Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Adam Cebula „Kres możliwości technologii, czyli o ratowaniu własnej du…”

Para-Nauka Adam Cebula - 22 kwietnia 2020
Foto: pexels.com

Mam trochę kłopotu z ustaleniem, ile procentów ma mieszanina azeotropowa dla alkoholu etylowego – 95 czy 97 „woltów”. Ale coś około tego. Zapewne rozbieżności wynikają z temperatury spirytusu. W każdym razie w normalnych warunkach nie da się więcej, nie można uzyskać stężenia stuprocentowego. Z tej samej przyczyna prosta aparatura bez rektyfikatora, jedynie z chłodnicą, daje gdzieś w okolicy 70 procent.

Jest sobie opowieść o tym, że przeciętny czy inżynier (czy jakikolwiek inny wytwórca, konstruktor) wie, że technologie mają swój kres. A oto inna opowieść (mocno odległa od życia codziennego) o uzyskiwaniu wysokiej próżni: aby lampy elektronowe mogły pracować, ciśnienie gazów w ich wnętrzu musi być mniejsze niż kilka milionowych części słupa rtęci. Oczywiście nie da się do zmierzenia takich ciśnień (a właściwie gęstości gazów) użyć manometru rtęciowego. To urządzenie przestaje działać już gdzieś w okolicy ułamka milimetra – czyli sto tysięcy, milion razy większych. Aby mierzyć takie gęstości gazów (taką próżnię), stosuje się metody elektryczne. Zupełnie inną technologię niż w stacji meteorologicznej.

Tak zwana pompa rotacyjna potrafi odpompować urządzenie do poziomu jednej tysięcznej milimetra słupa rtęci. To i tak niezwykły sukces. Dlaczego? Na drodze stoi objętość resztkowa. Tłok pompy musi sprężyć zassane z pompowanego układu gazy do ciśnienia atmosferycznego, żeby wyrzucić je na zewnątrz. Niestety, zawsze istnieje jakaś minimalna objętość, do jakiej da się je ścisnąć: kanalik zaworu, luzy pomiędzy tłokiem i cylindrem (zwykle stosujemy tzw. pompy rotacyjne z wirującym tłokiem, ale to inna sprawa). Gdy już sobie dobrze odpompujemy coś, w czym chcemy mieć próżnię, dochodzimy do momentu, że aby cokolwiek wypchnąć z pompy na zewnątrz, trzeba gaz ścisnąć do mniejszej objętości niż najmniejsza, jaką uzyskujemy w naszej pompie. Tak w technice objawia się klątwa objętości resztkowej: dochodzimy do pewnego ciśnienia i mniej już nie da się. Nie pomaga nawet kaskadowe łączenie pomp. Czemu? To już trochę zawiła sprawa.

Dajmy pokój technicznym zawiłościom istota jest taka, że pompujemy pompujemy i nic. A jak przyjdzie inżynier , czy taki jak ja marny laborant i popatrzy co ktoś robi, powie, że koniec, osiągnęliśmy kres możliwości pomp mechanicznych, możesz stawać na głowie i tak dostałeś ciśnienie jakiś milion razy niższe niż atmosferyczne, ale dalej już nie pójdzie. Nawet nie musisz rozumieć, czemu tłoczki i zawory już nie zadziałają, uwierz temu laborantowi, trzeba zmienić technologię.

Aby lampa elektronowa ruszyła, trzeba użyć pompy dyfuzyjnej – czegoś, co na pompę zupełnie nie wygląda. Żadnych tłoków i zaworów, działa zupełnie inaczej, nie widać, że działa nawet trudno zrozumieć, że może działać, ale działa, ktoś pomyślał, zrozumiał, że trzeba zrobić całkiem inaczej niż się wydaje.

Kilka razy pisałem już, że bywa czasami opowiadana historia o tym, jak to Japończycy przed II wojną światową chcieli zwędzić Anglikom technologię budowy lamp elektronowych. Anglicy pokazali im wszystkie etapy produkcji za wyjątkiem właśnie działu pompowania. No i zdechł pies Japończykom, musieli zapłacić za licencję. Może jest w tym część prawdy, może to tylko wymyślona historia, ale morał z niej płynie jak najbardziej słuszny. Jeśli chcesz przekroczyć krytyczne parametry, musisz zmienić technologię. Chcesz podróżować szybciej? Zamień powóz na parowóz. Chcesz poruszać się szybciej niż jakieś 300 km/h? Lepiej zostawić pojazdy naziemne, bo w tej okolicy siły aerodynamiczne zaczynają się równać z siłą ciężkości.

