Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Zuzanna Cyunel „Opowieści ludzi jeziora. Nadzieja”

Opowiadania Zuzanna Cyunel - 20 listopada 2020

Fahrenheit objął patronatem tegoroczną edycję konkursu literackiego „Jaskier” organizowanego przez Cech Fantastyki SkierCon. W tym roku napłynęło rekordowo dużo prac a jury miało niełatwe zadanie wyboru tych najlepszych. Po burzliwych obradach przyznano nagrody główne w dwóch kategoriach wiekowych a wyróżnienia aż w trzech. Przez kolejne tygodnie będziemy prezentować ich prace na łamach naszego portalu. Dzisiaj przedstawiamy opowiadanie wyróżnione w kategorii wiekowej 16 – 20 lat oraz jego autorkę, Zuzannę Cyunel.

 

Zuzanna Cyunel: Studentka Inżynierii Wzornictwa Przemysłowego na Politechnice Krakowskiej przy współpracy z Akademią Sztuk Pięknych w Krakowie. Ostatni rok spędziła na rozwiązywaniu całek, równań różniczkowych, liczeniu impedancji cewek, badaniu przepływu płynów w lodówkach, odnajdywaniu struktury perlitycznej w stali, programowaniu obrabiarek i masie innych bardzo mądrych inżynierskich rzeczy.

Żeby odetchnąć pisze i maluje. A gdy to robi jest szczęśliwa.

 

OPOWIEŚCI LUDZI JEZIORA

NADZIEJA

 

Miała sen. Nie pamiętała, kim jest, a wiatr nie szeptał jej imienia. Błądziła pośród obcych istot we mgle własnych wspomnień. Ich usta otwierały się i zamykały, ale ona nie słyszała co mówią. Padała na ziemię, lecz nie mogła zanurzyć się w mroku matki. Patrzyła w niebo, lecz nie miała skrzydeł by dosięgnąć promieni ojca. Jej ciało było tak małe. Tak ciasne dla duszy tysiąca pieśni. A oni otaczali ją. Istoty milczenia wpatrzone niewidzącym spojrzeniem. Wypełniali pustkę jeszcze głębszą nicością. Próbowała zanucić… Próbowała zanucić, lecz gubiła słowa pośród narastającego szumu. Z milczenia rodził się krzyk. Ich usta otwierały się i pozostawały otwarte. Próbowała zanucić, lecz gubiła melodię w brutalnym skowycie. Próbowała ich zagłuszyć. Próbowała pamiętać. Próbowała tak długo, aż z tysiąca pieśni nie pozostało już nic.

Aż zamilkli i oni.

A gdy zamilkli i oni, jej usta otworzyły się. Lecz wtedy usłyszała tylko pusty krzyk.

Nie obudziła się już nigdy. Sen zatarł wspomnienie rzeczywistości. O życiu, nim przygarnęli ją Ludzie Jeziora, pamięta jedynie, że istniało. A i ta myśl powoli ginie pośród bezwartościowych dni w wiosce. Zamknięta w ciele człowieka, zagłuszona ludzką mową, każdego dnia umiera w samotności. Nauczyli ją ich języka, ale ona nigdy nie nauczyła się ich rozumieć. Co dzień obserwuje ich pozbawione harmonii ruchy, śledzi ich słowa, gubione niczym liście usychającego drzewa. Bo i tym dla niej są – bytami natury, oderwanymi od jej źródła. Odrzuceni, przeklęci, pozbawieni cykliczności pieśni.

– Boję się gdy tak na mnie patrzysz. – Syn Poranka mówi, a jego brwi marszczą się jak kora wiekowej wierzby. – Nie wiem, czego ode mnie chcesz.

Istniał Poranek. W domu Poranka żyli jego syn i ojciec. Mogło ich być trzech. Trzech i nie więcej. A gdy Syn Poranka doczekiwał się własnego syna, Poranek stawał się Ojcem, a dawny Ojciec Poranka na zawsze odchodził w zimną toń Jeziora. I tak rodziły się i tonęły pokolenia, a Ludzie Jeziora nie wymyślali nowych imion. Wymyślili tylko jedno.

– Nadziejo?

I Nadzieja nigdy nie pojęła, dlaczego.

– Patrzę normalnie – odpowiada powoli chłopcu o włosach barwy letnich kłosów. A mówi nie jak wiatr, lecz jak istota ludzka. Mówi dokładnie tak jak ją nauczono. I choć mówi, dawno zapomniała jak brzmi jej własny głos.

Syn Poranka ponownie marszczy brwi. Twierdzą, że jego oczy są przejrzyste jak czyste niebo.

– Idę do reszty – uśmiecha się i zostawia ją, dołączając do kręgu oczekujących na wielką mowę.

W istocie jego oczy są przejrzyste jak czyste niebo. I równie puste.

Jednak Nadzieja lubi z nim przebywać. Przejrzystość zapewnia bezpieczeństwo. A Ludzie Jeziora otaczali bezpieczeństwo kultem. Czcili je, zapominając o pierwotnej sile. Z pokolenia na pokolenie słabli, odgradzając się od ziemi i nieba. Zamykali swoje ciała w klatkach, nazywając je domami. A i te klatki zamykali w większych klatkach, nadając im miano wiosek. Czcili bezpieczeństwo tak długo, aż stało się ich religią.

W ten sposób Ludzie Jeziora stworzyli najtrwalszą klatkę, więżąc nawet własną duszę.

Tej historii nie pamięta jednak żadna z żyjących w lesie istot. Dla biedronki unoszącej się między dziwnymi stworami, wioska Ludzi Jeziora nie miała początku. Gdyby wzleciała wystarczająco wysoko, uznałaby ją za pień ściętego drzewa, którego kolejne strefy układają się niczym słoje. Najbardziej zewnętrzne zamieszkują starcy – stwardniała kora społeczności. Doświadczeni i podejrzliwi na tyle, by ostrzegać przed potencjalnym zagrożeniem – równie niezbędni, co bezwartościowi. Mniej boli bowiem strata wyrodzonej jabłoni, niż młodszego drzewa o zdrowych listkach i soczystych owocach. I tak słój pól uprawnych zamieszkują Ci w pełni sił. Noszą oni właściwe imiona, a ich praca nadaje wiosce właściwy rytm. A za najwłaściwszego, by nimi dowodził, uznali przed piętnastoma zmarzlinami Syna Deszczu.

Krzyk urodził się jako Syn Deszczu, lecz nazwę tę odebrano mu wraz z dawnym domem, gdy poprzedni Krzyk wybrał go na głos Ludzi Jeziora. Deszcz zastąpił starego syna nowym, by było ich trzech. Trzech i nie więcej. Ale Krzyk mógł być tylko jeden.

– Krzyk nie ma ojca, by jego ojcami byli wszyscy Ojcowie Ludzi Jeziora – mówi Krzyk, a gdy mówi, otaczający go Ludzie Jeziora milczą. – I Krzyk nie ma syna, by jego synami byli wszyscy Synowie Ludzi Jeziora. A wiec, gdy Ludzie Jeziora tracą syna, to Krzyk traci syna.

Krzyk ma silne ramiona i włosy koloru zwęglonego drewna. Nigdy nie siada, a z jego ust nigdy nie padają zbędne słowa.

– Gdy kleszcz znajduje ofiarę, nie ucztuje od razu. Porusza się po jej ciele w poszukiwaniu najdelikatniejszej, najcieńszej skóry, by przeciąć ją szczękoczułkami pożywić się bez trudu. Podobnie nasz wróg celuje w najdelikatniejszą strukturę wioski. Z Synów pożytku miałby najwięcej, lecz zarówno on jak i kleszcz wybierze to, co najłatwiejsze – Córki- mężczyzna przerywa by rozejrzeć się po zebranych wokół. – Od dziś Córkom nie wolno opuszczać wioski, aby żaden z przyszłych Synów nie został utracony.

Nadzieja nigdy nie była Córką. Nie istniał również dom Nadziei. Od nocy, podczas której utonął dawny Krzyk, zajmowała posłanie w domu Magnolii.

– Śpisz? – Córka Magnolii przerywa delikatną nić milczenia. Jej głos nie przypomina szumu wiatru. Choć Nadzieja bardzo stara się odnaleźć w nim piękno, nie przypomina on niczego pięknego.

– Idę nad Jezioro. Chcę Go obejrzeć. – szepcze Córka Magnolii, a jej oczy przez chwilę rozbłyskują, czymś, czego Nadzieja nigdy nie widziała u Ludzi Jeziora.

Czy Krzyk nie zakazał Córkom wychodzić? – pytanie, jak drobina kurzu unosi się z ust Nadziei i zawisa w ciszy głębokiej nocy. Nim opada jego echo, drobna sylwetka Córki Magnolii ginie między słojami wioski Ludzi Jeziora.

Zamknięte oczy Nadziei bezwiednie śledzą nieuchwytne obrazy, przeplatające sny z rzeczywistością. W czasie mroku dostrzega błyski barw, o których nie śnili Ludzie Jeziora. Lecz dziś jej Nocne Oczy skupiają się na innym błysku. Jak iskra pochłania ciemność w ogniu, tak cień podniecenia, zauważony w oczach Córki Magnolii, pochłania myśli Nadziei w ciekawości. Już od dawna, niczym burzowe chmury, nad wioską gromadziły się szepty o Córkach, zbierających się nad brzegiem Jeziora. Niektóre nigdy nie wracały, inne przybywały, lecz milczały, jak milczy tafla Jeziora o świcie.

Nadzieja nie widziała tafli Jeziora o świcie. Nie znała Jeziora. Od kiedy przygarnęli ją Ludzie Jeziora nigdy nie opuściła wioski. Wioskę opuszczali tylko mężczyźni, żegnający Ojca. Tak więc, gdy nadejdzie czas Ojca Poranka, Poranek wraz z Synem Poranka opuszczą słoje wioski, by powrócić jako Ojciec Poranka i Poranek. A wraz z nimi pójdzie Krzyk, bo jego ojcami są wszyscy Ojcowie Ludzi Jeziora. Gdy natomiast nadejdzie czas Matki Magnolii, odejdzie ona samotnie. Albowiem Magnolii, jako dającej życie nowym Synom, nie wolno opuścić wioski. Matki Magnolii nie wesprze również Córka Magnolii, gdyż wraz z utonięciem Matki to Córka Magnolii stanie się Magnolią.

– Zadaniem kobiet Ludzi Jeziora jest dawanie życia – rzekł kiedyś Krzyk.

I tak Matka Magnolii daje strawę dla ciała, Magnolia daje ciało, a Córka Magnolii przynosi ciału życiodajny płyn z Jeziora. Lecz Nadzieja nie jest Córką, a przywilej dawania życia został jej odmówiony.

Myśli Nadziei są niczym czarnoskrzydłe ptaki splątane w podniebnej walce. I choć jej ciało domaga się snu, uwięziona dusza wyrywa się, by odnaleźć to, co zostało jej odebrane.

– Też chcę Go obejrzeć… – szepcze Nadzieja, a jej słów nie słyszy nikt. Mimo, że nie wie, kim On jest, powstaje, aby podążyć ścieżką Córki Magnolii.

Jej kroki są ciche, gdy przemyka między słojami wioski. Pamięta opowieść Córki Magnolii o drodze, której nie strzegą Ojcowie i Matki. Przesmyku znanym jedynie leśnym stworzeniom. Ścieżce, na której cień gubi się w mroku, nawet najjaśniejszego dnia, a krzyk pozostaje bezgłośny w głuszy tysięcy liści.

– Nad Jezioro prowadzą tylko dwie drogi- szeptała kiedyś Córka Magnolii, gdy razem układały się do snu. – Pierwszą udajemy się po wodę i żegnać tonących Ludzi Jeziora, drugą wytyczyła Córka Rosy, by odwiedzać Go niepostrzeżenie dla Matek i Ojców.

– Kogo?

Żadna z Córek nigdy nie odpowiedziała Nadziei na to pytanie.

Dotarcie do zewnętrznego słoja zajmuje Nadziei więcej czasu, niż sądziła. Podążając za strzępkami opowieści Córek, znajduje to, co znane tylko Córkom. Wyłom, choć z pozoru niezauważalny, osłabia strukturę słoja w segmencie należącym do nieświadomej Matki Rosy. Bo choć Matka Rosy jest już za stara, aby zachować pełną czujność, nie może jeszcze odejść. Wiele zmarzlin przeminie, nim nowa Córka Rosy będzie gotowa dawać synów. Raz zaburzony cykl pokoleń osłabia całą wioskę. Zaburzyła go prawie dojrzała Córka Rosy, która pewnej nocy nie powróciła znad Jeziora. A Rosa została zmuszona dać życie kolejnej.

Na wspomnienie tej historii Nadzieja zamiera. Po chwili jej kolana i dłonie opierają się równocześnie na czarnej ziemi, a ona sama zanurza się w tunelu przecinającym mroczny gąszcz lasu.

 

Nadzieja zawsze postrzegała wioskę jako klatkę. Opuszczając jej słoje nie czuje się jednak wolna. Jak dziki kwiat rozkwitający w cieniu pradawnych drzew, tak i ona z trudem nabiera powietrza, przeciskając się wąskim przesmykiem pośród zbitej zieleni. Ludzie Jeziora mawiali, że Las otaczający ich wioskę, zdaje się równie nieprzenikniony, co spojrzenie tego, który nosi imię Krzyk. I równie budzący strach.

Wtedy ich słowa zdawały się Nadziei tylko słowami. Nigdy nie pozwolono jej spojrzeć w oczy temu, który nosi imię Krzyk.

– Nie jest twoim zadaniem, by mnie pouczać!

Piskliwy głos wypełnia milczenie nocy, jak błysk wypełnia burzowe niebo. Nadzieja podnosi głowę, a ulga ogarnia jej umysł, gdy wśród mroku gałęzi dostrzega skrawek nocnego nieba.

– Nie podążaj śladami Córki Rosy. Nawet dzikie koty boją się wody Jeziora. A my boimy się dzikich kotów. – w jednym z głosów Nadzieja rozpoznaje tę, z którą co noc dzieli posłanie.

– Przecież nie zanurzę się jak ona. Chcę tylko być odrobinę bliżej Niego.

– Nie wystarczy ci patrzenie z daleka?

– Gdy odejdą Matki, nie dane nam będzie nawet patrzenie.

– Jeśli nie powrócimy przed świtem, patrzenie zostanie nam odebrane znacznie wcześniej.

Nim ostatnie słowo wybrzmiewa w ciemności, źródła głosów zbliżają się do ścieżki wydrążonej w gąszczu pradawnego lasu. Wraz z ich nadejściem strach rodzi się w sercu Nadziei, jak w ciszy rodzi się grzmot po błysku. A jest to strach nie przed nieznanym, a przed tym, co je zakrywa. Szybciej, niż opada łza srebrnego deszczu, Nadzieja opada w ciernistą ścianę krzewów, by zboczyć z drogi wytyczonej przez tą, co odeszła w wody Jeziora. W zimnym chłodzie, gorące krople krwi błądzą po ciele nie-Córki, gdy ona wstrzymuje oddech przywierając do raniących gałęzi. I tak niczym jedna z gałęzi, Nadzieja zamiera, by stać się częścią niemego lasu przepuszczającego Córki Ludzi Jeziora. A one nie dostrzegają jej, jak człowiek nie dostrzega ćmy osiadającej na korze drzewa.

Jak ziemia drży na długo po uderzeniu gromu, tak i ona drży nasłuchując w cierniach mrocznego krzewu. Choć od odejścia Córek minęło wiele uderzeń serca, jej oddech nie zwalnia, a myśli niczym wiatr wczesnych zmarzlin odbierają ciepło bezpieczeństwa. Ponieważ Ludzie Jeziora otaczali bezpieczeństwo kultem, to grzech wypełnia jej ciało, w miejsce ciepła wioski.

Lecz Nadzieja, nie należała do Ludzi Jeziora. Tak jak krzemień o krzemień rozpala ogień, tak i ona myślą o myśl ożywia płomień odwagi, by opuścić schronienie. Gdy wychodzi, porusza się nie jak człowiek, lecz jak leśne stworzenia, muskające grunt czterema łapami. I tak dociera do kresu ścieżki, aby powstać w świetle czystego nieba. A gdy powstaje, zastyga, a srebrny blask nadaje jej oczom głębi, której nigdy nie widzieli Ludzie Jeziora.

Mimo, że Ludzie Wioski zwą się Ludźmi Jeziora, ich słowa nie mają mocy by oddać jego piękno. Mowa ludzka, tak odmienna od pieśni wiatru, nie nosi melodii, a jej brzmienie zatraca się w szumie słów. Nadzieja, znając Jezioro jedynie z opowieści, nie znała Jeziora wcale. Stojąc na białym piasku, stoi równocześnie na rozcięciu nieba, gdzie światła snów zlewają się w nieskończonej toni srebrnych kropel, a wiatru nie ogranicza pojedynczy powiew wśród zieleni drzew. I choć noc zdaje się milczeć, jej melodia wypełnia Nadzieję, w sposób, w jaki krew wypełnia ludzkie ciało, a słońce wypełnia dzień.

Lecz pośród melodii wije się głucha pieśń, jak cień chmur poruszająca się po falującej tafli Jeziora. Z początku niepozorna, subtelna nuta obmywająca delikatną skórę pokrytą skrzepła krwią, narasta wraz z narastającym mrokiem. Narasta ona szybko i niepostrzeżenie, jak narasta żądza w oczach młodych dziewczyn, aż wreszcie nie ma już światła. Melodia nocy niknie za zasłoną czarnego nieba. I gdy nie ma już nic oprócz niemej pieśni, milknie i ona, lecz milczenie to jest zaledwie oddechem.

A pieśń właśnie się rozpoczyna.

Wraz z pierwszym błyskiem, tysiąc kropel zamiera w bezruchu, łącząc niebo z Jeziorem, niczym srebrne nici przeszywające mrok. Oddech zimnego wiatru z namiętnością rzuca dziewczęce ciało na biały piasek. W rytm jasnego światła zamieniającego skórę Nadziei w srebro, Pradawna Pieśń rozrywa milczenie chmur.

Wraz z drugim blaskiem Nadzieja dostrzega Jego.

Podobnie do lśnienia świateł nocy, zebranych na nieskończonym firmamencie, lśnią łuski, tego, który wypełnia sny Córek Ludzi Jeziora. Srebrne ciało nie należy jednak do człowieka. Wije się ono wśród wzburzonych fal, jak wije się pieśń burzy w sercu Nadziei. A jego końca nie sposób dostrzec, jak nie sposób dostrzec krańca tafli Jeziora. I choć Nadzieja pamięta opowieści Córek, pragnie znaleźć się bliżej… bliżej ekscytującego strachu. Stawia pierwszy krok w rozszalałą wodę. Ogień zmysłów zderza się z chłodem fal obmywających uwięzioną duszę nie-Córki. Poranione ciało zanurza się w kojącej nicości, nie jak ziarno piasku opadające na dno, lecz jak kropla deszczu dołączająca do tysięcy utraconych wspomnień. Pieśń targa niebem, gdy wyostrzone zmysły Nadziei dostrzegają nić srebrnych łusek oplatających jej gołe nogi. A ona poddaje się stworzeniu i znika w niezgłębionej toni snów.

Pod taflą Jeziora pieśń milknie. Tysiąc chwil zlewa się w jedną głębię, gdy czas zatacza pętlę, zatapiając zęby wspomnień we własnym ogonie. Jad prawdy wypełnia dwa ciała będące jednym, a zmysły wyostrzają się, gotowe by odrodzić się na nowo. Oczy Nadziei otwierają się, by widzieć. I widzą, a gdy wzrok dwóch istot krzyżuje się, ona po raz pierwszy dostrzega własne odbicie. I choć strach nadal unosi się w toni Jeziora, nie należy już do niej. W dotąd obojętnym gadzim spojrzeniu zieleńszym od młodych kwitnących pędów, na niwie zaskoczenia zakwita fascynacja. Wraz z narodzinami świtu, On rozluźnia uścisk, wpatrzony w tę, która nigdy nie należała do Ludzi Jeziora. A gdy Nadzieja wynurza się, On wciąż obserwuje, znikając w ciemności głębin.

Pierwszy oddech, jest niczym zimny ogień wypalający ciało od wewnątrz. W blado złotym świetle świtu Nadzieja wyłania się z wody Jeziora, jak najwcześniejszy kwiat wyłania się z białego puchu, zwiastując odejście zmarzliny. I równie piękne, jak ów kwiat, jest jej nagie ciało, obleczone srebrnym firmamentem łusek. W połyskującej tafli Nadzieja dostrzega odbicie nie-Córki, a jej serce wypełnia radość z odzyskanej duszy.

– Nadziejo!

Ktoś okrywa ją płócienną powłoką, a silne ręce wyciągają na biały piasek. Błękitne niebo, skryte we wpatrzonych w nią oczach, przysłaniają obłoki troski.

– Synu Poranka? – Nadzieja z trudem przypomina sobie mowę Ludzi Jeziora. – Nie powinno Cię tu być.

Szum słów zagłusza echo pieśni minionej nocy, zacierając wspomnienia podwodnego tańca.

– Bałem się, że odeszłaś, jak odchodzą Ci, co nigdy nie wracają. – Syn Poranka mówi, a jego głos załamuje się, jak łamie się kora wysuszonego drzewa.

– Obszedłem wzdłuż brzegu całą wioskę, nim cię odnalazłem. Krzyk odetchnie z ulgą, gdy dostrzeże, że nie ucierpiało twoje ciało.

Słysząc jego słowa, Nadzieja odrzuca okrycie w poszukiwaniu łusek, lecz jej skóra jest gładka, a barwę ma podobną do kory drzew.

– Słyszałam pieśń… On wypuścił mnie… A moja skóra lśniła, niczym pajęcza sieć obleczona kroplami rosy – Nadzieja mówi, gdy łzy zbierają się w jej oczach, odbijając blask wschodzącego słońca.

– Krzyk głosi, że tonąc w jeziorze Matki i Ojcowie, toną w snach wyraźnych niczym światło dnia- słowa Syna Poranka, jak ciernie ranią drżącą nie-Córkę.

Lecz wraz z budzącym się dniem, w Nadziei budzi się myśl jaśniejąca w umyśle niczym poranna gwiazda.

– Synu Poranka, twierdzisz, iż obszedłeś brzeg jeziora, lecz równocześnie zatoczyłeś krąg wokół całej wioski – Nadzieja mówi, nie wierząc wypowiadanym słowom.

– Nie inaczej, gdyż słój lasu otacza zewnętrzne słoje wioski.

– Skoro więc brzeg jeziora jest brzegiem wioski, to Ludzie Jeziora nie żyją obok Jeziora, a są przez nie otoczeni.

– Być może, lecz czy ma to jakieś znaczenie?

Jak białoskrzydły ptak podrywa się do lotu, tak Nadzieja podrywa się, wpatrzona w nieskończony horyzont Jeziora.

Nadzieja nie była córką Ludzi Jeziora. Skoro więc nie narodziła się wśród nich, musiała mieć swój początek tam, gdzie kończyły się granice wioski. Tam gdzie rozpoczynał się bezmiar wód nieskończonego Jeziora.

 

Zuzanna Cyunel




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Ewa Zwolińska „Tam, gdzie kwitną magnolie”
Opowiadania Ewa Zwolińska - 16 października 2020

Fahrenheit objął patronatem tegoroczną edycję konkursu literackiego „Jaskier” organizowanego przez Cech Fantastyki…

Karolina Bast Kolasa „Impar”
Opowiadania Karolina Bast Kolasa - 11 września 2020

Fahrenheit objął patronatem tegoroczną edycję konkursu literackiego „Jaskier” organizowanego przez Cech Fantastyki…

Joanna Góra „Nasza wspólna misja”
Opowiadania Joanna Góra - 14 sierpnia 2020

Fahrenheit objął patronatem tegoroczną edycję konkursu literackiego „Jaskier” organizowanego przez Cech Fantastyki…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit