Fahrenheit nr 59 - czerwiec-lipiec 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 18>|>

Huragan w Dolinie Wiatru

 

 

(opowiadanie nadesłane na konkurs „Fantastyczna zagadka”)

 

W szerokim korytarzu leżały zwłoki kilkudziesięciu osób. W bladym, migoczącym świetle kul energetycznych trupy przypominały rozrzucone manekiny. Ich skóra była zupełnie biała, plamy zakrzepłej krwi błyszczały czernią. Część ciał potwornie okaleczono, inne na pierwszy rzut oka wyglądały na nietknięte. Zastygłe w grymasach bólu i przerażenia twarze nieruchomymi oczyma zdawały się spoglądać na trzy postaci idące przez pobojowisko.

Pierwszy szedł baron Magnus Schlemihl, spode łba rzucając gniewne spojrzenia na zniszczone umocnienia i ciała zamordowanych. Mimo wielkiego brzuszyska mężczyzna maszerował energicznym krokiem. Każdy jego ruch znamionował siłę i sprawność przeczącą potężnej tuszy. Jak zwykle, dwa kroki z tyłu, niczym cień podążała jego przyboczna – Jadwiga. Żywy, symbiotyczny pancerz chroniący tułów pulsował przy każdym kroku, oddychając wraz z wojowniczką. Z lewej strony barona szedł kapitan Grim Aston, dowódca sił zbrojnych Gniazda. Wyglądał na zatroskanego.

– Gdzie są strażnicy pilnujący niewolników? – spytał baron.

– Wszyscy polegli – odparł kapitan. – Ich ciała leżą wśród zabitych.

Magnus Schlemihl zatrzymał się gwałtownie, unosząc lewą rękę i wyciągając ją w stronę Astona. Jak każdy wysoki arystokrata baron miał ciało przyozdobione szlachetnym stygmatem. Do tradycji rodu Schlemihl należało rytualne amputowanie dłoni i zastąpienie jej wrastającym w ciało Kryształowym Pazurem. Baron błyskawicznym ruchem przystawił do szyi Astona rozdwojone ostrze swego stygmatu. Kapitan zastygł, wstrzymując oddech. Słyszał historie o niesamowitej sile barona i o tym, co potrafi zrobić kryształowym mieczem.

– Oświeć mnie, proszę, kapitanie – głos Schlemihla był lodowato zimny. – Po co mnie tu wezwałeś? Od kiedy to obecność Inspektora Wykonawczego jest konieczna przy tak błahej sprawie? Dlaczego uważasz, że śmierć garstki niewolników i kilku żołnierzy to wystarczający powód, by mnie niepokoić?

– Wybacz moją śmiałość, panie – Aston stał bez ruchu. – Wydaje mi się, że jest tu coś, co zasługuje na twoją uwagę. Mój ród winien jest absolutne posłuszeństwo Schlemihlom, jestem twoim oddanym i uniżonym sługą, co zaraz udowodnię.

Baron opuścił rękę z wrośniętym ostrzem i przyzwalająco skinął głową. Z jego twarzy nie znikał grymas gniewu i niezadowolenia, jednak w żaden sposób nie skarcił Jadwigi uśmiechającej się bezczelnie. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, a wtedy w oczach Schlemihla błysnęła iskierka życzliwości. Arystokrata miał słabość do swojej przybocznej.

– Spójrz na to, Inspektorze. – Kapitan skoczył między trupy, kucając przy jednym z nich.

Zabity miał bark rozrąbany jakby ciosem ogromnego topora. Ciało leżało na brzuchu, z szeroko rozrzuconymi ramionami. Plama krwi rozlała się pod nim w wielką kałużę. Śmiertelne cięcie nieomal rozpłatało ofiarę na pół. Baron obrzucił pobojowisko pogardliwym spojrzeniem i już miał syknąć na kapitana, żądając wyjaśnień, gdy coś przyciągnęło jego uwagę. Bez ceregieli stanął w plamie krwi i pochylił się nad trupem.

– Piękne cięcie – mruknął. – Ostrze przeszło przez kości i ścięgna jak przez masło. Nie zgruchotało ich i nie połamało. Tę ranę zadano wspaniałym narzędziem, wygląda, jakby zrobił ją kryształowy miecz. Barbarzyńcy i mutanci z Dzikich Poziomów dotychczas nie używali takiej broni. Po pierwsze dlatego, że nie mają do niej dostępu, a po drugie, posługiwanie się czymś takim to prawdziwa sztuka, a nie chamskie rąbanie kawałem zaostrzonej stali.

– To nie wszystko. – Aston wskazał kolejne ciała.

Trupy leżące w pobliżu także okaleczono niezwykle ostrą bronią, jaką w Imperium posługiwała się tylko arystokracja. Kolejnemu z zabitych, który odruchowo próbował się zasłonić, morderca jednym ciosem odrąbał obie ręce i rozpłatał go aż po krocze. Schlemihl szerokim krokiem przeszedł nad rozrzuconymi wnętrznościami i zamarł nad następnym trupem. Zacisnął zęby, patrząc na ofiarę.

Niewolnik miał roztrzaskaną głowę, dodatkowo przeciętą skórę na piersi samym końcem miecza, jakby zabójca chciał zostawić piętno. Baron wiedział, że przekaz skierowany jest do niego, stało się też jasne, dlaczego kapitan uznał to za niezwykle ważne. Nagi tors ofiary znaczyły dwie, idealnie równoległe rany ciągnące się od obojczyka do przeciwległego biodra.

– To ślad Kryształowego Pazura – szepnęła Jadwiga.

Baron bez słowa uniósł sztuczną dłoń ze swym rodowym stygmatem. Przyłożył końcówkę rozdwojonego miecza do rany na ciele trupa. Unikatowe ostrze, będące tylko i wyłącznie na wyposażeniu rodu Schlemihl, idealnie pasowało do śladu zostawionego przez mordercę.

 

***

 

W centrum wysokiego holu, którego sklepienie nikło w ciemnościach, wznosiły się stalowe ściany kulistej budowli. Fortyfikacje pięły się kilkadziesiąt metrów, zakrzywiając u góry i zamykając w kopułę, najeżoną wieżami i ziejącą czarnymi jamami otworów strzelniczych. Na wypadek, gdyby atakujący zamierzali opuścić się na linach ze sklepienia holu, Gniazdo było chronione ze wszystkich stron. Między czarno oksydowane fragmenty ścian fortecy wbudowano płyty oświetleniowe, dzięki czemu stalowa kula migotała w ciemnościach niczym drogocenny kamień.

Magnus i Jadwiga przeszli wąskimi uliczkami u stóp Gniazda, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia biedoty żyjącej w slumsach. Mimo że twierdzę wzniesiono stosunkowo niedawno, chałupy osadników zdążyły wyrosnąć także poza jej murami. Baron zignorował strażników pilnujących wrót i wkroczył na teren warowni. Nerwowo zaciskał szczęki, łypiąc groźnie na mijanych mieszkańców. Nie było takiego, który zniósłby wyzywające spojrzenie i pokornie nie opuścił głowy. Kryształowy Pazur zazgrzytał na metalowym chodniku, krzesząc iskry.

– Czemu się wściekasz? – mruknęła Jadwiga. Kiedy przebywali tylko we dwoje, pozwalała sobie na sporą poufałość. – Aston już zaczął tuszować ślady. Nikt się nie dowie o ofiarach zamordowanych Pazurem.

– Tego tylko brakowało! – parsknął baron. – Nie martwię się tą stertą trupów. Kapitan zrobi co trzeba, myślę, że możemy mu ufać. Jego ród jeszcze w poprzednim pokoleniu pozostawał na niewolniczym lennie Schlemihlów, to była kara za udział w buncie przeciw Admirałowi. Pokutowaliby jeszcze długie pokolenia, gdyby nie łaskawość mego ojca. Darował im winy, przywracając szlachecki tytuł. Tylko dzięki temu Grim Aston jest dowódcą fortu, a nie sługą w klasztorze. Mamy w kapitanie pewnego sojusznika, zajmie się wszystkim. Nie to mnie martwi.

– Chodzi o ślad Pazura? Wygląda na to, że ktoś z twojej rodzinki przystąpił do mutantów czy innych parszywych kultystów i wymordował niewolników. Faktycznie, to poważny powód, by się martwić.

Baron spiorunował wzrokiem przyboczną.

– Co ty wygadujesz, głupia babo? Prócz mnie Pazur noszą tylko trzy osoby. Mój ojciec, kuzynka Maria i starszy brat. Gregor dowodzi gwardią w Plumbum Levels, dzieli go od nas całe Imperium, kilkaset Poziomów. Stary Magnus i Maria siedzą w stolicy, w naszej rodowej twierdzy. Ojciec jest tak zgrzybiały, że właściwie nie opuszcza swojej komnaty, a Maria kieruje wszystkimi naszymi interesami.

– Czyli to żadne z nich. – Uśmiech wykrzywił tatuaże na twarzy Jadwigi. – Kryształ umiera wraz ze śmiercią nosiciela, czyli nie skradziono go z grobowca Schlemihlów. Wynika z tego, że ktoś podrobił ślady Pazura. Dorwiemy go i po sprawie.

– Ostrze nie tak łatwo podrobić. Jest hodowane według wzorca w laboratoriach Genetyków. Ród Schlemihlów ma na nie pełną wyłączność, naukowcy nie stworzą kolejnego ostrza, jeśli my, i tylko my, nie wniesiemy stosownej opłaty. Ten stygmat wart jest majątek. Ktoś zrobił kopię Pazura, tyle że z pewnością nie z kryształu. Zadaje jednak rany wyglądające identycznie jak mój i to mnie martwi.

Para maszerowała uliczkami Gniazda pnącymi się coraz wyżej. Początkowo mijali ich tylko żołnierze i robotnicy, im bliżej byli rynku, tym tłum stawał się bardziej zróżnicowany. Wśród sklepów, składów i karczm kręcili się kupcy i bogaci mieszczanie. Wszyscy schodzili z drogi arystokracie, z pokorą opuszczając wzrok. Jeszcze większe wrażenie od barona robiła jego przyboczna, przewyższająca potężnego mężczyznę o głowę. Czarno-czerwone pioruny wytatuowane na jej brzydkiej twarzy świadczyły o przynależności do jednego z fanatycznych zakonów, szkolących maszyny do zbijania.

– Widzisz, Jadziu, kopia Pazura tak doskonale imitująca pierwowzór musiała kosztować znacznie więcej niż oryginał. – Baron powoli się uspokajał. – Któryś z moich wrogów wytoczył najcięższe działa. Musi być niezwykle potężny i bogaty, jeśli zrobił coś takiego. Jestem przekonany, że ten mord to dopiero początek poważniejszych kłopotów.

– Trzeba zatem przejąć inicjatywę. – Jadwiga natychmiast spoważniała, uśmiech zniknął z jej twarzy, zastąpiony marsowym grymasem. Mieszkańcy już się nie kłaniali, tylko uciekali na widok groźnej wojowniczki. – Najlepszą obroną jest atak.

– Póki co, pojęcia nie mam, który sukinsyn próbuje mnie zniszczyć.

