Fahrenheit nr 59 - czerwiec-lipiec 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Zakużona Planeta

<|<strona 21>|>

Pokonkursowa Zakużona Planeta (1)

 

 

Tym razem Zakużona Planeta z innej galaktyki niż zwykle. Prezentujemy bowiem dwa teksty, które nadesłano na konkursy – Fantastyczna miłość: „Paulina w Dzielnicy Czerwonych Latarni” i Fantastyczna zagadka: „Paulina w Dzielnicy Czerwonych Latarni”(jak widać są jeszcze autorzy piszący dzieła uniwersalne) oraz „Ty i te twoje... nogi”.

Biorąc pod uwagę, w którym dziale Fahrenheita opowiadania są publikowanie, nie trzeba chyba dodawać, że zostały odrzucone.

Teksty nie zostały opatrzone komentarzami redakcyjnych mend, ponieważ zamieszczamy je w konsekwencji wsłuchiwania się w głos ludu, czyli użytkowników Forum Fahrenheita, którzy zmaganiom konkursowym od początku z dużym zaangażowaniem kibicowali, zagrzewali do walki, podnosili na duchu i motywowali wszelkimi metodami. Coś im się chyba za to należy. A że część autorów wyraziła zgodę, to czemu nie?

 

Dorota Pacyńska

PS: zachowaliśmy oryginalną pisownię i interpunkcję.

 

 

 

 

Maniek

 

Paulina w Dzielnicy Czerwonych Latarni

 

Kobietę o blond włosach obudził wibrujący telefon komórkowy ukryty w ciepłej poduszce, na której miała położoną głowę. Przez zaspane, niebieskie oczy zdołała go wyszperać i odebrać.

– Tak? – powiedziała sennym głosem do słuchawki.

– Detektyw Paulina?

– Nie! Święty Mikołaj – odrzekła nerwowo, siadając na skraju hotelowego łóżka. – Hapsio nie denerwuj mnie...

Mężczyzna zaśmiał się do słuchawki.

– Mamy kolejną zagadkę do rozwiązania.

W jednej chwili Paulina rzuciła się na łóżko ze skwarzoną miną. Przez moment nie odzywała się do swojego partnera, jedynie głośno wzdychała.

– Paula, stało się coś? Odezwij się...

– A co mi się miało przytrafić? Wczorajsza akcja skończyła się o dziesiątej wieczorem. Wynajęłam pokój w hotelu z myślą, że się w końcu wyśpię. Teraz jest zaledwie szósta rano.

– Tak zawsze było, jest i będzie, ponieważ taką pracę wykonujemy. Już nie narzekaj tyle, tylko przyjeżdżaj do Dzielnicy Czerwonych Latarni.

– Nawet nie mam czasu na życie osobiste tylko praca, praca, praca...

Ponownie przerwał jej głośny śmiech kolegi, co ją zdenerwowało jak nic innego, nawet myśl o konieczności prowadzenia śledztwa od szóstej rano. Przerwała połączenie. Rzuciła telefon w grubą pościel, po czym udała się do zawrotnie białej łazienki. Paulina nie potrzebowała dużo czasu na poranne zabiegi, gdyż nie należała do tych kobiet, które poświęcają czas na upiększanie swojego ciała. Należała do oddziału, w którym była jedyną przedstawicielką płci pięknej, choć koledzy nie uważali jej za kobietę z krwi i kości, traktowali ją jak niedołężnego kolegę, do tego często była obiektem ich żartów.

Wyszła z hotelu „Rumia” piętnaście po szóstej. Dopiero niebo się rozjaśniało a ulice były stosunkowo puste. Przeszła dwie przecznice dalej na postój taksówek, gdyż jej samochód służbowy ucierpiał trochę we wczorajszej akcji. Na jej szczęście, na postoju stał ostatni pojazd. Kiedy powiedziała gdzie chce, aby gburowaty, zaspany kierowca zawiózł ją do Dzielnicy Czerwonych Dzielnic, zrobił on dziwną minę, pogwizdując głupkowato. Tak naprawdę to przedmieścia miasta Zagórzanka, lecz tam właśnie było wiele klubów i domów publicznych z możliwością wynajmu kobiet i mężczyzn do towarzystwa z każdej narodowości świata. To miejsce było centrum Europy z tej dziedziny luźnej rozrywki oraz przysparzał polskiej policji wiele problemów. Często Paulina wraz z Hapsem interweniowali tutaj, poznając ten biznes od podszewki a przy okazji zaznajamiając się z topografią owego miejsca. Paulina, wielokrotnie widziała, że ci ludzie zarabiający sprzedawaniem swojego ciała są wymęczeni i z chęcią by uciekli, ale ten najstarszy zawód świata utrzymywał ich przy życiu, bo w Polsce ciężko było o jakąkolwiek pracę. Z pewnością może stwierdzić o większym załamaniu u mężczyzn niż u kobiet, co ją zdziwiło. Kiedyś słyszało się tylko o prostytutkach płci żeńskiej, teraz na skrzyżowaniach można spotkać zdesperowanych mężczyzn w kusych strojach.

Paula często próbowała odgadnąć, czym kierują się ci ludzie, że postanawiają to wykonywać. Ona wolałaby umrzeć niż tak się poniżać i to tylko dla pieniędzy, które rządzą współczesnym światem.

Z zamyślenia wyrwało ją mocne zahamowanie taksówki; zorientowała się, że znajduje się już na miejscu, miejscu opanowanym przez szatana. Gdy płaciła za przejazd, taksówkarz życzył jej miłej zabawy i harców do białego rana. Paulina nic nie odpowiedziała, tylko żwawym krokiem odeszła od samochodu. „Świetny początek cholernego dnia”, pomyślała.

– Paula, gdzie ty jesteś?

– Jestem na miejscu. Właśnie miałam do ciebie dzwonić, bo nie jestem wróżką i nie wiem, gdzie teraz jesteście.

– Cały czas nerwowa? Chodź pod „Bar rozkoszy”.

Hapsio nic już jej nie musiał więcej mówić. Doskonale wiedziała, gdzie ma się udać, ponieważ „Bar Rozkoszy” był jednym z najbardziej ekskluzywnych miejsc Dzielnicy Czerwonych Latarni. Wiele gwiazd polskich i zagranicznych lubiło się tu pobawić i zdradzać swoich partnerów, poić, rozluźnić się. Sama Paulina interweniowała w złapaniu popularnego aktora światowego formatu, przez co stała na świeczniku wielu brukowców – jej twarz była rozpoznawalna przez każdego, nawet zaproponowali jej rolę w polskiej telenoweli, lecz ona nic o tym nie chciała słyszeć. Koledzy namawiali ją, żeby porzuciła swoją okrutną profesje i zaczęła zarabiać grube pieniądze.

– Nie dość, że jesteś detektywem to musisz wykonywać pracę zwykłych policjantów, bo większość uciekła za granicę. Teraz masz możliwość o wiele lżejszej pracy – mówili, co jakiś czas i do tej pory jej to wypominają.

Już z daleka widziała zbiorowisko ludzi różnego pokroju przed wejściem do baru. Paula przecisnęła się przez tłum do drzwi wejściowych, po czym weszła do środka, gdzie czekał na nią jej oddział, wraz z jej partnerem i zarazem zastępcą, Hapsem.

– Jesteś w końcu – rzekł spokojnym głosem jeden z policjantów.

– Jestem, jestem. Aż tak za mną tęskniliście? – zażartowała, choć inni nadal mieli minę jakby zobaczyli ducha. – Coś się stało strasznego? – dodała po chwili.

Mężczyźni w mundurach patrzyli na nią dziwnym wzrokiem, nadal nic nie mówiąc. Po raz pierwszy widziała ich w takim stanie, nawet po trudnych akcjach kipiało od nich entuzjazmem.

– Nie wiem, co jest grane, ale zaczynam się bać. Gdzie jest Haps? – rozejrzała się po salonie rozpusty, lecz nigdzie go nie dostrzegła. W pewnym momencie poczuła na sobie ciężką dłoń, przestraszyła się jak nigdy, a okazało się, że to tylko właśnie Hapsio. – Mógłbyś mnie nie straszyć... – żachnęła się.

Oboje ruszyli w kierunku kręconych schodów, przystrojonych tandetnym, różowym dywanikiem, które przeniosły ich na pierwsze piętro do ostatniego pokoju na korytarzu. Prześlizgnęli się pod taśma policyjną. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie, jakby nic się tam nie stało. Haps wskazał palcem zwiniętą, bordową firanę. Paulina podeszła odważnie do tego miejsca, lecz szybko odskoczyła do tyłu, prawie przewracając się przez własne stopy. Ujrzała kobietę ( a raczej to, co z niej zostało) skrępowaną w grubą firanę o okropnym kolorze. Twarz ofiary pozbawiona była lewego oka, z którego teraz, co jakiś czas wynurzała się mała, zielona, dająca kontrast całemu pomieszczeniu, jaszczurka. Za sprawą tego zwierzęcia, policzki i szpiczasty nos byłej, zapewne urodziwej prostytutki za życia, zostały pogryzione oraz przystrojone w potok zaschniętej krwi.

Po odwinięciu, przez odważnych funkcjonariuszy, kobiety ze szpon firany, okazało się, ze to nie koniec okropności, jakimi ta zbrodnia się odznaczała. Ręce zostały obdarte ze skóry do wysokości łokci a zgrabne nogi świeciły białymi kośćmi od kolan po sam czubek palców. Robaki zaczęły ucztę – wgryzały się w pozostałe miejsca, gdzie na ciele pozostało mięso ludzkie. Sylikony pękły rozlewając się po klatce piersiowej, przy okazji zatapiając parę obrzydliwych przedstawicieli robactwa.

Teraz detektyw, a zarazem policjant, Paulina zrozumiała co tak wstrząsnęło chłopakami. Nigdy wcześniej nie widziała takiej zbrodni, wykonanej z precyzją, wielkim okrucieństwem, pozbawionej jakiegokolwiek człowieczeństwa. Wielokrotnie badała sprawy morderstw i co za tym idzie, oglądała zwłoki ofiar, choć w większości wyglądały tak jakby spały.

Musiała się wziąć w garść, aby jej grupa zaczęła normalnie funkcjonować i zabrać się w końcu do pracy. Zawołała dwóch policjantów, żeby zabezpieczyli teren i wszystkie możliwe dowody. Sama zeszła na dół w poszukiwaniu właściciela baru, w celu jego przesłuchaniu. Podeszła do baru i już czekał na nią wąsaty, przysadzisty, ciemny mężczyzna, wyglądający jak prawdziwy alfons. Widać było po nim zdenerwowanie i głęboką rozpacz.

– Pan jest właścicielem tego „ustronnego” miejsca? – zapytała, siadając naprzeciwko mężczyzny.

– Tak... Nazywam się Adrian Lopez – przedstawił się, nie patrząc się na Pauline.

– Co, pan robił wczoraj w godzinach nocnych? – zaczęła od standardowego pytania. Uwielbiała je zadawać, bo kochała patrzeć jak często przesłuchani kręcą i kłamią, aż sami nie wiedzą, co jest prawdą a co nie.

– Ale chyba nie jestem podejrzany o jej morderstwo?

– Ja tu zadaje pytanie a nie wy. Proszę o odpowiedź na moje pierwsze pytanie.

Przesłuchiwany otarł spocone czoło chusteczką kilka krotnego użytku, wyciągniętą ze spodni garniturowych.

– Do godziny czwartej w nocy dyżurowałem w swoim gabinecie na dole. Przed piątą zamknąłem lokal i udałem się do hotelu „Rumia”, gdzie spędziłem noc. Ja naprawdę nie wiem, co tutaj się stało, nie jestem w nic wplątany, aby mi zabijano prostytutki... Jestem niewinny! – desperacko i nerwowo próbował się wytłumaczyć twardej pani detektyw. Ponownie otarł mokre czoło, po czym wziął głęboki haust zimnej, mineralnej wody z domieszką cytryny.

– Nie musi pan odgrywać niewiniątka przede mną. Jestem kobietą, ale inną niż wszystkie – uśmiechnęła się szyderczo, ukazując swoje szpiczaste, białe zęby.

– Właśnie w tym jest problem. Ona nie jest kobietą normalną – wtrącił się Haps, kiedy niepostrzeżenie przysłuchiwał się rozmowie.

Paula zacisnęła mocno zęby i nie zripostowała wypowiedzi jej partnera, jak zwykle wypowiedzi żarliwej i żartobliwej. Popatrzyła na niego ostrym wzrokiem, co dało do zrozumienia Hapsowi, że się z nim później rozliczy.

– Jak ofiara miała na imię? Skąd pochodziła? Od jakiego czasu była na usługach tego interesu?

– Nazywała się Bartoszka Szemięczko, a pochodziła z Ukrainy. Nie wiem dokładnie, ale wydaje mi się, że pracowała u mnie prawie rok a może więcej. Była jedną z pracownic, która zapewniała nam wyższe obroty i dochody, miała świetną reputacje u koleżanek i kolegów oraz u klientów.

– No, no. Widzę, że serwowaliście nawet dziewczyny z innych krajów. Może doszukamy się nielegalnego handlowania kobietami i mężczyznami na wynajęcie – rzekł Haps z dużą ironią w głosie. Jego specjalnością były żarty w dziwnym stylu, często sarkastyczne, jak i wplatał je w przesłuchania, żeby zestresować przesłuchiwanego. Ponownie podniósł ciśnienie swojej partnerce, która nie mogła w spokoju pracować, a on jej tylko (i jak zwykle) przeszkadzał, przy tym nie biorąc się do poważnej roboty.

Paulina zakończyła nie kompletne przesłuchanie z powodu Hapsia, wokół którego latały skowronki szczęścia. Adrian Lopez stanął ponownie za barem, gdzie rozmawiał przez telefon komórkowy, bardzo nerwowo i dość głośno, choć widać było, że starał się żeby był jak najmniej słyszalny. Nałożył na siebie lekką kurtkę i wyszedł z baru, będąc roztrzęsionym oraz oblanym potem. Paula nie zwracała na nikogo uwagi. Jej największym marzeniem było ponowne zanurzenie się w pościeli i przespanie całego, feralnego, pracowitego dnia. Choć zdążyła wypić kawę w hotelu, nie poczuła, aby ona ją wspomogła, zregenerowała. Zleciła wykonanie jakichkolwiek postępowań na miejscu zbrodni, żeby być w posiadaniu dowodów rzeczowych mogące zaprowadzić do sprawcy tego okrutnego czynu.

Skierowała się w kierunku pobliskiego postoju taksówek, który byłby jej przepustką do spokoju i upragnionego odpoczynku. W chwili, kiedy zorientowała się, że każdy pojazd jest na mieście, zawołał ją Haps, biegnący do niej na swoich długich nogach.

– Może cię podwiozę? – zaproponował dziarsko.

– Nie trzeba, poradzę sobie – odparła po chwili, kiedy zmierzwiła go swoim wzrokiem.

Haps odsapnął lekko. Paula zaczęła iść przed siebie główną drogą w kierunku hotelu „Rumia” a on dotrzymywał jej kroku.

– Przepraszam cię bardzo, Paulina, moja ty najlepsza partnerko – ponownie usiłował ugiąć ją, choć widział, że jest niedobrze. – Dziś po prostu mam dobry humor i chciałem innych nim zarazić – zaśmiał się lekko, lecz przestał jak tylko Paula otworzyła usta, z których poleciała lawina słów.

– W przeciwieństwie do ciebie inni mają dziś nie najlepszy nastrój do żartów a zwłaszcza trywialnych, czyli takich jak twoje. Nawet nie dajesz mi pracować w spokoju a akurat dzisiejsza sprawa jest ważna i dziwna. Jeżeli zbudziłeś mnie tak wcześnie rano to, chociaż mogłeś dać mi spokój i zająć się robotą lub, na przykład, pomóc mi.

– Jeszcze raz cię najmocniej przepraszam.

– Nawet poważnie nie możesz podejść do przeprosin – stwierdziła dobitnie.

– Mam nadzieję, że zdarzę zmądrzeć, wydorośleć...

– Już to gdzieś kiedyś słyszałam – przerwała Hapsowi w jego bajkach, które słyszała wielokrotnie, sama lekko się zaśmiała.

– ...bo zostanę ojcem – dokończył w końcu, co chciał powiedzieć już od rozpoczęcia porannej pracy.

Paulina stanęła jak wryta, szczęka jej opadła a oczy o niemal wyleciały jej z orbit. Wzięła głęboki haust świeżego powietrza i wybuchnęła śmiechem, jakiego nikt nie słyszał. Nie myślała, że tak szybko jej nastrój podniesie się do maksimum. Natomiast jej partner nadal był poważny od nie pamiętnych czasów, sama nie wiedziała czy go kiedyś w takim stanie widziała. Uspokoiła się, po czym położyła mu swoja dłoń na ramię i cieniutkim głosikiem zapytała:

– Co ci się stało? Ten żart akurat ci się udał, wręcz jest on żartem miesiąca, jak nie roku.

– Może kiedyś uda mi się w końcu rozbawić twoją osobę, lecz nie tym razem. Magdalena jest ze mną w trzecim miesiącu ciąży. Również nie wierzę w to, iż zostanę ojcem.

– To życzę ci, aby twoje marzenie o pozyskaniu mądrości, dojrzałości spełniły się... – przerwała, gdy nadal widziała przed sobą oblicze nowe, niespotykane oblicze Hapsa. – ...no i oczywiście dziecka – dokończyła, przytulając się do przyszłego ojca. – Trzeba było od razu powiedzieć a nie bawić się w aktora, co ci naprawdę wyszło – zaśmiała się. Paula zapominając o przykrościach i głupich tekstach Hapsia wsiadła razem z nim do jego samochodu służbowego widząc zapełniony już postój taksówek.

Euforia szczęścia Hapsa przeniosła się na Paulę. Nigdy by nie podejrzewałaby, że tak szybko chce się ustatkować. Wielokrotnie widziała jak nic dla niego nie jest ważne, uważała go za dziecko w ciele dorosłego, choć z czystym sumieniem może stwierdzić, iż od pewnego czasu zaszły w nim pewne zmiany charakterologiczne. Pod czas jazdy to przemieniony w mężczyznę mówił wiele – o swoich planach na przyszłość, o przyszłej żonie i dziecku, swoich postanowieniach. Na zapytanie , kiedy Paula może ją poznać, on nie odpowiedział.

 

W tym samym czasie do hotelu „Rumia” dojechał Adrian Lopez. Nadal zdezorientowany i zdenerwowany z zaistniałej sytuacji wszedł do windy, w której czuł się klaustrofobicznie, a jazda dłużyła mu się w nieskończoność. Odnalazł apartament numer 312 umiejscowiony na końcu długiego, dobrze mu znanego korytarza. W środku apartamentu zastał roztrzęsioną żonę, Magdę, siedzącą na skraju hotelowego łoża. Adrian podszedł do niej, przysiadł się i objął ją w swoje ramiona, bez słowa, tak po prostu. To ona go wezwała, aby przyjechał do niej, gdy tylko dowiedziała się o jego problemach.

– Nie wiem, co powiedzieć, kochanie. Jedyne, co mi pozostaje to słowo przepraszam, bo innego sposobu nie znam – tłumaczył się, nadal mając swoją żonę w objęciach, która tylko na niego patrzyła.

– Ja też cię przepraszam.

– Ty nie masz mnie, za co przepraszać – oburzył się, wstając w kierunku łazienki. – Ja dałem ci taki los, że masz męża, który handluje kobietami i często wpada w kłopoty, choć ta sprawa na pewno szybko nie ucichnie. Musimy coś zrobić i nie...

– Wiem, że tego nie zrobiłeś, misiu. I jeśli chodzi o to następne pytanie, które zapewne chcesz zadać to już ci odpowiadam: kocham cię nadal i zawsze będę, bez zwracania uwagi na wszystko i na wszystkich dookoła.

Chciał ją namiętnie pocałować, odwdzięczyć się za dopiero usłyszane słowa i pochlebstwa ze strony jego wieloletniej żony, lecz jego telefon komórkowy zaczął dzwonić. Odebrał, odstawił szklankę whisky i wyszedł bez słowa z pokoju Magdy.

– Nie dziwie się, że obcokrajowcy kochają polskie kobiety, bo tylko one są najpiękniejsze i najmądrzejsze na świecie – usłyszała szorstki, donośny głos za swoimi plecami, należący do mężczyzny, który wyszedł do Magdy z drugiego pokoju apartamentu.

Ona nic nie odpowiedziała.

 

– Tak, zrozumiałam. Zaraz będziemy – powiedziała Paula do swojego telefonu komórkowego. Jej zły humor powrócił niczym ptaki przylatujące z powrotem z ciepłych krajów.

– Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany Haps, widząc kwaśną minę partnerki domyślił się, że to nic dobrego.

– Kolejne morderstwo, lecz tym razem w hotelu „Rumia”, w którym dziś nocowałam.

Paulina przyspieszyła. Nie mogła w to uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę; okrutne morderstwo, niczym z filmu, wczesna pobudka oraz kolejna robota do wykonania, zero chwili dla siebie, jakiegokolwiek odpoczynku.

Na miejscu byli pięć minut po telefonie a największe kłopoty już stały pod budynkiem, a mianowicie wścibscy dziennikarze. Widząc parę partnerów zaczęli oni robić im zdjęcia oraz zadawać kilka pytań na raz. Z wielką trudnością zdołali przedrzeć się przez tłum reporterów, zachodząc sobie w głowę, jak to możliwe, że te hieny tak szybko dowiedziały się o sprawie.

– Z czym tym razem mamy do czynienia? – rzucił Hapsio pytanie do jednego z funkcjonariuszy.

– Ten sam sposób zabicia ofiary, co trzydzieści minut temu w „Barze Rozkosz”. Jaszczurka w lewym oku i do tego pozbawienie skóry i mięsni podobnie jak w przypadku Bartoszki. Już szukamy odcisków palców.

– Dzięki, Miłosz. Chyba nie chcesz tego powtórnie oglądać, mam rację?

– Raczej tak. Idź to załatw a ja poszukam tutaj czegoś innego – odrzekła Paula Hapsowi, który później udał się na miejsce zbrodni, do pokoju sto jedenaście. – Mogę rozmawiać z dyrektorem hotelu? – zapytała się recepcjonistki.

Przysiadła na pobliskim fotelu ze skóry. Hotel należał do tych ekskluzywnych, więc często znajdowała się tu śmietanka społeczeństwa. Przyciągało wszystkich do tego miejsca z wielu powodów, takich jak na przykład świetne jedzenie, wykwintna obsługa, świetnie urządzone pokoje i nie tylko. Paulina wybrała to miejsce, ponieważ stwierdziła, że raz w życiu może pozwolić sobie na całkowity luksus, choć zapłaciła za pokój dużą sumę to w pełni nie wykorzystała go.

– Hmm...znowu pan – zdziwiła się na widok dyrektora hotelu. – Widzę, że na brak środków do życia pan nie cierpi.

– Z całym szacunkiem pani komisarz, ale możemy przejść do rzeczy.

– Tak, jak najbardziej. Gdzie możemy spokojnie porozmawiać?

– U mnie w gabinecie na końcu tego korytarza.

Udała się za mężczyzną w kierunku jego biura. Spodziewała się czegoś bardziej wykwintnego a nie prostych mebli, starodawnego dywanu, panowała tam prostota biorąc pod uwagę całą resztę gościnną dla klientów.

– Tak, więc, panie Lopez. Co za zbieg okoliczności, wręcz nie prawdopodobne – zaśmiała się lekko do swojego rozmówcy, który nie był w nastroju do żartów. – Kiedy pan wyszedł ze swojego baru, to udał się pan tutaj do hotelu?

– Jak najbardziej. Żona zadzwoniła do mnie, kiedy dowiedziała się o zajściu w „Barze Rozkosz”. Później zszedłem do pokoju sto jedenaście, gdzie znalazłem ciało.

– Czy znał, panie Lopez, ofiarę?

– Podobnie jak w przypadku pierwszego morderstwa była to prostytutka pracująca u mnie. Jaka była jej godność? Nie mogę sobie przypomnieć...hmmm...Joanna Kowalska, tak, na pewno tak – przypomniał sobie w końcu. Ponownie zaczął się intensywnie pocić, jak na pierwszym przesłuchaniu, niespełna godzinę temu.

Adrian zapiął swoją kremową marynarkę, kiedy zauważył na sobie świdrujący wzrok Pauliny, która zauważyła to, czego najbardziej się obawiał, że się stanie. Chciał jak najszybciej skończyć przesłuchanie i uciekać wraz z rodziną jak najdalej stąd, od problemów i wszystkich podejrzeń, bez podstawnych jak uważał.

– Jest jeszcze żona w hotelu? Chciałabym z nią porozmawiać o przebiegu wydarzeń z jej punktu widzenia.

– Tak, raczej powinna być – odrzekł, wyrywając się z zamyślenia.

Paulina wyszła z gabinetu Lopeza, przed którym czekał Haps. Zleciła mu odnalezienie żony właściciela hotelu, po czym wróciła do pomieszczenia. Zastała Adriana w łazience pod czas szybkiego zmieniania białej koszuli. Ona udała, że tego nie widziała, usiadła na krześle, czekając na niego, który wyszedł z ręcznikiem, udając, że przemywał twarz. Mamy go – pomyślała gorączkowo pani komisarz, pani policjant oraz pani detektyw w jednej osobie.

– Co było powodem opuszczenia apartamentu żony? – zadała mało istotne pytanie, aby przedłużyć przesłuchanie a przy okazji zwiększyć nerwy i niepewność alfonsa.

– Zszedłem na dół, ponieważ dostałem wezwanie na rozmowę z dostawcami. Dzieje się tak, co miesiąc, żeby zbliżyć się z moimi pracownikami do bardziej partnerskich kontaktów. Wszedłem do środka pokoju sto jedenaście, gdzie usiadłem przy zastawionym stole, czekając na pierwszych gości i moją uwagę zwrócił brak dywanu na podłodze. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nic szczególnego nie zauważyłem, więc z powrotem usiadłem przy stole, pod którym leżała ofiara, przypadkiem położyłem na nią nogi, kiedy rozprostowałem je – tłumaczył się nerwowo i szybko, niczym katarynka na największych obrotach. Pani komisarz nie nadążała za tym, co przesłuchiwany mówił. Czekała na swojego partnera z wiadomościami i tak już chyba zbędnymi, po prostu wiedziała, że sprawa się powoli kończy.

Oboje zwrócili głowę w stronę powoli otwieranych drzwi. Paula uśmiechnęła się sama do siebie a Lopeza serce zaczęło bić tak szybko jak nowoczesne pociągi chińskie.

– Czy jest pan pewien, że rozmawiał pan ze swoją żoną? – zapytał Hapsio z wielką ironią w głosie. Patrzał się na niego ciężkim, prześwietlającym wzrokiem.

– Tak... no tak – zaczął się jąkać ze zdenerwowania. – Coś jest nie tak?

– Bardzo dobre spostrzeżenie. Krótko mówiąc: jest źle. Dzwoniliśmy do pańskiej żony, panie Lopez, ona nie ruszała się dziś z domu i mówi, że dziś nie było pana na noc oraz nie rozmawiała z tobą.

– To nie możliwe! – krzyknął mocnym głosem, stanął i wpatrywał się w obu funkcjonariuszy. – Jak już mówiłem, przyjechałem do hotelu specjalnie na wizytę do niej. Możecie spytać się recepcjonistki, na Boga, że mówię prawdę.

– Już to zrobiliśmy. Żadnego wpisu nie ma. Recepcjonistka, nawiasem mówiąc urodziwa kobieta, nie widziała jej na oczy – Hapsio rozmył nadzieję Lopeza i wątpliwości swojej partnerki. – Pójdę się załatwić – dodał na końcu.

– Nie!

– Co, nie?

– Ubikacja w moim gabinecie jest nie czynna, bo jest usterka rur i nie ma bieżącej wody.

– Hmm... – odkrząknęła, Paula. – To ciekawe spostrzeżenie, jeśli obmywał pan swoją twarz.

– To pójdę się upewnić – dodał.

Na twarzy Adriana pojawił się nieprzenikniony strach, zaczął się trząść, i ponownie oblewać potem. Usiadł bez władnie na krzesło. Czekał na dalszy rozwój wypadków, chodź wiedział, że jest skończony od tego momentu.

– Coś się stało? – zapytała uprzejmie.

– Znalazłem to... – zakomunikował Haps, niosąc w ręku koszulę, którą miał na sobie podejrzany, a przebrał ją w momencie wyjścia Pauliny za drzwi do Hapsia. Owa koszula przystrojona była w czerwone plamy krwi, co policjantka zauważyła na samym początku przesłuchania. Powiedział coś do krótkofalówki, a po chwili zjawiło się trzech mundurowych. Adrian Lopez gwałtownie wstał. Nie wiedział, co ma robić, nie miał gdzie uciec.

– Jesteś aresztowany pod zarzutem podwójnego zabójstwa. Wszystko, co powiesz może być użyte przeciwko tobie oraz masz prawo do adwokata – wyrecytowała, Paula, kiedy ów trzej policjanci obezwładnili alfonsa, ustrajając mu ręce srebrnymi kajdankami. Lopez próbował się wyrwać ze szpon Pauliny i Hapsa kolegów, lecz to mu się nie udało, wprost przeciwnie, policjanci użyli siły. Kiedy cały teatr wyprowadzania zabójcy skończył się, Paula przysiadła na fotelu byłego szefa hotelu „Rumia”. Zamknęła oczy i już planowała resztę dnia: nadal jej marzeniem było wyspanie się do granic możliwości, odpoczynek i relaks przed dobrym filmem lub książką, nie kryminałami, bo, na co dzień miała taki klimat, wolała komedie romantyczne oraz powieści historyczne. Zorientowała się, że musi nadal zostać w tym hotelu, gdzie parę chwil temu kobieta straciła życie, ponieważ jej mieszkanie nadal oblegali obleśni, grubiańscy, seksistowscy mężczyźni zajmujący się remontem jej gniazdka od deski do deski.

Pożegnała się z Hapsem, po czym udała się do swojego pokoju. Wnętrza hotelu powoli pustoszały z niebieskich mundurów, również goście postanowili zmienić lokum z zaistniałych zdarzeń. Paulinie chciało się śmiać jak recepcjonistka próbowała powstrzymać klientów na różne sposoby: obniżkami, dodatkowymi posiłkami z najwyżej półki, całodobową obsługą, lecz nikogo to nie przekonało. Gdy tylko weszła do swojego pokoju zrzuciła przepocone i brudne ubranie przed zanurzeniem się w gorącej wannie w białej łazience hotelu. Obmywała swoje zmęczone ciało nie myśląc już o niczym, wyzbywając się nie potrzebnych, negatywnych wibracji. Nie pamiętała, kiedy czuła się lepiej, nawet seksownie, a rzadko się jej to zdarzało. Poczuła w sobie moc do działania, chociaż nie miała na to ochoty.

 

Adrian nie mógł w to wszystko uwierzyć, co się wydarzyło dzisiejszego dnia – dnia jego końca i klęski. Jadąc wozem policyjnym uzmysłowił sobie, że nie ma innego wyjścia z tej chorej sytuacji. Dostane zapewne dożywocie i zgniję w więzieniu – stwierdził ostro w myślach. Chciał wyrwać się z sideł policji i uciec na koniec świata, jak najdalej od Polski. Nie byłoby dla niego problemem ciągłe uciekanie, ale mógłby dalej egzystować jak pustelnik w samotności. Nie miał jakichkolwiek szans, ponieważ obok niego siedziało dwóch policjantów uzbrojonych po zęby a kierowca wozu miała na niego oko. W pewnym momencie przypomniał sobie historię z jego żoną, która, nie wiedzieć, czemu, nie powiedziała funkcjonariuszom o ich spotkaniu, wręcz zaprzeczyła, że się z nim widziała. Bił się w głowę myśląc intensywnie o czerwonej plamie na jego koszuli. W tej kwestii również nie miał pojęcia jak ona znalazła się na niej, co przybiło jego gwóźdź do trumny z napisem: „morderca”. Wiedział tylko jedno, a mianowicie, że ktoś chce go w robić w te okrucieństwa, ale nie wiedział któż to może być, wrogów wielu nie miał i to nie zdolnych do posunięcia się aż tak daleko...

Jego świadomość powróciła. Zorientował się, że leży na poboczu ulicy a za nim roztrzaskany radiowóz, za którym ukryły się trzy martwe ciała policjantów. Przypomniał sobie głośny pisk ostrego hamowania, zawrót głowy spowodowany okręcaniem się wozu wokół własnej osi. Chciał się poruszyć, lecz zabrakło mu sił. Nad swoją głową zauważył nie wyraźną twarz kobiety. Ona powiedziała coś do nie go, ale nic nie zrozumiał, jedynie poznał ten cichy, łagodny głosik, wiedział, że to ona. Tak ucieszył się w duchu z tej sytuacji, że ponownie stracił przytomność.

 

Drobna kobieta o średnim wieku powiedziała parę słów do mężczyzny, który eskortowany był do więzienia. To ona staranowała radiowóz wiedząc, że owy osobnik, dobrze jej znany, był w środku skrępowany kajdanami. Sama ryzykowała życie, ale miała pewną misję do wypełnienia, dla dobra swojego i innych jej bliskich, a do tego potrzebny był skazaniec.

Mężczyzna ponownie stracił przytomność. Zebrała swoje wszystkie siły i złapała go za nogi, ciągnąc po zimnym, szorstkim asfalcie do swojego uszkodzonego wozu. Usadowiła go na tylnim siedzeniu a sama złapała za kierownicę, po czym ruszyła przed siebie, ściśle określoną drogą. Pod czas jazdy nie mogła uwierzyć, że to robi, że bierze w tym udział, sama nie wiedziała, co nią kieruje. Wielokrotnie w czasie drogi chciała zatrzymać wszystko, zawrócić i wszystko odkręcić, aby żyć dalej spokojnym, nie zawsze usłanym różami, życiem.

Pandemonium jej wątpliwości pojawiło się, gdy nieprzytomny mężczyzna wypowiadał jej imię z czułością, nadzieją...miłością.

Jednak nie poddała się chwilowym słabością. Podążała dalej przed siebie, w określone miejsce.

 

Paulina po długim taplaniu się w gorącej wodzie poczuła kompletną pustkę w żołądku. Ubrała się w wygodne dżinsy i zwiewną, niebieską bluzkę z długim rękawem. Blond włosy spięła różową gumką i wyszła z pokoju w kierunku restauracji, znajdującej się na parterze.

Restauracja została przystrojona blado różowymi balonami, napełnionymi helem, zapewne do ścian o takim samym kolorze. W podłodze wyłożonej marmurem można było się przejrzeć jak w lustrze z powodu jej czystości i dodatkowo przydawała się umiejętność zachowania równowagi, żeby nie poślizgnąć się. Pauli udało się, bez boleśnie, przejść pół sali do stolika pod ścianą z oknem. Przystojny kelner ( najpierw to zauważyła) podał jej menu oprawione w brązową skórę, co przywodziło na myśl stara księgę. Wertowała kartki, nie wiedząc, na co ma ochotę. Zawołała tego samego kelnera i poprosiła go o rade oraz scharakteryzowanie poszczególnych potraw. W ostateczności wybrała antrykoty z podsmażonymi ziemniakami z dodatkiem w postaci startej marchewki.

Wymagająca klientka obserwowała małe grono klientów, czekających na posiłek lub już konsumujących. Widząc te beztroskie twarze, Paula zaczęła im zazdrościć, bo tak naprawdę nie wiedziała, co to spokój i stagnacja życiowa; dzieciństwo nie było jej najwspanialszym okresem jak u większości przypadków, szkoła a późnej studia pochłonęły ją bezgranicznie, natomiast teraźniejsza praca nie posiadała w swoim słowniku stwierdzenia takiego jak odpoczynek. Dzisiejszy dzień przeszedł do historii jako jedyny w swoim rodzaju.

Kelner ubrany elegancko wniósł jej posiłek z gracją baletnicy czy też łyżwiarza figurowego. Mechanicznymi ruchami rozłożył posiłek na stoliku, którego zapach rozniósł się po większej części restauracji.

– Czy jeszcze coś podać?

Paulina spojrzała na niego wątłym wzrokiem. Jego głos zdawał się jej znajomy, chociaż dawno go nie słyszała. Kelner, speszony całą sytuacją, zaczął odchodzić od stolika Pauli, lecz nie zdążył, gdyż powiedziała wątłym, cichym, niepewnym głosem:

– Piotrek? To naprawdę ty?

Tym razem kelner obezwładnił swoimi oczyma postać policjantki. Również doszedł do wniosku, że znał tą barwę głosu swojej klientki. Prze chwilę ich głosy zamarły w gardłach, do ich uszu docierały jedynie dźwięki sztućców oraz rozmowy innych zebranych w restauracji.

– Tak mam na imię... Paulinko – dodał na końcu z szerokim uśmiechem na twarzy. Paulina wstała, i objęli się mocno, jak tylko potrafili.

– Nie mogę w to uwierzyć, że to naprawdę ty.

– Ja również. Ile to czasu minęło?

– Oj, zapewne sporo. Nawet wolę tego nie wiedzieć – stwierdziła, obnażając przy tym swoje równe uzębienie. – Może usiądziesz?

– Z chęcią, lecz, jak już zauważyłaś, pracuję tutaj. Za moment muszę wracać do swoich obowiązków – oznajmił z niechęcią. – Wpadłaś tu tylko żeby się posilić, czy wynajmujesz pokój w hotelu?

– Mam pokój.

– W takim razie to świetnie się składa, bo ja kończę swoją zmianę za pół godziny. Jeżeli nic nie masz przeciwko to możemy się spotkać i nadrobić zaległości? – zaproponował Piotr. Paula nic nie odpowiedziała, jedynie kiwnęła głową twierdząco.

Odprowadziła Piotrka wzrokiem i przypomniawszy sobie o posiłku, zaczęła go spożywać. Podsmażane ziemniaki zdążyły ostygnąć, lecz nie straciły wyśmienitego smaku, co Paulinę ucieszyło. Jadła wolno, bez pośpiechu, żeby pół godziny oczekiwania na Piotra nie wypełniała nuda.

Obydwoje poznali się na dodatkowych zajęciach z kryminologii. Paula i Piotrek byli najlepszymi uczniami na studiach, zawieszając w tej kwestii poprzeczkę, którą do tej pory nikt nie może pokonać. Stali się sobie bliscy głównie na płaszczyźnie zainteresowań do sztuki z różnych jej dziedzin; łączyła ich pasja do nauki, filmu, teatru a nawet literatury współczesnej. Potrafili rozmawiać do późnych godzin nocnych o swoich pomysłach na przyszłość, wartościach, przyszłej pracy oraz...o nich samych w jedności.

Piotr był typem lowelasa. Każda dziewczyna z roku pragnęła z nim być, mieć go na własność, a to jak najbardziej mu odpowiadało, dzięki czemu nie nudził się z byt często, zmieniając dziewczyny jak rękawiczki. W pewnym momencie zaczął się tym męczyć, twierdząc, że wpadł w rutynę. Chcąc to zmienić zapragnął odnaleźć swoje nowe, poważniejsze ja a tym czymś, a raczej kimś, poważniejszym stała się Paula. Od pierwszego roku wpadła mu w oko, lecz nie postanowił się z nią spoufalać, ponieważ w środowisku studenckim uważano ją za nudną, niewznoszącą nic ciekawego, osobą.

Zaczęło się między nimi psuć, kiedy Paulina w szybkim czasie stała się w środowisku policyjnym najlepszą funkcjonariuszką a on zostawał w jej cieniu. Gwoździem do trumny ich kompletnego rozłamu było schwytanie przez Paule ojca Piotra, który został oskarżony o morderstwo dwóch osób. Choć dowody wskazywały na jego tatę, to Piotr był święcie przekonany o jego niewinności. Zrezygnował z pracy w służbach policyjnych i wyjechał na południe Polski, gdzie w jednym z więzień przetrzymywano jego ojca. Nie dawał żadnym oznak życia, nawet jak Paulina słała do więzienia listy, gdzie jeden ze znanych jej strażników mu je przekazywał, ale on nie odpisał ani razu, nie zadzwonił...

– Skończyłem – oznajmił radośnie Piotr, patrząc na Pauline maślanym wzrokiem.

– To dobrze, bo zaczęłam się już nudzić. Pamiętasz zapewne, że nie nawiedzę na coś, lub w tym przypadku, na kogoś czekać.

– I to bardzo dobrze – zaśmiał się półgłosem. – Nigdy nie zapomnę, jak na śledzeniu podejrzanych nie mogłaś usiedzieć spokojnie, jeżeli oni nie pokazywali ci się na oczy przez cały dzień i noc.

Oboje buchnęli śmiechem, aż klienci spojrzeli się na nich krzywym wzrokiem. Po fali śmiechu zapatrzyli się w sobie nawzajem, koncentrując wzrok na oczach; każdemu z nich przelatywały stare wspomnienia, marzenia, które bardzo szybko się zakończyły.

– A jak twój ojciec? – przerwała milczenie, zadając pytanie cisnące się jej na język od paru długich lat.

Piotr obruszył się. Skierował wzrok w drugą stronę a po chwili zmierzwił ją zimnym wzrokiem, co Paulina dobrze znała i wiedziała, że nie ma poruszać nigdy więcej tego tematu.

– Przepraszam – rzekła złamanym głosem. – Jednak ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

– Idziemy? – zapytał, jakby nic się nie wydarzyło. Ona odkiwnęła głową, wziął jej lewą rękę pod pachę i wyszli z restauracji szybkim krokiem.

 

Na posterunku policji podniosła się temperatura i wrzawa między wszystkimi pracownikami z powodu telefonu, który odebrał Haps.

– Jak to możliwe?

– Najprawdopodobniej został odbity dzięki staranowaniu radiowozu przez inny samochód – oznajmił głos w słuchawce.

– A co z Patrykiem i Dominikiem?

– Nie żyją – odpowiedział ze smutkiem w głosie. – Jeden z nich zostawił wiadomość.

– Wiadomość? – zdziwił się Hapsio, rysując na kartce papieru kółka ze zdenerwowania.

– Tak. Najprawdopodobniej zrobił to Patryk a mianowicie wyrył na piasku rejestracje, zapewne samochodu, który pomógł uciec Adrianowi Lopezowi

– Już to sprawdziliście?

– Sprawdzamy...

Haps przerwał połączenie. Nie mógł w to uwierzyć, że w tak łatwy sposób zostali przechytrzeni a do tego dwóch jego kolegów straciło życie. Chętnie spotykał się z nimi po pracy, chadzając dla odprężenia po barach. Z trudnością oznajmił tą zła wiadomość kolegą z posterunku, własnego głosu nie poznawał, smutek przelał jego serce. Jednak musieli zacząć działać, aby ująć zbiega oraz jego wspólnika, bez względu na okoliczności. Mieli mało czasu, ponieważ eskorta z Adrianem wyjechała około pięciu godzin temu, więc zbiedzy mogli być daleko w drodze.

Haps wysłał trzech policjantów na miejsce niefortunnego zdarzenia, żeby uzyskali więcej informacji a sam udał się do żon obu funkcjonariuszy z powiadomieniem o ich śmierci podczas służby, czego nigdy dotąd nie robił, nie wiedział jak się do tego humanitarnie zabrać. Z chęcią zadzwoniłby po, Pauline, lecz zrezygnował z tego pomysłu, przypomniawszy sobie o jej narzekaniu na kompletny brak czasu dla siebie. Miał nadzieję, że sam sobie poradzi, bez koleżanki, dającej mu otuchy i wsparcia w każdej sytuacji.

– Tak?

– Rejestracja należy do firmy wypożyczającej auta, „Your Car”, znajdującej się w Lolkowie.

– Lolkowie? – zdziwił się Haps, słysząc wiadomość przez telefon komórkowy. – Przecież to aż przeszło pięćdziesiąt kilometrów stąd.

– Dokładnie.

 

Paulina obudziła się w łóżku hotelowym u boku Piotra, który smacznie spał z gołym, umięśnionym torsem. Paula od nie pamiętnych czasów nie przeżyła nocy z mężczyzną, i to od razu z najwyższej półki, jak ona to określiła. Niedawne nieporozumienia i niuanse między nimi opuściły ich obu, dzięki czemu dali upust swoim emocjom i uczuciom kłębiącym się w nich od wielu lat. Nie mogła w to uwierzyć, że to naprawdę się wydarzyło – podczas wyczerpującej nocy śmiała myśleć o tym jako o kolejnym śnie z działu jej pragnień oraz marzeń. Patrząc na jego zamknięte powieki, wsłuchując się w jego cichy, miarowy oddech przypomniała sobie o ich pierwszej takiej nocy, którą wielokrotnie nazywała najlepszą w swoim życiu, taką niezapomnianą, jedyną w swoim rodzaju. Wydarzyło się to w jej pokoju akademickim na drugim roku studiów. Jej dwie koleżanki z pokoju w tamtą noc wyszły na dyskotekę. Ona za takimi miejscami nie przepadała, więc została sama ze sobą. Po godzinie dwudziestej drugiej usłyszała pukanie do drzwi, co wyrwało ją z pochłaniania kolejnej książki. Nie miała pojęcia, kto to może być, bo z reguły wszyscy z akademiku wychodzili dając upust swoim energią i pragnieniom.

Z wielką ostrożnością otworzyła drzwi, ale kiedy zobaczyła, kto za nimi stał z bukietem czerwonych róż i szampanem, odszedł strach a napełniło ją szczęście. Rzuciła się Piotrowi na szyję, on ją przytulił i pocałował w jej popękane usta. Jak zwykle zaczęli rozmawiać o wszystkim i o niczym aż Piotr delikatnie położył jej ciało ( całkowicie nie broniące się przed tym) na niewygodnym, studenckim łóżku.

Kolejnej części tej nocy dokładnie nie pamiętała – w pamięci miała natomiast tamte szczęście, rozkosz i zaspokojenie samej siebie, dowartościowanie się. Na drugi dzień zwaliła winę na szampana, ale w głębi duszy była całkowicie pewna, że to na pewno nie szampan był problemem.

Z zamyślenia wyrwał ją dzwoniący telefon Piotra, który na jego dźwięk przebudził się. Na powitanie pocałował ją setny raz od wczorajszego wieczora i usiadł na rogu łóżka.

– Tak? – odezwał się do słuchawki zaspanym głosem.

– Jestem na miejscu – oznajmił kobiecy głos, dobrze znany Piotrowi.

– Wszystko poszło tak jak trzeba, czy były przeszkody?

– Jeżeli jestem na miejscu, więc logiczne jest, że spisałam się na medal – odparła lodowatym głosem, po czym odłączyła się a na twarzy Piotra zawitał uśmiech tak szeroki jak równik naszego globu.

– Coś się stało?

– Nic istotnego – odpowiedział rozmarzonym głosem. – Już za pięć dziesiąta, muszę uciekać.

– Do pracy?

– Nie. Mam dziś wolne.

Piotr poszedł do łazienki, wziął prysznic i wyszedł bez pożegnania z pokoju Pauliny, przesyconej szczęściem. Nie oburzyła się na takie zachowanie mężczyzny, ponieważ był on zawsze dziwny, tajemniczy, nieodgadnięty, niewpuszczający nikogo w swój świat. Ona postanowiła zadzwonić do Hapsa, z którym nie miała kontaktu od sprawy ostatniego morderstwa. Jego telefon komórkowy nie odpowiadał, więc zadzwoniła na posterunek, ich miejsce pracy, ale tam również go nie zastała, dowiedziawszy się tylko, że pojechał na jakieś ważne spotkanie.

Musiała powrócić do świata rzeczywistego, nie tylko można żyć miłością i morderstwami, stwierdziła z ironią i dystansem do samej siebie. Jej samochód służbowy nadal stał w kolejce do naprawy w warsztacie samochodowym i zmuszona była złapać taksówkę. Na jej szczęście przed hotel akurat zajechała taksówka, ale na jej nieszczęście z kierowcą, który podwoził ją do Dzielnicy Czerwonych Latarni, żegnając ją stwierdzeniem: miłej zabawy. Niestety jego dobre intencje nic nie dały, gdyż nie była to świetna i miła zabawa z trupem prostytutki. Zacisnęła mocno zęby i wsiadła do zielonego pojazdu, stwierdzając, że jej dobrego nastroju nikt dziś nie zepsuje, nawet gruboskórny mężczyzna.

 

Adrian Lopez przebudził się w ciemnym, ciasnym pomieszczeniu z jednym małym okienkiem. Wywnioskował, że jest w piwnicy jakiegoś budynku. Przed swoimi oczami ujrzał twarz kobiety, która spowodowała wypadek radiowozu, po czym wzięła go jako dodatkowego pasażera. Nie mógł uwierzyć, że to ona. Nie widział racjonalnego wytłumaczenia całego zajścia, więc zwalił to na ból głowy, niedający mu trzeźwo myśleć, lecz wszystko się zmieniło, kiedy ona przemówiła.

– Jak się czujesz?

– Nie najlepiej, kochanie – odparł po chwili. Powoli oparł się o zimną ścianę i chciał przytulić swoją wybawicielkę, swoją odważną żonę, ból nie pozwolił mu na to. – Kochana, powiedz, o co tu w tym wszystkim chodzi?

– Nie jest to najlepszy czas na wyjaśnienia, Adrianie. Wszystko wyjaśni się w swoim czasie a teraz chciałabym cię za to wszystko przerosić, ale musiałam zrobić, co mi zlecono.

– Ale co takiego zrobić? – oburzył się Adrian a ból przypomniał o sobie.

– Wiesz, że nie lubię się powtarzać, ale w tym wypadku zrobię wyjątek. Nie mogę nic teraz powiedzieć. Mam nadzieję, iż zrozumiesz moje powody, dla których wplątałam się w to oraz liczę na twoje wybaczenie. Na pewno tak samo byś postąpił...

– Gdzie jesteśmy? Wytłumacz mi to wszystko teraz – przerwał jej kolejnymi pytaniami.

Ich obu wzrok skierował się w kierunku lekko oświetlonych drzwi, w których stanął mężczyzna. Zszedł do nich na dół powolnym, majestatycznym krokiem.

– Śpiący królewicz przebudził się – stwierdził mężczyzna spoglądając na Adriana. – Wszystko jest załatwione. Musimy się wynosić, bo lada moment zjawi się tu policja. Jak się czujecie?

– Ja nie najlepiej, ale ja pana skądś znam.

– Nie ciebie alfonsie się pytałem. I jak? Na pewno nic się nie stało wam podczas, odbicia tego kozła ofiarnego?

– Raczej nie. Twoje nauki nie poszły na marne, kochanie – powiedziała Magda do tego mężczyzny. Adrian nie wiedział, co ma zrobić, czy może się przesłyszał. Nie był w stanie wstać.

– Kochanie? – powtórzył, oblewając swoją żonę zimnym wzrokiem z domieszką wściekłości i niedowierzania.

– A jak się zwracają do siebie osoby, które się kochają? – ponownie mężczyzna zwrócił się do Lopeza, gładząc zaokrąglony brzuch Magdy.

– Magda, o co w tym wszystkim chodzi? Co ty mi robisz?

– To samo, co ty mi. Zdradziłeś mnie pół roku temu i to aż dwukrotnie. Nie mogłeś niżej upaść, żeby zrobić to z prostytutkami.

– Co? Skąd o tym wiesz?

– Nawet się nie bronisz, nie mówisz, że to nie prawda – zdziwiła się. Podeszła do męża, przysiadła obok niego, mówiąc dalej. – Jakbyś to zrobił z moją koleżanką, czy też inną kobietą, była bym skłonna ci wybaczyć, ale nie z kobietą ich pokroju.

Znany mu mężczyzna wyciągnął z zewnętrznej kieszeni swojego szarego płaszcza dużą, brązową kopertę a następnie rzucił Adiemu na nogi. Ten, nadal zszokowany, wziął niezgrabnie ową kopertę w dłonie. Z wielką trudnością zdołał ją otworzyć, gdzie znajdowały się jego zdjęcia w objęciach zamordowanej Bartoszki Szemięczko oraz podczas aktu seksualnego z Joanną Kowalską. Nie mógł w to uwierzyć. Jego życie stało się jedną, wielką porażką od niewinnej zdrady żony po podejrzewanie jego osoby o dwa morderstwa, i to akurat kobiet, które z nim spały.

