Fahrenheit nr 59 - czerwiec-lipiec 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 20>|>

Odruch bezwarunkowy

 

 

(opowiadanie nadesłane na konkurs „Fantastyczna zagadka”)

 

Lao Lung opierał się o chromowaną, chłodną poręcz wąskiej galeryjki biegnącej dookoła obszernej sali i patrzył w dół, gdzie konwencjonalny tłum gości oczekiwał na wernisaż. Oblicze Chińczyka rozjaśnił uśmiech zadowolenia. Byli tu wszyscy, których potrzebował.

Jego uwagę przykuła nagle grupka mężczyzn ubranych w szykowne fraki z jedwabnymi klapami, błyszczącymi nieskazitelną czernią. Toczyli żywiołową dyskusję – bez wątpienia o interesach, więc Lao natychmiast zaczął się zastanawiać, którego z rozmówców mógłby wykorzystać dla własnych celów. Ale to była kwestia przyszłości.

Chińczyk skoncentrował się teraz na kobietach w bajecznie kolorowych sukniach, zaprojektowanych przez najznamienitszych dyktatorów mody. Dopełnieniem ich kreacji były brylantowe naszyjniki, kolie z rubinów i szmaragdowe diademy. Zwyczajny pokaz próżności. Lao nie miał jednak nic przeciwko temu. Sam także nosił elegancki garnitur od Armaniego, stylizowany na tradycyjny strój chiński z charakterystycznym kołnierzykiem.

Od czasu do czasu na sali trzaskały flesze. Lao Lung nie był zadowolony z obecności prasy, lecz wiedział, że w tej sytuacji to absolutna konieczność.

Wśród tłumu uwijali się kelnerzy serwujący czerwonego szampana, który kosztował krocie, ale Lao nie liczył się z kosztami, zwłaszcza tego wieczora. Trzeba przecież coś poświęcić, aby coś zyskać. Tym bardziej cieszyły go pełne uznania spojrzenia. Goście znali się na rzeczy i potrafili docenić starania gospodarza.

Lao pomyślał, jak długą drogę już przebył i jak długa droga jeszcze przed nim była. Zatopił się w refleksji nad czasami, gdy przyjmował zlecenia na jakieś durne reklamy, które nie zaspokajały jego artystycznych pragnień. To zajęcie miało jednak charakter epizodyczny. Na szczęście dość szybko dostrzeżono talent Lao i od tamtego momentu Chińczyk zaczął wspinać się po drabinie kariery. I robił to naprawdę skutecznie. Dostał posadę ilustratora okładek magazynów propagujących fantastykę, potem zaproponowano mu pracę nad książkami. Sprawdził się, więc wernisaż w jednej ze znaczących galerii Hongkongu był tylko kwestią czasu. A droga jego dalszej kariery mogła błyskawicznie zmienić się w autostradę.

I właśnie dziś uczynił kolejny krok we właściwym kierunku. Za dwie, trzy godziny będzie już innym człowiekiem, znacznie bardziej szanowanym obywatelem tego miasta. Uśmiechnął się w duchu do siebie i ogarnął spojrzeniem całą salę, która tonęła w lekko przymglonym niebieskim świetle.

Pośrodku pomieszczenia stało dwanaście stelaży ekspozycyjnych, okrytych ciężkimi draperiami, które w odpowiednim czasie miały opaść, odsłaniając nowe prace Lao.

Ta seria obrazów została obliczona na zaszokowanie publiczności. Lung zamierzał przedstawić swoich bohaterów z zupełnie innej perspektywy – bardziej drapieżnych, dynamicznych. Oczywiście nie zrezygnował z plastycznego wysmakowania kolorów i światłocieni oraz perfekcyjnego odwzorowania szczegółów ludzkiego ciała, ale te prace cechowała jednak pewna doza szaleństwa, w którym niewątpliwy udział miały dwie nowe modelki.

Odruchowo odnalazł wzrokiem jedną z nich - Tsu. Dziewczyna w długiej, lejącej się złotej sukni od Lagerfelda, w której wyglądała niczym złota statuetka Oscara, krążyła pomiędzy gawiedzią. Widok modelki pobudzał jego zmysły, ale Lao wiedział też, że już niedługo będzie potrzebował nowego źródła inspiracji.

Spojrzał do góry, gdzie za szklanym sufitem wisiała noc usiana gwiazdami. Ciężar ciemności wydawał się tak wielki, że Lao natychmiast zaczął sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby tafla sklepienia została nagle stłuczona i deszcz ostrych jak brzytwa odłamków spadł na niczego nie spodziewających się gości. Widział wykrzywione twarze, słyszał agonalne krzyki, obserwował krwawiące ciała, rozcinane krawędziami szkieł. Bezsilność wobec przerażenia. Tratujący siebie nawzajem ludzie, świadomi, że znaleźli się w zabójczej pułapce bez wyjścia. Krew zmieszana z rozlanym szampanem, płynąca szerokimi strugami po podłodze. Hekatomba wcale nie tak małej części półświatka Hongkongu.

Lao aż zadrżał. Cóż za wspaniały temat na monumentalny obraz. Uchwycenie autentycznego przerażenia ludzi, którzy każdego dnia wzbudzają strach u innych, a teraz sami są poddani jego mocy. Ich reakcje, odkrycie najgorszych instynktów, ratowanie jedynie własnej skóry. Niezwykłe pandemonium.

A może by tak sprowokować podobne zdarzenie, pomyślał Lao. Jakimś szalonym pomysłem wywołać panikę wśród tłumu nadętych gogusiów.

– Zapowiada się udana wystawa – usłyszał nagle za sobą. – Udało ci się zgromadzić wielu wpływowych koneserów.

Odwrócił się zaskoczony. Przed nim stał Li – młody i naprawdę utalentowany malarz. Na razie jednak dobierał sobie złych mecenasów, bo jego filozofia życiowa nakazywała mu zadawać się z efektownymi kobietami, które nie miały odpowiednio dużego wpływu na artystycznych włodarzy tego świata. Ale przed Li było jeszcze wystarczająco dużo czasu na zrozumienie kilku podstawowych zasad. Lao musiał jednak przyznać, że gdyby ten chłopak zmądrzał, mógłby stanowić dla niego nieliche zagrożenie.

– Jak się tu dostałeś? – spytał lekko rozdrażniony. – Nie pamiętam, żebym przy układaniu listy kazał wysłać ci zaproszenie.

– Pamięć jest niestety zawodna, ale to żaden kłopot – odpowiedział Li swoim śpiewnym głosem. Stał nienaturalnie sztywno, chowając za sobą dłonie.- Jestem tu jako osoba towarzysząca – wyjaśnił szybko.

– Kto cię tym razem przygarnął?

– Powinieneś być zadowolony, że akurat ona zaszczyciła ten wernisaż swoją obecnością.

Lao raz i drugi przebiegł wzrokiem po sali, ale nie dostrzegł żadnej kobiety, którą mógłby natychmiast skojarzyć z młodzieńcem. W końcu Li wskazał właściwy kierunek.

Pod jedną ze ścian stała Vegas Komisowa – córka rosyjskiego miliardera, który niepodzielnie rządził światowym rynkiem diamentowym. Tym razem wygląd dziewczyny i jej zachowanie nie były tak skandalizujące, jak zazwyczaj.

Vegas, blondynka o fantazyjnie skręconych lokach, miała na sobie efektowną suknię, której przedni dekolt kończył się cal poniżej pępka, natomiast tylny odsłaniał niemal połowę pośladków. Kreacja prezentowała się interesująco.

Otoczona, jakżeby inaczej, przez sforę dziennikarzy Vegas promieniała doskonałym humorem. Co chwila obdarowywała wszystkich dookoła czarującymi uśmiechami i ani na chwilę nie przerwała monologu, zawzięcie gestykulując.

Lao doszedł do wniosku, że ze względu na zwyczajową niecenzuralność wypowiedzi dziewczyny pismaków czekało trudne zadanie zmiany jej słów tak, aby nadawały się one do druku. Co by jednak nie mówić, obecność Vegas czyniła wystawę bardziej atrakcyjną – medialnie, bo na sztuce panna Komisowa nie znała się absolutnie.

– Wernisaż nie kończy się dyskoteką, tylko eleganckim przyjęciem – rzekł uszczypliwie Lao. – Będziesz więc musiał wytłumaczyć swojej pani, co oznaczają te wszystkie kreski na moich obrazach, żeby nie narobiła ci wstydu.

– Och, jesteś dziś zbyt złośliwy – odparł zupełnie swobodnie Li. – Vegas zna się na sztuce.

– Tak jak ja na szlifowaniu diamentów. A propos dyskotek. Słyszałem, że jest dziś duża impreza w „Spectrum”. Nie powinniście tam być?

– Będziemy i tam. – Chłopak oparł się o barierkę. – W „Spectrum” świętuje przecież swoje urodziny Emi Song.

– Słyszałem – zauważył Lao. – A one trzymają się razem. Vegas rezygnuje z imprezy dla jakiejś nudnej wystawy? Niesamowite.

– Zaraz po północy zmywamy się do „Spectrum”. Ale twoja charyzma sprawiła, że Vegas postanowiła poznać osobiście autora tak popularnych obecnie prac.

Lao z powagą przełknął drwinę i powiedział:

– Jedyny powód, dla którego Vegas jest tutaj, to ona sama. Po prostu wykorzystuje obecność mediów i chce się dobrze zaprezentować. Moim kosztem. Przy okazji, ochrona galerii dostała nowe, ostrzejsze psy?

– Dlaczego? – zdumiał się szczerze chłopak.

Lao parsknął śmiechem.

– Suknia Vegas jest cokolwiek skąpa – wyjaśnił. - Jakby jej większa cześć została w pyskach rottweilerów...

– Boisz się, że odwróci uwagę koneserów od twojej sztuki? – zripostował natychmiast Li.

– Dajmy temu spokój. Czas otworzyć wystawę.

– Mam do ciebie sprawę, Lao.

– Później.

– Teraz. To nie zajmie dużo czasu.

– Goście się niecierpliwią.

– Przyda im się odrobina zwłoki. Podsyci głód sztuki.

– O co chodzi? – spytał niechętnie Lao. Zrobił krok w stronę schodów.

– Masz tu jeszcze sporo niewykorzystanego miejsca. – Chłopak od razu przystąpił do rzeczy. – Namalowałem ostatnio dwa obrazy. Daj mi szansę na ich wystawienie.

– Nie ma mowy. To wernisaż jednego artysty.

– W niczym ci nie zaszkodzę. Pokaż, że masz gest, i po prostu pomóż mi. Pociągnij mnie za sobą. – Li, który prosił, wyglądał żałośnie.

– W imię czego?

– Pomyśl, jak to przyjmie opinia publiczna. Lao Lung mecenasem sztuki. A za jakiś czas dwaj malarze z dalekiego kraju podbiją świat. Razem dokonamy tego znacznie szybciej niż pojedynczo.

– Odbiorą to jako protekcję rasową – wyjaśnił rzeczowo Lao. – Więc lepiej niech każdy z nas podbija świat na własną rękę. – Klepnął protekcjonalnie Li w ramię. – Ty, zdaje się, masz nawet większe możliwości niż ja. Poproś Vegas o kilka milionów, na pewno stać ją na takie kieszonkowe. Albo niech sama ci kupi jakąś galerię.

– To nie kwestia pieniędzy. – Teraz z kolei Li przełknął drwinę. – A sam talent także nie gwarantuje sukcesu. Obaj wiemy to doskonale. Postawię tylko dwa obrazy i koniec - podjął ostatnią próbę. - Ty masz do dyspozycji całą galerię, proporcje nadal działają na twoją korzyść.

– Wybrałeś sobie nieodpowiedniego mecenasa.

– Lao, ten jeden jedyny raz. Potem nasze drogi rozejdą się. Nie będziemy sobie wchodzić w paradę. Zniknę z twojego życia równie szybko, jak się pojawiłem.

– Znikniesz nawet jeszcze szybciej, bo moja odpowiedź brzmi – nie.

Lung odwrócił się, przerywając dyskusję. Chciał już zejść po schodach, gdy Li chwycił go delikatnie pod ramię. Lao zamierzał strząsnąć jego dłoń i wtedy zobaczył, że tamten nosi białe, jedwabne rękawiczki. Przez chwilę patrzył na nie dziwnym wzrokiem. Chłopak niezwłocznie wyjaśnił:

– Profilaktyka bakteryjna. Nawet nie wiesz, ile jest tego dookoła. – Roześmiał się nagle, ubawiony zdumionym spojrzeniem Lunga. – Zwykłe oparzenie – dodał. I zaraz w jego drugiej dłoni pojawiła się paczka marlboro.

– Nie palę – burknął Lao.

– Nie papierosami cię częstuję.

– Co to jest?

– Mój prezent dla ciebie. Stymulant pracy i talentu. Pochodna meskaliny. – Podrzucił paczkę w dłoni. – Każdy z nas próbuje nowych dróg, nowych źródeł inspiracji. Weź działkę i namaluj coś. Zobaczysz, że wszystko, co tu teraz wisi, okaże się jedynie bezwartościowymi bazgrołami.

– W takim razie sam to weź.

– Już brałem. Właśnie te obrazy, które chcę tu powiesić, są namalowane po meskalinie.

– No to jeśli są takie wystrzałowe, nie powinieneś mieć problemu ze zdobyciem popularności. Jestem tu zbędny.

Li jakby nie usłyszał odmowy. Powiedział kusząco:

– Nie trzeba będzie włóczyć się po galeriach tego typu. – Machnął lekceważąco dłonią. – Witaj, Tate Gallery! Witaj, Guggenheim Museum! Witaj, wielki świecie! A ta gromadka – wskazał pogardliwie ludzi stojących piętro niżej – będzie zabiegała o twoje względy. Nie tak jak teraz, gdy ty skomlisz o ich poparcie. Więc?

– Odpieprz się.

– Może jednak zmienisz zdanie. – Li stanął na szczycie schodów. – Będę czekał na wiadomość. – Rzucił marlboro w stronę Lao, odwrócił się i zbiegł energicznie po schodach.

Lung złapał ten nieoczekiwany prezent i spojrzał na niego, rozważając jednocześnie, czy nie posłać paczki w ślad za oddalającym się młokosem, ale powstrzymał się. Zauważył, że skoncentrowało się na nim kilka spojrzeń zniecierpliwionych gości. Powściągliwe zachowanie było więc teraz jak najbardziej pożądane. W tym świecie nie wypadało okazywać emocji. Tu grało się według innych zasad. Cena sukcesu, pomyślał Lao z rezygnacją i schował marlboro do kieszeni. Ale patrząc z wysokości na tłum, postanowił: dziś zdobędę Hongkong, jutro Londyn, a pojutrze cały świat.

Odprowadził wzrokiem Li, który zmierzał teraz w stronę Vegas. Dziewczyna panowała już niepodzielnie nad fotoreporterami, nachalnie prezentując wyuczony, sztuczny uśmiech. Zabierała popularność Lao. Czas z tym skończyć.

Lung szybko ruszył po stopniach. W połowie schodów skinął władczo na mistrza ceremonii, dając mu znak, że uroczystość ma się rozpocząć. Niemal natychmiast na sali przygasły światła. Rozmowy ucichły, ustępując miejsca pomrukowi sensacji. Przez muzyczne tło jakiegoś instrumentalnego utworu przebił się władczy głos spikera.

Zapowiedź była krótka, ale dogłębnie elektryzująca. Dreszczyk autentycznego podniecenia przebiegł po karkach zgromadzonych. I wtedy na moment zaległa ciemność, zaraz grzmotnęła muzyka i światło sufitowego reflektora objęło postać dystyngowanie kroczącego Lao. Rozbrzmiała burza oklasków i w tej powodzi owacji malarz tryumfalnie zszedł na poziom galerii. Wtedy zapalono wszystkie światła i atmosfera w sali stała się jeszcze bardziej podniosła.

– Panie i panowie – kontynuował spiker – jedyny i niepowtarzalny, niekoronowany król artystów sztuki malarskiej Hongkongu, wirtuoz barwy i kreski – Lao Lung!

Lao pozdrowił tłum, schylił się w głębokim ukłonie i ruszył w stronę spikera, aby podziękować za zgotowanie tak owacyjnego przyjęcia. Ale zanim dotarł do środka sali, zobaczył, jak Vegas dyskutuje z Li. Oblicza obydwojga zdradzały niepokój. Vegas odwróciła się nagle i przez ułamek sekundy obrzuciła Lao ostrym spojrzeniem.

Niezrażony rozpoczął przemowę. Standardowe podziękowania nie trwały długo, ale wyróżnił w nich kogo trzeba. Na twarze gości wypełzło zadowolenie.