Rynek, przeznaczony do oficjalnych wieców, defilad i egzekucji, świecił pustkami. Wielki plac z rzadka przecinał samotny przechodzień, pracownik jednej z instytucji rozlokowanych wokół. Fasady urzędów z polerowanej stali ozdobiono ornamentami. W gładkich fragmentach ścian, niczym w zdeformowanych lustrach, odbijał się wydłużony obraz rynku, łącznie z centralnym podestem, gdzie dokonywano straceń, i trybuną stojącą naprzeciw. Plac i imponujące gmachy oświetlały wiszące kule energetyczne, zalewając okolicę jasnym, białym światłem. Rynek lśnił blaskiem i czystością.

Nienaturalny spokój w miejscu, gdzie zwykle kłębił się tłum przekupniów i interesantów zdążających do urzędów, zwrócił uwagę nawet zadumanego Magnusa. Baron przystanął, mrużąc oczy i patrząc w stronę świątyni. Kanciasta budowla oślepiająco migotała złotymi zdobieniami wtopionymi w polerowaną stal. Wyglądała bardziej bogato i imponująco od ratusza, symbolu admiralskiej władzy. Ostre kontury świątyni nadawały jej drapieżny i groźny wygląd. Magnusowi kojarzyła się ze starożytnym, bitewnym botem szykującym się do ataku. Wąskie wieżyczki błyszczały niczym ostrza mieczy i lufy dział, mierzyły w przestrzeń pod różnymi kątami.

U wrót świątyni stali w rzędzie kapłani, kilku zakonnych rycerzy, zbrojni kościoła, służba i niewolnicy. Przed budowlą zatrzymała się właśnie wielka kareta ciągnięta przez cztery potężne bestie. Z daleka widać było pulsujące na ich nagiej skórze guzy symbiotów. Świadczyło to, że potwory zostały wyhodowane przez Genetyków z Dolnych Królestw. Ciała mutantów wzmocniono sztucznymi organizmami wrośniętymi w mięśnie, dającymi potworom nadnaturalną siłę i odporność. W Imperium rzadko używano takich zwierząt ze względu na wysoki koszt i kłopoty z utrzymaniem. Jasnym też się stało, dlaczego rynek oczyszczono z gapiów – do świątyni przybył niezwykle ważny kapłan.

– Proszę, proszę, co za niespodzianka. Mamy oto sukinsyna, który już kiedyś próbował cię zniszczyć – mruknęła Jadwiga, kładąc jedną rękę na kolbie miotacza, a drugą na rękojeści miecza.

Z karety wysiadł wysoki chudzielec w czarnym płaszczu sięgającym ziemi. Nawet ze sporej odległości dało się rozpoznać charakterystyczną sylwetkę. Plecy deformował garb rodowego stygmatu, nadający wygląd sępa pochylonego nad ofiarą. Natychmiast, jak spod ziemi, pojawiło się przy nim dwóch identycznych przybocznych zakłutych w polerowane miedzią pancerze.

– Książę Werner DeLacroix, Pierwszy Inkwizytor Kościoła – westchnął baron. – To przez tego bydlaka musiałem opuścić stolicę i starać się o służbę na zadupiu. Czyżby przybył, żeby ze mną skończyć? Jestem pewien, że szybko się dowiemy.

 

***

 

W sypialni było gorąco i duszno. Magnus z westchnieniem wstał z łóżka i podszedł do okna. Patrzył chwilę na pogrążony w półmroku pusty plac rynku. Baron zajmował jeden z pokojów ratusza; jako Inspektorowi samego Admirała przysługiwały mu pewne przywileje. Kule energetyczne nocą ledwie się żarzyły, tak samo jak płyty oświetleniowe wbudowane w ściany domów i mury Gniazda. Twierdza odpoczywała, pogrążona we śnie.

Baron uchylił okno. Odwracając się, spojrzał na leżącą w łożu kobietę. Jadwiga zasnęła prawie natychmiast, gdy skończyli. Jak zwykle chętnie odwzajemniała pieszczoty, była energiczna, ale zaskakująco delikatna i uległa. W łóżku z bezlitosnego wojownika zamieniała się w namiętną i czułą kochankę. Magnus był zachwycony swoją przyboczną, którą zwerbował zaledwie kilka miesięcy temu. Zamarł, patrząc na nagie ciało wojowniczki prawie niewidoczne w mroku. Ciemność łaskawie ukryła blizny i jątrzące się rany na dużych piersiach Jadwigi – miejsca, gdzie wszczepiał się żywy pancerz. Złagodziła też drapieżne tatuaże, które, prócz twarzy, pokrywały także szyję i ramiona kobiety. Te drobiazgi zupełnie nie przeszkadzały Magnusowi, tak samo jak mało kobieca sylwetka: szerokie ramiona, węzły twardych mięśni i wąskie biodra. Baron uśmiechnął się i z czułością okrył śpiącą kocem.

Położył się obok kochanki, zamykając oczy. Napady bezsenności przychodziły niespodziewanie, czasem dręcząc Schlemihla przez kilka nocy z rzędu. Starał się uspokoić i wyciszyć myśli, ale ciągle przed oczyma stała mu sylwetka księcia DeLacroix. Przybycie inkwizytora wyprowadziło z równowagi nie tylko Magnusa. Przed nocą baron zdążył jeszcze spotkać się z kapitanem Astonem, namiestnikiem i trzema członkami rady Gniazda. Cała piątka sprawująca w imieniu Admirała władzę w twierdzy była przerażona. Ponura sława Czarnego Księcia, jak nazywano DeLacroix, dotarła nawet do tej odległej prowincji.

Zegar na ratuszowej wieży wybił drugą w nocy. Baron znów wstał z łóżka i podszedł do stołu. Chwycił flaszkę z ziołową wódką i zębami wyciągnął korek. Pił łapczywie wprost z butelki, nie zważając na palenie w gardle. Odstawił delikatnie puste naczynie, tak by nie obudzić Jadwigi. Alkoholowe gorąco szybko rozpłynęło się po ciele, przynosząc falę błogości. Magnus westchnął z ulgą, kładąc się obok przybocznej, która przez sen objęła go za wielkie brzuszysko. Zamknął oczy, starając się zasnąć.

Koszmar przyszedł jak zwykle niespodziewanie. Baron ponownie maszerował razem z wielką karawaną brnącą przez Dzikie Poziomy. Światła reflektorów smagały czarne ściany zdewastowanych korytarzy. Wśród zwałów rupieci i stert przerdzewiałego żelastwa przemykały zdeformowane sylwetki. Im bardziej podróżni oddalali się od bezpiecznych szlaków, tym atmosfera wyraźniej stawała się napięta. Magnus znów poczuł ucisk w piersi od rosnącego z każdym krokiem strachu. Napotkane pojedyncze działające lampy i płyty świetlne zwykle umazane były świeżą krwią i ekskrementami. Mgliste światło zalewało czerwienią sterty czaszek i ślady ognisk, w których barbarzyńcy piekli ludzkie mięso. Z każdym poziomem w dół podróżnicy coraz bardziej musieli uważać na pułapki i zasadzki. Z ciemności bez ostrzeżenia mógł wyfrunąć grad strzał lub wybiec wściekła, zmutowana bestia. Kolejne stosy pogrzebowe znaczyły przemarsz karawany. Rycerze Admirała i zbrojni kościoła ginęli ramię w ramię, broniąc się przed szalonymi atakami mutantów i hord wygłodniałych potworów. We śnie Magnus znów rozpaczliwie walczył o życie, dygotał z przerażenia, bojąc się zrobić kolejny krok w ciemności.

Obudził się, gdy zegar ratusza wybijał czwartą. Wspomnienie tamtej tragicznej krucjaty było niezwykle męczące i bolesne. Mężczyzna parę chwil siedział na łóżku, starając się uspokoić oddech. Doskonale wiedział, co obudziło demony przeszłości. Gdy przymknął oczy, od razu zobaczył zgarbioną sylwetkę w czarnym płaszczu, maszerującą na czele karawany. Słyszał chrypiący głos arystokraty skazujący na śmierć oficerów, którzy prosili o zawrócenie z drogi.

Dowodzący krucjatą nie zamierzał rezygnować. Mieli zanieść święte prawa cesarstwa i jedyną wiarę do Mrocznego Szybu – na poły legendarnego miejsca, dzięki któremu można było pokonać setki Poziomów magicznymi windami. Strategiczna lokacja ułatwiająca handel i ekspansję Imperium byłaby niezwykle cenną zdobyczą. Należało tylko dotrzeć na miejsce, pertraktować z władzami Mrocznego Królestwa i uzyskać dostęp do Szybu. Z czasem podwoić wpływy i wreszcie podporządkować ludzi mroku. Książę poprzysiągł zrobić wszystko, co w jego mocy, kładąc na szali honor rodu. W czasie marszu nie zważał na straty i nie okazywał strachu. I dopiął swego – doprowadził karawanę do Mrocznego Królestwa.

Magnus zacisnął pięści, wspominając to straszne miejsce. Krople potu pojawiły się na czole barona. W imieniu ludzi mroku powitał ich ciemnoskóry kapłan z twarzą oszpeconą rytualnymi bliznami. Poprowadził karawanę do wielkiego miasta, pnącego się w górę przez kilka Poziomów. Przybysze z Imperium ujrzeli świątynie skąpane we krwi, bluźniercze hodowle, gdzie krzyżowano ludzi z bestiami, ohydnych mutantów kopulujących na ulicach i setki innych potworności. Potem spotkali się z miejscowym władcą, który przyjął przybyłych z honorami i wydał na ich cześć orgiastyczną ucztę. Niespodziewanie, na znak kapłana, kazał zgładzić przybyszy. Magnus pamiętał krótką, choć niezwykle krwawą bitwę, w której poległa większość jego kompanów.

Baron wstał z łóżka. Podszedł do stołu, ale znalazł na nim jedynie puste naczynia. Miał ochotę wlać w siebie morze alkoholu, byle tylko zapomnieć i znaleźć ukojenie. Usiadł na krześle, tępo patrząc przed siebie. Po raz kolejny przeżywał zdradę księcia, który, otoczony pierścieniem swoich rycerzy, pozostawił na stracenie podwładnych i przebił się do granic miasta. DeLacroix nie zważał na rozpaczliwe błagania o pomoc, razem ze swoją świtą zwyczajnie uciekł z pola bitwy. Magnus został wzięty do niewoli wraz z garstką szlachty. Ludzie mroku na miejscu zamordowali mniej znamienitych jeńców, arystokratów czekał inny los. Kapłan o twarzy naznaczonej setkami blizn ogłosił, że krew szlachetnie urodzonych jest święta i należy ją lepiej wykorzystać.

Śpiąca wojowniczka poruszyła się, koc zsunął się, odsłaniając piersi. Baron nawet nie drgnął, ciągle pogrążony we wspomnieniach. Pamiętał poniżenie i niekończące się dni przesycone strachem. Jeńców trzymano w stalowej klatce wiszącej nad miejskim placem. Mogli stamtąd obserwować życie mieszkańców, a sami byli obiektem szyderstw i kpin. Raz w miesiącu jednego z nich wyciągano z klatki, w trakcie szaleńczej orgii żywcem krojono na kawałki i pożerano. Ciemnoskóry szaman, przewodzący lokalnemu kultowi, starał się, by ofiara żyła jak najdłużej, świadoma i cierpiąca. Co miesiąc Magnus żegnał się z towarzyszami niedoli, oczekując na swoją kolej. Co miesiąc trząsł się ze strachu i moczył spodnie, gdy oprawcy otwierali klatkę, wybierając następnego.

