tej głupoty jest i upraszczanie bardziej niż można, i wprost buntowanie się przeciw dobrze sprawdzonej wiedzy, i udawanie, że się rozumie, przez powtarzanie technicznie brzmiących słówek. Ta siła fatalna, która po Nim została, pewnie nikogo w anioła nie przerobi. Pozostały i ostrzeżenia, i pytania. Za czasów Tomka dałbym się pokroić za to, że w Europie już żadnej prawdziwej wojny nie będzie. Jak na razie wychodzi, że pomylił się o jedną granicę.
Prywatnie Tomek był ciepły, wesoły, lubił koty i wierzył w sukces Fahrenheita. Apokaliptyczny okazuje się świat. Ostrzegł nas. Tak po latach bywa z pisarzami – mieli jakieś życiorysy, przygody, ale gdy się okazali ważni, to prywatne staje się nieważne. Czytamy i musimy się zastanowić, co z tego wynika dla nas. Więc zróbmy coś z nadciągającym, lodowcem.
Adam Cebula

Przerąbane po całości, czyli sceny z życia redakcyjnego
– „Playboy” wydał numer specjalny z wywiadami. Jest tam na przykład rozmowa z Bitelsami. Niezła.…

Adam Cebula „Ogólna teoria sznurka, czyli o tym, dlaczego nie lubimy fizyki”
Dlaczego nie lubimy fizyki? Kto nie lubi, ten nie lubi, chciałoby się powiedzieć. Jednak wiele…

Fahrenheit nr 58
FAHRENHEIT NR 58 04-2007 / 05-2007 DZIAŁY STAŁE OKŁADKA 451 FAHRENHEITA LITERATURA…