– Świetnie się, Krzysiu spisałeś – Magda pocałowała mężczyznę. – Te zdjęcia są idealną kwintesencją zdrady, że powinny być one dostępne dla kobiet, również w tych czasach dla mężczyzn – oboje wybuchnęli śmiechem.

– Wrobiłaś mnie w te zabójstwa?

– Bardzo trafne spostrzeżenie. Mogę coś jeszcze stwierdzić, mężulku: przez ciebie te dwie dziwki zginęły – każde słowo wymawiała z pieczołowitą dokładnością. – Krzysiek, chyba kopnęło – wrzasnęła, zmieniając temat i swój nastrój.

– Nie czuje, ale jak ty tak uważasz to w takim razie jestem spokojniejszy, że nic nie jest naszemu potomkowi.

Ta informacja kompletnie załamała Adriana. Z chęcią wstałby i zabił ich obu, sprawiając dwie prawdziwe ofiary, ginące z jego rąk, przynajmniej wiedziałby, że jest sądzony za coś, co zrobił. Niezrozumiała układanka zaczęła się układać w jedną całość.

 

Kolejne morderstwa. Tym razem w Lolkowie padli ofiarą czterej mężczyźni...

– Niech pan zrobi głośniej – zwróciła się do kierowcy, tym razem milczącego, gdy usłyszała komunikat w radiu.

...z ekipy remontowej, którzy zajmowali się remontem mieszkania znanej policjantki i detektyw, Pauliny Koniarskiej. Jak na razie nie znamy szczegółów sprawy, ale z nieoficjalnych informacji wiemy, że pani Paulina jest nie osiągalna. Podejrzewa się o to Adriana Lopeza, który wydostał się z rąk policji pod czas eskorty do więzienia...

Na dźwięk swoje imienia i nazwiska zaczęła szperać w torebce w poszukiwaniu swojego telefonu komórkowego. Nie znalazła go. Zapomniała go wziąć z komody hotelowej, gdzie dzwonią do niej w tej sprawie. Chciała się skontaktować z Hapsem, żeby dowiedzieć się o ucieczce alfonsa, o której nikt jej nie raczył powiadomić.

– Ile płacę?

– Nic, Paulino nie płacisz – odburknął kierowca.

– Tu może się pan zatrzymać – zakomunikowała, widząc przed swoim domem wozy policyjne.

Kierowca nie zareagował, zaczął się jedynie śmiać.

– Niech się pan zatrzyma w tej chwili – powtórzyła prośbę, pokazując swoją odznakę policyjną.

– Już to widziałem – oznajmił spokojnie, jadąc dalej, zostawiając miejsce zamieszkania Pauli daleko za sobą.

– Nic z tego nie rozumiem, ale będzie pan miał problemy z prawem, już o to dobrze zadbam – groziła, z nadzieją na upragnioną reakcję taksówkarza.

– Już dawno mam przez ciebie problemy.

– Nie wydaje mi się, żebyśmy przeszli na ty.

– To fakt – przyznał rację Paulinie. – To się zmieni w chwili, kiedy będziesz błagać mnie o litość, szerzej mówiąc o życie.

– Kim ty jesteś?

– Tym, komu zmarnowałaś życie.

Mężczyzna spojrzał się na nią intensywnym wzrokiem, nie patrząc na drogę. Potrzebna była chwila przyjrzenia mu się i Paulinie zaświtało w głowie, nie wierząc własnym domysłom.

– Darek Jaszczurski?

– We własnej osobie – odpowiedział ze satysfakcją, już patrząc na drogę.

– Jak to możliwe? Uciekłeś z więzienia?

– Z więzienia, nie. Ze szpitala, bo mój stan zdrowia pogorszył się i miałem przepustkę, a przechytrzyć policjantów stojących na straży i lekarzy, to nie był problem.

– Te wszystkie morderstwa to twoja robota – prawie wrzasnęła. Jej serce zaczęło bić, co raz szybciej, mózg pracował na najwyższych obrotach, kalkulując słowa Darka Jaszczurskiego, przy okazji szukając rozwiązania ucieczki.

– Teraz role się odwrócą i to ja będę panem życia i śmierci, jak ty za dawnych czasów, skazując niewinnego człowieka.

– Niewinnego? – oburzyła się policjantka, nie wiedząca co począć. – Wszystkie dowody wskazywały na ciebie, nie miałeś alibi – przypomniała sobie podstawowe zarzuty przeciwko ojcu Hapsa.

– Jakie dowody? Ty to nazywasz dowodami? – tym razem Darek żachnął się, prawie krzycząc. – Wy szukaliście kozła ofiarnego. Natomiast ty pragnęłaś jedynie sławy i wysokiego miejsca w policji, nie patrząc na przebierane środki, nawet na skazanie niewinnego człowieka. Przez cały czas pobytu w więzieniu obmyślałem plan zemsty, który miał być mniej ostry, ale sprawy zmieniły obieg o trzysta sześćdziesiąt stopni.

– Nie musiały ginąć niewinne prostytutki – odezwała się po wywodzie Jurka. – Może one nie dały ci tego czegoś, żeby wyładować swoje chore emocje na nich i za karę musiałeś je zabić.

On nic nie odpowiedział. Patrzył się zimnym wzrokiem przed siebie, na drogę. Paulina czuła bezradność, przypomniawszy sobie o takim uczuciu, ponieważ od dawna nie miała pomysłu wyjścia z sytuacji, uchronienia życia. Absurdalne argumenty Jurka rozbawiły ją, gdy sobie o nich przypomniała. Nie uważała się za osobę myślącą tylko o sobie, dążącą do celu po trupach, ona tylko wykonywała swoją pracę. Zawsze miała świadomość niebezpieczeństwa tego zawodu, spotkania się ze swoimi skazańcami, chcącymi się zemścić, ale nie myślała, że nastąpi to tak szybko.

Zaczęli zwalniać. Stanęli na drodze prowadzącej do wielkiego kościoła, do którego często chadzała Paulina na msze święte. Darek wysiadł z pojazdu pierwszy. Kiedy podchodził do drzwi, przy których Paula spędziła cała drogę, szybko wysiadła z drugiej strony. Zaczęła biec jak najszybciej potrafiła, skierowawszy się w stronę kościoła. Jaszczurski zdezorientowany cała sytuacją z trudem przebierał nogami, jego szybkość nie była powalająca z powodu jego dużej wagi.

Paulina wbiegła do kościoła z nadzieją na ratunek. Ku jej zdziwieniu święte pomieszczenie było całkowicie puste; sięgnęła ręką za plecy po swój pistolet, ale nie znalazła go tam, bo tak samo jak telefon komórkowy, zostawiła go w hotelu. Usłyszawszy otwierane drzwi, skuliła się pod ławką, nie wiedząc, co ma robić. Nie uczyli jej na studiach jak ma uciekać przed sprawcą, kiedy jest się bez uzbrojenia, bez wsparcia i nadziei. Nasłuchiwała powolnych kroków Darka Jaszczurskiego, trudzącego się w złapaniu oddechu po krótkim maratonie. Strach policjantki podniósł się kilkakrotnie, w momencie usłyszenia przez nią załadowywanej broni przez jej oprawcę.

Nie postrzeżenie zaczęła przechodzić pod ławkami w kierunku drzwi kościoła. Jej czoło pokryło się grubą warstwą potu a ciuchy wieloma cząstkami kurzu. Zbieg z więzienia wielokrotnie przeszedł obok niej z kaburą w ręku, nie zauważając jej.

– I tak nam nie uciekniesz, pani policjant – odezwał się w pewnym momencie, przerywając kościelną ciszę. – Nie jestem sam, w przeciwieństwie do ciebie.

Nie słuchała go. Nie dała się wyprowadzić z rytmu w przechodzeniu pod kościelnymi ławkami, które wielokrotnie obijały jej mokrą twarz. W jej niebieskie oczy napłynęło światło z kolorowych witraży, przedstawiające sceny biblijne, upiększające zdobione drzwi. Nie zastanawiając się długo wydostała się z pod ostatniej ławki, po czym wybiegła jak porażona prądem, nie zważając na uzbrojonego kryminalistę. Otworzyła je bez problemu.

– Hapsio! Pomocy! – wołała, kiedy wybiegła przed budynek do swojego partnera, stojącego na jezdni, przy samochodzie Darka.

– Co się dzieje?

– W środku jest uciekinier z więzienia, Darek Jaszczurski, który mnie porwał – wytłumaczyła swoją nienajlepsza sytuację na jednym wdechu.

– Chodźmy szybko do środka się z nim rozliczyć. Wiesz, że nam nic nie stanie na przeszkodzie w pilnowaniu prawa i porządku.

Złapał ja za rękę. Szybkim krokiem przeszli alejkę prowadzącą wprost do kościoła, rozglądając się dookoła siebie w obawie o to, że Darek wyszedł na zewnątrz. Ostrożnie otworzyli drzwi, którymi przed momentem uciekła Paulina.

– Co ty robisz? – krzyknęła wręcz na widok wycelowanego w nią pistoletu Hapsa.

– Wypełniam misję – odpowiedział zimno.

Paula stanęła jak wryta. Do jej oczu naleciały przezroczyste łzy, czuła, że traci nad sobą kontrolę i zdrowy rozsądek. Spojrzała głęboko w oczy swojego partnera, w których malowało się teraz zimno, triumf i zadowolenie. Stary, zabawny, pomocny, przyjacielski Haps zniknął, jakby nigdy nie istniał, za to stał przed nią Haps – bez duszny kryminalista, grający jej najlepszego przyjaciela z pracy, ale i po za nią, pozorujący przykładnego obywatela i stróża prawa. Poczuła za sobą zimny oddech a na rękach silny uścisk. Te dłonie chwytające jej nadgarstki należały do Darka Jaszczurskiego, który zaczął ją prowadzić w stronę centralnego ołtarza. Nie walczyła, nie próbowała uciec. Szła potulnie jak baranek, straciwszy siły na poznaniu prawdy o swoim wieloletnim partnerze.

W pierwszej ławce dostrzegła siedzącego Adriana Lopeza, jego żonę, Magdę, i Piotra, co zaszokowało ją jeszcze bardziej.

– Tak, więc już wszyscy są – oznajmił radośnie Darek.