A gdy chcesz mocny spirytus, to musisz zamienić zwykłą chłodnicę na kolumnę rektyfikacyjną.

Ludzie tracą zwykle mnóstwo czasu, nim zrozumieją, że trzeba zmienić technologię. To naturalne, oczywiste: zazwyczaj tę nową technologię trzeba wymyślić od podstaw. Najpierw trzeba zrozumieć, z czego wynikają ograniczenia metod, które stosujemy, potem trzeba wpaść na to, jak sobie z nimi poradzić. To zazwyczaj jest już bardzo trudne.

Jak zwiększano szybkość pojazdów? Najpierw do powozów zaprzęgano coraz większą liczbę koni. Mocno wątpię, czy konstruktorzy sprzed czasów Newtona wiedzieli, co robią. Aby wyliczyć, co można uzyskać, potrzebne są takie pojęcia jak siła i moc. Ale intuicyjne działania i tak miały kres w postaci szybkości swobodnego zwierzęcia, które niczego nie ciągnie.

Była przynajmniej jedna spektakularna porażka w technologii kopalnianej, która doprowadziła do ważnych odkryć. To nieudane próby konstrukcji pomp, które ciągnęłyby wodę z głębokości większej niż około 10 metrów. Co się wtedy dzieje, pokazało doświadczenie Torricellego. Od tamtej pory wiemy już, że wodę do smoka pompy wciska ciśnienie atmosfery.

Nicolas Léonard Sadi Carnot jest niewątpliwie autorem tzw. cyklu Carnota. To teoria, która wyjaśnia, ile maksymalnie pracy można wydusić z maszyny cieplnej: parowej, silnika Stirlinga, turbiny parowej czy silników spalinowych wynalezionych dużo późnej niż ów cykl. Czy pracował na zlecenie fabrykantów branży włókniarskiej, czy też właścicieli kopalni, czy jeszcze jakichś innych, nie potrafię odpowiedzieć z całą pewnością. Ważne jest, że ten zwolennik teorii cieplika, posługując się tymże nieistniejącym cieplikiem, podał prawidłową formułę na maksymalną sprawność silników. Dzięki niej wiadomo, co zrobić, żeby na litrze benzyny przejechać więcej kilometrów: trzeba podnieść różnicę temperatur pomiędzy kotłem a chłodnicą silnika. Inna sprawa, że musimy się nieźle nagłówkować, co jest tym kotłem i chłodnicą w silniku spalinowym Otto.

Te przykłady pokazują, że aby zrozumieć, dlaczego nie wychodzi, czasami zrozumieć, czemu już lepiej się nie da w ogóle, potrzebne są wręcz epokowe odkrycia w naukach podstawowych. Czasami jednak, pomimo że tych odkryć już dokonano, osobom, które mają chyba po prostu nie dość w głowie, piekielnie trudno zrozumieć, że jak będziemy powtarzali zabiegi, które już doprowadziły nas do jakichś rezultatów, to jednak nie ruszymy z miejsca – właśnie z tych zasadniczych powodów. Na przykład dlatego, że w przestrzeni, którą obserwujemy, lata za mało fotonów.

Na forum fotograficznym stoczyłem dyskusję, która zmusiła mnie do „pouczających” wyliczeń. Ich rezultat jest dość pesymistyczny: nie da się już podnosić czułości aparatów fotograficznych, ponieważ dojechaliśmy do sytuacji, że na jedno zliczenie przetwornika analogowo-cyfrowego w aparacie cyfrowym od stosunkowo dziś niskich czułości w okolicy ISO 800 przypada jeden foton. Dokładnie jest tak, że ów układ zlicza elektrony wygenerowane przez fotony, ale na jedno wychodzi. Jeden foton wybija jeden elektron, są pewne straty, czasami energia fotonu zmienia się w ciepło. Lecz sedno sprawy jest takie, że na jeden „piksel” sensel pada owych fotonów za mało. Ponieważ zachowują się losowo, aparat zaczyna przy stosunkowo jeszcze dobrych warunkach oświetleniowych rejestrować kwantowy szum.

No i to właśnie wywołało dramatyczne protesty, że niemożliwe, żeby firmy nie poradziły sobie z prawami fizyki, że przecież ciągły postęp i tak dalej. Kicha, ściana – nie da się. Praw fizyki pan nie zmienisz.