Aż został tylko on. Miał być dwunastą ofiarą, zamykającą roczny cykl religijnych uczt. Ratunek pojawił się niespodziewanie, razem z karawaną z Dolnych Królestw. Nim minęły dwa dni, Magnus odzyskał wolność. Samotna droga do domu była marszem po zemstę. Bestie zamieszkujące Dzikie Poziomy nie mogły powstrzymać barona, który szedł przez pustkowia, nie zważając na niebezpieczeństwa. Był zdecydowany rzucić wyzwanie księciu, oskarżyć go o zdradę i tchórzostwo. Na jego drodze stanęła Maria, faktyczna głowa rodu Schlemihl. Nim dotarł do stolicy, kuzynka wyperswadowała mu szaleńczą krucjatę. Ród DeLacroix z łatwością odparłby atak i zniszczył Schlemihlów. Było jednak za późno, po Imperium rozeszły się opowieści o ucieczce z niewoli i samotnym marszu dzielnego rycerza. Nie zdając sobie z tego sprawy, Magnus stał się bohaterem licznych pieśni i rycerskiego eposu, w którym księcia DeLacroix przedstawiono jako zdrajcę i tchórza. Arystokrata wściekł się i przygotował paskudną intrygę, zmuszając Mangusa do opuszczenia stolicy i ucieczki na daleką prowincję. Od tamtych wydarzeń minęło sześć lat.

Baron siedział przy stole i gorączkowo zastanawiał się, co skłoniło księcia, by wrócić do tamtej sprawy. Czyżby przyjechał, by dokończyć dzieła i ostatecznie zniszczyć Schlemihla? Dlaczego czekał tak długo i po co uknuł zawiły spisek z mordem na niewolnikach? Odpowiedzi nie przychodziły, mimo tego Magnus nie zamierzał kłaść się z powrotem do łoża, wiedząc, że i tak nie zaśnie.

 

***

 

Gapie szybko zapełniali rynek. Po Gnieździe w mgnieniu oka rozeszła się pogłoska o nocnym ataku na świątynię. Nim mistrzowie katowscy przygotowali szafot, jak spod ziemi wyrosły stragany i jeszcze wczoraj wymarłe miejsce zaczęło tętnić życiem.

Baron z Jadwigą szli szybkim krokiem przez rozstępujący się tłum. Mieszkańcy Gniazda pierzchali na widok groźnej pary, ciekawym wzrokiem wodząc za wielką wojowniczką.

– Po co pchamy się do jaskini bestii? Szukasz guza, Magnusie? – spytała Jadwiga.

– Jestem Inspektorem Admirała, a w świątyni popełniono zbrodnię – odwarknął. – Wiem doskonale, że Czarny Książę coś knuje, może to prowokacja, może pułapka, ale i tak nie mam wyjścia. Moim obowiązkiem jest sprawdzić, co się wydarzyło.

Wojowniczka skinęła głową. Wychowała się w rycerskim zakonie, gdzie wpojono jej absolutny szacunek dla cnót takich jak honor i powinność. Służba i obowiązek wobec Admirała były rzeczą nadrzędną i świętą. Jeśli w ich imię Magnus zamierza narazić życie, zasługuje na pełen szacunek. Jadwiga z powagą patrzyła na swego suwerena, czuła, że ten mężczyzna coraz szybciej i zupełnie bez wysiłku topi jej lodowate serce. Początkowo traktowała ochronę arystokraty jako przykrą powinność. Wyszkolono ją po to, by oddała życie za Imperium. Przydział na przybocznego lalusiowatego grubasa, a nie na linię walk z barbarzyńcami, traktowała niczym upokorzenie. Znosiła je z pokorą i w milczeniu. Z czasem baron zdobywał u niej coraz większy autorytet, który powoli przerodził się w fascynację, a wreszcie w uwielbienie. Szorstki i ponury mężczyzna zdobył jej serce prostymi gestami, udowadniając, że pod maską okrutnego Inspektora kryje się honorowy i dzielny rycerz.

Zbrojni kościoła, pilnujący wielkich wrót świątyni, bez słowa rozstąpili się przed baronem. Za to natychmiast podbiegł do niego jeden z miejscowych kapłanów.

– Witaj, ojcze Ulrichu. – Magnus skinął głową starszemu mężczyźnie.

– Chwała Najwyższemu. Witaj, baronie. – Kleryk dygotał ze zdenerwowania. – DeLacroix na ciebie czeka. Niech Stwórca ma nas w swej opiece i ochroni przed gniewem księcia.

– Co się stało? – Magnus położył rękę na ramieniu mężczyzny w uspokajającym geście.

– Przyszli nad ranem. Prześliznęli się przez świątynię i wpadli do części mieszkalnej – ojciec Ulrich relacjonował drżącym głosem. – To był zamach na księcia! Uderzyli wprost na jego kwatery, wyrżnęli całą służbę i kilku naszych zbrojnych. To straszne, krew przelana w świętym miejscu!

Baron chciał iść dalej, ale kapłan niespodziewanie złapał go za ramię. Błysnęła stal. Ostrze krótkiego miecza Jadwigi dotknęło szyi starca, zanim ten zdążył choćby powiedzieć słowo. Magnus powoli odsunął ramię wojowniczki, udzielając w ten sposób przebaczenia klerykowi.

– Książę jest wściekły – syknął ojciec Urlich. – Oskarża kogo popadnie. Skazał na śmierć dowódcę moich zbrojnych i wszystkich podoficerów. Niby za zaniedbania. Szuka ofiar, by zaspokoić gniew. Uważaj, baronie.

Magnus kiwnął głową i odwrócił się, ruszając w głąb świątyni.

– W razie czego, będę osłaniała twój odwrót – szepnęła Jadwiga. – Gdyby tylko książę kazał cię aresztować...

– Spokojnie – baron przerwał jej wpół słowa. – DeLacroix nic nie może mi zrobić, dopóki nie ma niepodważalnych dowodów. Nie jestem byle żołdakiem, którego można posłać na szafot, ot tak, w przypływie złego humoru.

Nie poświęcając uwagi wyposażeniu wnętrza świątyni i imponującemu ołtarzowi Najwyższego, przeszli do bocznego wyjścia. Znaleźli się na niewielkim dziedzińcu otoczonym pierścieniem budynków mieszkalnych. Na schodach wejścia do głównego gmachu stał kapitan Aston. Blada twarz oficera drastycznie kontrastowała z błyszczącym metaliczną czernią pancerzem. Na pierwszy rzut oka widać było, że żołnierz jest zdenerwowany.

– Panie. – Aston energicznie wyszedł Magnusowi naprzeciw, kłaniając się głęboko. Jako oficer nie musiał tego robić, gest ten świadczył o szczególnych honorach, jakie chciał złożyć baronowi, i podkreślił pełne oddanie.

– Saluto, kapitanie. – Schlemihl odpowiedział wojskowym pozdrowieniem. – Przejdźmy od razu do rzeczy. Proszę oprowadzić mnie po miejscu zbrodni.

Aston wziął oddech, chcąc coś powiedzieć, ale zrezygnował i wskazał tylko drogę baronowi, puszczając go przodem. Pierwsze dwa ciała leżały na schodach wewnątrz budynku.

– Służący – oznajmił. – Obaj zostali uduszeni.

Baron obrzucił zabitych obojętnym spojrzeniem i szedł dalej. Kwatery Czarnego Księcia znajdowały się, rzecz jasna, w najbardziej reprezentatywnej części gmachu, w samym sercu budowli. W niewielkim holu leżało kilka ciał w mundurach zbrojnych kościoła i służących w cywilnych ubraniach. Baron domyślał się, że to tu, przed wejściem do książęcej komnaty, odbyła się główna bitwa.

– Wszyscy świadkowie zostali zgładzeni przez napastników – drżącym głosem mówił kapitan. – Prawdopodobnie w pierwszej kolejności zabójcy starli się z dwoma zbrojnymi stojącymi na straży komnaty. Odgłosy walki ściągnęły pozostały personel będący wtedy w kompleksie świątynnym. Wszyscy zginęli. Nie znaleziono ani jednego ciała wroga.

– Sześciu zbrojnych i czterech służących to cała nocna obsada kompleksu? – spytał baron, kucając przy jednym z ciał.

– Jesteśmy w sercu Gniazda, większa ochrona nigdy nie była potrzebna. – Kapitan wzruszył ramionami. – Któż podniósłby rękę na świątynię?

Magnus oglądał rany na piersi zabitego. Z krwawych otworów w pancerzu sterczały końcówki półmetrowych, stalowych igieł. Zabójca w czasie walki przewrócił zbrojnego i wystrzelił do leżącego cały zasobnik miotacza, przyszpilając go do podłogi. Baron pochylał się nad każdą ofiarą, z cierpliwością oglądając efekty starcia. Wreszcie kucnął przy ostatnim z zabitych, leżącym w kałuży krwi, twarzą do podłogi. Inspektor bez ceregieli przewrócił trupa na plecy.

Zaklął pod nosem, widząc zmasakrowaną ofiarę. Tułów zbrojnego rozpłatano idealnie równym cięciem. Stalowy pancerz został rozrąbany prawie na całej długości. Krawędzie metalu nie były wgniecione, zatem zabójca nie użył wielkiej siły, to jego broń była niesłychanie ostra. Przeszła przez stal, ciało i kości, jakby nie napotykając oporu. Baron zaklął, po raz drugi w ciągu doby oglądał takie rany, w dodatku zadane rozdwojonym ostrzem. Ciało i pancerz naznaczono dwoma równoległymi cięciami.

Ozdobne wrota prowadzące do komnat księcia otworzyły się gwałtownie. W wejściu stała posępna sylwetka wysokiego chudzielca. Jak zawsze czarny płaszcz okrywał ramiona DeLacroix, a surowe oblicze nie wyrażało żadnych uczuć. Ostre ptasie rysy twarzy nadawały arystokracie groźny i nieprzystępny wygląd.

– Inspektorze Schlemihl, wreszcie raczył pan się zjawić – przemówił pozbawionym emocji, chrypiącym głosem. – Proszę natychmiast do mojej kwatery.

Widząc, że arystokrata jest bez swoich nieodłącznych przybocznych, Magnus stanowczym gestem zatrzymał idącą za nim Jadwigę. Niezaproszony kapitan Aston pozostał w holu ze zdenerwowaną wojowniczką. DeLacroix wpuścił barona do środka i z rozmachem zatrzasnął drzwi.