– Tato, chciałbym ci coś oznajmić. Może to nie jest najlepsze miejsce...

– I czas, Krzysiek – dokończył zdanie za Krzyśka.

– Wiem, ale to na pewno ci poprawi samopoczucie – upierał się przy swoim nowy Haps. – Będziesz mieć pierwszego wnuka, Magda jest w ciąży.

Darek podszedł do Hapsia. Spojrzał na niego rozmarzonym wzrokiem i przytulił mocno. W jego oczach można było dostrzec łzy a na ustach szeroki uśmiech. Następnie podszedł do Magdy, którą również skrępował swoimi objęciami, pogłaskał delikatnie jej brzuch, i zmieniając temat oraz swój nastrój zwrócił się do Pauliny.

– Mówiłem, że nie jestem sam, natomiast ty tak.

– Teraz już to wiem. Hapsio okazał się fałszywym, dwulicowym człowiekiem twojego pokroju – rzuciła nerwowo, patrząc się na niego świdrującym wzrokiem.

– Jakiego pokroju? Jestem zwykłym obywatelem, nie słusznie oskarżonym i złapanym przez ciebie. Oni również, chociaż zmienili się dla mnie, aby wypełnić mój plan.

– Czy mam traktować te wszystkie wspólne chwile jako stratę czasu, co Haps?

– Na pewno nie wszystkie – odpowiedział zimna barwą głosu, nie patrząc na twarz Pauli. – Nie myślałem, że sprawy przyjmą taki tor. Jak już słyszałaś, Darek Jaszczurski jest moim ojcem, a twój kochany Piotr moim bratem.

Paulina zdążyła się tego domyślić. Zrekonstruowała częste nieobecności Hapsa z powodu jego wyjazdów na południe, gdzie jeździł, jak mówił, do matki, ale teraz zrozumiała, że to były wyjazdy do ojca, przetrzymywanego w więzieniu.

– Na samym początku nie wierzyłem w niewinność ojca, o czym dobrze wiesz – zwrócił się do Darka, nadal głaskającego brzuch Magdy. – Później zrozumiałem swój błąd, ale na początku tej drogi musiałem zmienić nazwisko, żeby normalnie funkcjonować w środowisku policyjnym, co pozwoliło mi na odkrycie prawdy.

– Twój ojciec zna tę prawdę. Według niego ja jestem wszystkiemu winna – mówiąc to, załamał się jej głos. Nie widziała wyjścia z sytuacji.

– Ty jesteś po części współwinna. Zapomniałbym, to jest moja narzeczona, Magdalena – zmienił temat, podszedł do żony Lopeza i namiętnie ją pocałował.

– Gratuluję i życzę szczęścia na nowej drodze życia, chociaż z tego, co mi wiadomo, to Magda jest żonata z panem Lopezem – przypomniała obojętnie swojemu partnerowi z pracy.

– O to nie musisz się martwić – odezwał się w końcu Piotr. – Jak zginie, siłą rzeczy, Madzia stanie się wdową. Tak na marginesie, świetna jesteś w łóżku.

Paulina zacisnęła mocno zęby, nic nie odpowiadając swojej, już byłej, miłości, która tak samo perfidnie ją oszukała i wykorzystała jej uczucia. Chciała wstać i plunąć mu prosto w twarz, zgnieść go jak robaka, wymazując jego osobę ze swojego życia, ale nie wiedziała czy będzie miała taką okazję, jeżeli wszystkich chcą wyeliminować.

– Przepraszam. Przepraszam cię, panie Lopez, że skazałam pana na cierpienie i oskarżenie pana o zabójstwa prostytutek.

– Też chciałbym usłyszeć twoje przeprosiny, kiedy przyczynię się do twojej śmierci – powrócił do rzeczywistości prowokator całego zajścia.

– Muszę cię zmartwić. Ja nadal uważam, że słusznie zostałeś skazany, a Lopez jest niewinny, wciągnięty do twojej gry – powiedziała ostro.

– Nie jego – Magda wtrąciła się do rozmowy. – Tylko mojego męża. Prostytutki nie zginęłyby, gdyby on nie zdradził mnie z tymi dwoma szmatami. Kochany szwagrze, dziękuje ci za pomoc i pozbycie się jego ladacznic.

Paula nie przypuszczała, że to Piotr je zabił. Jego wrażliwość i specyficzna inność nie wskazywała, że mógłby kiedykolwiek to uczynić. Zrozumiała brak sensu swojego życia. Większość swojego żywota straciła na obracanie się pośród ludzi z różnymi maskami na twarzy, nie poznając ich tak naprawdę. Została kompletnie samotna. W jej głowie urodziła się myśl o śmierci, bo przeżycie skazałoby ją na samotne egzystowanie, nie mówiąc już o lękach.

Wszystkich wzrok scentralizował się na Piotrze, który przystanął na pierwszym stopniu przed ołtarzem. W ręku dzierżył pistolet połyskujący majestatycznie w świetle kolorowych witraży. Paulina rozpoznała w broni swoją kaburę, której jak myślała zapomniała wziąć z hotelu „Rumia”. Na twarzy Piotrka wyrysował się strach a nerwy sprawiły drżenie jego ciała.

– Co ty wyprawiasz? – odezwał się zdziwiony i zdenerwowany Darek, widząc czyny swojego syna.

– To, co powinienem uczynić już dawno – odpowiedział łamiącym się głosem.

– Piotrek daj sobie spokój, nie wiesz, co wyprawiasz – wrzasnęła Paula, podchodząc do niego powolnym krokiem.

– To prze ze mnie trafiłeś do więzienia, ojcze.

– Bredzisz. Ta sytuacja przerosła cię. Podejdź do mnie, kochany – zwracał się do syna łagodnym głosem, próbując go uspokoić.

– On mówi prawdę – stwierdził Haps, podchodząc do ojca.

– Krzysiek nie mów takich bzdur! – wrzasnął, aż echo jego głosu rozniosło się po pomieszczeniu kościoła.

– Zawsze Hapsowi zazdrościłem wielu rzeczy. Ja, chociaż twój rodzony syn a on adoptowany, byłem spychany na ubocze. Nie czułem od ciebie miłości, którą widziałem w twoich relacjach, z Krzśkiem. Mi odpłacałeś się pieniędzmi, ale samymi dobrami materialnymi człowiek nie wyżyje. Ja zabiłem tamte kobiety, przez co trafiłeś do aresztu, następnie opowiedziałem zmyśloną historię policji, dlatego nie miałeś alibi.

Darek przystanął. Spojrzał na Piotrka ze spluwom wcelowaną we własną skroń. Chciał powiedzieć, że nic się nie stało, że wszystko nadrobią, da mu swoją miłość, lecz nie zdążył, ponieważ Piotrek pociągnął za spust. Dźwięk wystrzału szybko odleciał z miejsca samobójstwa. Serca zgromadzonych przestały na chwile bić. Po dłuższej chwili Darek i Haps podbiegli do już nieżyjącego brata i syna. Oboje głośno lamentowali nad jego ciałem, przytulali się do jego ciała obsmarowując się jego krwią, zdobiąc swoje przepocone koszule na purpurowo.

Za namową Magdy, Paula i jej mąż wyszli przed kościół, gdzie zaczęły się zjeżdżać radiowozy. Policjanci uzbrojeni po zęby wyprowadzili obu kryminalistów z kościoła a ciało Piotra wywiozła karetka z grupą ratowniczą, która nie mogła już nic zrobić – jego serce definitywnie przestało bić.

– Mieliście pojawić się szybciej – Magda powiedziała do dowódcy grupy. – Uniknęlibyście śmierci tego człowieka.

– A jej nie aresztujecie? – oburzyła się Paulina, spoglądając na Magdalenę.

– Nie, ponieważ pani Lopez z nami współpracowała – oznajmił dowódca krótko i zwięźle.

– Jak to?

– Kochanie to nie tak jak myślisz. Nic mnie z tymi ludźmi nie łączyło. Musiałam udawać spoufaloną z nimi, ponieważ chcieli skrzywdzić nasze dzieci. Zleciłam sprawę detektywistyczną, Krzysztofowi Morskiemu, aby obadał sprawę twoich zdrad – tłumaczyła się gorączkowo a Paulina i Adrian słuchali uważnie każdego jej słowa. – Później zagroził mi, że jeśli nie będę współpracowała to nasze pociechy na tym ucierpią i posłużyli się tobą jako przynętą, co poskutkowało.

– Ale, jak krew jednej z prostytutek znalazła się na mojej koszuli?

– To moja sprawka. Kiedy przyszedłeś do mnie do pokoju hotelowego i przytuliłeś mnie, umazałam cię jej krwią. Nie chciałam tego zrobić, wprost przeciwnie, pragnęłam cię ostrzec, lecz Piotrek stał w drugim pokoju i obserwował, co robię.

– Czyli wybaczasz mi zdradę?

– Tak. Każdy ma chwilę słabości w życiu i dam ci drugą szansę – powiedziała, co Lopez od dawna chciał usłyszeć. – A to dziecko, które noszę w sobie jest twoje.

Paulina zostawiła ich tulących się i przepraszających się nawzajem. Radość Adriana zwiększyła się z wiadomością o kolejnym potomku.

Po kilkunastu godzinach przesłuchań na posterunku policji, Paulina udała się do swojego domu, który został oczyszczony z trupów ekipy remontowej. Ku jej zdziwieniu mieszkanie zostało wykończone i pozostało jej tylko posprzątać, czego oni nie zdążyli zrobić. Na swoim biurku znalazła leżącą kopertę bez żadnego oznakowania. Jej treść była następująca:

Przepraszam cię...

Piotr.

 

***

 

 

 

 

Tomasz Orlicz

 

Ty i te twoje... nogi!

 

Wyluzuj mała! Masz przecież już szesnaście lat i świat powinien stać przed tobą otworem. Podnieś się i tańcz, jak żadna – jak jeszcze nigdy, tak po prostu – pokaż im wszystkim, że twoje ciało potrafi złapać rytm, a ten rytm, to przecież jest to! No – jazda! Inaczej nigdy nie przykisisz żadnego ogóra, już prędzej sama skiśniejesz! Popatrz na Gośkę. Widzisz, jak ta potrafi obrabiać kolesi? Tak, jasne – trzy numery ma większe. Owszem, buja i naprowadza każdego chuja, ale wiesz, w jaką gromadę dzieci się ona wpierdoli? No wiesz? Nie? To ja ci powiem, że aż ją głowa pewnego dnia rozboli! Ty przecież masz piękne nogi, więc tańcz mała! O tak, pierwszy krok jest najważniejszy, a ten nowy kawałek aż się prosi, żeby zapląsać. Tak. Właśnie tak: biodrami pracuj, i rączki; no właśnie! Pięęęknie!

Teraz zbliż się do tamtego w jasnych portkach, chyba pasujecie do siebie, no – śmiało! Jeszcze troszkę... Dobra – tyle wystarczy boczkiem, już widział twoją pupcię, teraz tylko przodem i patrz mu dziewczyno w oczy, ale nie za mocno, rozumiesz chyba – żeby go nie spłoszyć. O właśnie! Niewinnie, ale jednak... E, no mała! Gites! Ja widzę postępy! Już chłopiec ma zajawkę, i teraz tylko tak trzymać, rybcia. Musisz wyczuć sytuację, na przykład spróbuj się troszkę wycofać, ale tak wiesz, że niby za tłoczno, a niesie cię po basach jak cholera. I tak z dwie minutki wytrzymaj. Nie patrz – teraz grunt się wstrzymać; jak była zajawa, to gostek luka, spoko.

A to kutas niedowartościowany jakiś! Odwrócił się! Po prostu bidul wymiękł! Nie martw się. Mało tu tego masz? Sami malowani single. Wiesz, co? Zagraj może inaczej i skreczuj na dopale, dajmy na to: dziesięć minut. O właśnie! Niby nic cię nie obchodzi, tylko muzyka, dżast dens, bejbi, Rajt?!

Widzisz? Już zaczęli depilować ślepiami twoje nogi. Czujesz to? I o to chodzi! Jeszcze trzy minutki i ty wybierasz, lala! Na przykład ten w kraciastej koszuli. Prawda, że ponętny? A Jakie dzwony on posiada?! Puść mu z dziesięć luknięć i przy jedenastym uśmiechnij się. Przy jedenastym...! A zresztą – niech będzie – niech sobie pomyśli, że nie jesteś trudna, ale pamiętaj: masz charakter! Ot to – w kotka i myszkę, tylko nie za długo, żeby ci kolejny nie zgrzał, mała; pilnuj się! Dobra, jeszcze raz się odsuń i dosyć tego machania łapami po sobie, okej? O – o właśnie... Jeszcze trzy takty tego kawałka i tylko nie zapomnij o uśmiechu. Dokładnie tak! A teraz mów, że zmęczona, jak pyta przytakuj, ale dodaj, że tak troszeczkę, żeby – wiesz – żeby nie pomyślał żeś łamaga. Jeśli troskliwie interesuje się twoją kondycją, to znak, że jest zainteresowany: interesem, który pewno już go swędzi. I Powiedz, że na razie prosisz o pepsi. Może być zwykła; tak, zwykła – przecież masz linię, jak nie przymierzając żyleta, żadna lajt, rozumiesz?! Nie, no wal na razie, że głośniki nie przeszkadzają, przecież i tak przeszkadzają, nie? Sobie posiedzicie trochę, bo trochę musicie posiedzieć, zaprezentujesz mu w ultrafiolecie zębiastą biel uśmieszków, to potem – już na zewnątrz – będzie łatwiej o pierwszy cmok, zaufaj! Czy chcesz piwo? No masz ci pytanie?! Jeszcze dodaj, że tylko jedno, bo jak wypijesz trochę za dużo, to potem często siusiasz, a takie niewinne intymniaki działają na nich, jak bat na konia. A za kubek, ma się rozumieć, podziękuj. Ciągnij z butelki i, no właśnie: uśmiech! Czaruś niech widzi co chce widzieć, a ty i tak nie musisz mu później obciągnąć, ale niech naiwniak pomarzy, że mogłabyś, Joasiu. Tak, zdecydowanie tylko imię, lala! To ty jeszcze masz jakieś obiekcje? Rzuciłabyś mu rodowym, to natychmiast podświadomie przestraszyłby się, że lecisz po linii zlitowania i jeszcze szczyl pomyśli, że ma do czynienia z zapyloną. Joasia wystarczy. Nie, z ksywki też nie zwierzaj się. Że muzyka fajna, ale że głośno? No pewnie! Nawet ja zastanawiam się, czy mnie słyszysz. Słyszysz mnie, dziewczyno? To po co mu proponujesz kolejny taniec? Ach, rozumiem – chcesz mu pokazać charakterek, że niby jeszcze za wcześnie na spacerki, tak? Kurczę, zaczynasz mi się podobać, lalka! Jemu zresztą też. Teraz przynajmniej wie, cymbał, że będzie musiał troszkę bardziej się postarać. Tak trzymaj! I puść jego dłoń, jak pragnę jutra dożyć! Serce też uspokój, nie potrafisz tak bez serca, tak samym ciałkiem? No, już lepiej. I pamiętaj: prawie go nie znasz, chcesz jedynie wiedzieć jak to jest, a ten... jak mu tam? Czarek, racja; a takich czarowanych Czarków zaliczysz jeszcze na kopy, zanim wpasujesz się w związek. Teraz liczą się tylko hormony, e, no i oczywiście koleżanki – masz rację – najważniejsze są koleżanki. Patrzą, co? Jasne, że ci zazdroszczą! A najbardziej to chyba Kaśka, nie? Zobacz jak luka, jakby zaraz miała cię obskubać z fantów, nawet z perełki w języku, i nawet z tamtej... znaczy, e... na języczku też masz? Było znieczulenie miejscowe... Tam? Aleś mnie połechtała! Podobasz ty mi się coraz bardziej!

A widzisz Zdzichę? Jasne, że przesadziła, kurwa sakramencka! Już dzisiaj nie ma szans, chyba że na gwałt, ale musiałaby poszukać jakieś konkretne chuchro, a jak dopije to piwo, to i lądowanie na parkiecie pewnie zaliczy. Awaryjnie. Ale, co my tu... ach – to Czaruś. Nie wie, co ma z rękoma zrobić? Pozwól mu na trochę, w końcu biodro to jeszcze nie dupa, niech oceni... doceni i zasmakuje w walorkach.

Koniec kawałka. Za moment zapyta się pewno, czy nie zechciałabyś ochłonąć.

Aj – i co z tego, że wyraził się inaczej? Przecież jak pali, to mu chyba nie zabronisz, chociaż – tak sobie myślę, że chłopczyk w zasadzie jest już twój i mogłabyś go przetrzymać, oj mogłabyś! Aż by mu plemniki się pościnały od wściekłej gorączki! Ale ty nie chcesz tego, prawda? Niech sobie pali, tak; jasne, że w tym czasie można porozmawiać, nie jesteś przecież dziwką, żeby tak od razu dawać dupy, tak w pierwszym ciemnym zaułku. Co to, to nie! Najpierw spytaj się, czy ma doświadczenie, gumki, dziewczynę, czy czasem nie pochodzi z domu dziecka, jaki jest jego znak zodiaku, co jadł dzisiaj na śniadanie... Że nie w tej kolejności? A, to już ty powinnaś ocenić, o co najpierw spytać. Tylko pamiętaj, że – o tam, widzisz? – za jakieś sto kroków zaczynają się ciemności podmiejskiego parku i że on właśnie tam cię prowadzi, więc musisz się pospieszyć z pytaniami.

A niech się wiesza na tobie. Co – stu kroków nie przejdziesz? Pomyśl o tym z innej perspektywy i wczuj się już teraz w rolę, zaniuchaj jego feromony! Tylko nie śmiej się tak wybuchowo, no nie tak, opanuj się! Kiedy nie możesz? Kontroluj to, lala, bo spieprzysz nastrój! Dobra, teraz słuchaj mnie uważnie: albo gostek powie, że podobasz mu się, albo nic nie będzie mówił. Jak zacznie cię macać, pamiętaj, żeby... A, już maca, czyli małomówny... pewny siebie. No i czego się śmiejesz? Łaskotki?! Ostrzegałem cię, laska. Tym sposobem spieprzysz całe pieprzenie. I co, kurwa, z tego, że nie możesz się opanować?! To nie jest piaskownica.

O – widzisz? Już go wkurwiłaś, ale daj mu trochę czasu, zaraz wróci i zaczniecie... No właśnie, wyjąłeś mi to chłopcze z ust: od nowa i najdelikatniej, jak potrafi. Słyszałaś? Jego słowa, więc uszanuj Czarusia. No widzisz? Można? Jasne, że można! Jeszcze figi. Niech odsunie na bok. O tak!

Znowu?! Nie rób mi tego! Nie wiem – łapą zakryj pysk, czy coś, tylko nie rechotaj tak, nie teraz...! A widzisz, dusi, ale wprowadza – to się liczy, czyli tak jakby zaliczony. E tam – zaraz do gwałtu podobne, i kto to słyszał, żeby przy gwałcie tak parskać śmiechem, coraz głośniej i głośniej!

Przestań... Przestań! Jak ty tak możesz?! Pozwól mu dokończyć i przestań wreszcie rżeć, jak stara, niewydarzona kobyła! Przecież coś takiego może odcisnąć w psychice chłopca niezatarte piętno! Zamknij ryja, albo Czaruś...

A nie mówiłem?!

Teraz już tylko trzymaj klasę, dziewczyno. Trzymaj te zęby, nie pluj, wytrzymaj...! A niech cię! Nie dasz biedakowi się spuścić, co?! Ksywka ksywką, lala, ale sądzę, że przeginasz na całej linii. Oj zasłużyłaś sobie na tego kopniaka.

I na tego też.

No – z tym trzecim, to już brutalu przesadziłeś! Nie widzisz, że moja duszyczka ledwie żywa? Nie przestaniesz kopać, co?

Zakichany kowboj!

Joasiu, posłuchaj mnie: musisz mu powiedzieć o ksywce, właśnie teraz. Przestań wreszcie się uśmiechać, wypluj te zęby i powiedz mu, że wołają na ciebie Chichawka. Co mówisz? Że nie śmiejesz się już? Ach, to te wyplute zęby. No tak. To powiedz mu o tym, chyba zrozumie. Potem jakoś doprowadzę cię do porządku, podniosę na duchu i do domciu... A rodzicom się powie, że to o latarnię, że ciemno było i takie tam. W każdym razie, coś się wymyśli. Głowa do góry, dziewczyno! Albo poczekaj jeszcze chwilkę, niech się wykopie, szkoda reszty twoich zębów.

Dobrze, że chociaż nogi masz całe. Takie gładkie, wydepilowane...

Tylko jak ja to wszystko mam zaprotokołować? Toż mi skrzydła z dupy powyrywa cała reszta cherubinków, jak się dowiedzą, do jakiego stanu cię doprowadziłem! No i punkty karne... Zachciało mi się stróżować małolacie, pooglądać sobie normalną, naturalną inicjację seksualną!

 


< 21 >