Najczęściej chyba jednak mamy taką sytuację, że jak się zastanowić, wszyscy wiedzą, czemu nie da się. Dlaczego przypinanie kolejnej pary koni nie przyspieszy powozu. Czemu ta pompa nie pociągnie wody z większej głębokości. Ludzie wiedzą, że metody, które stosują, już niczego nie poprawią. Na przykład czemu narodowa akcja „zostań w domu” nie działa w przypadku koronawirusa. Nie, od razu to powiem, nie wychodźmy z naszych domów, norek czy dziupli. Jeśli możesz, siedź w domu, bo akurat siedzącemu to może pomóc. To chyba jedyna metoda na kontrolowanie sytuacji.

Sęk w tym, że nie można siedzieć cały czas, a część ludności musi wychodzić. Kiedy sobie patrzę na publikowane liczby wzrostów liczby zakażonych, widzę gładką krzywą eksponencjalną. Nie reaguje ona na zabiegi rządu. Nie wiem, ilu decydentów to spostrzegło, ale (ze wszystkimi zastrzeżeniami do dostępnych statystyk) pokazuje ona, że bakcyla nic nie rusza. W pierwszym rzucie reakcji na epidemię, po zamknięciu szkół, uczelni, lokali czy żłobków, zerwaliśmy tak z 95 procent kontaktów. Opustoszały ulice zamarł ruch w sklepach, a co na to choróbsko? Nic. Jak rosło, tak rośnie.

Wiadomo, jak sami rozlaliśmy to mleko. Ot, skoro na początku mieliśmy taką kwarantannę, że osoba ekhem… kwaranntowana ma siedzieć na tyłku w swoim domciu ze współmieszkańcami, to mamy parodię kwarantanny epidemiologicznej. Ależ oczywiście, prawdopodobieństwo zarażenia (oraz zakażenia, bo to co innego) w przypadku takiej paskudy jak SARS-CoV-2 jest bliskie jedności w takich warunkach.

Gdy się organizuje szkolenie z zakresu bezpieczeństwa i na tym szkoleniu ludzie się zarażają, bo znalazł się na nim jeden nieszczęśnik, to już wiemy, o co chodzi. Jak nazwać? Polski (nie)porządek?

Zamykanie bulwarów, lasów, jest owszem, efektowne, ale pi razy drzwi obojętne. Kolesie, którzy tam popijali piwko, wynieśli się do jakiejś piwnicy, szopy albo ciut dalej w las. Gdy chciałem ominąć przez Bulwar Włostowica idącą naprzeciw mnie zdezorganizowaną grupę chuligańską wyraźnie pozostającą pod wpływem, to rozbiłem sobie twarz o zamkniętą bramę. Cóż, dura lex, sed lex, jak nauczył mnie kolega, potomek znanego prawnika. Ruszyłem im naprzeciw, jeszcze raz uszedłem.

Czemu służy zakaz chodzenia po ulicy np. małżeństwa w odległości mniejszej niż dwa metry od siebie? Że co, jak spotkają się kochanek z kochanką, to pan policjant ich rozgoni i uchroni od zarażenia? Nie. To działania… No właśnie. Rytualne, dla społeczeństwa. Dla władzy to du…ochronne papiery. Gdybym był rządem, też bym tak zrobił. Trzeba wydać zalecenia, żeby się nie skupiać. Cokolwiek się zrobi, jakkolwiek się sytuacja rozwinie, gdy ktoś będzie miał pretensje, ja zawsze mogę powiedzieć, że społeczeństwo jednak nie przestrzegało. Zawsze będziemy za bardzo skupieni i zawsze będziemy winni.

Co się dzieje, widać gołym okiem. Już w tej chwili, jak w każdej epidemii, najpoważniejszym źródłem zarazy jest służba zdrowia. We Włoszech mamy tragedię, co dziesiąty przedstawiciel służby mającej ratować życie jest zarażony. To samo dzieje się już w Polsce, wśród zarażonych zaczynają dominować lekarze, pielęgniarki, ratownicy. Ależ wiadomo dlaczego. Bo właśnie przez te maseczki, które – jak wykrakałem – teraz ma nosić każdy, a jeszcze niedawno założenie maski przez zdrowego (czyli nieboraka, dla którego brakło testu) było niemal zdradą stanu. To nie ryzyko zawodowe, tylko ów polski porządek.