A potem nastąpiło clou programu. Popularne tematy instrumentalne, sączące się delikatnie z głośników, ustąpiły miejsca muzyce Wagnera. Liczba decybeli na moment zbliżyła się niebezpiecznie do granicy bólu, by zaraz opaść, a wtedy z wszystkich obrazów w galerii zsunęły się zasłony. Ale zanim oczom gości ukazały się szczegóły kompozycji, ponownie zapadła ciemność. W tym samym momencie rozbłysły nitki cienkich jak włos światłowodów. Misterny wzór oplatający ramy dał efekt aureoli wydobywającej obrazy z ciemności. Widowisko przyjęto z entuzjazmem. Kobiety westchnęły zachwycone, mężczyźni zaszeptali z uznaniem. Muzyka zanikła i zastąpił ją basowy głos mistrza ceremonii:

– Z dumą przedstawiamy kolekcję obrazów mistrza Lao pod wspólnym tytułem „Niewolnice Walhalli”.

Ramy przygasły i w sali znów zapłonęło normalne światło. Teraz liczył się już jedynie czysty kontakt ze sztuką.

Lao odruchowo spojrzał w stronę Li, który analizował obrazy w milczącym skupieniu. Chłopak musiał być pod wrażeniem i Lung poczuł się niezmiernie zadowolony. Nawet Vegas wyglądała na oczarowaną, stojąc w milczeniu u boku chłopaka.

Spojrzenia gości skoncentrowały się na obrazach. Nie było wątpliwości, że prace prezentowały się dobrze. Natchnione motywami europejskiej mitologii, przystosowanymi do środowiska kultury Orientu, tworzyły miły dla oka konglomerat.

Do Lao przystąpiły jego muzy – dwie czarnowłose Chinki. Były tak delikatne, że kiedy przygarnął je ku sobie, doznał wrażenia, iż może skruszyć ich kości jednym gwałtowniejszym ruchem.

Prowadzeni aplauzem skierowali się ku rzędowi sześciu obrazów.

Lao przystąpił do prezentacji pierwszego z nich.

Panorama przedstawiała jakąś wojnę wikingów – namiastkę Ragnarök – w surrealistycznej scenerii unoszącej się pośród chmur Walhalli z wiecznie otwartą bramą Walgind, która na podobieństwo wielkiej paszczy chciała pochłonąć walczących. Nie było widać Bragiego z harfą, ale gdzieś z góry drapieżnie nurkowały na śnieżnobiałych skrzydlatych koniach dwie walkirie.

Następny obraz przedstawiał już wnętrze pałacu. Ściany błyszczały złotymi włóczniami, a sufit zdobiły tarcze, wyglądające jak łuska jakiejś monstrualnej ryby. Było już po zachodzie słońca, więc walki wikingów miały się ku końcowi. Przy biesiadnych stołach zmęczeni wojownicy o srogich obliczach oczekiwali na pierwsze danie z dzika Sahrimnira, którego właśnie gotował w kotle kucharz Andhrimnir.

Pomiędzy wikingami, roznosząc rogi z miodem i mleko w drewnianych czarkach, krążyły walkirie. Na ich ciałach widać było ślady po więzach i okowach. Kobiety spełniały swoje obowiązki pokornie, ale nie podzielały zadowolenia widocznego na obliczach potężnych wojowników. Wiedziały, że koniec tej zabawy nie będzie dla nich radosny.

Kolejny obraz przedstawiał wielką, straszliwą orgię, w której walkirie występowały w roli uległych niewolnic wikingów. Ich tarcze, włócznie i zbroje leżały w nieładzie na podłodze. Całe płótno zajmowała gmatwanina nagich, bezbronnych kobiecych ciał, gniecionych bezwzględną siłą mężczyzn o torsach herosów. Walkirie leżały rozkrzyżowane na stołach, były przykute do ścian i chłostane. Każda z nich miała orientalne rysy dwóch modelek, kroczących teraz dumnie przy Lao.

Wśród gości przemknął szmer, którego Lung nie potrafił jeszcze zinterpretować. Czy był to pomruk zadziwienia, czy też dezaprobaty, nie wiedział. Ale uzyskał to, co chciał. W tym momencie nikt nie pozostał obojętny na jego sztukę.

Lao rozkoszował się demoniczną siłą niemal rozsadzającą obrazy. Chłonął widok gwałconych brutalnie walkirii, jednocześnie coraz mocniej przyciskał do siebie obie modelki. A one biernie mu się poddawały. Tak było dobrze. Tak miało być.

Poczuł, jak Tsu pręży się podniecająco przy jego boku, i pomyślał o tym, co stanie się za kilka godzin. Wiedział, że ona też pałała już niecierpliwością.

Ale trzeba było dokończyć pracę. Musiał dalej prezentować swoje obrazy.

Podchodzili właśnie do drugiej części galerii, gdy przez słowa Lao przebił się wzburzony głos Vegas Komisowej. Dziewczyna z autentyczną pasją tłumaczyła coś reporterom, którzy skwapliwie potakiwali głowami. Lung przerwał swoją prezentację.

– To zwykły seksizm – grzmiała Vegas. – Jak można tak przedstawiać kobietę! Niczym rzecz! Marionetkę w rękach tych zbójców bez żadnych uczuć! To poniżenie jest karygodne, uwłacza naszej godności! – Rozejrzała się w poszukiwaniu kobiet, by zyskać ich poparcie. Na razie natrafiła jednak tylko na niepewne spojrzenia. Odwróciła się w stronę Lao. – Nie zrobisz kariery, ani w Europie, ani w Stanach – zagroziła. – Gdziekolwiek się pojawisz, będę tam i udowodnię, jaki jesteś naprawdę. – Wbiła przenikliwe spojrzenie w dziennikarzy. – Mam nadzieję, że opiszecie to obiektywnie.

Lao szybko ocenił sytuację. Męska część gości nie podzielała, jak na razie, poglądów Vegas, choć ziarno niepewności zostało zasiane. W oczach kobiet pojawiło się natomiast delikatnie podniecenie, lecz zgodnie z dalekowschodnim obyczajem zachowywały się spokojnie, oczekując na reakcje swoich małżonków. Ale na sali znajdowało się też kilka dam związanych z kulturą zachodnią i te zdecydowanie bardziej otwarcie sympatyzowały z panną Komisową. Trzeba było coś zrobić. Powstrzymując chęć zlinczowania Vegas, Lao grzecznie oświadczył:

– Widzę, że ma pani kłopoty ze zrozumieniem sztuki.

– To nazywasz sztuką?! – zakpiła Komisowa. – Te bohomazy! – Prowokująco kołysząc biodrami, ominęła Lao i stanęła przy jednym z obrazów. Spojrzenia mężczyzn skoncentrowały się na niej, była tego świadoma. Posłała ironiczny uśmiech wszystkim obecnym i znów zwróciła się ku Lao. – Podnieca cię widok zmasakrowanego ciała kobiety, zboczeńcu. Pewnie masz problemy seksualne i ci nie staje, a więc wyżywasz się w swoich obrazach. Lubujesz się w okrucieństwie i masakrze. Tak leczysz swoje kompleksy? Potrzebujesz fetysza? – Puknęła palcami w płótno. – Ta szmira nie powinna tu wisieć.

– Jakieś uwagi natury technicznej? – zakpił Lao, rozglądając się po sali i szukając sympatii tłumu.

– Tak skoncentrowałeś się na okrucieństwie, że zapomniałeś o pewnych realiach – odpowiedziała Vegas nadzwyczaj pewnym głosem.

– Co ty możesz wiedzieć o zasadach malowania? – Lao przeszedł do ataku. – Może gdyby trzeba było pokrywać płótna perfumami za tysiąc dolców...

– Gdzie jest Bragi? – spytała nagle Vegas. – Nikt nie wita poległych wojowników. Dlaczego nie doliczyłam się dziewiętnastu walkirii? No i dlaczego Walhalla ma tylko jedną widoczną bramę, choć każdy wie, że było ich pięćset czterdzieści? A dlaczego przy Walgindzie nie ma wilka i orła? – Potrząsnęła głową, jakby z naganą. – Tak ci się spieszyło do umęczenia kobiet, że pominąłeś takie drobne szczegóły! – Przesunęła palcem po fragmencie obrazu przedstawiającym walkirię przywiązaną do pręgierza i chłostaną batem. Naprężone do granic możliwości plecy broczyły krwią. – Ale kobieta cierpiąca wygląda jak żywa. Powiedz, stanął ci, kiedy to malowałeś? Czy teraz też ci stoi? – Vegas spuściła wzrok na krocze Lao. – Chyba tak, choć tego nie widzę. Biedactwo jest takie małe.

Konsternacja, jaka zaległa w galerii, nie trwała długo. Zaraz też pojawiły się zawoalowane, ale dobrze czytelne uśmiechy. Lung nie wiedział, co ma zrobić. Najchętniej spoliczkowałby Vegas. Z trudem zapanował nad sobą.