 

***

 

Zapach śmierci wypełniał przestronną sypialnię. Mimo szeroko otwartych okien w pomieszczeniu śmierdziało krwią i odchodami. Magnus zamarł, widząc dwa trupy leżące na bogato zdobionych dywanach. Po misternych splotach rozlały się rozprute wnętrzności i zakrzepłe już kałuże posoki. Dwaj przyboczni księcia byli przygotowani na atak morderców, zbrojni walczący w holu dali im niezbędny czas. Bliźniacy zdążyli ubrać się w polerowane, miedziane zbroje, a do tego uzbroić po zęby. Nie uchroniło ich to jednak przed śmiercią. Baron nerwowo przełknął ślinę. Jak niezwykle niebezpieczni musieli być napastnicy, by zabić tych dwóch rycerzy? Magnus doskonale pamiętał, jak bliźniacy walczyli w czasie słynnej krucjaty, zdawali się być niepokonani. To dzięki ich odwadze i sprawności DeLacroix uciekł wtedy z okrążenia.

– Proszę przystąpić do oględzin, Inspektorze – mruknął książę stojący w wyczekującej pozie, niczym olbrzymi czarny sęp.

Magnus skinął głową i podszedł do ciał. Uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Bliźniacy stoczyli zażartą walkę, jej ślady od razu rzucały się w oczy. Stalowe igły sterczały wbite w ścianę, smoliste kręgi w pobliżu okna świadczyły, że strzelano nawet z wyrzutni plazmy. Łóżko zabryzgane było krwią, tak samo jak strzaskane biurko. Baron domyślał się, że mordercy też oberwali, może nawet któryś z nich poległ.

Inspektor pochylił się nad pierwszym z braci, oglądając wgniecenia w pancerzu, obrażenia głowy i rany na nogach. Błysk w roztrzaskanej czaszce ofiary zauważył przypadkowo. Zasłaniając trupa własnym ciałem, szybkim ruchem wyciągnął znalezisko z rany i schował za pazuchę. Potem kucnął przy drugim bliźniaku, z przerażeniem patrząc na poprzeczne cięcia, które rozpłatały zbroję i zabiły rycerza.

– Słucham, jakie ma pan spostrzeżenia? – zachrypiał książę.

– Morderców nie było wielu, trzech, może czterech. – Magnus starał się zapanować nad emocjami. – Rycerze obronili się przed salwami z miotaczy i wyrzutni plazmy, a potem zaatakowali intruzów. Co najmniej jednego poważnie zranili. Potem pierwszemu z bliźniaków zadano głębokie cięcie w wewnętrzną stronę uda. Rana była śmiertelna, wasz przyboczny, Inkwizytorze, wykrwawił się w ciągu minuty. Nie próbował tamować krwotoku, walczył do samego końca. Gdy padł, jeden z napastników roztrzaskał mu głowę kilkoma uderzeniami maczugi lub czymś podobnym.

Przerwał, podszedł do okna, przyciągnięty rykiem zachwytu stłoczonych przy szafocie mieszczan. Czerwono odziany kat ciosami topora odrąbywał członki rozpiętym na krzyżakach ofiarom. Po każdym ciosie podnosił tryskającą krwią, odciętą rękę lub nogę wysoko nad głowę, powodując tym entuzjazm wśród gapiów. Magnus zadrżał.

– Drugi rycerz nie miał najmniejszych szans w pojedynkę – wziął głęboki oddech i dokończył ekspertyzę. – Padł w parę chwil po śmierci brata, rozrąbany kilkoma cięciami wielkiego topora.

– Skazałem tych głupców na ćwiartowanie w przypływie gniewu, wiem, że to niepotrzebne okrucieństwo – mruknął książę, nie komentując wywodów barona. Stanął przy oknie, wskazując rynek. – Dowódca zbrojnych nie przestrzegał regulaminu mówiącego, że ochrona miejsca kultu nie powinna być mniejsza niż dwudziestu ludzi. Podoficerowie natomiast zapłacili za nieudolność w pościgu za mordercami. Patrz, Inspektorze, jak kościół karze niekompetencję i zaniedbywanie obowiązków. Może masz mi coś jeszcze do powiedzenia?

– Nic więcej nie zauważyłem, Inkwizytorze. – Magnus wzorem księcia zwracał się do rozmówcy nazwami funkcji, unikając arystokratycznych tytułów. – Mam za to jedno pytanie. Gdzie pan był w czasie ataku?

DeLacroix zbliżył się do barona, pochylając nad nim złowróżbnie. Ostre rysy twarzy księcia wykrzywiły się w grymasie gniewu, mimo to ton jego głosu się nie zmienił.

– Spędziłem noc, przesłuchując heretyków w lochach budynku sądu. Pomagali mi mistrzowie katowscy – warknął. – Masz mnie za głupca, Schlemihl? Myślisz, że nie widzę, że Adama zabiły cięcia zadane Kryształowym Pazurem? Mogę w tej chwili wysłać cię na szafot, z pewnością znajdzie się miejsce. Nie wierzę jednak, że jesteś tak głupi, by zostawiać równie oczywiste ślady. Daję ci czas do wieczora, byś znalazł morderców i wytłumaczenie, dlaczego na ciele mojego przybocznego są ślady twego rodowego stygmatu. A teraz wynoś się stąd!

Gniew wypełnił żyły Magnusa. Ten tchórz, zdrajca i intrygant znów traktuje go jak śmiecia. Kryształowy Pazur drgnął nieznacznie, baron z trudem zapanował nad emocjami. Odwrócił się na pięcie i bez słowa wyszedł z komnaty.

 

***

 

Szaleństwo tłumu podsycał dynamiczny rytm wybijany na kilku bębnach przez pomocników katowskich. Dudniący łomot przyspieszał gwałtownie, gdy oprawca brał zamach toporem, i zamierał, gdy opadało ostrze. Wracał razem z krzykiem skazańca i rykiem szalejącego tłumu. Magnus przystanął, patrząc z pogardą na dziką tłuszczę. W stolicy i cywilizowanych miastach takie zachowanie obywateli było nie do pomyślenia. Co innego na odległej prowincji, gdzie większość mieszkańców to świeżo zasymilowani autochtoni i przymusowi osadnicy wywodzący się ze społecznych nizin. Baron zgrzytnął zębami na myśl, że niedługo sam może dokonać żywota na szafocie, ku uciesze tego barbarzyńskiego tłumu.

Kątem oka zauważył czarny pancerz kapitana Astona idącego szybko na czele niewielkiego oddziału. Oficer już zabrał się za wykonywanie rozkazów Schlemihla. Jako Inspektor Admirała Magnus miał uprawnienia umożliwiające wydawanie rozkazów większości funkcjonariuszy i urzędników. Natychmiast po opuszczeniu kwatery księcia nakazał kapitanowi ogłoszenie stanu wyjątkowego. Aston miał osobiście przesłuchać wszystkich mieszkańców kamienic leżących w okolicy rynku. Ktoś musiał widzieć morderców zdążających do świątyni lub zeń wracających. Oficer dostał pozwolenie skorzystania z każdego znanego sposobu nacisku, byle wycisnąć coś ze świadków. Nawet jeśli zapełniłby lochy setkami aresztowanych. Podoficerom Astona rozkazano przeszukać całe miasto i odnaleźć rannego lub martwego mordercę, który pozostawił ślady krwi w komnacie księcia. W południe Aston miał złożyć baronowi meldunek.

Inspektor obracał w dłoni metalowy kolec, który wyjął z głowy przybocznego DeLacroix. Otrząsnął się z odrętwienia, zapominając o ponurych rozterkach. Uniósł znalezisko, patrząc na nie z bliska.

– To odłupany fragment jakiejś broni – stwierdziła Jadwiga, stojąca, jak zwykle, tuż za plecami suwerena.

– Co ty powiesz? – mruknął sarkastycznie. – Chodźmy zatem dowiedzieć się o tym drobiazgu czegoś więcej.

Warsztat i skład jedynego w Gnieździe mistrza płatnerskiego znajdował się w połowie drogi między rynkiem a bramą warowni. Baron pomaszerował tam energicznym krokiem, nie zwracając więcej uwagi na tłum zachwycony krwawym widowiskiem. Nim minął kwadrans, Magnus otworzył masywne drzwi, wchodząc do płatnerza. Nawet nie spojrzał na błyszczące ostrza, miotacze, wyrzutnie plazmy i inną broń poustawianą na statywach. Nie wywarły na nim najmniejszego wrażenia ekskluzywne, drogie egzemplarze leżące na atłasowych poduszkach. Warknął na wystraszonego czeladnika, żądając natychmiastowego spotkania z mistrzem Janem. Młody płatnerz skinął tylko głową i zniknął na zapleczu. Wrócił po kilku chwilach w towarzystwie dziarskiego staruszka, na którego twarzy wyraźnie malowało się zdziwienie i zakłopotanie.

– Czym jeszcze mogę służyć, baronie? – spytał, podchodząc do przybyszy.

– Spójrz, mistrzu, na ten element. – Magnus wyciągnął do starca dłoń z leżącym na niej metalowym kolcem. – Czy kojarzysz broń, z której to może pochodzić?

Płatnerz wziął do ręki ostry stożek i obejrzał go za pomocą wyciągniętego z kieszeni szkła powiększającego.

– To ząb z Czarnej Maczugi – powiedział po chwili. – Wygląda, że będzie pasował do tej, którą rano przyniósł wasz przyjaciel.

– Nie rozumiem, mistrzu. Jaki przyjaciel?

– Ten, z którym tu dziś przyszedłeś, panie. – Starzec wyglądał na coraz bardziej zdumionego. – Kazał mi naprawić broń i o zmroku odesłać do Doliny Wiatru. Byłeś tu przecież, gdy składał zlecenie. Stałeś w cieniu przy wejściu i nie odzywałeś się ani słowem, ale twojej sylwetki nie sposób pomylić.

Magnus spotkał się wzrokiem ze zdziwioną Jadwigą. Czoło wojowniczki zmarszczyło się, wykrzywiając drapieżne pioruny tatuażu. Baron był zaskoczony tak samo jak jego przyboczna.

– Pokaż mi tę maczugę – zwrócił się do płatnerza.

Starzec kiwnął na czeladnika i Schlemihl już po chwili trzymał w rękach groźną broń.

– Spójrz, w tym miejscu wyłamał się jeden z zębów. – Starzec wskazał puste miejsce w czarnej kuli kończącej maczugę. – Ten, który przyniosłeś, pasuje idealnie.

Broń była długa na pół metra i w całości wykonano ją z litego żelaza. Magnus zważył w ręku niezwykle ciężki przedmiot i uniósł go pod światło. Dziesiątki kolców, którymi jeżył się koniec maczugi, błysnęło polerowanym metalem. Rękojeść pokrywały ornamenty przedstawiające różnej wielkości okręgi z rozchodzącymi się promieniami. Inspektor zadrżał, przypominając sobie krwawe świątynie zdobione identycznymi rysunkami. Koszmar o krucjacie do Królestwa Mroku powrócił w jednej chwili.

– Jak wyglądał człowiek, który to przyniósł, i co mówił? Proszę sobie przypomnieć każde słowo, mistrzu. – Magnus poczuł kroplę potu spływającą po karku.

– Nie rozumiem, dlaczego tego nie pamiętasz, baronie. Przecież byłeś przy tym, zupełnie jak... – Staruszek przerwał wpół słowa, widząc minę Inspektora. – Ten człowiek miał dziwny kolor skóry, bardzo ciemny. Do tego wyjątkowo szpetną twarz, całą pokrytą bliznami, ale nie rozległymi, jak po poparzeniu, tylko podłużnymi, po setkach cięć. Wyglądało to paskudnie, jakby był jakimś mutantem z chorobą skóry. Mówił, że przysyła go sam książę DeLacroix i rozkazuje naprawić Czarną Maczugę, heretyckie narzędzie używane przez pogańskich szamanów. Przedmiot jest święty i niezwykle cenny dla barbarzyńców. Książę potrzebuje go jako dowodu w procesie o herezję. – Mistrz podrapał się po siwiźnie. – Potem człowiek z bliznami rozkazał przynieść broń do Doliny Wiatru. Bez słowa kiwnął na ciebie, baronie, co upewniło mnie, że musicie pozostawać w wielkiej zażyłości, skoro pozwolił sobie na taki afront. Nakazał ci opuścić warsztat, co uczyniłeś, uprzednio składając mu krótki ukłon. I tyle, obaj znikliście za drzwiami.

Z każdym słowem starca Magnus czuł kolejne fale gorąca. Kryształowy Pazur drgał wyraźnie i po raz pierwszy od bardzo dawna nie było to objawem gniewu, ale rodzącego się strachu. Inspektor cisnął maczugę i w milczeniu wyszedł na zewnątrz, zataczając się niczym pijany. Oparł się o ścianę domu, spazmatycznie łapiąc powietrze. Jadwiga doskoczyła do niego, mocno podtrzymując pod ramię.

– Co się dzieje?

– Ten człowiek o ciemnej skórze – wydyszał Magnus – to bezimienny kapłan z Mrocznego Królestwa. Barbarzyńca, który zgładził cesarską wyprawę i więził mnie przez rok. Na Najwyższego, zaczynam rozumieć! Książę cały czas był w zmowie z ludźmi mroku, dlatego wtedy pozwolili mu odejść! Teraz wspólnie z heretykami prowadzi jakąś grę. Jesteśmy na tropie wielkiego spisku wymierzonego w osobę Admirała, a może nawet w całe Imperium.

Baron dyszał, z trudem łapiąc powietrze, Jadwiga nigdy nie widziała go w takim stanie. Inspektor był przerażony.

– Muszą mnie zlikwidować, bo jestem jedyną osobą, która rozpozna kapłana i skojarzy fakty. Chcą oczernić moje imię, zrobić ze mnie mordercę współpracującego z barbarzyńcami i zgładzić w imieniu prawa. Co za perfidia! Załatwią mnie po cichu i niczym niezagrożeni zawiążą spisek na terenie całego Imperium. Jestem trupem! Mroczny kapłan jednak pożre moje serce, dokończy to, czego nie zdołał zrobić kilka lat temu!

– Trzeba rozkazać Astonowi, by aresztował DeLacroix. – Jadwiga potrząsnęła wpadającym w panikę Inspektorem.

Dziki niepohamowany lęk zupełnie zawładnął Magnusem. Przerażające przeżycia sprzed lat, związane z heretyckim kapłanem, odcisnęły trwałe piętno na psychice rycerza. Ukrywany pieczołowicie strach wypełznął z ukrycia i zawładnął umysłem Inspektora.

– Nie! To niemożliwe! – Nie panował już nad siłą głosu, krzyczał na całą ulicę, coraz bardziej zwracając uwagę nielicznych przechodniów. – Książę jest Inkwizytorem, nietykalnym dla władzy świeckiej. Zgodnie z prawem nic nie mogę mu zrobić. To koniec! Już po mnie!

Trzasnęło głośno. Magnus poczuł potężne uderzenie w twarz, jego głowa z ogromną siłą uderzyła o ścianę kamienicy. Jadwiga wymierzyła policzek bez ostrzeżenia, nie biorąc nawet zamachu. Baron upadłby na ziemię, gdyby wojowniczka ciągle nie podtrzymywała go drugą ręką. Przez parę chwil nie wiedział, co się stało, wzrok zasnuły mu mgliste plamy, a w uszach huczało ogłuszająco.

– Dziękuję. – Schlemihl oprzytomniał nadspodziewanie szybko, wyostrzając wzrok na twarzy przybocznej. – Muszę gdzieś usiąść i w spokoju się zastanowić.

Jadwiga nie odpowiedziała, rozglądając się wokół z groźną miną. Ciekawscy przechodnie rozeszli się w mgnieniu oka, trafnie interpretując wyzywającą postawę wojowniczki.

 

***

 

Para wodna szybko osiadła na ściankach metalowego naczynia. Ziołowa wódka, która je wypełniała, była naprawdę porządnie schłodzona. Powierzchnia zafalowała ospale, gdy Magnus uniósł kubek, patrząc w czarną jak smoła ciecz. Wychylił do dna.

– Nic z tego – westchnęła Jadwiga, która właśnie usiadła przy stole naprzeciw Magnusa. – Aston kaja się i bije w pierś, twierdzi, że zrobił wszystko, co mógł. Przy okazji znalazł dwa nielegalne składy, jeden z narkotykami, drugi z bronią. Aresztował kilku poszukiwanych bandytów, ale tego, co trzeba, nie znalazł.

– Nie jestem zaskoczony. – Baron skinął na przechodzącego karczmarza. – To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że DeLacroix współpracuje z ludźmi mroku. Nic nie znajdziemy, choćbyśmy przetrząsnęli całe Gniazdo, śrubka po śrubce. Dowody są w lochach świątyni, tam gdzie nie mamy wstępu. Napijesz się czegoś?

– Żeby mój żywy pancerz dostał po alkoholu skurczów albo nawet padł trupem? Zapominasz, że gdy jestem bojowo ubrana, nie mogę pić.

Magnus wzruszył ramionami, znów nalewając wódki z wielkiej butli stojącej w koszyku wypełnionym lodem. Rozejrzał się po oberży. Zajął stół na półpiętrze karczmy, skąd miał widok na całą salę, samemu nie rzucając się w oczy. Prócz barona i wojowniczki było tu tylko kilku kupców siedzących razem przy wielkim stole i zapatrzona w siebie para przy małym stoliku w kącie. Magnus spędził w karczmie parę godzin, rozmyślając nad sprawą i próbując utopić przerażenie w ulubionej ziołowej wódce. W tym czasie Jadwiga krążyła pomiędzy świątynią, sądem a koszarami, przynosząc Inspektorowi wiadomości z postępów śledztwa i przekazując jego polecenia.

– Czarny Książę zaszył się w lochach sądu, gdzie przesłuchuje podejrzanych o herezję – kontynuowała przyboczna. – Podobno w Gnieździe ujęto kilku kapłanów nowej sekty niepokojąco poszerzającej swe wpływy w Imperium. To niezwykle groźny kult podważający istnienie Najwyższego jako stwórcy Stalowego Świata. Książę przyjechał tu specjalnie po to, by ich przesłuchać.

– Niech zgadnę, symbolem tego kultu są różnej wielkości okręgi otoczone promieniami, które heretycy nazywają Gwiazdami – mruknął baron. – Tak się składa, że DeLacroix sam przystąpił do tej sekty i knuje z nią przeciw Imperium. Niech to próżnia pochłonie!

Do stołu podszedł karczmarz, stawiając przed Jadwigą i Magnusem dwa parujące półmiski. Oba były pełne posiekanego mięsa pływającego w gęstym sosie, pieczonych grzybów i gotowanych warzyw.

– Jedz, Jadziu. Wieczorem czeka nas dużo mokrej roboty – powiedział baron, łapiąc za sztućce.

– Jest coś jeszcze. Aston pojmał pewnego mieszkańca domu przy rynku. Aresztowany twierdzi, że widział w nocy trzech mężczyzn podtrzymujących czwartego. Świadek przysięga, że jednym z nich byłeś ty, Magnusie.

Baron jęknął, przewracając oczyma.

– O co w tym chodzi? Nie wydajesz się zaskoczony.

– Mają mego sobowtóra, a co myślałaś? Że szaman ma nade mną jakąś magiczną władzę i nocami służę mu jak pies, nic o tym nie wiedząc? – przerwał na chwilę, wkładając do ust kawał mięsa. Nie spuszczał przy tym wzroku z twarzy Jadwigi. – Może jednak jestem szaleńcem z podwójną osobowością i należę do heretyckiego kultu?

– Nie wiem, na zużyte ogniwa! – odparła zirytowana wojowniczka. – Skąd mam wiedzieć, co myśleć? Nie jestem mędrcem, genetykiem czy archeoinżynierem. Nie uczono mnie sztuki logicznego myślenia, umiem dobrze machać mieczem i celnie strzelać. I tyle!

– No dobrze – łagodnie szepnął Magnus. – Wiem, kim on jest, ale by to wyjaśnić, muszę cofnąć się wspomnieniami do słynnej krucjaty. Opowiem ci, jak naprawdę uwolniłem się z niewoli w Mrocznym Królestwie. Odbyło się to inaczej, niż głoszą pieśni.

Jadwiga uważnie spojrzała w oczy barona. Po raz pierwszy chciał się jej zwierzyć, poczuła falę podniecenia i ciekawości.

 

***

 

Nad Doliną Wiatru powoli zapadał zmierzch. Nieliczne kule energetyczne stopniowo zmniejszały intensywność promieniowania. Rosnące na kilkupoziomowych platformach łany zbóż falowały nieustannie, poruszane podmuchami wiatru z ogromnych wentylatorów. Plantacje roślinne od niepamiętnych czasów tworzono w węzłach klimatyzacyjnych, gdzie spotykały się strumienie powietrza z najbliższych poziomów. Surowe nakazy kościoła i kodeksy Admirała obejmowały Doliny Wiatru specjalnymi prawami. Dbano o nie jak o najwyższe dobro, chroniono z bezwzględną surowością. Były nie tylko źródłem pożywienia, ale też oczyszczały powietrze z dwutlenku węgla, tworząc bezcenny, święty tlen.

Magnus minął robotników wracających z pól po ciężkim dniu pracy. Z szacunkiem pokłonił się mistrzom gleby i botanikom, opuszczającym na noc stanowiska plantacyjne. Zaczepiony przez dwóch rycerzy zakonnych spokojnie przedstawił się jako Inspektor Wykonawczy w trakcie pełnienia obowiązków. Odziani w oplecione bluszczem pancerze wojownicy wskazali mu drogę do serca doliny – Szklanego Klosza.

Jadwiga była zaskoczona pokornym zachowaniem barona, ale jako że pierwszy raz znalazła się w Dolinie, nie odzywała się ani słowem, za to łapczywie chłonęła niezwykłe zjawiska, które ją otaczały. Wciągała głęboko powietrze, z ciekawością rozglądając się wokół. Nieustanny powiew wiatru niósł ze sobą mieszaninę zapachów. Oddechy okolicznych poziomów filtrowane przez gąszcz roślin tworzyły niesamowitą woń. Efektu dopełniały krzewy i drzewa uginające się pod ciężarem kolorowych owoców. Wojowniczka widziała już rosnące rośliny, nie tylko wszędobylskie grzyby i porosty, ale tak niesamowita ilość liści, kłosów i kwiatów zrobiła na niej wstrząsające wrażenie.

– Nie gap się jak mutant w lufę miotacza – warknął Magnus. – Musimy się skupić i być czujni. Mroczny kapłan nakazał przynieść tu bezcenną dla niego świętą broń. Jest duża szansa, że pojawi się po nią osobiście. Ma na sumieniu nieopisane bestialstwa i zbrodnie, dziś za nie zapłaci. To niezwykle groźny człowiek, nie będziemy z nim pertraktować. Zabij go bez wahania, nie próbuj brać żywcem.

– Mogę przed ukatrupieniem dotkliwie go okaleczyć? – spytała niewinnie.

Baron uśmiechnął się nieznacznie. Wyjął chusteczkę i zaczął polerować Kryształowy Pazur.

– Nie miej dla niego litości.

Ponad liniami platform błysnęły szyby wielkiej kopuły. Szklany Klosz był najcenniejszą plantacją, hodowano w nim rośliny wymagające ciepła i wysokiej wilgotności. Ich owoce, liście, a nawet drewno niezwykle ceniono w całym Stalowym Świecie. Skarby te należały do najważniejszych zasobów Imperium. Potęgę ogromnego kraju zbudowano dzięki produkcji i eksportowi żywności, także tej ekskluzywnej.

– Nie zabijaj wszystkich – odezwał się baron po chwili. – Muszę mieć świadków, by udowodnić swoją niewinność i przy okazji potwierdzić udział DeLacroix w spisku. Tym razem całkowicie pogrążę tego sukinsyna.

– Udowodnić niewinność? – chrypiący głos drżał gniewem. Czarny Książę wyszedł spomiędzy wysokich platform, stając na środku drogi. – Do tego jeszcze chcesz oczernić moje imię? Twój tupet i bezczelność nie mają granic! Sczeźniesz na stosie, heretyku. Nim płomienie odbiorą ci rozum, okażesz skruchę. Uwierz mi, osobiście będę cię torturował.

Baron stanął jak wryty. Czuł krew odpływającą z twarzy i włosy stające dęba. Po raz drugi dzisiaj zaczął wpadać w panikę. DeLacroix garbił się jak zwykle, co dodatkowo podkreślał rodowy stygmat na plecach. Rozchylił poły czarnego płaszcza, prezentując dwa krótkie miecze w złoconych pochwach. Zaraz za nim, z gąszczu roślin wyszło czterech rycerzy zakonnych. Zakuci w pełne pancerze z symbolem Najwyższego, w dłoniach dzierżyli dwuręczne miecze. Z tyłu na drogę wybiegło kilku zbrojnych kościoła z miotaczami i wyrzutniami plazmy.

Jadwiga zawirowała w błyskawicznym piruecie, dobywając broń. W jednej dłoni ściskała miecz, a w drugiej miotacz. Stanęła za plecami Magnusa, ubezpieczając tyły.

– Biorę tych patałachów z miotaczami – szepnęła. – I tak nie zaczną strzelać, bo mogliby zranić księcia albo podpalić plantację. Wytnę ich w kilka uderzeń serca i pomogę ci z rycerzykami.

Aksamitna chusteczka, którą przed chwilą polerował Kryształowy Pazur, wypadła z palców barona.

– Miałeś czas do wieczora, by udowodnić swoją niewinność – kontynuował książę. – Pozorowałeś śledztwo, a na koniec zbiegłeś z Gniazda. Myślałeś, że będę bezczynnie czekał na twój meldunek? Moi informatorzy nie spuszczali cię z oka. Swoim zachowaniem tylko potwierdziłeś podejrzenia. Jesteś członkiem sekty Pędzących Wśród Gwiazd, brałeś udział w dwóch zamachach, na co są niezbite dowody w postaci śladów na ciałach zamordowanych. Czy zaprzeczysz?

– Nie współpracowałem z żadnymi heretykami – warknął ciągle oszołomiony Magnus.

– Widziano cię w towarzystwie kapłana z Mrocznego Królestwa. – Książę położył dłonie na rękojeściach mieczy. – Doskonale pamiętam tego barbarzyńcę, to główny kapłan ludzi mroku, który zgładził cesarską krucjatę. Więził cię przez rok. Czy przez ten czas nie stałeś się wyznawcą kultu Gwiazd? Czy dzięki temu jako jedyny nie przeżyłeś niewoli? Po powrocie rozpocząłeś szerzenie herezji, przygotowując grunt na przybycie kapłana. No i ten zamach na mnie, Pierwszego Inkwizytora. To wstęp do inwazji?

Baron ciągle stał niczym skamieniały. Szok spowodowany pojawieniem się księcia i jego słowami niezwykle wstrząsnął Inspektorem. Wyglądało na to, że DeLacroix nie jest zdrajcą i heretykiem. Magnus błyskawicznie analizował nowe informacje. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jest w fatalnej sytuacji. Wróg, kimkolwiek był, doskonale manipulował zarówno nim, jak i księciem.

– Wiem, że dobrowolnie nie oddasz się do niewoli – chrypiał książę. – Nie myśl jednak, że pozwolę ci zginąć chwalebną śmiercią w walce. Heretykom i zdrajcom nie przysługuje ten zaszczyt. Zdechniesz w męczarniach.

Z metalicznym zgrzytem książę wyciągnął miecze z pochew. Rycerze zakonni rozsunęli się, ustawiając w szyk za jego plecami. Grupa zbrojnych odcinających odwrót przewiesiła miotacze i wyrzutnie przez ramiona, dobywając białej broni.

– Qui gladio ferit, gladio perit – westchnął baron, unosząc Kryształowy Pazur, a drugą ręką wyciągając sztylet zza pasa.

Książę zamarł, słysząc starożytną sentencję w tajnym języku.

– Jesteś osobistym palatynem Admirała. – DeLacroix nie krył zdziwienia. Stanowczym gestem powstrzymał zbrojnych.

– Ty też? – Magnus również był zaskoczony. Opuścił broń, a na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech. Umysł Inspektora pracował na najwyższych obrotach. – Zatem obaj należymy do najściślejszego, tajnego zakonu Imperium. Wiesz zatem, że nie mogłem działać przeciw Admirałowi i kościołowi. Mocą more antiqo – świętym prawem przodków, wzywam cię do udzielenia mi pomocy, bracie.

Po raz pierwszy, odkąd Magnus znał księcia, ten wyglądał na zmieszanego i zbitego z tropu. Jego twarz wykrzywił grymas niechęci, gdy baron nazwał go bratem.

– Kim zatem byli mordercy? Dlaczego wiele osób widziało cię w towarzystwie kapłana? Kto zostawił ślady Pazura na trupach? – DeLacroix nadal trzymał miecze uniesione.

– Zaczynam się domyślać, kto wprowadził ludzi mroku do Gniazda i poszczuł nas na siebie. Dla heretyków, z którymi walczysz, obaj jesteśmy niezwykle niewygodni. Czy nie byłoby wspaniale, gdybyśmy się nawzajem wymordowali? – Magnus podszedł do księcia, stając tuż przed nim. – Ślady Pazura to dłuższa historia, związana z moją desperacką decyzją, gdy znajdowałem się w niewoli.

Ryk, basowy i dudniący, wstrząsnął powietrzem. Towarzyszył mu podmuch gorącego powietrza, tak mocny, że kilku zbrojnych runęło na ziemię. Wszyscy odwrócili się w stronę serca Doliny, patrząc na wstrząsające widowisko. Potężny wybuch rozerwał ogromny wentylator znajdujący się w sklepieniu nad kloszem szklarni. Sufit poziomu znajdował się jakieś trzydzieści metrów nad Doliną. Przeraźliwy zgrzyt rozdzieranego metalu zamroził krew w żyłach obecnych. Wielkie łopaty wirnika spadały niczym w zwolnionym tempie. Czarna stal ciągnęła za sobą pióropusze płomieni i kłęby dymu. Rozdarte płyty metalu runęły na Szklany Klosz z ogłuszającym chrzęstem i brzękiem tłuczonego szkła. W powietrzu zawirowały odłamki, szatkując i paląc rośliny. Oderwało się także kilka kul energetycznych, które spadały na Dolinę niczym bomby plazmowe.

– Zwabili nas w pułapkę! – krzyknął Magnus. – Pewnie na wypadek, gdybyśmy nie skoczyli sobie do gardeł. Jestem pewien, że są w pobliżu, by dokończyć dzieła.

Twarz księcia nawet na moment nie zmieniła wyrazu. Obojętnie rozejrzał się wokół, patrząc na pożar, który roznosił się błyskawicznie podsycany podmuchami nieustannie pracujących wentylatorów. Widząc ciała zakonnych rycerzy zmasakrowanych odłamkami, mocniej zacisnął dłonie na rękojeściach mieczy. Zbrojni rozbiegli się w panice w chwili wybuchu, niektórzy z nich nawet porzucili broń. Na drodze zostali tylko cudem nietknięci baron z przyboczną i Inkwizytor.

– Kto to zrobił? – zachrypiał książę DeLacroix.

– Kapitan Aston. Z pewnością część gwardii Gniazda jest mu wierna, to w większości dawni lennicy Astonów. Tylko on miał wystarczające możliwości, by wyciąć niewolników, zorganizować zamach na ciebie i przygotować atak terrorystyczny niszczący Dolinę. – Magnus mówił szybko, czując coraz gorętsze podmuchy zbliżającego się ognia. Nie drgnął jednak, tak jak książę stojąc cały czas bez ruchu. – Pewnie przystąpił do sekty, widząc możliwość szybkiego awansu w jej szeregach. Jako przedstawiciel do niedawna wyklętego rodu nie miał szans na imperialną karierę. Idąc za głosem serca, tak jak jego przodkowie, został buntownikiem i zdrajcą.

– Twierdzisz, że znajduje się w pobliżu? – Na ustach księcia pojawił się grymas złowróżbnego uśmiechu.

– Pewnie razem ze wspólnikami pilnuje najbliższego wyjścia z Doliny.

– Zatem nie pozwólmy im dłużej czekać.

 

***

 

Kłęby gryzącego dymu buchały całą szerokością wejścia do Doliny. Nieustanny wiatr, wentylujący najbliższe poziomy, zamiast oczyszczonego przez rośliny powietrza tłoczył duszące tumany. Smród spalenizny szybko wypełnił okolicę, z pewnością docierając do Gniazda i wzbudzając wśród mieszkańców niepokój, a może nawet panikę. Kapitan Aston z rosnącym przerażeniem patrzył na dzieło zniszczenia. Stał w grupie wojowników obok wejścia, unikając tumanów dymu porywanych podmuchem w głąb poziomu. W Dolinie kolumny ognia pięły się po platformach ze zbożem, ryk pożaru ciągle się nasilał. Mimo tego nikt nie śpieszył, by gasić szalejący żywioł. Gwardziści zamknęli wszystkie drogi pod pozorem zabezpieczania terenu po naturalnej katastrofie.

– Niedługo wszystko i tak się wyda – ponuro stwierdził Aston, patrząc na ciała zakonników w zbrojach oplecionych pnączami. Gwardziści układali trupy na stos z zamiarem spalenia i zatarcia śladów zbrodni. – Zostałem renegatem, tak jak mój pradziad, boję się, że tak jak on skończę.