Dopóki nie dostałeś, biedaku, zapalenie wyrostka robaczkowego, nie skoczyło ci ciśnienie, dopóki nie musisz, to – jak sami doktorzy zalecają – trzymaj się od biednych, dzielnych i umęczonych medyków z daleka. Tyle że to jedna z czarnych dziur, jakie się rozwiną. Następnej spodziewałbym się w służbach komunalnych, bo zagrożeni są ci którzy wywożą śmieci, zapewne także policja i straż miejska. W chwili, gdy piszę te słowa (3 kwietnia 2020 r.), przeczytałem, że do kwarantanny trafił wrocławski Sanepid. To nie moje przejęzyczenie, to tytuł w Wirtualnej Polsce, informacja, która znakomicie nadawałaby się do RedAkcji… ale ważny jest tym razem fakt, czyli zakażenie wśród pracowników.

Zamknęliśmy, co się dało. Dalej już zamykać nie czego. Trzeba by zmienić technologię, np. dostarczyć te brakujące kombinezony i rękawice.

Co z tego wynika? Ratuj siebie. Jeśli dziś nie wyjdziesz z domu, prawie na pewno niczego nie złapiesz. Chcesz przeżyć, uchronić siebie i rodzinę, siedź na tyłku dopóki możesz. W tę stronę to dobrze działa. Nie daj się jednak poszczuć, że gdyby jakiś delikwent nie biegał po Lesie Kabackim, to we Wrocku nie trzeba było zamknąć Sanepidu. W którymś momencie do sensownych działań dołączają się rytualne. Tak jest w Chinach, w demokratycznej Francji czy Anglii. Tak jest i u nas. Rządy wykorzystują naturalną tendencję ludzi do umartwiania się, składania ofiar w czasach zagrożenia. Wykorzystują wiarę, że jeśli jeszcze mocniej pouszczelniamy pompę, to wreszcie pociągnie wodę z dwunastu metrów, gdy zapniemy dwudziestą parę koni do powozu, to przecież pojedzie szybciej. Tak samo, tylko jeszcze bardziej, i choróbsko zniknie. Co robimy, gdy chińscy uczeni, jakkolwiek to by zabawnie brzmiało publikują kolejne badania, że „to” przez powietrze „raczej” się nie roznosi, a jednocześnie wzrasta liczba zakażonych? Produkujemy kolejne zakazy. Pewnie największe nieszczęście w tym, że w worku rytualnych ukazów znajduje się kilka sensownych i nie można za tym wszystkim hurtem spuścić wody. Więc cóż… jeszcze bardziej siedźmy w domu, mocniej się nie spotykajmy, przestrzegajmy, choćbyśmy nie wiedzieli czego, choć już siedzimy i z nikim się nie widujemy.

Nie daj se wmówić, żeś się nie dość starannie kwarantannował, nie był dość niezgromadzony. Nie ty nawaliłeś. Nie ty miałeś kupić maseczki i rękawice służbie zdrowia. W tej sytuacji jedyne, co możesz, to ratować własną… panią, swoją rodzinę i najbliższych. Siedź na tym, co możesz ochronić, myj ręce, używaj żelu bakteriobójczego, pij (herbatę bez prądu, niestety) za kumpli, a nie z kuplami, a z alkoholu zrób płyn odkażający. Używaj maseczki, nawet jeśliś zdrów, teraz się to zmieniło. Unikaj jak zapowietrzonej służby zdrowia. Ratuj siebie, w tę stronę zalecenia akurat działają. Ale nie szczuj na tych rzekomych winowajców, którzy wychodzą zobaczyć, jak trawa rośnie, i nie ciesz się, że komuś przywalili kolegium, bo szedł w parze po ulicy. Pamiętaj, tak samo to nic nie pomoże, jak kombinowanie przy chłodnicy. Mocniejsze nie poleci, dopóki nie użyje się kolumny rektyfikacyjnej. Cieszyć się możesz, jak przylecą maseczki i rękawice z Chin.

Adam Cebula




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Adam Cebula „Houston, mamy problem, chyba jednak wylądowaliśmy na Księżycu”
Felietony Adam Cebula - 24 października 2019

Całkiem niedawno komunistyczne – przecież  niechętne amerykańskiemu imperializmowi – gazety wyliczały najróżniejsze…

Adam Cebula „O odgrzewanych kotletach”
Felietony Adam Cebula - 17 listopada 2017

Wspominki to pewnie najstarsza forma literackiej opowieści. Mogę sobie wyobrazić wojowników ponoć…

Adam Cebula „Jak coś nie działa”
Felietony Adam Cebula - 8 stycznia 2019

Czy warto pisać o tym, jak coś nie działa? Pomysł wydaje się…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit