Fahrenheit nr 59 - czerwiec-lipiec 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 19>|>

Ockham, czyli Wschód w Naszych Domach

 

 

(opowiadanie nadesłane na konkurs „Fantastyczna zagadka”)

 

Nacisnął klamkę łokciem i pchnął barkiem drzwi. Zdążył dopaść biurka, zanim z podartych papierowych teczek, którymi miał zajęte obie ręce, runęła lawina akt. Potem włączył czajnik elektryczny stojący na stoliku, tuż obok zlewu. Czekając, aż woda się zagotuje, przemył pod kranem kubek, wrzucił do niego saszetkę malinowej herbaty i wsypał dwie łyżeczki cukru.

Czajnik radośnie zatrząsł się i pstryknął. Ockham wlał do kubka wrzątek. Z parującą herbatą w dłoni rozsunął żaluzje. Uraczył go widok wczesnowiosennego parku, który najwyraźniej nie zdążył się jeszcze przebudzić z zimowej katalepsji. Drzewa stały smutne, gołe i bure. Wąskie, zmarznięte alejki między klombami także nie napawały optymizmem, nie lepiej wyglądało zabite ciężkimi chmurami niebo. Nawet zieleń trawy wydawała się dziś przygnębiająco szara.

Z sąsiedniego pokoju, oddzielonego od biura Ockhama cienką ścianą ze sklejki, odezwał się stukot klawiszy starej maszyny do pisania. Posępny Księgowy nie lubił tego dźwięku. Przy każdym puknięciu czuł zimny, kościsty palec błądzący po karku. Nie przepadał także za urzędnikiem z sąsiedniego biura i z lekkim poczuciem klęski czuł, że nie bez wzajemności.

By zagłuszyć irytujący odgłos, złapał wtyczkę od radia i wbił ją w gniazdko. Pokój wypełnił się patetycznymi nutami „Te deum”. Ockham, choć wiedział, że w tym budynku można odbierać tylko jedną stację radiową, która cały czas puszcza tylko jeden utwór, z pewną naiwną nadzieją przejechał suwakiem przez skalę tam i z powrotem. Niestety także i dziś nie poczuł się zaskoczony, a co gorsza jęki z radia nie zdołały zagłuszyć zimnego, przedzierającego się przez ścianę odgłosu uderzeń w twardą klawiaturę.

Ockham postawił kubek na brzegu biurka i usiadł na krześle. Z nieznikającą z suchego oblicza posępnością przyjrzał się setkom akt leżącym na blacie.

Większość bytów, które słyszały co nieco o czynnościach Posępnego Księgowego, była przekonana, że jego praca polega na nieustannych pogoniach za bytami zbędnymi, walkach na oblodzonych dachach, strzelaninach w ciemnych zaułkach i na tym podobnych, wielce pasjonujących i ciekawych przygodach. Nic bardziej błędnego. Ockham przede wszystkim przeglądał akta, sumował kolumny, mnożył, dzielił i pierwiastkował. Jego podstawowymi narzędziami pracy nie były pistolety na wodę święconą i pancerzownice ładowane odprzodowo krzyżmem świętym, ale ołówek, gumka i liczydło. No i brzytwa.

Ockham siorbnął herbatę i przepłukał słodką cieczą usta, chcąc pozbyć się porannego niesmaku. Następnie, aby dać sobie jeszcze chwilę wolności przed zmierzeniem się z codziennym obowiązkiem, wychylił się z krzesła i spojrzał z góry w stojący obok biurka koszyk. W pojemniku leżało kilka kopert.

Posępny Księgowy szybko przejrzał korespondencję. Nadawcami byli niemal wyłącznie „Życzliwi”, „Przyjaciele” i „Obywatele”. Tylko jedna spośród wszystkich kopert zawierała coś innego niż donos na byt zbędny – było to zaproszenie na dansing integracyjny, skierowane do Sz. P. Ockhama wraz z osobą towarzyszącą. Inwitację podpisał niejaki Dział Kadr, który w postscriptum ośmielił się ponadto przypomnieć, iż Sz. P. Ockham nadal nie uiścił zaległych za ostatnie pięć wieków składek na Klub Szaradzistów.

Wyćwiczonym ruchem ekonomista zmiótł list i rzucił go w kąt, gdzie zebrała się już spora kupka papierowych kulek. Wtedy z nagła poczuł lekki niepokój.

Instynktownie dotknął wiszącego na piersi krzyża, ale klejnot, który wyczuwał byt zbędny nawet na kilkanaście metrów, trwał nieruchomo. Chwilę Posępny Księgowy analizował dane napływające zmysłami, aż uświadomił sobie, że nie słyszy stukotu klawiatury, który dzień w dzień, godzina po godzinie doprowadzał go do szału. Posępnemu Księgowemu to się nie spodobało. Ale bardziej nie spodobał mu się dźwięk, który doszedł go z sąsiedniego pomieszczenia – upiorny zgrzyt, jakby setka widelców w jednym momencie przejechała po setce talerzy. Potem było kilka stąpnięć tak ciężkich i powolnych, jakby byt, który je stawiał, nosił cały wszechświat na swoich barkach. Sąsiednie drzwi skrzypnęły. Tajemnicza istota postąpiła jeszcze kilka metrów i ucichła tuż przed biurem Posępnego Księgowego.

Ockham wiedział już, co się za chwilę stanie, złapał więc za ołówek, chwycił najbliższą teczkę z aktami i zaczął bezmyślnie po niej pisać. Drzwi zadrżały.

– Proszę! – powiedział Ockham najbardziej nieprzyjemnym głosem, na jaki było go stać, a stać go było naprawdę na wiele.

Drzwi wolno otwarły się, a zza nich wyjrzała nieśmiało wysoka jak szubienica, odziana w czarną, workowatą szatę postać.

– Czy moglibyśmy na chwilę przeszkodzić Posępnemu Księgowemu? – zapytała tonem otwieranej trumny.

Ockham spojrzał znad szańca papierowych teczek tam, gdzie powinna znajdować się twarz gościa, ale nawet jego oczy, zazwyczaj bystre, nie zdołały przeniknąć mroku.

– Jestem nieco zajęty, Ponury Żniwiarzu. W czym rzecz? – zapytał, po czym, nie czekając nawet na odpowiedź, znów pochylił się nad dokumentami.

Speszony Żniwiarz wypuścił z dłoni kosę, która z potępieńczym brzękiem uderzyła o podłogę. Miliony roztoczy poniosły śmierć na miejscu. Zaraz ukląkł, aby podnieść narzędzie pracy, wydając przy tym upiorny jazgot. Ockham zacisnął szczęki aż do granicy bólu.

– Chcieliśmy zapytać, czy Posępny Księgowy nie ma szklanki cukru pożyczyć, bo nam się skończył.

Posępny Księgowy rzucił szybkie spojrzenie na stolik, gdzie obok świeżo otwartej paczki z saszetkami malinowej herbaty stała do połowy pusta torba sacharyny.

– Nie, niestety mi też się właśnie skończył – powiedział, zachowując twarz pokerzysty i natychmiast poczuł satysfakcję.

– W takim razie przepraszamy za kłopot – odparł Ponury Żniwiarz i ostrożnie zamknął za sobą drzwi.

– Mała rzecz, a cieszy – szepnął sam do siebie Ockham.

Wtedy zadzwonił telefon.

 

Posępny Księgowy nie miał w zwyczaju odbierać telefonów. Z tej maniery potrafił się dość logicznie wytłumaczyć. Był bowiem przekonany, że w jego biurze telefonu w ogóle nie ma. Owszem, w inwentarzu, który przybito do ściany tuż obok drzwi, na piątej pozycji widniało słowo „telefon”, ale trochę niżej urzędowe pismo informowało, że w tym pokoju znajduje się jeszcze Arka Przymierza, Dziub Dziub i kot Schrödingera. Doświadczenie, jakie Posępny Księgowy zdobył przez lata pracy, nauczyło go, by do wszelkich pism urzędowych, których nie był autorem, podchodzić z wielkim dystansem i najlepiej od tyłu.

Teraz nie mógł jednak pozbyć się wrażenia, że słyszy dzwonek telefonu. Posługując się swoimi wyostrzonymi jak osełką zmysłami, podążył za źródłem dźwięku, aż dotarł do oszklonej szafy, w której w równych rzędach stały oświadczenia bytowe. Dzwonienie najwyraźniej dochodził z najniższej półki, gdzie znajdowały się teczki Obecnie Panujących.

Z wielkim szacunkiem i delikatnością wyjął dossier, odsłaniając skrytą pod nim gładką powierzchnię. Posępny Księgowy chwilę patrzył ze zdumieniem na swoje odkrycie. Wyglądało to na wielką, obitą złotą blachą i bogato zdobioną skrzynię, której większa część tkwiła w podłogowej wnęce.

Ockham, nie bacząc na ciężar znaleziska i słysząc, że to właśnie z niego dochodzi dzwonienie, wytargał je z szafy i odemknął. W środku spoczywał czerwony telefon i martwy kot. Aparat nerwowo podrywał się co chwilę, donośnie dzwoniąc, zwierzę oczywiście nie.

– Tak? – zapytał ekonomista z pewną dozą nieśmiałości, kiedy podniósł słuchawkę do ucha.

– Pan Ockham, Posępny Księgowy? – głos po drugiej stronie należał do kobiety. Był intrygujący, lekko zachrypnięty.

– Tak...

– Miałabym dla pana pewne zadanie.

Na te słowa pewność natychmiast wróciła do serca Ockhama.

– Nie jestem od wykonywania niczyich zadań – odparł srogo.- Jestem Posępnym Księgowym, dniem i nocą czuwającym nad ekonomią bytu! Non sunt multiplicanda entia sine necessitate!

– Wiem o tym, dlatego też do pana dzwonię – powiedziała kobieta, wcale nie zrażona podniesionym głosem rozmówcy. – Wyraziłam się niewłaściwie, niech mi pan wybaczy i nie traktuje tego, co teraz powiem, jako powierzenia zadania, ale jako informację od... od... kogoś życzliwego. Jest pan w końcu urzędnikiem i także na takie... donosy musi pan zwracać uwagę, prawda?

– Zdecyduję, czy zwrócę uwagę, gdy poznam ową informację. Jak ona brzmi?

Głos po drugiej stronie kabla chwilę milczał, by potem wyszeptać:

– Z wiarygodnych źródeł wiem, że Ducha Świętego nie ma.

Ockham trawił to zdanie kilka chwil.

– Jak to nie ma? – zapytał. – Wyjechał gdzieś?

– Nie ma, nie było go, nie istnieje, nie trwa. Jest fikcją, stworzoną przez Szefa i Syna w celu zmonopolizowania rynku.

– A choćby to było prawdą, do czego miałaby mi służyć taka wiedza? Zajmuję się przecież bytami zbędnymi, a nie... brakującymi.

– Saldo nie jest jedynie debetem, mój drogi ekonomisto, jest także kredytem. Ty w szczególności powinieneś o tym wiedzieć. Nie możesz pilnować wyłącznie jednej strony. Jeśli druga się zawali, twoja praca pójdzie na nic. One muszą trwać w równowadze – kredyt i debet. Tworzyć tao... – nagle zamilkła.

– Co proszę? Co tworzyć?

– Piiiik, piiiik, piiiik – odpowiedział mu telefon.

 

Ockham odłożył słuchawkę. Chwilę trwał w bezruchu, wpatrując się w kocie zwłoki, potem wstał, podszedł do biurka i upił łyk herbaty. Usiadł na krześle i otwarł jedną z teczek. Próbował wczytać się w rzędy drobnych cyferek, ale jego zaprzątnięta ontologicznym niepokojem uwaga nie chciała się poddać woli. Odrzucił dokument na kupę i wrócił do telefonu.

– Halo? – zapytał skrępowany, unosząc słuchawkę.

– Dzień dobry – odparł miły, androgyniczny głos. – Z kim życzy pan sobie połączenie?

– Z Duchem Świętym proszę.

– Niestety, jego numer jest zastrzeżony.

– W takim razie proszę z Sekretariatem Trójcy Świętej.

Zatrzepotało na linii. W końcu coś szczęknęło i odezwał się męski głos:

– Sekretariat Trójcy Świętej. Pierwszy Sekretarz Paweł, słucham?

– Dzwonię z Działu Księgowego – powiedział Ockham. – Mamy tu pewien problem z oświadczeniem bytowym Ducha Świętego... – zrobił dramatyczną pauzę, ale rozmówca nie podjął gry. Nie słychać było nawet jego oddechu. – Czy mógłbym zostać z nim umówiony w celu wyjaśnienia przyczyny nieporozumienia?

– Proszę chwilę poczekać – rzekł Paweł i przełączył Księgowego na relaksującą muzykę.

Trwało to parę minut, po czym Pierwszy Sekretarz znowu się odezwał:

– Niestety, Duch Święty nie może pana przyjąć. Może ja byłbym w stanie pomóc?

– Hm, nie wydaje mi się. A kiedy najwcześniej mógłbym się z nim zobaczyć?

– Nie jestem niestety upoważniony do udzielenia panu takiej informacji. Jeśli sprawa będzie wciąż aktualna, niech pan zadzwoni w przyszłym miesiącu. Żegnam – rozłączył się.

– Coś mi tutaj śmierdzi – mruknął Ockham.

Wypił duszkiem chłodną herbatę i wyszedł z biura.

 

Bez trudu udało mu się otworzyć drzwi. Klucz leżał schowany pod wycieraczką.

Mieszkanie Ducha Świętego było skromne i zadbane. Meblościanka, wciśnięty w nią telewizor, wersalka, fotel, stół – i stopy wystające spod zasłony.

Ockham zręcznym ruchem ręki wyjął zza pazuchy brzytwę. Krocząc uważnie jak kot, przesunął się w kierunku okna. Wtedy coś zazgrzytało. Ktoś majstrował przy zamku. Księgowy odruchowo czmychnął za kotarę.

– Kim pan jest i co pan tu robi?! – rozeźlił się zasłonowy tubylec, czarnowłosy mężczyzna niewysokiego wzrostu. Jego głos brzmiał całkiem znajomo. Księgowy zmierzył swego towarzysza wzrokiem.

– Pierwszy Sekretarz, jak mniemam.

– Tak – odparł tamten przeciągle. – Miałem już z panem zaszczyt?

– Dzwoniłem dzisiaj do pana. W sprawie Ducha Świętego.

– A tak – Uśmiechnął się Paweł. – Pan Okham!

– Ockham.

– Mówiłem panu przecież, że Duch Święty nie może z panem rozmawiać. Musiał pan włamywać się do jego domu, by się o tym osobiście przekonać?

– Chciałem... – przerwał.

Zamek, który ktoś rozpracowywał, wreszcie skapitulował i drzwi się otworzyły. Do mieszkania wkroczyła postać płci męskiej. Charakteryzowała się potężnym, niczym nie okrytym brzuchem, łysą czaszką i wielkim, zajmującym przynajmniej połowę twarzy uśmiechem. Na ramiona zarzucone miała coś jakby pomarańczowy ręcznik, a w ręce trzymała torbę z zakupami.

Jakby nigdy nic, grubasek podszedł do stolika i zaczął wypakowywać rzeczy – warzywa, kadzidełka i kwiaty lotosu.

– Nie wygląda mi na Ducha Świętego – szepnął Ockham. – Ale widocznie czuje się jak u siebie w domu.

– To nie jest Spiritus Sanctus – odparł Paweł. – To jeden z Nich.

Księgowy spojrzał na niego, jakby go trzmiel ugryzł.

– Jakich „Nich”?- spytał.

Pierwszy Sekretarz, obserwując, jak grubasek robi sobie sałatkę, sięgnął do kieszeni, wyjął z niej plik zdjęć i podał rozmówcy. Ockham zmarszczył czoło. Widniały na nich różne podejrzane osoby, między innymi grubasek, który teraz zaczął spożywać sałatkę, skacząc przy tym pilotem po kanałach. Była też tam ciemnoskóra, chuda niewiasta z wielkimi kłami wystającymi z ust i naszyjnikiem z czaszek, a także wysoki mężczyzna w stroju mandaryna i masa innych bytów, u których dodatkowa para ramion czy słoniowa trąba nie stanowiły rzadkości.

– Co to ma znaczyć? – zapytał Posępny Księgowy.

Paweł popatrzył mu prosto w oczy i powiedział smętnie:

– Oni próbuję nas wyboborzyć.

 

Za zasłoną zrobiło się odczuwalnie chłodniej.

– Ujmę to w ten sposób – odezwał się Ockham. – Nadal nic nie rozumiem.

– Panie Okham...

– Ockham – poprawił Posępny Księgowy. – Przez C i K.

– Tak, tak – zbył go szybko Paweł. – Wie pan, czym jest New Age?

– Niedokładnie, ale sądząc po tym, co w ostatnich latach zmieniło się w mojej pracy, jest to coś w rodzaju wielkiego bałaganu.

Paweł uśmiechnął się.

– W pana słowach jest sporo racji – powiedział. – To pewien rodzaj wielkiego bałaganu, masali...- ugryzł się w język.- W każdym razie musi pan wiedzieć, że jest czymś złym. Czymś złym jak...

– Szatan? – zaproponował Ockham.

Paweł długo świdrował wzrokiem Księgowego, a następnie odparł:

– Nie, jest czymś znacznie gorszym. Musi pan zrozumieć, że Szatan jest Nasz, a New Age jest...

– Nie Nasze? – podsunął Ockham.

– W rzeczy samej! Nie Nasze, tylko obce, inne, mieszane! I oto New Age przychodzi do nas i próbuje nas zgnębić! Co gorsza, mamy powody podejrzewać, że ktoś z Naszych dogadał się z Nimi. Rozumie pan, co chcę powiedzieć?

Posępny Księgowy poczuł nagle w ustach suchość.

– To naprawdę nie ja! – rzekł.

– Nie podejrzewałem pana – odparł Pierwszy Sekretarz, a następnie spojrzał na rozmówcę nieufnie.

By przerwać nieprzyjemne milczenie, które zagościło za zasłonami w mieszkaniu Ducha Świętego, Ockham zapytał:

– To Oni pozbyli się Ducha Świętego?

– A Duch Święty zniknął? – odparł zdumiony Paweł.

– A gdzie niby jest?

– Tam gdzie zawsze – sparował Sekretarz.

– Czyli gdzie?

Paweł uśmiechnął się niewinnie.

– Tak naprawdę to nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

 

Świeże, wiosenne słońce ogrzewało park. Wyciągnięty na ławce Ockham obserwował spod półprzymkniętych powiek drepczące przed nim ptaki. Gołębie, jak mniemał. Kiedy czuł się stary i zmęczony, lubił tak sobie siedzieć, chłonąć ciepłe promienie i odór budzących się, na razie jeszcze niezbędnych bytów. Niepokoje i frustracje ustępowały wtedy miejsca przyjemnej bezmyślności.

Po dłuższej chwili obserwowania zachowania pierzastych bytów, Posępny Księgowy zauważył, że jeden z nich, biały i duży, w przeciwieństwie do reszty gołębi nie truchta chaotycznie, ale w cyklu – idzie prosto, potem skręca w lewo, robi dwa piruety, następnie kilka szybkich zakrętów, a kiedy już kończy tę trasę, wzbija się w powietrze i ląduje w miejscu, z którego zaczął, by jeszcze raz puścić się w osobliwy tan.

Ockham otworzył szerzej oczy, ale nie odważył się ruszyć, nie chciał spłoszyć dziwnego ptaka. Gołąb, jakby zauważając wpatrzonego w niego człowieka, z jeszcze większą werwą kroczył swym szlakiem – szlakiem, który Posępny Księgowy w nagłym olśnieniu odczytał jako: H2O > C

W tym momencie na Ockhama padł cień. Stanęły przed nim trzy osoby.

Pierwszą był wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna o błękitnej skórze i czterech ramionach. Drugi miał na środku czoła trzecie oko, a w rękach trzymał ciężki trójząb. Trzeci zaś, oprócz dodatkowej pary rąk, wyróżniał się czterema głowami i żarzył na czerwono.

– Ockham, Posępny Księgowy – stwierdził ten z trójzębem.

– To jest prawdą, całą prawdą, na pewno i bez kłamstwa. A wy to kto?

– Jestem Trimurti – trójka przedstawiła się jednym głosem.

Posępny Księgowy dotknął niby przypadkowo pektorału. Krucyfiks ani drgnął.

– Nie jesteście bytami zbędnymi – oznajmił.

– Nie jestem – odparł niebieski. – Jestem bytem coraz bardziej niezbędnym w tym świecie.

– Jak mam to rozumieć? – spytał Ockham.

– Jestem Nową Trójcą waszego świata – powiedziały cztery usta czterogłowego. – Stara okazała się być oszustwem.

– Zostałem wezwany, by zapełnić Jej miejsce – wtrącił trójoki.

– Dlatego też przychodzę do Ockhama, Posępnego Księgowego – rzekł niebieski.

– I żądam, by wypełnił swój obowiązek – powiedział czterogłowy.

– I zlikwidował fałszywą Trójcę, byt w tym świecie zbędny – zakończył trójoki.

– Jakie macie dowody, że Ojciec, Syn i Duch są fałszywą Trójcą?

– Bo jest ich jedynie Dwójca – odparł trójoki.

– Falsyfikują bilans – dodał czerwony.

– Tylko Ja jestem prawdziwą Trójcą – oznajmił ten o błękitnej skórze. – I zajmę właściwe mi miejsce.

Ockham wstał wolno z ławki i zmierzył srogim spojrzeniem trzynaścioro oczu. Starając się wyglądać jak człowiek, który zna konotację słowa indyferentny, zapytał:

– Co zrobiliście z Duchem?

– Nigdy Ducha nie widziałem – odpowiedziała cała trójka. – A Ockham go widział? Też nie. Niech więc wypełni swoją powinność! – powiedzieli i odeszli.

Kiedy Posępny Księgowy ponownie skierował wzrok na ptaki, dziwnego, białego gołębia już wśród nich nie było.

 

Przed wejściem do mieszkania pana Gustava Ockham zdjął naszyjnik z krzyżem i zawiesił go na haku, przymocowanym przez gospodarza obok drzwi w tym właśnie celu. Czynność ta była niepisaną zasadą, do której Posępny Księgowy zawsze się stosował, odwiedzając domostwo Źródła. Dzięki temu oba byty nie traciły tego, co uważały za najcenniejsze – pan Gustav nie zostawał podzielony przez ekonomistę, zaś Ockham nie czuł wyrzutów sumienia z powodu niewypełnienia obowiązku, gdyż nie wiedział, że ma do czynienia z bytem zbędnym.

Już bez pektorału wszedł do budynku i przemknął wąskim, ciemnym korytarzem, na którego końcu znajdował się gabinet pana Gustava. Nie pukając, wkroczył do środka. Gospodarz podniósł wzrok znad grubej księgi, której pożółkłe, nadgryzione przez mole i grzyby stronnice świadczyły o znacznym wieku.

– Ockham – mruknął pan Gustav jakby z bólem.

Posępny Księgowy usiadł na krześle naprzeciwko starego okultysty.

– Trimurti, co to jest? – zapytał.

– Mówiłem, żebyś do mnie już nie przychodził, prawda?

– Pomóż mi ten ostatni raz, Gustavie!

– Przyrzekłem już sobie, że w niczym ci nie pomogę. Przecież stoimy po dwóch stronach barykady!

– Ale po dwóch stronach jednej barykady, Gustavie, pamiętaj o tym! Czym jest ten Trimurti? – zapytał jeszcze raz Ockham.

Pan Gustav przetarł oko palcem, jakby chciał usunąć z niego poranny piasek.

– Po co ci to wiedzieć? Twoje kompetencje Tam nie sięgają.

– Ale Oni sięgnęli Tu! – krzyknął Posępny Księgowy.

– Co? – zapytał z przejęciem pan Gustav.

– Było Ich trzech, jeden z trzecim okiem, jeden niebieski i jeden z czterema głowami. Przedstawili się jako Trimurti.

– Śiwa, Wisznu i Brahma – odparł starzec. – Powiadają, że jako Trimurti stanowią trzy aspekty tego samego boga... bytu, jak ty to lubisz nazywać.

– Trójcę... – mruknął zniechęcony Ockham. – Oni chcą zastąpić starą Trójcę.

– Zastąpić starą Trójcę? – Starzec parsknął śmiechem.

– Nie rozumiem, co cię tak bawi.

– Nie ma żadnej Trójcy, ani Waszej Trójcy, ani Obcej Trójcy.

– Co przez to rozumiesz?

– Cztery jest liczbą głównych bogów, bo cztery jest liczbą wymiarów świata – odparł okultysta. – Jeden to początek, Bóg Słońce. Dwa to Eros, bo łączy on dwa i świecąc roznieca się. Trzy to Drzewo Życia, bo wypełnia ono przestrzeń ciałami. Cztery to Diabeł, gdyż otwiera on wszystko, co zamknięte; doprowadza do rozpadu wszystko, co uformowane i cielesne; jest burzycielem, w którym wszystko staje się nicością.

Ockham przełknął ślinę. Nigdy jeszcze, przez wieki swojej pracy, nie czuł się tak zmęczony.

– O czym ty mówisz? – zapytał cicho.

– Cytuję jedynie święte słowa – odparł Gustav. – Słowa opisujące formy wieczne, archetypy nadające kształt Stworzeniu. Czterej bogowie to formy, w które rzeźbimy Najwyższych. Nieważne, czy jesteśmy Tu czy Tam, zawsze mamy Boga, Erosa, Drzewo i Diabła. I choć ich treść może się różnić, archetypy są tożsame i jest ich cztery, nie trzy i nie pięć, ale właśnie cztery.

– Wybacz, Gustavie, ale robię już w tym interesie dobry kawał czasu i odkąd pamiętam, nigdy nie mówiliśmy o Czwórcy, a o Trójcy.

– Wymień Ich – poprosił starzec.

– Jehowa, Syn i Duch – odparł jednym tchem.

– I wydaje ci się, że jest to zbiór kompletny?

– Moim zdaniem jest aż zbyt kompletny – stwierdził ekonomista. – Ze stricte ekonomicznego punktu widzenia wystarczyłaby jedna Osoba Boska...

– Twój ekonomiczny punkt widzenia – powtórzył Gustav z odrazą. – Są też inne punkty widzenia i z większości z nich łatwo dojrzeć, iż brakuje Wam czwartej osoby... tej złej.

– Tej złej? – Posępny Księgowy skrzywił się z obrzydzeniem. – Szatan miałby być dopełnieniem Trójcy

Okultysta pokiwał głową.

– Jak poznać dobro bez występku, z którym można porównać cnotę?

– Więc Jehowa miałby być Bogiem Słońcem, Stwórcą – powiedział Ockham. – Eros to miłosierny Syn. Diabeł to oczywiście Szatan. Ale Duch jako Drzewo Życia wypełniające przestrzeń ciałami? – Zmarszczył twarz z niesmakiem.

Ołowiane chmury wypełzły na niebo i w pokoju pociemniało. W szybę zastukał deszcz.

– A u Nich? – spytał Ockham. – Jak jest u Nich? W końcu Ich jest tylko trzech!

– Także Oni poddają się niecnej iluzji liczby trzy – odparł starzec mentorskim tonem – lecz w przeciwieństwie do Was akceptują osobę Niszczyciela. Ich ślepą plamką jest Drzewo Życia...

– W osobie? – wtrącił szybko Posępny Księgowy.

– W osobie Dewi, Wielkiej Bogini.

– To wszystko jest takie... nieekonomiczne – zamruczał. – Przyszedłem tylko zapytać o Trimurti, a dowiaduję się takich rzeczy!

– Prawda jest... – zaczął Gustav.

– Cóż to jest prawda? – ekonomista wpadł mu w słowo. – A to? – napisał na stole mokrym od potu palcem wzór, który wydeptywał gołąb. – Wiesz, co to może znaczyć?

– Hzocc? – przeczytał okultysta.

– Nie, wyglądało to bardziej jak Ha dwa O jest większe od Ce.

– Ha dwa O to bez wątpienia woda, w takim razie Ce musi oznaczać węgiel. Wody jest więcej niż węgla? – zapytał sam siebie Gustav.

– Może woda jest droższa od węgla? – podpowiedział Ockham.

Twarz Gustava nagle pojaśniała.

– Oczywiście! – krzyknął, jakby chciał wyskoczyć nagi z wanny. – Ce to nie do końca węgiel, ale jego odmiana, diament! W takim razie jest to odwrócenie paradoksu, w którym pada pytanie: „Dlaczego diamenty są droższe od wody, jeśli woda jest niezbędna do życia, a diamenty nie?” Zgadłem?

– Możliwe, możliwe – zaszemrał Ockham. – Tylko powiedz mi, co to może znaczyć?

– Nagłe przewartościowanie? Woda to także symbol czystości, a diament dóbr materialnych. Więc może chodzi o oczyszczenie, dokonujące się wraz z odejściem od materializmu? Blisko jestem?

– Obawiam się, że niedługo się o tym przekonamy – mruknął Posępny Księgowy.

Za oknem coś zatrąbiło.

 

Siąpiło. W powietrzu czuć było niepokój.

Ockham biegł w stronę, z której dochodził upiorny dźwięk. Kiedy przetarł mokre od deszczu czoło i spojrzał na dłoń, zaklął. Była cała we krwi. Zresztą reszta świata też. Do krwistego deszczu zaraz dołączył grad, a potem z nieba posypały się drobne kule ognia.

Gdy pieśń trąby zamarła, niemal natychmiast ciszę zabił ogłuszający grzmot. Kilka budowli rozleciało się wśród płomieni i smolistego dymu na strzępy betonu, szkła i blachy. Po chwili wielki wybuch zrównał z ziemią całą dzielnicę na przeciwległym brzegu płynącej przez miasto rzeki.

Ockham zachwiał się na nogach, ale nie upadł.

Coraz mocniej śmierdziało spalenizną. Raz po raz świetliste pociski przelatywały nad głową Posępnego Księgowego, by wśród huku i ognia spaść na miasto.

Jeden z nich nagle zniżył lot. Ockham odskoczył. Zagrzmiało. Wysoka wieża gotyckiego kościoła zwaliła się tuż przed Posępnym Księgowym. Z wnętrza świątyni wybiegło kilka skrzydlatych postaci, uciekających przed gęstym, czarnym dymem.

– Michael! – zawołał Ockham do jednej z nich.

Archanioł zarzucił ognisty garłacz na ramię, wydał rozkazy pozostałym bytom i podbiegł do ekonomisty. Cały był osmalony, lewe skrzydło miał draśnięte, ale mimo tego uśmiechał się szeroko.

– Uwielbiam zapach palonego pierza przy końcu świata – rzekł.

– Przy końcu świata?! – wrzasnął Księgowy. – Wam już do szczętu rozumy odjęło?!

– Szatan ukradł Ducha! – wykrzyczał archanioł, jakby składał meldunek. – To dało nam casus belli!

Gdzieś w pobliżu uderzył kolejny pocisk. Grad odłamków posypał się na rozmawiających. Michael jeszcze mocniej wyszczerzył swoje piękne uzębienie. Powiedział coś, ale Ockham słyszał jedynie donośne dzwonienie w uszach.

– Prowadź mnie zaraz do Szefa! – rozkazał.

– Ale... ale wojna! – prawie załkał archanioł.

– Wojna nie zając – pocieszył go Ockham.- Prędko, do Boga!

 

Po błyskawicznej ofensywie hufce anielskie otoczyły stary magazyn kostki brukowej, w którym zabarykadowały się piekielne legiony. Martwa cisza, która zwiastowała zbliżające się apogeum konfliktu, boleśnie kłuła w uszy.

Ockham, prowadzony przez Michaela, szybko przedzierał się przez zastępy Cherubinów, Serafinów i Tronów. Każdy byt na widok archanioła stawał na baczność i składał salut, ale kiedy zauważał sunącą za nim pochyloną sylwetkę ekonomisty, spuszczał wzrok i nerwowo drapał się po skrzydle.

– Gdzie tu umiar? – szemrał pod nosem Posępny Księgowy, rzucając gniewne spojrzenia na zakutych w złote blachy rycerzy niebios.

Michael zatrzymał się przed wejściem do zielonego namiotu.

– Teraz tutaj znajduje się kwatera główna – rzekł. – Życzysz sobie czegoś więcej?

Posępny Księgowy pokręcił głową.

– Nie, nie, możesz iść się pobawić – powiedział i wszedł do środka tymczasowego Domu Boga, zawczasu wlepiwszy wzrok w czubki butów, by nie zostać porażonym wielkością i bogactwem tego przybytku.

– O, pan Ockham, jakże nam miło – powiedział miły żeński głos.

Posępny Księgowy podniósł wzrok, ale tylko na moment.

– Witaj, Bogurodzico! – odparł z szacunkiem, którego sam po sobie by się nie spodziewał.

– Napijesz się czegoś? Kawy? Herbaty?

– A jest może herbata malinowa? – zapytał nieśmiało.

– Niestety nie. Ponury Żniwiarz był przed momentem i wypił całą, szesnaście torebek. Dziwne o tyle, że krzywił się przy tym, jakby strasznie jej nienawidził.

– Nie są to wcale błędne wnioski.

– Tak więc malinowej nie mamy, ale jest za to zielona. Mamy dużo zielonej herbaty.

– O, pan Okham!- ekonomista natychmiast rozpoznał głos Pierwszego Sekretarza. – W jakiej sprawie? Może chce pan tu kogoś podzielić? – jako jedyny zaśmiał się z dowcipu.

– Muszę porozmawiać z Szefem.

– Niech pan chwyci mnie za ramię – rzekł Paweł.

Ekonomista uczynił, co mu nakazano, i ruszył za Pierwszym Sekretarzem.

– Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy, panie Ockham! – krzyknęła za nim Bogurodzica.

– Oczywiście, oczywiście! – odparł.

 

Szli długo.

Ockham stawiał stopy bardzo uważnie. Niezmiernie go irytowało, kiedy nadeptywał na złączenia między płytkami. W Domu Boga płytki były bardzo małe, a spojeń bardzo dużo. Chwilami miał nawet podejrzenie, że Bóg specjalnie kazał wyłożyć podłogę w ten właśnie sposób, żeby w razie gdyby niewidzialna ręka rynku skierowała nań karzący palec w osobie Posępnego Księgowego, mógł jak najdłużej odpierać jej ataki.

Pierwszy Sekretarz zatrzymał się.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmił. – Z jakim pytaniem zwracasz się do Trójcy?

– Nie mam żadnego pytania – Ockham nie ważył się unieść wzroku. – Przychodzę z informacją.

Paweł głośno wessał powietrze.

Przez chwilę panowała cisza.

– Bóg przyzwolił, byś wypowiedział słowa, z którymi przychodzisz – odezwał się Pierwszy Sekretarz.

– To nie Szatan porwał Ducha!

– Co?! – krzyknął Paweł, by zaraz dodać już mniej przejętym głosem: – Bóg też pyta: „co?”

– To nie Szatan porwał Ducha – powtórzył Ockham. – Nie mógł tego uczynić, gdyż...

– Gdyż? – ponaglił go Sekretarz.

– Gdyż jest jedną z osób Trójcy. Tylko Trójca nie jest Trójcą, a Czwórcą.

– Bóg mruczy z zamyśleniem – objaśnił Paweł. – Więc niby składa się z Jehowy, Syna, Ducha i Szatana? Pyta cię.

– W rzeczy samej.

– Bóg mówi, że to całkiem interesująca koncepcja – zrelacjonował Pierwszy Sekretarz. – Bóg trawi tę myśl. Bóg przeklina i formułuje wniosek, że to, co się toczy na górze, musi w takim razie być jakąś okropną pomyłką.

– Mądra konkluzja – pochwalił Ockham.

– Bóg pyta, kto w takim razie uprowadził Ducha, jeśli nie Szatan? Bóg mówi, że nie musisz opowiadać na to pytanie, bo było ono retoryczne. Bóg mówi, że wie, kto za tym stoi i co temu komuś zrobi.

– Znowu wojna? – żachnął się Posępny Księgowy. – Zanim znów rozpoczniecie Armagedon, dajcie mi trochę czasu! Spróbuję odnaleźć Ducha Świętego!

Paweł milczał przez moment, po czym rzekł:

– Bóg daje ci trzynaście godzin na odnalezienie Ducha. Jeśli do tego czasu nie zdążysz, zaatakujemy Wschód. Audiencja skończona.

 

Ockham usiadł przy biurku. Przesunął kubek przed nosem, delektując się zapachem malinowej herbaty.

Minęły już dwie z trzynastu godzin danych Posępnemu Księgowemu na odnalezienie Ducha Świętego. Ekonomista nie próżnował. Po mozolnych poszukiwaniach w Bibliotece i burzliwej wymianie argumentów z Przykrym Bibliotekarzem dotaszczył do swojego gabinetu kilka pudeł wypełnionych po brzegi aktami, fakturami i świętymi pismami, w których choć raz pojawiły się słowa „Duch Święty”. Teraz, spoglądając na kartony, znowu poczuł się zmęczony i przegrany.

Drobna cząstka osobowości, z dumą nazywająca siebie irracjonalną, podpowiadała mu, iż jest jakaś inna droga do odkrycia, co stało się z Duchem. Niestety, nie potrafiła powiedzieć, którędy ów szlak biegnie. Dominująca w psychice Posępnego Księgowego racjonalność oświadczyła zimno, że i tak nie zdoła on przeczytać nawet jednej dziesiątej tego, co znajduje się w pudłach, więc może się już poddać i pozwolić, by Armagedon zebrał krwawe żniwo. Ockham poczuł odrazę do obu biegunów swojej jaźni.

Wlał kilka łyków gorącego płynu do gardła. Ciepło i słodycz ocuciły jego umysł. Podszedł do złotej skrzyni, którą odkrył rankiem, i wyjął z niej kota Schrödingera. Ku uldze ekonomisty, nadal był martwy. Ockham usiadł ponownie przy biurku, a przed sobą położył truchło. Uśmiechnął się krzywo i rzekł:

– Teraz porozmawiamy spokojnie.

 

Kot słuchał w skupieniu.

– Zacznijmy więc od początku – mówił Posępny Księgowy. – Ktoś dzwoni do mnie i twierdzi, że Ducha nie ma. Kobieta albo mężczyzna doskonale imitujący głos kobiety. Nie, nie, masz rację, kocie, nie możemy mnożyć bytów ponad potrzebę! Więc kobieta! Lecz po co mi to mówi? Bym zwątpił w Trójcę i uznał ją za byt zbędny! Taki też był cel wizyty, jaką złożyli mi ci trzej ze Wschodu... jak trzej magowie u stajenki – uśmiechnął się, ale szybko przybrał na powrót swój naturalny, czyli posępny wyraz twarzy. – Kobieta od telefonu ma taki sam cel jak Trimurti, ergo – kobieta to Trimurti. Ale w Trimurti nie ma kobiet, są tylko trzej mężczyźni. Lecz jeśli Gustav mówił prawdę, Trimurti jest ułudą i składają się na nie cztery byty – Śiwa, Wisznu, Brahma i... Dewi!

Kot wydawał się uśmiechać.

– Wiemy więc, kto dzwonił – kontynuował Ockham. – Wiemy także po co. Kolejne pytanie brzmi, czy to Ona jest odpowiedzialna za zniknięcie Ducha, czy też przekazuje tylko informację... informację, którą uzyskała od zdrajcy w szeregach Trójcy! – krzyknął w euforii, ale szybko oklapł. – Jeszcze jedna osoba dramatu? Czy jest nam, kocie, niezbędna? Przyjmijmy...

Na zewnątrz rozległy się kroki. Drzwi otwarły się nieznacznie, a z powstałej szpary wysunęła się biała szmatka na patyku.

Ockham czekał kilka chwil na dalszy rozwój sytuacji, ale domyśliwszy się, że bez jego pomocy nic się nie stanie, przemówił:

– Proszę!

Do gabinetu wszedł niski staruszek o łysej głowie i szczocie siwych włosów porastających dolną część twarzy. Jego rysy były wyraźnie azjatyckie.

– O Mi To Fo! – zawołał.

– Ach, tak – odparł Ockham. Umiejętność nieznajdywania się w sytuacjach, w których nie wiadomo, co powiedzieć, cenił sobie wysoko.

– Przybywam jako wysłannik Wschodu – powiedział starzec. – Przybywam, by rzec, iż nikt z Nas nie uprowadził Waszego Ducha. Przybywam, żeby zapobiec nieszczęściu, które może utopić Nas i Was w morzu cierpienia.

– Mówisz, że to nie Wy maczaliście palce w zniknięciu Ducha? – wycedził ekonomista z paskudnym, jak mniemał, grymasem.

– Nie chcemy wojny.

– To po co wchodzicie na cudzy teren?

– Dyfuzja – wyjaśnił Azjata.

Ockham parę razy powtórzył cicho to słowo, aż nagle doznał olśnienia.

– Dyfuzja! Wyście przybyli już po zniknięciu Ducha! Wypełniacie miejsce, które po nim zostało!

Starzec uśmiechał się delikatnie.

– Cały czas Wam o tym mówiliśmy.

– Ale to nie przybliża mnie nawet o krok do odpowiedzi na pytanie, gdzie jest Duch Święty.

– Cyprys na końcu ogrodu – odparł gość bez mrugnięcia okiem.

– Ach, tak – Posępny Księgowy pokiwał głową.

– Gdzie jest Duch Święty? – zapytał Azjata.

Ockham przez chwilę marszczył czoło w milczeniu.

– Cyprys na końcu ogrodu? – spróbował.

Starzec zdjął ze stopy klapek i uderzył nim ekonomistę po głowie.

– Nieprawda.

– Ach, tak – odparł Posępny Księgowy, który zawsze bardzo wyrozumiale traktował rytuały innych kultur, a przynajmniej traktował je tak, póki nie stały się zbędne. – Musisz coś zrozumieć. Naszego Szefa wyraźnie rozeźliło to, że zaginęła jedna z jego Osób, i chce swój gniew na kimś wyładować. A dokładniej – na Was! Jedynym wyjściem z sytuacji jest odnalezienie Ducha Świętego, rozumiesz? Więc nie bawmy się w te Wasze ping-pongi, ale spróbujmy go razem odnaleźć, dobrze?

Starzec przytaknął z namaszczeniem, a następnie spytał:

– Czy wypiłeś już herbatę?

– Tak...

– Umyj swój kubek.

– Ach, tak – zamruczał Ockham.

 

Starzec wyszedł, ale została po nim delikatna woń Pustki. Ockham otworzył okno.

Potem, wziąwszy zeszyt i ołówek, usiadł pośród dokumentów i ksiąg. Przetarł zmęczone oczy i zaczął czytać. Podkreślał co ważniejsze cytaty, od czasu do czasu wpisując kilka słów do zeszytu.

– Trzecia Boska Osoba Trójcy Świętej... – notował – zapowiadany Parakletos... Pocieszyciel... Duch Prawdy... Gołąb... Boża Mądrość... nie do końca przekonująca hipoteza o powiązaniu z Szechiną... – ołówek wysunął się Posępnemu Księgowemu z dłoni.

Ockham padł twarzą w rozwarty Sefer ha Zohar.

 

Z ciepłego, sennego niebytu wyrwało go okropne rżenie. Przestraszony Ockham zerwał się na równe nogi i błyskawicznie wyszarpnął brzytwę.

Wypadł na korytarz, omal zderzając się z wysokim mężczyzną z koroną na głowie. Za jego plecami po schodach gramolił się biały koń, przy którego siodle wisiał olbrzymi łuk.

– Pardon! – rzekł przybysz. – Ja po kolegę – wskazał palcem biuro Ponurego Żniwiarza.

Sąsiad Posępnego Księgowego z całych sił ciągnął za uzdę coś, co najwyraźniej nie chciało opuścić jego pokoju. Sądząc po odgłosach paszczowych, był to koń.

– Tu się pracuje! – krzyknął Ockham.

– Przepraszamy, przepraszamy – wystękał Ponury Żniwiarz, mocując się ze zwierzęciem.

Z dołu doleciało ich wołanie:

– Idziecie już?! Bo się jeszcze spóźnimy!

– Już, już! – Ponury Żniwiarz uwiesił się wędzidła.

Wierzchowiec poddał się wreszcie i wyszedł z gabinetu. Nie prezentował się dobrze. Maści płowej, drobny i wychudzony, jakby całe życie jadał jedynie okruszki po swoim panu.

– Co się dzieje? – Posępny Księgowy zastąpił sąsiadowi drogę.

– Zaczyna się – odparł smętnie Ponury Żniwiarz.

– Raczej kończy – łucznik zaśmiał się jak szalony.

– Ale... przecież dostałem trzynaście godzin! – wybuchnął Ockham.

– Wiemy – Ponury Żniwiarz nie krył pogardy w głosie – ale to było jedenaście godzin temu.

 

Posępny Księgowy czuł się jak Tiglatpilesar, asyryjski bóg poczucia klęski i hodowców szynszyli.

Podszedł wolno do biurka. Stał chwilę, tępo gapiąc się w blat. Jedyna sensowna myśl, która zagościła w jego głowie, zapytała:

– Może by tak herbatkę?

– Może – odpowiedział.

Sięgnął po kubek. Naczynie było brudne, do dna przykleiła się zużyta torebka. Ockham podreptał w stronę zlewu i odkręcił wodę.

– Umyj swój kubek, tak? – Uśmiechnął się smutno.

Coraz bardziej zdawał sobie sprawę, jak bardzo lubił ten świat i jak bardzo będzie mu go brakowało. Ale cóż robić?

Nie było ciepłej wody. Wszyscy pracownicy, którzy nie zostali wcześniej zmobilizowani, musieli pójść oglądać Armagedon. Nawet byty odpowiedzialne za ciepłą wodę.

– Głupi koniec – zamruczał Ockham, gapiąc się w strumień lodowatej cieczy. – A co z oczyszczeniem zapowiadanym przez gołębia? Przydałby się teraz totalny chrzest, który zmyłby ich wszystkich! – krzyknął w gniewie. – Może powinienem pomóc przeznaczeniu?

I wtedy zauważył, że sam siebie nie poznaje. Wiedział, iż powiedział trzy ostatnie zdanie, ale nie pamiętał, by je pomyślał. Nie przestając myć naczyń, ostrożnie zerknął do tyłu. Duży, biały gołąb przykucnął na biurku i bacznie przyglądał się Posępnemu Księgowemu.

Ockham zamarł. Ale jego ręce, wiedzione cudzą wolą, cisnęły kubkiem o podłogę, a usta, służące innemu umysłowi, rzekły:

– Czas rozpocząć Nową Erę, odrzucić diamenty i wybrać czystość wody! Czas przyjąć chrzest i odrodzić się ponownie!

Gołąb spoglądał teraz prosto w oczy Posępnego Księgowego. Ręce Ockhama wyjęły i otwarły brzytwę.

– Będę Nowym Wodnikiem! Pójdę ochrzcić starych bogów! – powiedziały usta.

Gołąb zdawał się uśmiechać. Ale tylko przez moment. Potem miał minę, jakby pytał:

– Czy ja go znam?

Za to kot był wyraźnie zadowolony.

 

Ockham przemył twarz wodą. Czuł, że znów panuje nad wszystkimi częściami ciała. Było to całkiem miłe uczucie.

Kot, z kilkoma białymi piórami na mordce, oblizywał łapy. Niby wszystko było z nim w porządku, ale wydawał się też martwy. Szczególnie kiedy patrzyło się na niego kątem oka.

– Tu już nie chodzi o Ducha Świętego! – Posępny Księgowy mamrotał na wpół do siebie, na wpół do kota. – Tu chodzi o zagładę bogów! Zarówno Naszych, jak i Tamtych! Ale kto za tym stoi?!

Ostry jak brzytwa umysł wszedł na najwyższe obroty.

– Woda... chrzest... To musi być słowo klucz! Więc kto? Baptyści? Esseńczycy? Chalchihuitlicue’a? Kybele?

Jednocześnie żywy i martwy kot zamiauczał.

Ockham skoczył do półki z aktami bytów i szybko odszukał teczkę frygijskiej bogini. Z przejęciem rozsupłał kokardę i spojrzał na pierwszą kartę dokumentacji. Żuchwa zawisła mu mniej więcej na wysokości obojczyków.

Drżącymi rękoma wyjął teczki Isztar, Demeter i Hator w celu zweryfikowania nowej hipotezy. Elementy układanki były już na swoich miejscach, niestety, nie całkiem do siebie pasowały. Ale od czego Ockham miał swoją brzytwę?

Sięgnął po teczkę Szechiny – Boskiej Obecności w Świecie, podejrzewanej o bycie protoplastką Ducha Świętego.

Na zewnątrz kolejny anioł dmuchnął w trąbę.

 

Słońce odkleiło się od nieboskłonu jak nagniotek i runęło na ziemię. Strzępy płonącego nieba sypały się na świat suchym deszczem.

Ziemia drżała, niewiadomo, czy z niecierpliwości, czy z trwogi. Ogień przegryzał się przez asfalt i beton i raz po raz tryskał w górę gejzerami. Powietrze niosło ze sobą smród spalenizny i padliny. Woda w rzece zabarwiła się na czerwono i zaczęła wrzeć. Ockham biegł.

Mijał ulice, na których wśród krzyku i jazgotu zderzały się oddziały małp i brygady aniołów, wielobarwne smoki i osmalone, rogate stwory staczały zażartą walkę, a święci pańscy rzucali się na byty ze słoniowymi trąbami zamiast nosów. Pędził wśród ujadania jakśów i rakśasów, potępieńczego śmiechu anielskich siewców ognia, dymu i siarki, wśród wszędobylskiego stukotu Czterech Jeźdźców.

– Pst! Pst!

Posępny Księgowy przystanął. Właz kanalizacyjny, obok którego stał, uniósł się w górę. Wyjrzała spod niego przerażona twarz starszego mężczyzny o gęstej, białej brodzie i czerwonej czapce na głowie. Mimo okoliczności przyrody pachniał piernikami i igliwiem.

– Odyn? – Ockham nie krył zdumienia.

– Wchodź! No, wchodź prędko! Miejsca wystarczy dla dwóch!

– Po co?

– Po co?! Po co?! – zaryczał świeżo adaptowany byt. – Nie widzisz Końca Świata?

– Myślisz, że chowanie się w kanałach pozwoli ci go przeżyć? – odparł ekonomista, uśmiechając się kwaśno.

– A żebyś wiedział! Czy to mój pierwszy Koniec Świata? Jak myślisz, jak udało mi się przetrwać Ragnarök, co? Ragnarök, Ragnarök...- rozmarzył się nagle. – To były czasy! Wiedziało się, kto jest dobry, a kto zły! I że gra się we właściwej drużynie! Wtedy nawet ci źli byli jacyś tacy dobrzy! A teraz? Po której my jesteśmy stronie, Ockhamie?

– Ja jestem po stronie prawa! – rzekł Posępny Księgowy głosem jak ze spiżu.

– Ale czy sprawiedliwości? – wysyczało coś za jego plecami.

– Ojej! – wykrztusił Odyn i zatrzasnął właz.

Posępny Księgowy odwrócił się powoli.

– Jesteś od Niej – raczej stwierdził, niż zapytał.

Wysoka i bardzo chuda istota skinęła głową.

Skórę miała ciemnoniebieską, prawie czarną. Byłaby nawet ładna, gdyby nie wielkie kły i długi, przypominający robaka język. W gęstych, kruczych włosach wiły się węże. Ciało okrywała tygrysia skóra, a na szyi wisiał naszyjnik z ludzkich czaszek. W jednej ręce trzymała miecz, w drugiej profesjonalnie odcięty czerep. Pozostałe miała wolne.

– Ty też mógłbyś być od Niej.

Pokręcił głową.

– Przykro mi – rzekła i stanęła w pozycji bojowej. – W takim razie będę musiała cię podzielić.

Ockham wyjął brzytwę, ale zaraz ją schował z powrotem, gdyż krucyfiks w obecności Ciemnoskórej nawet nie drgnął. Zamknął oczy i zacisnął zęby. Bogini zaatakowała. Klinga świsnęła w powietrzu.

– Kali! Stój!

Ciemnoskóra zatrzymała ostrze o włos od karku ekonomisty.

Wreszcie Ockham odważył się otworzyć oczy. Majestatycznym krokiem zbliżała się do nich Bogurodzica. Ciemnoskóra wpatrywała się w nią wyczekująco.

– Opuść miecz! – rozkazała Bogurodzica. – Nie jesteśmy takie jak Oni. Nie mordujemy.

Kali z lekkim wahaniem spełniła polecenie i stanęła na baczność.

– Możesz już odejść, nie będziesz więcej potrzebna! – rzekła Bogurodzica.

– Tak jest, Pani! – Pogromczyni demonów skłoniła się i oddaliła.

– Idziesz do Nich, Ockhamie?

Przytaknął.

– Odnalazłem Ducha.

– Odnalazłeś Ducha – powtórzyła.

Posępny Księgowy wyjął zza pazuchy kilka teczek.

– Kybele... Gaja... Hator... Isztar... Izyda... – czytał. – Przeglądając ich akta, zauważyłem interesującą prawidłowość. Na wszystkich zdjęciach była ta sama twarz. Wiesz czyja?

– Tak. Moja.

– I nie tylko tam – kontynuował, jakby puścił jej słowa mimo uszu. – Nie dość, że twoje zdjęcie jest we wszystkich aktach żeńskich bytów, tych z adnotacją o Wielkiej Macierzy, to jeszcze znalazłem je w dossier Szechiny! Chyba już wiem, jak mam sobie wyobrażać Dewi.

– Gratuluję brzytwy.

– Tam jesteś Dewi – ciągnął Ockham – a tu Duchem, nie do końca akceptowanym żeńskim aspektem Boga.

Bogurodzica patrzyła na niego niewzruszona.

– Ale to ty dzwoniłaś, mówiąc, że Ducha nie ma! To ty jesteś odpowiedzialna za przybycie Wschodu! To ty próbowałaś zawładnąć moją wolą, bym podzielił obie Trójce! Dlaczego?

– Domyślam się, że jest to pytanie retoryczne – odparła Bogini.

– Upozorowałaś niebyt Ducha Świętego, aby posłuszny dyfuzji Wschód przyszedł do Nas i rozpoczął wojnę z Naszą Trójcą. Ale wszystko działo się zbyt wolno, waśń tliła się, ale nie wybuchała, więc zadzwoniłaś do mnie. Manipulując mną, naprowadziłaś Szefa na podejrzenie, że to Obcy są odpowiedzialni za zniknięcie jednej z jego Osób. To musiało doprowadzić do konfliktu zbrojnego, konfliktu, w którym, jak miałaś nadzieję, obie Trójce wykończą się nawzajem! Zyskałabyś wtedy monopol. I to na obu rynkach! Dla większej pewności próbowałaś zmusić mnie, bym włączył się do walki. I to był błąd. Nie udało ci się zapanować nad moją nieugiętą wolą, a próbując to uczynić, odsłoniłaś się. Mój błyskotliwy intelekt natychmiast skojarzył chrzest, którego szafarzem miałem być, z postacią Kybele. W jej aktach odkryłem twoje zdjęcie...

– Chciałam jedynie tego, co należy do mnie, a zostało skradzione! Odrodzenia Wielkiej Macierzy! Ale nie udało się. Zwyciężyłeś, Ockhamie – powiedziała ze smutkiem.

– Więc już wszystko skończone? Tak po prostu się poddasz? Przepuścisz mnie do Nich i pozwolisz, bym zatrzymał Armagedon? – zapytał zdumiony.

– A co mam zrobić? Zabić cię? Nie mogę tego uczynić, stałabym się wtedy taka jak Oni! Przegrałam, ale wierzę, że następnym razem nie uda ci się powstrzymać Ich samozagłady. A wtedy znów stanę się Wielką Matką! I nastanie świat miłości, bez głodu, chorób i cierpień! Wszyscy będą żyli w braterstwie i równości! Kocham każde z moich dzieci i dlatego już nie będzie bytów zbędnych! Zostaniesz bez pracy, Ockhamie! Wszyscy staną się niezbędni!

– Wszyscy staną się niezbędni... – powtórzył pod nosem Posępny Księgowy, patrząc, jak Bogurodzica odchodzi. – Wszyscy prócz mnie. Wtedy pozostanie mi jeszcze jedno dzielenie do wykonania. Ale cóż... – dotknął brzytwy. – W końcu non sunt multiplicanda entia sine necessitate.

 


< 19 >