– Twój przodek nie miał takiego towarzysza jak ja. – Mroczny kapłan uśmiechnął się szeroko, odsłaniając ostre zęby. Blizny na jego twarzy wykrzywiły się drapieżnie. – Nim cesarscy urzędnicy dojdą, co tu zaszło, rozniecimy świętą wiarę tak jak ten ogień. Gdy prawda trafi do całego narodu, nic nie powstrzyma rewolucji. Nim minie rok, będziesz dowodził wielką armią, a Imperium legnie u twoich stóp. Pierwszy krok wykonany, usunęliśmy dwóch najgroźniejszych przeciwników, bez nich służby śledcze nam nie zagrożą. Ciesz się, kapitanie, dziś poległ największy wróg twego rodu!

Aston zdjął stalowy hełm z pióropuszem i otarł pot z czoła. Słysząc o rodowym wrogu, nie mógł się powstrzymać, by nie spojrzeć na zwalistą sylwetkę stojącą bez ruchu za kapłanem. Sobowtór barona Schlemihla był nieomal identyczny z oryginałem. Nie nosił, co prawda, tak bogatego i pysznego stroju, ale poza tym niewiele się różnił. Mimo wielkiego brzuszyska olbrzym nie był klasycznym, rozlazłym grubasem. Potężne ramiona i bary znamionowały ogromną siłę. Nawet ogoloną głowę pochylał w identyczny sposób, łypiąc groźnie spode łba. Tylko oczy się różniły, nie było w nich żywej iskierki, przeszywającej przenikliwości i inteligencji. Sobowtór patrzył tępo i ponuro, z czystą złością i agresją.

– Przeraża mnie ten potwór – mruknął Aston, reagując na pytający wzrok kapłana. – Nie opowiadałeś jeszcze, skąd go wziąłeś. To mutant operowany przez Inżynierów z Dołu? Cyborg, a może prawdziwy android?

– Nie trafiłeś. – Mężczyzna znów uśmiechnął się w odrażający sposób. – Jego historia jest naprawdę ciekawa. Więziłem prawdziwego Schlemihla prawie rok. Obserwowałem jeńców, co miesiąc likwidując najsłabszego. Wyselekcjonowałem w ten sposób tego, który najmocniej trzymał się życia. Najbardziej podatnego na wpływ, ale najsilniej walczącego o żywność, najbardziej zdeterminowanego i agresywnego. Potem sprowadziłem reprezentantów Genetyków, pozwalając, by Schlemihl z nimi porozmawiał. Niby dzięki ich zabiegom zgodziłem się uwolnić barona. Pod jednym warunkiem: za kilka miesięcy miałem dostać go z powrotem, by złożyć w ofierze. Jeniec przysiągł, że tak się stanie.

Kapitan z ciekawością słuchał opowieści szamana, nie przestając jednak spoglądać na płonącą Doliny. Uspokajała go, co prawda, obecność kilku groźnych wojowników mroku i własnych gwardzistów, ale mimo to w głębi serca dręczył strach. Irracjonalnie wypatrywał zwalistej sylwetki prawdziwego barona, który wyjdzie z ognia, by wymierzyć sprawiedliwość.

– Schlemihl obiecał Genetykom majątek – opowiadał dalej kapłan. – Wszystkie arystokratyczne rodziny od wielu pokoleń z nimi handlują. Układ został więc szybko przypieczętowany. Baron odszedł, oddając im kawałek swego ciała. W ten sposób wyhodowano mojego najwspanialszego wojownika. Tak, mój mały Schlemihl jest klonem. Z prawdziwym kryształowym ostrzem wrośniętym w ciało, zupełnie jak oryginał. Czy nie jestem genialny? Ofiara sama zapłaciła za jego powstanie, oddając klona zamiast siebie. Oczywiście nigdy nie zamierzałem zabijać kopii. Służy mi jako niepokonany rębacz, a w przyszłości jeszcze nie raz go wykorzystam.

Kapłan odwrócił się i poklepał swego pupila po głowie.

– Jedynym mankamentem jest niezbyt wysoka inteligencja, jak to u klonów. Nadrabia za to wiernością i zaangażowaniem. Jest agresywny i okrutny, prawdziwa bestia.

Aston zadrżał i odruchowo chwycił rękojeść miecza. Zdawało mu się, że widzi ludzką sylwetkę w kłębach dymu bez przerwy walącego środkiem tunelu.

– Nie obawiaj się, kapitanie. – Kapłan uważnie spojrzał na oficera. – Twój wróg już z pewnością nie żyje.

– Drażni mnie ten koszmarny pożar – warknął Aston. – Czy koniecznie trzeba było zniszczyć Dolinę? Wychowano mnie w kulcie roślin, trudno mi znieść tak bezsensowną zbrodnię.

– Nie zrobiłbym tego, gdybym nie musiał. Trzeba pokazać Imperium, do czego jesteśmy zdolni. Wiemy, jak korzystać z szybów wentylacyjnych, możemy nimi dotrzeć w każde miejsce Stalowego Świata. Jeśli Admirał nie ulegnie i nie zagwarantuje nam swobody szerzenia prawdziwej wiary, zniszczę kolejne Doliny.

Z ogłuszającym łomotem runęły płonące platformy z plantacjami. Żar stopił metalowe przęsła i część konstrukcji przewróciła się, wzbijając potężne kłęby popiołu i dymu. Prześwit wejścia w całości wypełniły gryzące tumany, które dotarły nawet w osłonięte miejsca korytarza, gdzie stali spiskowcy. Przez czas, w którym potężne podmuchy z wentylatorów oczyszczały powietrze, żaden z wojowników nie pilnował przejścia, krztusząc się i walcząc o oddech.

Obezwładniający lęk wypełnił umysł Astona. Wytrzeszczonymi oczami patrzył w kotłujący się dym, był pewien, że za chwilę wyjdzie z nich Magnus Schlemihl. Bliski paniki kurczowo ściskał rękojeść miecza w oczekiwaniu na wroga. Opanował się, gdy powietrze zaczęło się oczyszczać i w tunelu zrobiło się jaśniej.

Wojownicy ponownie stanęli na stanowiskach wokół wejścia, obserwując płonącą Dolinę. Nikt nie patrzył w górę, pod sklepienie. Czarna sylwetka spadła z chmury dymu bez ostrzeżenia, lądując na tyłach gwardzistów. Ostrzegł ich gardłowy ryk klona, który uniósł Pazur, wskazując intruza. Książę DeLacroix wyglądał inaczej niż zwykle. Jego skulonych ramion nie okrywał powłóczysty płaszcz, znikł też garb rodowego stygmatu, rozkładając się w imponującą broń. Na plecach arystokraty migotały wielkie metalowe skrzydła, zbudowane z setek ruchomych ostrzy zachodzących na siebie niczym wachlarz. Ostrza drgały, wykrzywiając się i falując, jakby były z plastycznej materii. Arystokrata w obu rękach trzymał krótkie miecze, zamachnął się, zadając dwa cięcia jednocześnie. Bryznęła krew z rozpłatanej szyi zaskoczonego gwardzisty, jego kompan uchylił się w ostatniej chwili, o włos unikając losu kolegi.

Nim Aston zdążył wydać jakikolwiek rozkaz, jego ludzie sami przejęli inicjatywę. Wojskowe szkolenie przyniosło rezultaty. Nikt nie wpadł w panikę, w rękach wojowników natychmiast błysnęła broń. W pierś DeLacroix wymierzono kilka miotaczy. Książę w ostatniej chwili odwrócił się do wrogów plecami. Rozległ się metaliczny dźwięk, gdy stalowe bełty serią uderzyły w skrzydła. Odbiły się i, furkocząc, poleciały na wszystkie strony. Jeden z gwardzistów zawył z bólu, trafiony rykoszetem w brzuch.

– Nie strzelać! – ryknął kapitan, gdy igła z gwizdem przemknęła obok jego głowy.

Aston dobył miecza, ruszając w kierunku księcia otaczanego przez żołnierzy. Kapłan skinął głową swoich wojownikom. Do gwardzistów natychmiast dołączyło kilku olbrzymów ubranych w skórzane pancerze. Ludzie mroku wymierzyli w osaczonego arystokratę groty włóczni i czarno oksydowane ostrza zębatych mieczy. DeLacroix zamarł na chwilę, pozwalając, by wrogowie ustawili się w ciasnym szyku.

Niespodziewanie trzech gwardzistów z głuchymi jęknięciami osunęło się na ziemię. Z ich pleców sterczały igły, które przebiły pancerze i weszły głęboko w ciało.

– Z tyłu! Od strony Doliny! – Kapitan wskazał na kłęby dymu buchające korytarzem. – Kapralu, weź sześciu ludzi i za mną, załatwimy tego przeklętego grubasa. Naprzód!

Z czarnych kłębów wynurzyły się dwie postaci. Zarówno baron, jak i Jadwiga mieli twarze osłonięte mokrymi szmatami, choć trochę chroniącymi przed dymem. Oboje zerwali materiał, krztusząc się i kaszląc. Przyboczna cisnęła miotacz z opróżnionym magazynkiem i uniosła miecz. Uśmiechnęła się do nadbiegających gwardzistów, a nawet mrugnęła wyzywająco.

Aston przestał się bać, gdy zobaczył barona. Irracjonalny lęk minął jak ręką odjął, zastąpiony gniewem i nienawiścią. Wreszcie, po tylu latach, mógł własnoręcznie dokonać zemsty za cierpienia i poniżenie całego rodu. Za dwa pokolenia traktowane gorzej niż niewolnicy i za własne życie spędzone na udawaniu i płaszczeniu się przed największym wrogiem. Kapitan uniósł miecz i z rykiem runął na barona.

Magnus też był wściekły. Chciał stanąć twarzą w twarz z przeklętym kapłanem. Bestią, która nawiedzała go w snach, dręczyła i torturowała nawet długie lata po wydostaniu się z niewoli. Baron wiedział, że za wszystkimi zbrodniami stał tajemniczy szaman. Własnoręczny mord na tym potworze oczyściłby umysł arystokraty i wreszcie pozwolił zapomnieć o koszmarze. Widział postać kapłana przez chmury dymu, jego pokrytą bliznami twarz wykrzywioną pogardliwym uśmiechem i lodowaty, przeszywający wzrok. Ruszył ku niemu, zostawiając przybocznej rozprawienie się z gwardzistami. Nic nie było w stanie go powstrzymać. Kapitan Aston, atakujący wściekle, wykrzykujący przekleństwa i złorzeczący, nie zwrócił uwagi Magnusa.

Oficer zamachnął się i zadał mordercze cięcie znad głowy. Baron niecierpliwym ruchem mocno odbił ostrze wroga, jakby odganiał natrętnego insekta. Kryształowy Pazur gładko przeciął hartowaną stal imperialnego miecza. Kapitan z przerażeniem spojrzał na rękojeść z kawałkiem metalu odciętym zaraz za jelcem. Magnus nawet nie zwolnił kroku, prawą ręką trzasnął Astona w szczękę, posyłając go na ziemię.

W tym czasie Jadwiga odpierała jednoczesny atak sześciu wyszkolonych gwardzistów. Żołnierze służący na granicy Imperium byli zaprawionymi w boju weteranami. Nie bali się przerażającej wojowniczki, runęli na nią bez wahania. Dziewczyna parowała precyzyjne pchnięcia, wirując z oszałamiającą szybkością. Atak żołnierzy był doskonale zgrany, nie miała szans, by samej zaatakować. Mogła tylko rozpaczliwie się bronić, odwlekając nieuchronną klęskę. Walka nie trwała długo. Jeden z mieczy zagłębił się w symbiotycznym pancerzu przybocznej. Bryznęła czarna krew. Ku zdumieniu gwardzisty, który zadał cios, ostrze ugrzęzło w twardych mięśniach żywej zbroi. Tkanka natychmiast otoczyła metal, blokując go w ranie. Jadwiga tylko na to czekała. Błyskawiczne cięła gwardzistę po gardle. Atakujący stracili na chwilę rytm, gdy jeden z nich z charkotem osunął się na ziemię. Dziewczyna zaatakowała wściekle krótkim wypadem, przewracając kolejnego wroga. Żołnierz zawył, próbując zatamować krwotok z rozpłatanej tętnicy udowej.

Kawałek dalej książę walczył z kilkunastoma wojownikami, którzy starali się zakłuć go włóczniami. Odbijał pchnięcia, robiąc młynek dwoma mieczami. Stał w miejscu, na szeroko rozstawionych nogach, a jego stalowe skrzydła łopotały z chrzęstem, chroniąc plecy. Nagle poderwał się w powietrze. Leciał niepewnie, niczym ciężki trzmiel, a metalowy stygmat łopotał szaleńczo. Uniósł się na wysokość kilku metrów, ścigany wściekłymi wyzwiskami żołnierzy. Niespodziewanie runął w dół wprost w największe skupisko gwardzistów. Zakotłowało się. DeLacroix przeleciał przez grupę żołnierzy, kosząc ich skrzydłami, które okazały się być straszną bronią. Przemknął niczym anioł śmierci, cały zbryzgany posoką wrogów. Natychmiast zawrócił, lecąc w kierunku kolejnych żołnierzy.

Magnus nieomal dotarł do kapłana, ale drogę zastąpił mu własny sobowtór. Baron spojrzał uważnie w oczy swojej kopii i wzdrygnął się z obrzydzeniem. Klon uśmiechnął się paskudnie i zamachnął Pazurem. Rycerz odpowiedział identycznym cięciem, wkładając w nie wszystkie siły. Kryształowe ostrza zderzyły się z ogromną mocą. Powietrze przeszył niezwykle wysoki zgrzyt, który zmroził krew w żyłach wszystkich obecnych w korytarzu. Magnus zacisnął zęby, lekceważąc wstrząs, który prawie zwichnął mu ramię, i zadał błyskawiczne cięcie, mierząc nisko. Rozdwojone ostrze dotarło do celu i rozpłatało brzuch klona. Na jego twarzy ból walczył z zaskoczeniem. Sobowtór opuścił miecz, patrząc na wypływające wnętrzności. Magnus minął go, skacząc za uciekającym kapłanem. Przywódca spisku biegł w dół korytarza, chcąc zniknąć w którymś z odgałęzień. Baron wyszarpnął zza pasa sztylet i cisnął nim we wroga. Ostrze wbiło się w plecy kapłana aż po rękojeść. Trafiony przebiegł jeszcze dwa kroki i runął bezwładnie. Gdy baron do niego dobiegł, szaman już nie żył.

Magnus stał chwilę nad zabitym, napawając się widokiem twarzy swojej ofiary, wykrzywionej w grymasie strachu. Gdy odwrócił się, chcąc pomóc Jadwidze, z zaskoczeniem zauważył, że bitwa dobiega już końca. Wojowniczka wyciągała ostrze z brzucha ostatniego z atakujących ją gwardzistów. Pozostali leżeli martwi u jej stóp. DeLacroix natomiast pędził za uciekającymi w popłochu niedobitkami.

Baron podszedł do siedzącego na ziemi kapitana Astona. Oficer z przerażeniem patrzył na krwawą jatkę, jaką urządzili dwaj arystokraci. Nie bał się ani nie pałał nienawiścią. Czuł rezygnację i ulgę.

– Grimie Aston, jesteś aresztowany za udział w spisku wymierzonym w Imperium i Admirała. Popełniłeś najcięższą zbrodnię. Od tej chwili nie przysługują ci prawa oficera i szlachcica – powiedział Magnus powoli. – W podobnych okolicznościach mój przodek aresztował twego pradziada. Historia lubi się powtarzać.

 

***

 

Na pogorzelisku panował mrok rozjaśniany w kilku miejscach dopalającymi się zgliszczami. Wszystkie kule energetyczne uległy zniszczeniu, ciemność wdarła się w święte miejsce zbrukane mordem i ogniem. Sadza pokryła czernią ściany i sklepienie Doliny. Z zawalonych platform plantacji sterczały kikuty stopionych stelaży. Na teren wkroczyli już zakonnicy w zbrojach oplecionych pnączami, ale póki co bezradnie krążyli po rumowisku, oglądając zniszczenia.

Magnus stał razem z księciem przy wejściu do Doliny. Marzył, by wrócić do Gniazda, odpocząć i napić się zimnej wódki, ale DeLacroix wymyślił coś innego. Zażądał, żeby baron, jako Inspektor Wykonawczy, towarzyszył mu w trakcie doraźnego sądzenia jeńców. Obaj mieli prawo wydawać wyroki w imieniu Admirała, szczególnie w sytuacjach takich jak obecna.

Do ich stóp zbrojni rzucali wziętych do niewoli gwardzistów, podejrzanych o uczestnictwo w spisku. Książę sądził każdego z osobna. Stał nad leżącym jeńcem i wygłaszał krótką mowę. Odczytywał imię skazańca, pozbawiał go wojskowego stopnia i obywatelstwa Imperium. Potem wydawał wyrok. Baron stał obok, przyglądając się biernie całemu przedstawieniu i swoją obecnością dodatkowo uprawomocniając sąd. Werdykt wykonywano natychmiast, ścinając gwardzistów przy wejściu do Doliny. Tak, by przed śmiercią musieli popatrzeć na zniszczenie, którego byli sprawcami. Czekający na swoją kolej, zachowywali się spokojnie, z godnością przyjmując los. Przystępując do buntu, liczyli się z możliwością takiego obrotu spraw.

Ostatni z gwardzistów położył głowę na pieńku po dwóch godzinach krwawych sądów. Nie był to jednak koniec. Pod nogi dwóch rycerzy rzucano teraz związanych wojowników Mrocznego Królestwa. Tym razem książę osądził wszystkich naraz. Dziesięciu jeńców skazał na nabicie na pal i powolną agonię pośród zgliszczy zrujnowanej Doliny.

– Nie będziesz ich szczegółowo przesłuchiwał, panie? – spytał Magnus, gdy wreszcie ofiary zaciągnięto w głąb Doliny.

– Wiem już wszystko, co konieczne, baronie – krótko stwierdził książę. Znów zapadła cisza i Schlemihl z rezygnacją pomyślał, że będzie musiał oglądać wymierzanie sprawiedliwości do samego końca. Po dłuższej przerwie DeLacroix odezwał się niespodziewanie. – Zaraza zwana kultem Pędzących Wśród Gwiazd przyszła z Królestwa Mroku. Nie pozostaje nam nic innego, jak zorganizować wielką wyprawę i wypalić ognisko bluźnierstw do cna. Wcześniej trzeba oczywiście wyłapać wszystkich obywateli Imperium, którzy zbłądzili i uwierzyli w herezję.

– Ten kult stanowi aż tak wielkie zagrożenie?

– Podważa istnienie Najwyższego jako stworzyciela Stalowego Świata – poważnie stwierdził książę. – Pan zbudował go i oddał nam w posiadanie, ochronił w ten sposób ludzkość przed straszliwą katastrofą, w której umarł pierwszy Świat. Od tamtej pory Stalowy Dar jest naszym schronieniem i największym skarbem. Najwyższy uczynił swoim namiestnikiem Pierwszego Admirała, przodka miłościwie nam panującego. Podyktował mu prawa i oddał pod swe władanie cały Świat.

DeLacroix mówił coraz głośniej, przybierając mentorski ton.

– Heretycy twierdzą, że Najwyższy nigdy nie istniał, a Stalowy Świat zbudowali ludzie. Głoszą, że jest ogromną maszyną, a właściwie pojazdem mknącym przez pustkę, w której świecą Gwiazdy. Wokół każdej z nich znajdują się wielkie Światy powstałe naturalnie i czekające na wzięcie w posiadanie. Każdy z nich jest rajem, pełnym roślin, żywności i powietrza.

– Bzdury – parsknął baron. – Stalowy Świat jest zbyt ogromny, by mogli stworzyć go ludzie. Do tego pędzi przez pustkę? A co wprawia go w ruch? Te herezje są zwyczajnie głupie, nie rozumiem, dlaczego tak się ich obawiasz, książę.

– Dlatego, że podważają sens istnienia Imperium. Negują cel i świętą misję, jaką ma do spełnienia Admirał i kościół – warknął DeLacroix. – Poza tym ludzie mroku znają dostęp do Szybu i magicznych wind. Głoszą, że mają dowody. Zapraszają neofitów na pielgrzymki do serca Stalowego Świata, gdzie niby jest jego napęd, i na powierzchnię, skąd widać pustkę i Gwiazdy. Każdy, kto odbył taką wędrówkę, staje się fanatycznym wyznawcą. Przesłuchiwałem już niejednego. Oni wszyscy święcie wierzą w bluźnierstwo.

– Twierdzisz, panie, że herezja może być prawdą?

Książę spojrzał na barona przenikliwym wzrokiem.

– To my mamy wyłączność na prawdę, Magnusie Schlemihl. Chyba rozumiesz, że od tego zależą losy Imperium? – Arystokrata niespodziewanie wyciągnął rękę do barona. – Mówię ci to wszystko dlatego, bo dziś udowodniłeś, że jesteś lojalnym obywatelem i rycerzem, na którym mogę polegać. Od tej chwili traktuję cię jak sojusznika. Będziesz razem ze mną zwalczał herezję, potem, w imieniu Admirała, poprowadzimy kolejną krucjatę do Królestwa Mroku. Chcę, byś został moją prawą ręką, towarzyszem broni i przyjacielem. Przypieczętujmy przymierze, bracie.

Magnus zamarł na kilka uderzeń serca, a potem uścisnął wyciągniętą dłoń. Stał jakiś czas, całkiem oszołomiony tym, co usłyszał i czego był świadkiem. Nie zauważył nawet, jak książę odszedł ze świtą zbrojnych w głąb Doliny. Oprzytomniał, dopiero gdy obok stanęła Jadwiga.

– Skończyliście wreszcie? – spytała wesoło. – Mam ochotę zrzucić ten cholerny pancerz, umyć się, a potem iść na wódkę i zalać się w trupa. Wracamy do Gniazda? Sprawa zakończona?

– Obawiam się, że dopiero ją zaczęliśmy – westchnął Magnus.

 


< 18 >