Komisowa znów przeszła do ataku. Stanęła naprzeciw Chinek.

– Was też chłoszcze, kiedy mu pozujecie? Lubicie, jak was bije?

– Dość tego! – zareagował w końcu Lao.

I nagle wszystko zrozumiał. Wystarczyło spojrzeć na dyskretnie zadowolonego Li, który stał nieco z tyłu, za dziennikarzami. Nie było najmniejszych wątpliwości, że to właśnie on był odpowiedzialny za przemowę Vegas. Dziewczyna nie miała przecież tyle inteligencji, aby dostrzec te wszystkie szczegóły.

Kobiety zaczęły mocniej sympatyzować z Vegas, obcokrajowcy coraz wyraźniej potakiwali głowami, nawet przedstawiciele lokalnej kultury też jakby głębiej zaczęli zastanawiać się nad tak nieoczekiwanie wypowiedzianymi słowami. Lao miał chęć roznieść Vegas na strzępy, ale jakakolwiek oznaka agresji dowiodłaby, że jest naprawdę bezsilny wobec wytoczonych przeciwko niemu argumentów.

– Nie będę dyskutował z dyletantką. Oboje dobrze wiemy, jak jest naprawdę.

– Dyletantką! – uniosła się Vegas. – Wiesz, przeszła mi nagle ochota na obcowanie ze szmirą, którą nazywasz sztuką. – Poprawiła włosy szybkim ruchem dłoni. – Wytapetuj sobie tymi obrazami ściany w toalecie i tam się trzep, malarzu od siedmiu boleści. – Skinęła na Li. – Zabierz mnie stąd. Nie ma tu nic godnego uwagi – poskarżyła się z goryczą.

Vegas opuściła salę z miną obrażonego dziecka. Tuż za nią posłusznie podreptał młody Chińczyk.

Lao odetchnął z ulgą. Pomiędzy ludźmi przebiegły jednak szybkie dyskusje, błyskawiczna wymiana poglądów. Niby wszystko było w porządku, ale kiedy Lung kończył przerwaną prezentację, natychmiast dostrzegł pewną rezerwę w zachowaniu większej części gości. Bardzo ładne prace, mówili, lecz może naprawdę nieco zbyt ostre. Brzmiało to jak wyrok. Sorry, Lao, ale twoja kariera rozwinie się chyba tylko tu, w Hongkongu. Jeśli świat cię nie kupi, my też nie będziemy w ciebie inwestować. Z czego wynika jeden wniosek, że cała ta gra jest po prostu gówno warta. Straciłeś swoją szansę. Zamiast pędzić autostradą, rozbiłeś się gdzieś na bocznej drodze.

Doskonały humor Lao pękł jak bańka mydlana. Nawet perspektywa nocnych igraszek z Tsu nie była w stanie nic zmienić.

 

***

 

Wnętrze apartamentu rozjaśniał jedynie mrugający sennie ekran telewizora. Na stoliku stała opróżniona do połowy butelka ballantinesa. Lao siedział w fotelu i ściskał w dłoni szklankę, z której wylewał się na dywan złoty płyn. Chińczyk nie dbał o to zupełnie. Próbował skoncentrować się na kolorowych plamach, jakie skakały mu przed oczami. Głos z telewizora dudnił niczym echo w głębokiej jaskini. Lao przełączał programy jeden za drugim, czekając na wyrok. Nie łudził się, że wypowiedź Komisowej przejdzie bez echa. Dziewczyna była zbyt znana w świecie, aby lokalne stacje telewizyjne pominęły taką gratkę. Wiadomości w Hongkongu rozchodziły się szybko. Mimo że był środek nocy, życie ani na moment nie zwalniało tempa.

Na pierwszym kanale informacyjnym Lao nie znalazł jednak wzmianki o incydencie podczas wernisażu. Reporterzy nie kwapili się do komentowania dokonań artystycznych Lunga. Tak samo było na kilku kolejnych programach, ale w końcu, jako ciekawostkę, podano:

– Zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić, że córka rosyjskiego magnata diamentowego, panna Komisowa, przebywająca na długich wakacjach w Azji, wciąż zaskakuje opinię publiczną swoim niekonwencjonalnym zachowaniem. Podczas wernisażu Lao Lunga doszło do wymiany poglądów na temat jego prac. Vegas w bardzo bezpośredni sposób zarzuciła artyście niezdrową fascynację przemocą wobec kobiet i sprowadzanie ich do roli niewolnic. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ponieważ dziedziczka wielomiliardowej fortuny znana jest z niewyparzonego języka, ale tym razem, oprócz słownej utarczki, zaprezentowała się przede wszystkim jako znawczyni malarstwa i mitologii europejskiej. To novum i zaskoczenie in plus. Po tym zajściu Komisowa opuściła wernisaż i udała się w towarzystwie młodego artysty Li do klubu „Spectrum”, gdzie wzięła udział w przyjęciu urodzinowym swojej dobrej znajomej, aktorki i piosenkarki – Emi Song.

Lao zawrzał z zawiści. Zazdrość rozlała się w nim palącą falą.

– Tylko Vegas i Vegas! – mruknął, zaciskając dłoń na pustej już szklance. A o nim tyle, co nic. Jakby był marginalnym, podrzędnym malarzyną. Tania sensacja stoi wyżej niż sztuka! Te szmatławe wiadomości! Opisują nocne życie jakiejś podfruwajki zza oceanu, a skąpią informacji o tym, co naprawdę istotne. Tania sensacja stoi wyżej niż prawdziwa sztuka! Jakby tego było mało, Vegas sprzedała się tak błyskotliwie, że cały splendor spadł na nią. Medialna suka! A wszystkiemu winny był oczywiście Li. Pieprzony, podstępny skurwysyn!

Lao cisnął szklanką w stronę telewizora. Ekran pękł i snop iskier posypał się na podłogę. Niemal w tej samej chwili uchyliły się drzwi od łazienki i spoza nich wyjrzała Tsu, zainteresowana nagłym hałasem.

Dziewczyna brała prysznic, więc kiedy pojawiła w smudze światła, doskonale widać było ponętne kształty jej nagiego ciała. Krew uderzyła do głowy Lao z niesłychaną siłą. Zdeptał iskry tlące się jeszcze na dywanie i ruszył w stronę Chinki. Gwałtownie rozwarł drzwi, stając przed nią z nieprzytomnym wzrokiem. Twarz Tsu stała się bezczelnie radosną twarzą Vegas, a przestrzeń dookoła wypełniła się znienawidzonym głosem krytykującym serię obrazów „Niewolnice Walhalli”. Potem słowa zagłuszył tętniący szyderstwem, napastliwy śmiech.

Tego było już za wiele. Musiał dać nauczkę tej dziewczynie. W jednej chwili chwycił ją brutalnie za ramiona, w oczach błyszczała mu wściekłość i podniecenie.

– Co się stało? – spytała przerażona Tsu. – Lao?! Co się z tobą dzieje?!

Miała sklejone włosy, a po jej szyi spływała woda. Wąskie strumyki szukały drogi pomiędzy piersiami i skapywały na płaski brzuch. Niewiele myśląc, Lao odwrócił ją tyłem do siebie. Krzyknęła przerażona gwałtownością czynu, lecz nie broniła się zbyt zawzięcie.

– Bądź delikatny – zdążyła wyszeptać, gdy naparł na nią całym swym ciężarem. Rozsunął jej nogi, rozwarł pośladki i dostał się, jak tylko mógł najgłębiej. Energiczne pchnięcia niemal wgniotły Tsu w ścianę, ale po pewnym czasie Lao poczuł, że ten gwałt sprawia jej przyjemność. Że podążają we wspólnym, harmonijnym rytmie. Nie chciał tak. Chciał, żeby czuła ból i strach, chciał mieć absolutną władzę nad Vegas Komisową. Chwycił ją za szyję i zaczął dusić. Wtedy naprawdę się przestraszyła.

Próbowała mu się wyrwać, odpychała rękami i charczała coś niezrozumiale. Chciała uciec, ale była skutecznie unieruchomiona. Lao słyszał jej kwilenie i coś na podobieństwo prośby, aby przestał. To podnieciło go jeszcze bardziej. Świadomość dominacji zwyciężyła. Znów panował nad sytuacją, a wtedy z zadowoleniem eksplodował we wnętrzu Chinki.

Ale ejakulacja nie rozładowała całkowicie napięcia, trzeba mu było czegoś więcej. Zostawił więc przerażoną i zdyszaną Tsu, a ona szybko zamknęła za nim drzwi.

Lao wybiegł z łazienki mokry od wilgoci i potu. Przez jakiś czas krążył po pokoju jak rozdrażniony tygrys. Nie umiał znaleźć sobie miejsca. Obsesyjne myśli koncentrowały się wokół Vegas. Jak jej odpłacić za takie upokorzenie? Jak usatysfakcjonować urażoną dumę?

Przypomniał sobie o marlboro, podarowanym przez Li. Podszedł do rzuconego niedbale garnituru i szybko odnalazł to, co chciał. Otworzył pudełeczko i wydobył jego zawartość. Trochę białego proszku wysypało się na podłogę. Lao poślinił palec i zanurzył go w paczce. Spróbował ostrożnie. Poczuł znajomy smak narkotyku, ale jednocześnie w jakiś niewytłumaczalny sposób wiedział, że ta próbka jest zupełnie inna, nasycona naprawdę wielką mocą. Li nie kłamał.

Lao wysypał na dłoń wąską ścieżkę meskaliny i szybko wprowadził ją do nosa. Wrócił do łazienki, gdzie Tsu wycierała się ręcznikiem. Widok jej nagiego ciała już nie robił na nim wrażenia. To była przecież tylko Tsu. A on chciał Vegas.

– Przez kilka godzin będę zajęty – rzekł ostro, aż się przestraszyła. Potulnie skinęła głową. – Nie chcę, żebyś mi przeszkadzała. Rozumiesz? – dodał z naciskiem.

Kiedy narkotyk zaczął działać, Lao zamknął się w pracowni. Rozwiesił arkusz papieru, przygotował węgiel i kredę. Po chwili zastanowienia zaczął szkicować, wkładając w rysunek całą swoją pasję.

 

***

 

Jeszcze nie całkiem rozbudzona Vegas usłyszała, jak Li wstaje z łóżka, ubiera się szybko w dres treningowy i wychodzi z mieszkania na codzienny, poranny jogging. Pod tym względem był niemal maniakiem. Lubił trzymać formę, a Vegas z kolei lubiła jego prężne, wysportowane ciało, od pewnego czasu dające jej wystarczająco dużo rozkoszy. Oczywiście taki stan rzeczy był stanem przejściowym, ale na razie jednak zadowalała się Li.

Przeciągnęła się delikatnie na łóżku i zmieniła pozycję, kładąc na boku. Nagle usłyszała dziwny dźwięk. Coś na podobieństwo szurania. To było zastanawiające, bo zdawało się jej, że od wyjścia chłopaka nie upłynęło nawet pięć minut. Ale być może w tym czasie zapadła w krótką drzemkę i istotnie Li już wrócił. Jednocześnie poczuła nieprzyjemnie intensywną woń potu. Tego już tolerować nie mogła. Skrzywiła się z niesmakiem i nie otwierając oczu, stwierdziła:

– Śmierdzisz, mój mały. Wynocha do łazienki.

W odpowiedzi rozległ się niski, basowy rechot, na tyle głośny, że na pewno nie należał do Li, mówiącego niemal śpiewnie, delikatnie i cicho. Vegas natychmiast rozwarła powieki, ale zdążyła tylko zobaczyć niewyraźny kontur zwalistej postaci. Coś uderzyło ją w twarz i zapadła w ciemność.

Kiedy odzyskała przytomność, stwierdziła, że jest przywiązana do łóżka jakimś metalowym drutem. Była zupełnie naga. Ktoś zdarł z niej nocną koszulkę, która, prawdę mówiąc, i tak niewiele zasłaniała. Do ust wciśnięto jej kawałek śliskiego materiału. Ale najdziwniejsze było to, że łóżko stało pionowo oparte o ścianę.

Vegas rozejrzała się po pokoju. To, co zobaczyła, wprawiło ją w najwyższe zdumienie. Zamknęła oczy i znów je otworzyła.

To była halucynacja. Zjawa lub koszmarny sen. Oto przed nią stał opasły, stary wiking o okrągłej, mięsistej twarzy, z białymi włosami zaplecionymi w warkoczyki i długą brodą. Skórzany kaftan z ledwością przytrzymywał zbędne kilogramy trzęsącego się tłuszczu. Uzbrojony w miecz wojownik miał opaskę na czole, spod której lśniły oczy sycące się widokiem jej nagiego ciała.

Wszystko to Vegas była skłonna zrozumieć, ale nie umiała sobie wytłumaczyć, że ten wojownik wyglądał jak narysowany, że stanowił mieszaninę zmyślnie połączonych ze sobą czarnych i białych pól. Lecz wiele wskazywało na to, iż właśnie ta kombinacja kresek podniosła łóżko do pionu.

Nie, to musiał być sen.

Vegas zaczęła się bać. Scena wydawała się mimo wszystko prawdziwa, potwierdzał to pulsujący w szczęce ból - świadectwo nokautującego uderzenia.

Wiking podniósł miecz i przystawił jego czubek do gardła Vegas. Zimne ostrze dotknęło delikatnej skóry, znacząc ją ciemną pręgą. Stal była niebezpiecznie ciężka. Komisowa odruchowo wstrzymała oddech. Wystarczyło lekkie pchnięcie, a miałaby rozpłataną krtań. Wojownik odezwał się nieskazitelną angielszczyzną:

– To byłoby zbyt proste, tania dziwko. – Przesunął pożądliwym spojrzeniem po jej ciele. – Nazywam się Bragi. Ten, którego tak bardzo ci brakowało. Dziś może nie wyglądam najlepiej, ale zapewniam cię, że to ja. – Nacisk stali na gardło Vegas nieco zelżał. Wyciągnięta ręka zaczęła niepokojąco drżeć. – Przez ciebie zmuszony byłem do dźwigania tego żelastwa i złamania obietnicy. – Dłoń Bragiego nagle wypuściła miecz, który ze szczękiem upadł na podłogę. Ten złowrogi dźwięk spowodował, że Vegas zadygotała strachliwie. Nie miała wątpliwości – mocarne ręce wojownika mogły okazać się równie niebezpieczne jak stal. Zaraz jednak przyszło jej na myśl, skoro wszystko rozgrywa się naprawdę, a ona nie postradała zmysłów, to jedynym ratunkiem była gra na czas - do chwili powrotu Li. Chińczyk z pewnością nie dorównywał mocarnemu wikingowi siłą, ale już samo jego pojawienie się w mieszkaniu mogłoby zmienić sytuację.

Wiking powiedział:

– A więc tak bardzo cenisz sobie przywileje kobiet, że postanowiłaś wprowadzić je nawet tam, gdzie zupełnie nie są potrzebne. Nie będziesz terroryzowała i doprowadzała mężczyzn do obłędu tylko dlatego, że masz zgrabne ciało. Chcesz mieć nad nami władzę, gdziekolwiek się pojawisz i kiedykolwiek zechcesz. Zapewniam cię, to tylko twoje marzenie. Niespełnione marzenie, bo kiedy z tobą skończę, będziesz już inną kobietą.

Podszedł do Vegas i przez długą chwilę przyglądał się jej, jakby była rzeźbą wystawianą w muzeum. Jego chrapliwy oddech stał się płytszy, a obrzydliwy smród potu doprowadzał Komisową do torsji. Mimo to postanowiła działać. Spojrzała na wikinga niemal lubieżnie, a kiedy ten zaczął przesuwać wierzchem dłoni po jej skórze, jakby sprawdzał kupowany towar, nie zareagowała nawet najmniejszym gestem, który by zdradził, że czuje obrzydzenie. Nawet gdy grube palce gładziły jej najintymniejsze miejsca, skurczyła mięśnie nóg w taki sposób, aby dać Bragiemu znak, iż jest gotowa do wielu rzeczy i nie ma zamiaru przeciwstawiać się jego woli.

To rozochociło wikinga. Coraz mocniej i coraz odważniej dotykał jej ciała, niekiedy sprawiając ból. Ale dla Vegas liczył się tylko upływający czas. Zaraz będzie po wszystkim, tłumaczyła sobie. Koszmar zniknie, kiedy wróci Li.

Być może nie powinna w ogóle o tym pomyśleć, bo nagle, ku jej rozpaczy, wojownik znów przybrał surowy wyraz twarzy. Ostatni raz przesunął dłonią po ciele Vegas, gniotąc jej piersi w obleśnym uścisku, i wymierzył siarczysty policzek.

– Pewnie myślałaś, że twoje diabelskie sztuczki działają i na mnie? – zarechotał przeciągle Bragi. – Mylisz się, moja droga Vegas. Bardzo się mylisz. Mam dla ciebie coś specjalnego.

Cofnął się szybko o dwa kroki. Sięgnął za siebie. W jego dłoni pojawił się groźnie wyglądający skórzany bicz. Spojrzenia Vegas i Bragiego spotkały się.

Komisowa szarpnęła się niespokojnie, ale nie zdołała poluzować więzów. Nie było takiej możliwości. Stalowe struny wpiły się głębiej w delikatne ciało. Sparaliżowana strachem mogła tylko patrzeć, jak końcówka bicza z cichym, złowieszczym puknięciem upada lekko na podłogę. Bragi czule pogładził rękojeść swojej nowej broni. Splot rzemieni wyglądał teraz niczym wąż szykujący się do ataku.

– Nawet nie wiesz, jaki jest groźny – rzekł wojownik.

Ręka wikinga wykonała nadzwyczaj szybki ruch i bicz pomknął w stronę Vegas. Rozległ się nieprzyjemny trzask. Bragi trafił w brzuch i dziewczyna skręciła się z bólu. Delikatna skóra pękła i z rany popłynęła krew. Ale oto nastąpiło drugie uderzenie, które naznaczyło ciało kolejnym piętnem. Vegas szarpnęła się jak oszalała, usiłując przezwyciężyć piekący ból, który niemal rozrywał jej wnętrzności. Próbowała krzyczeć, ale wydobywała z siebie tylko ciche charczenie. A Bragi przymierzał się już do kolejnych razów. Trzeci. Czwarty. Piąty. Trzask. Trzask. Trzask.

Gdzie jesteś, Li, pomyślała Vegas i chwilę później przestała cokolwiek czuć, zwisając bezwładnie, zemdlona.

 

***

 

Lao obudził się z wielkim bólem głowy. Przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje. Po chwili pamięć minionych wydarzeń wróciła, ale nie czuł już złości. Pulsowanie pod czaszką było więc bez znaczenia.

Leżał teraz na miękkim dywanie w pustym pokoju. Tsu zniknęła bez śladu. Wcale się jej nie dziwił i mimo wszystko był zadowolony. Czuł się niemal doskonale, kiedy pomyślał o Vegas. Praca nad szkicem przyniosła mu ukojenie, choć po skończeniu obrazu był bardziej wypompowany niż po szybkim numerze z Tsu.

Wstał i podszedł do barku. W ustach miał niemiły, kwaśny smak, który chciał zwalczyć solidną dawką alkoholu. Nalał sobie pół szklanki ballantinesa i zamyślony ruszył do pracowni, by raz jeszcze przyjrzeć się obrazowi.

Kiedy stanął naprzeciw arkusza o formacie 4A0, pociągnął większy łyk whisky i z lubością spojrzał na podobiznę Vegas Komisowej, chłostanej przez potężnego wikinga. Na jej twarzy widać było przerażenie i ból. Strużki krwi spływały po perfekcyjnie wyrzeźbionym ciele. Napięte mięśnie doskonale rysowały się po skórą.

W kolorach wyglądałaby znakomicie, pomyślał Lao i przeniósł wzrok na wikinga.

Niemal upuścił szklankę. Potrząsnął głową i zmrużył oczy. Niepewny swoich myśli, stał jak urzeczony przez dobrą minutę. Ale im dłużej przyglądał się mocarnej postaci, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że malował wojownika o surowym, pełnym nienawiści obliczu. Nie mogło być mowy o pomyłce. Doskonale przecież pamiętał koncepcję pomysłu.

Tymczasem obecny wizerunek Bragiego różnił się od tego sprzed kilku godzin jednym istotnym szczegółem. Wiking sprawiał wrażenie zadowolonego z bólu zadawanego Vegas.

Lao był zszokowany. Poczuł się dziwnie nieswojo, dokończył resztę ballantinesa i podszedł bliżej szkicu, aby upewnić się, że to nie złudzenie. Wtedy od strony drzwi dobiegł go śpiewny głos:

– Namalować obraz, to jedno – rzekł Li. – Ale mieć nad nim kontrolę, to drugie. I o wiele ważniejsze.

– Jak tu wszedłeś? – spytał ze złością Lao, odwracając się w pośpiechu.

– Przez drzwi – wyjaśnił ironicznie młody Chińczyk. Był w stroju do joggingu, który jednak nie nosił śladów potu. – Ktoś, kto przez nie wychodził, nie zamknął ich. I chyba był zdenerwowany.

– Nie twoja sprawa.

– Informacja to potęga. Gwarantuje przewagę.

– Czego ode mnie chcesz?

Li przeszedł powoli przez pracownię, stanął obok Lao i spojrzał na szkic. Uśmiechnął się szyderczo.

– A więc tak się na niej odegrałeś. Czy nie mówiłem, że moje marlboro potrafi dać niezłego kopa? Ładnie – pochwalił, uważnie studiując kompozycję kresek. – Brutalna męska siła, dominacja nad kobietą. Wyładowanie agresji na słabszym. To, co tworzymy, jest odbiciem naszej duszy – zakończył filozoficznie.

– Sam do tego doprowadziłeś. Vegas nie jest tak spostrzegawcza, za jaką chce uchodzić. Ma jedynie dobrą pamięć i potrafi powtórzyć to, co się jej podpowie. Pytanie brzmi: po co to zrobiłeś? I daruj sobie powiastki o urażonej dumie z powodu mojej odmowy.

Li obojętnie skinął głową.

– Mój powód jest ważniejszy – odparł po chwili i nie czekając na reakcję Lao, przeszedł do salonu. Z pobłażliwym uśmiechem przekroczył szczątki telewizora i włączył radio. Akurat nadawali wiadomości.

– ...Vegas Komisowa została znaleziona w swoim pokoju hotelowym. Wszystko wskazuje na to, że została zamordowana. Morderca wykazał się szczególnym okrucieństwem, wiążąc ofiarę i chłoszcząc batem...

Lao przyskoczył do radia.

– To niemożliwe! – wybełkotał oszołomiony.

– Przecież tego chciałeś.

– To niemożliwe! Nie wierzę – powiedział do siebie Lung. Nawet nie zauważył, że komunikat skończył się zbyt nagle i radio teraz milczało. – W co ty mnie chcesz wrobić?

Li zignorował wzburzenie Lao i patrząc w okno, znajdujące się za jego plecami, powiedział:

– Cóż za zadziwiający zbieg okoliczności. Narysowałeś obraz wiernie oddający charakter morderstwa. Nawet w policji nie są na tyle głupi, aby nie powiązać tylu poszlak.

– To ciebie widziano z Vegas – wypalił szybko po chwilowej dezorientacji. – Wyszedłeś z nią z galerii i bawiliście się w „Spectrum”. Noc także spędziliście razem, więc...

– Ale ja mam taki dziwny zwyczaj porannego biegania – rzekł spokojnie chłopak, wskazując na dres. – Na dodatek, zupełnie przypadkowo, dzisiejsza trasa była jakaś naprawdę długa. Widziało mnie wielu ludzi. Jednego z nich dosłownie staranowałem i chyba zapadłem mu w pamięć, bo się bezczelnie odgrażał. Moje alibi jest więc niepodważalne. – Wyciągnął przed siebie dłonie. – Zobacz. Już nie noszę rękawiczek.

– Co to ma do rzeczy?

– Na marlboro są odciski palców tylko jednej osoby. A paczka była używana.

Lao przebiegł wzrokiem po pokoju. Nie pamiętał, gdzie leżała ta przeklęta paczka. Li kontynuował.

– Jak zdążyłem zauważyć, jeszcze nie napyliłeś fiksatywy. Nie szkodzi – machnął lekceważąco dłonią. – Rysunek jest już bezpieczny. Nie pozwolę ci zniszczyć dowodów twojej winy. Policja dostanie to, co trzeba.

Lung sprężył się w sobie, słysząc trzask zamykanej pułapki. Ale była szansa, aby ją jeszcze otworzyć. Spojrzał na chłopaka, który wydawał się absolutnie panować nad rozwojem sytuacji. Czuł swoją przewagę. Emanował spokojem.

Lao postanowił, że zagra rolę pogodzonej z losem ofiary, by zyskać na czasie. Podniósł wzrok i z głębokim westchnięciem spytał:

– Dlaczego?

Li, jakby uspokojony takim zachowaniem, ominął go i nonszalancko przeszedł na środek pokoju. Przez długi czas był odwrócony tyłem. Lung nie skorzystał z tej szansy. Podświadomie wiedział, że to tylko test. W gruncie rzeczy chłopak był gotowy do natychmiastowej reakcji obronnej, gdyby został zaatakowany. Milczenie trwało może minutę. W końcu chłopak zrobił zwrot w kierunku Lao i rzekł:

– Ponieważ lubię bajki, opowiem ci jedną z nich. Moją ulubioną. – Wziął głębszy wdech. – Dziesięć lat temu grupa kilku chłopaków postanowiła spędzić wolny czas nad jeziorem Dongting. Byli młodzi i głupi, nakręceni na panienki. Szukali wrażeń. Po jakimś czasie poznali dwie dziewczyny i zaprosili je do swojego obozu - przerwał, obrzucając Lunga badawczym spojrzeniem. – Czy mam mówić dalej?

Lao milczał jak zaklęty. Myślami znów był nad jeziorem Dongting, raz jeszcze ulegał magii widoku Jangcy i czuł się niemal wszechmocny. Słyszał odgłosy hucznej zabawy przy ognisku i nakładające się na nie, pełne coraz większej nienawiści słowa Li, które brzmiały jak wyrok.

– Widzę, że i tobie bajka się spodobała. Dokończmy ją więc szybko. Ponieważ noc była wtedy naprawdę wspaniała, jej nastrój udzielił się wam wszystkim. Ale ty chciałeś więcej. Sprowokowałeś awanturę. Doszło do niekontrolowanego pijaństwa i orgii. Brutalnej orgii. Dziewczyny zostały zgwałcone. – Li przerwał na moment. Zacisnął dłoń, aż chrupnęły kości. – Jedna z nich nazywała się Li Lien. I była moją starszą siostrą. – Ciężko odetchnął. – Ponieważ do policji nie wpłynęła żadna skarga, sprawcy gwałtu uniknęli kary. Zresztą nawet gdyby Lien złożyła pozew, na niewiele by się to zdało. Te dziewczyny były uchodźcami z Tybetu. W niektórych regionach to gorszy gatunek ludzi. Niestety, Lien nie okazała się na tyle mocna psychicznie, by dalej żyć w pohańbieniu. Nie mogła sobie wybaczyć, że w pewien sposób zdradziła kogoś, na kim jej naprawdę zależało. Na miesiąc przed ślubem popełniła samobójstwo.

– Skąd to wszystko wiesz?

– Jak już mówiłem, informacja to potęga – odparł Li zapatrzony daleko przed siebie. Jego wzrok miał w sobie nieutulony żal i głęboką złość. – Powiedział mi to duch Li Lien – wyjaśnił po chwili. – Bo ja potrafię rozmawiać z duchami, Lao. A niedługo także i ty to będziesz potrafił. - Zbliżył się do Lunga. Stanęli twarzą w twarz. – Za to, że tyle razy okazałeś się tak podłym skurwysynem, posadzą cię w więzieniu, a już tam ojciec Vegas zapewni ci nadmiar wrażeń. Znasz pewnie takich jak on. Nie zbija się miliardów, kierując dobrocią serca. Ludzie jego pokroju, aby tak żyć, muszą mieć układy dosłownie wszędzie. A on jest niemal wszechmocny, bogaty i mściwy. – Li położył dłoń na ramieniu Lunga. – Tylko że Iwan Komisow nie będzie jedynym problemem. Za jakieś czterdzieści lat, a mam nadzieję, że znacznie wcześniej, wpadniesz w gówno po raz kolejny. Twoja karma jest teraz naprawdę głęboko poniżej zera. Po śmierci staniesz przed Yeng-Wang-Yeh, Władcami Zmarłych, i trafisz za morderstwo do piątego sądu, a Koło Trasmigracji odda cię światu jako robaka. Robaka, którego każdy będzie chciał rozdeptać. Nie będzie bogactwa i przyjemności, tylko strach i cierpienie.

Lao strącił nagle dłoń chłopaka i rzucił się w stronę pracowni. To był ten moment, kiedy liczył, że przeciwnik nie zdoła odpowiednio szybko zareagować. Mylił się jednak. Li dogonił go po dwóch krokach i mocnymi kopnięciami wyuczonymi na treningach kung-fu przewrócił na podłogę.

– Nawet nie próbuj – ostrzegł łagodnie swoim miękkim głosem, tak bardzo nie przystającym do obecnej sytuacji. – Nie psuj mi przyjemności i daj się aresztować.

Lao poderwał się na równe nogi. Już nie biegł w stronę pracowni. Zrozumiał, że nie miało to sensu. Sprawność nie była jego sprzymierzeńcem.

Rzucił się na Li. Dążył do zwarcia. Ale chłopak był na tyle szybki, że udało mu się przez pewien czas unikać tych szalonych ataków, wyprowadzając jednocześnie stopujące uderzenia. Lao walczył jednak o życie. Nie czuł bólu, gdy krew z rozbitych łuków brwiowych zalała mu oczy. Ignorował złamany nos. I w końcu złapał Li wpół, przyciskając mocno do ściany. Był silniejszy, więc udało mu się zyskać przewagę. Poczuł, że chłopak nie uderza już tak szybko i celnie. W zapalczywej szamotaninie dotarli pod panoramiczne okno, tam stracili równowagę, przebili szybę i spadli z wysokości piętnastego piętra.

Podczas drogi w dół, krótkiej jak mgnienie oka, Lao dostrzegł zupełnie spokojnie oblicze Li. A potem był wstrząs, świat eksplodował jasnością, która natychmiast utopiła się w bezgranicznej czerni.

 

***

 

Ekran pociemniał i zgasł z cichym trzaskiem. Projekcja zapisu myśli Lao Lunga dobiegła końca. Profesor Hong, mizerny mężczyzna o energicznych ruchach, podszedł do urządzenia i po raz kolejny sprawdził wartość współczynnika korelacji prawda-fikcja. Od chwili rozpoczęcia odczytu monitor nie zanotował znaczących odchyłów. Hong z umiarkowanym zadowoleniem pokiwał głową i odwrócił się do komisarza Loo Tinga.

Policjant siedział na niewygodnym krześle i miał niezmiernie poważną minę. Nie wiązał ze swoją wizytą w instytucie zbyt wielkich nadziei, ale teraz, kiedy otrzymał coś na podobieństwo filmu sensacyjnego w pigułce, był zaskoczony wyrazistością przekazu. Zaskoczenie nie zdołało jednak zwieść jego zawodowej intuicji, która podpowiadała, że sprawa śmierci dwóch artystów nie okaże się łatwa do rozwiązania.

– To wszystko – powiedział profesor. – Obejrzeliśmy najlepszą wersję wydarzeń, na jaką nas w tej chwili stać. Komputer pracował nad selekcją materiału przez prawie dobę. Proszę jednak pamiętać, że to jeszcze model w fazie prób. Zawsze jest co poprawić, aby zyskać dokładność wyników. – Odchrząknął znacząco. – I na razie nie możemy ich traktować jako absolutnie pewnego źródła informacji. Niektóre z tych zdarzeń zawierają pewne ekstrapolacje, aby projekcja była bardziej płynna.

– Jak duże odchylenie wprowadził komputer?

– Z analizy wskazań monitorów wynika, że naprawdę minimalne. W dziewięćdziesięciu ośmiu procentach zachowano wierność. Ale na te dziewięćdziesiąt osiem procent składają się zarówno wydarzenie rzeczywiste, jak i konfabulacje. – Hong pogładził się po łysinie. – Żałuję, że nie mogę zbadać mózgu tego drugiego. Mielibyśmy doskonały materiał porównawczy.

– Byłoby za łatwo – zripostował Loo Ting. – Na szczęście ocalał Lao. Ta ciężarówka, pod którą spadli, rozjechała głowę Li na miazgę. – Podniósł się nagle z krzesła i zaczął okrążać stół z rozłożoną na nim aparaturą. – Musimy opierać się na zgromadzonym materiale – rzekł tonem niekwestionowanego autorytetu. – Co według pana, profesorze – przystanął na chwilę przed jednym z monitorów – tak naprawdę zaszło pomiędzy nimi?

– Na podstawie projekcji można stwierdzić, że mamy do czynienia z jakąś piekielną intrygą, wyreżyserowaną przez Li. Ale według mnie taki wniosek jest zbyt pochopny. Interpretacja myśli to dość skomplikowana procedura.

– Ach, tak – westchnął zawiedziony komisarz. Puknął palcem w ciemny ekran. – Mam nadzieję, że ta maszyna zapracuje kiedyś na siebie.

Hong spojrzał na policjanta niemal wrogo.

– Przychodząc tutaj, nie zakładał pan chyba, że uzyska natychmiastową i jednoznaczną odpowiedź na zasadnicze pytanie: po czyjej stronie leży wina? Mogę panu pomóc tylko do pewnych granic.

– Niczego więcej nie chcę. – Loo znów rozpoczął obchód sali. – Skonfrontujemy nasze spostrzeżenia, wyciągniemy pierwsze wnioski, a resztę zrobię już samodzielnie.

– Dobrze. Pytał pan o moje zdanie. Oto ono. Na razie nie wiem, kto zawinił. – I uprzedzając natychmiast komentarz policjanta, dodał: – Projekcja jest pełna przenikających się wzajemnie obrazów fikcji i rzeczywistości. A wszystko jest zbyt spójne i nie ma wyraźnych punktów zaczepienia. Potrzeba czasu na jednoznaczną odpowiedź. – Rozłożył szeroko ręce w geście bezradności, a jego głos wyrażał zdenerwowanie. – Nie jestem wróżką, aby oświadczyć, że obaj malarze spadli na ulicę, bo jeden z nich przyszedł do drugiego na minutę przed dziewiątą rano, powiedział to, to i to, a potem za pomocą ciosów kung-fu, zadawanych dokładnie co trzy sekundy, wyrzucił Lao przez okno. Za kilka miesięcy nie będziemy mieć z takimi rzeczami problemu, ale nie dziś. Jeszcze nie dziś – powtórzył z uporem, uprzedzając wszelkie zastrzeżenia komisarza, jakie spodziewał się usłyszeć. – Umysł tego faceta okazał się dość trudnym przeciwnikiem.

– Ale coś pan jednak podejrzewa. Nie wierzę, że nie ma pan żadnego zdania na ten temat.

– Proszę mi opowiedzieć, co znaleźliście w domu Lao.

– Raczej czego nie znaleźliśmy – uściślił Loo. – Nie było tam żadnej paczki marlboro. Analiza krwi wykazała jednak, że w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin Lao spożywał alkohol. To samo badanie nie potwierdziło obecności meskaliny w organizmie. W pracowni Lao nie znaleźliśmy także obrazu przedstawiającego wikinga znęcającego się nad Vegas. Były natomiast obrazy, dokładnie mówiąc trzy obrazy, nawiązujące do mitologii germańskiej. Tematyka podobna do tej z wyimaginowanej galerii, ale przedstawiająca zupełnie inne postacie.

– To bez znaczenia – wtrącił profesor, lecz to stwierdzenie, nie wiadomo dlaczego, rozgniewało komisarza.

– Li był jednak u Lao i coś, do cholery, ich poróżniło do tego stopnia, że obaj zginęli. Co to było?!

– W ostatnim czasie Lao miał, rzekłbym, pewne kłopoty z popularnością. Jego notowania spadały na łeb, na szyję. Wiem, bo trochę interesuję się sztuką współczesną. Prawdą jest też, że rola Li w środowisku artystycznym została nagle niesamowicie wzmocniona. Jasny wniosek: Lao kierował się zwykłą zazdrością i strachem przed utratą swojej pozycji. Stary mistrz przeciwko młodemu wilkowi. Standardowe zachowanie. Ale u Lunga przebiegło ono zbyt gwałtownie. Tłumione od jakiegoś czasu obsesje wydostały się na wolność, podświadomość wzięła górę nad racjonalnym zachowaniem. Frustracja znalazła swoje ujście. Być może wyrzucił Li przez okno, naprawdę myśląc, że broni się przed jego atakiem. Zadziałał odruch bezwarunkowy. Obsesja była na tyle silna, że przebiła się ponad wszystkie inne bodźce i dlatego została zarejestrowana przez czytniki. Problem własnej winy został natomiast potraktowany marginalnie...

– A kim, do diabła, jest Vegas Komisowa? – spytał Loo, aby uniknąć nowej tyrady, która tylko by skomplikowała ułożenie faktów w jakąś bardziej zrozumiałą formę.

– Nie wie pan? Nigdy pan o niej nie słyszał?

– Zajmuję się głównie lokalnymi „gwiazdami”. Świat przestępczy Hongkongu jest nieco większy, niż to się może wydawać. Nie mam czasu na czytanie kroniki towarzyskiej.

Profesor zbył ten komentarz milczeniem.

– Myśli o Vegas są akurat prawdziwe – powiedział, rozłączając kilka kabli wychodzących od monitora. – O ile dobrze pamiętam, przebywa teraz na wakacjach w Hongkongu. I rzeczywiście ma bardzo bogatego tatusia.

– I może na dodatek zna tego Li?

– Tego nie wiem. Ale to może pan już sam łatwo ustalić.

– Jakie jest znaczenie postaci Komisowej w umyśle Lao?

– Prawdopodobnie echo skrywanej namiętności. Seks od przemocy dzieli tylko cienka bariera, a Lung ją najwyraźniej przekroczył.

– Vegas wytknęła Lao pomyłki na obrazach. Dlaczego akurat ona?

– Wynik syntezy strachu przed niedoskonałością i pożądaniem, skupiony na osobie o największym współczynniku emocjonalnym. Padło na Vegas, co zrozumiałe. Lung starał się nie dopuszczać do siebie myśli o kolejnych grożących mu porażkach. Bał się popełnić nawet najmniejszy błąd. Chciał uchodzić w opinii krytyków za perfekcjonistę. Wtedy, na zasadzie przekory, wypełzł podświadomy strach. Efekt tego widzieliśmy.

– Pokonany przez siebie samego – skwitował ponuro komisarz. – To by tłumaczyło nadużywanie narkotyków. – Pokręcił głową z rezygnacją. – I nadal jesteśmy w punkcie wyjścia. Nie mamy żadnego dowodu przeciw któremuś z nich.

Profesor nie odpowiedział. Zastygł z ręką opartą o chassis monitora. Loo dostrzegł w tej pozie coś istotnego. Spytał natychmiast:

– Jakaś nowa koncepcja?

– Narkotyki potrafią stymulować wyobraźnię, ale w pewnych sytuacjach mają niebagatelny wpływ na intuicję. Lao mógł widzieć zdarzenia z przyszłości. Zdarzenia prawdziwe, nie urojone.

– Och, nie – jęknął dramatycznie komisarz. Miał już chęć opuścić salę i zostawić profesora z jego nawiedzonymi teoriami.

– To tylko spekulacja – wyjaśnił szybko Hong. – Najbardziej fantastyczna ze wszystkich, ale mówię o niej, bo wchodzi w rachubę.

– Lao jako popieprzony jasnowidz. Chyba czeka mnie jednak klasyczne śledztwo.

– Mózg kryje wiele tajemnic. Wiemy o nim dużo, ale jeszcze więcej zostało do odkrycia. Ja nie lekceważyłbym żadnej możliwości.

– Sugeruje pan, że Lao zabił w samoobronie? Że uprzedził intrygę prowadzoną przez Li? To absurd. – Loo machnął ręką, aby podkreślić swoją dezaprobatę. – Niech mi pan lepiej powie, czy są dowody, że Li oraz Li Lien naprawdę byli rodzeństwem? I skąd o tym wiedział Lao? Czy jest to może kolejna synteza przypuszczeń naszej cudownej maszyny, która kojarzy po prostu zbieżność imion?

– Dowody na pokrewieństwo tych dwojga na pewno można znaleźć. Do tego nie potrzeba monitorowania mózgu. Drugie pytanie natomiast musi pozostać bez odpowiedzi.

– W takim razie dziękuję za pomoc. Myślę, że na tym powinniśmy zakończyć nasze owocne spotkanie.

Już miał odejść, ale wtedy zadzwonił jego telefon komórkowy. Komisarz odebrał połączenie i przez chwilę słuchał w skupieniu.

– Mam nowy trop – rzekł ostro do mikrofonu. – Trzeba sprawdzić wszystko o Vegas Komisowej. – Przerwał, a jego oblicze wyrażało wielkie wzburzenie. – Kto to jest?! To córka rosyjskiego miliardera! Zróbcie to szybko! – Chciał się rozłączyć, ale funkcjonariusz po drugiej stronie nadal meldował. Loo zmarszczył brwi i powoli odsunął od głowy dłoń ze słuchawką, rzucił roztargnione spojrzenie i chyba nie w pełni pojmując, że połączenie zostało już przerwane, oświadczył:

– Przeszukaliśmy właśnie mieszkanie Li. Moi ludzie znaleźli paczkę marlboro, zawierającą meskalinę.

Hong skinął głową i uśmiechnął się z zawoalowanym tryumfem.

– To nie wszystko – dokończył policjant. – Paczka była zawinięta w parę białych, jedwabnych rękawiczek.

 


< 20 >