strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew
strona 08

Recenzje (3)



Cykli ci u nas dostatek...

 

... ale i ten weźmiemy. Druga książka wydana przez Runę, "Talizman złotego smoka" Iwony Surmik, mimo braku jakiejkolwiek informacji na ten temat na okładce, okazuje się pierwszym tomem cyklu fantasy, Bóg jeden wie, na ile tomów zakrojonego.

Zaczyna się dość typowo, bo od śmierci. Potem, zgodnie ze starą hitchcockowską zasadą, napięcie rośnie. Zamordowana zostaje matka dziewczynki o nietypowej urodzie - zielonookiej i rudowłosej Albany, na piersi której pyszni się złociste znamię w kształcie smoka... Dziecko spędza dzieciństwo wśród bezlitosnych, zezwierzęconych leśnych bandytów. Pewnego dnia ucieka jednak, ujawniając w chwili gniewu swoje nadnaturalne możliwości. Na trakcie spotyka młodego Jeźdźca Równin, Cala, z którym po pijanemu bierze ślub. Niestety sielanka nie trwa długo i wkrótce zostają rozdzieleni. Dziewczyna trafia do miejsca, w którym mieszkają wyjęci spod prawa Obdarowani mocą, a chłopak - do wojska. Wiele czasu upłynie, nim spotkają się ponownie, i nie będą już tymi samymi ludźmi... Lecz nie uprzedzajmy faktów, zwłaszcza że na kartach powieści dzieje się bardzo dużo i, co ważniejsze, dzieje się ciekawie.

To jest właśnie pierwsza mocna strona autorki - ma całkiem ciekawe pomysły i często potrafi czytelnika zaskoczyć tym czy innym rozwiązaniem fabularnym, choć powieść należy do popularnego ostatnio gatunku dark fantasy. Świat przedstawiony zdecydowanie nie jest przyjemnym miejscem, zginąć tu bardzo łatwo, a o ludzi uczciwych trudno... Niestety, do takich należy główny bohater - wojownik bez skazy - choć odbrązowiony nieco przez fakt, że już przy pierwszym spotkaniu uwodzi swoją przyszłą żonę za pomocą rozpuszczonego w winie narkotyku...

Warto wspomnieć o tym, że autorka maluje w swej powieści wiele ciekawych charakterów, postaci nie są drewniane, targają nimi zupełnie ludzkie namiętności, z którymi walczą z całych sił - albo przeciwnie, poddają się im. Najgorzej na tym tle wypada niestety sam Cal - z powodów już wymienionych.

Najbardziej podczas lektury przeszkadzały mi pojawiające się od czasu do czasu niezręczności językowe - bo choć rzecz napisana jest raczej poprawnie, to od czasu do czasu trafia się zdanie, które zgrzyta. Niby drobiazg, ale nieprzyjemny.

Książka wydana jest nieźle - lakierowana okładka, nastrojowa ilustracja, dobry papier - wrażenia organoleptyczne jak najbardziej pozytywne, ale z formą jest już gorzej, podobnie jak w przypadku poprzedniej publikacji Runy. Najwyraźniej sfuszerowała korekta - bo oto trafiają się takie kwiatki, jak brak spacji czy kropki, albo odstępu między akapitami. Niby mała rzecz, a razi.

Te wszystkie wady nie wpływają jednak znacząco na werdykt, który jest jednoznacznie pozytywny. Ania Brzezińska określiła Iwonę Surmik jako potrójną debiutantkę - i ten debiut - chciałoby się powiedzieć - właściwy, jest jak najbardziej udany. Polecam każdemu miłośnikowi fantasy, na pewno nie będzie rozczarowany. Czekam na ciąg dalszy.

 

Piotr "Flint" Schmidtke

 

 

Iwona Surmik

Talizman złotego smoka

Runa 2002





Johnny idzie na wojnę

 

Ta książka miała u mnie od razu trzy plusy: jest gruba, jest początkiem serii i, przy swej grubości, jest całkiem porządnie sklejona. To ostatnie nie jest wbrew pozorom najmniej ważne - mówimy tu o literaturze stricte rozrywkowej, kwintesencji paperbacka, do czytania w wannie, przy stole i w podróży. Wkrótce okazało się, że ma jeszcze czwarty plus, ale o tym później.

Z literaturą popularną to trochę jak z muzyką. Można ją dzielić na gatunki poważne i niepoważne, ale zawsze pozostaje jedno, najważniejsze kryterium - otóż istnieje muzyka zła i dobra. Spieprzyć można zarówno wykonanie symfonii Beethovena, jak i dyskotekowy przebój, ale też jedno i drugie można wykonać znakomicie.

Śmiem twierdzić, że w literaturze popularnej jest trudniej. Tu nie wystarczy liczyć na to, że jeśli czytelnik nie zrozumie, to zacznie doszukiwać się głębi. Oczekiwania są proste i uczciwe - książka ma zapewnić rozrywkę. Godziwą rozrywkę, bez oszustwa i dłużyzn. To też jest sztuka, nie dla wszystkich osiągalna. Można to zauważyć choćby spoglądając na cudze podwórko, na naszą rodzimą kinematografię.

Trudny żywot ma poszukujący rozrywki czytelnik. Nie może kierować się okładką, na której niezależnie od treści pojawia się zwykle piersiasta dziewczyna w negliżu, za to ze śmiercionośną bronią w dłoniach. Na szczęście zaczyna coś mówić nazwa wydawcy - wydawnictwo ISA przyzwyczaja nas do przyzwoicie wydawanej serii rozrywkowej fantastyki.

Nie inaczej jest z "Pieśnią przed bitwą" Johna Ringo. Wprawdzie na okładce jest nieodzowna, dorodna dziewoja z czymś w rodzaju karabinu w rękach, ale, o dziwo, występuje też takowa w treści.

Nie sądzę, żeby po tę książkę sięgnęły dorastające panienki, ani starsze panie, mężatki czy wdowy. To lektura dla chłopców, którzy, jak wiadomo, z pewnych rzeczy nigdy nie wyrastają. To fantastyka militarna, nie pierwsza już pozycja w ofercie wydawnictwa, po cyklu "Generał" i serii rozpoczętej przez "Marsz w głąb lądu".

Nie chcę tu zdradzać fabuły, wystarczy, iż powiem, że tytułowa bitwa rzeczywiście będzie, i to nie byle jaka. Na dodatek zapowiedź serii obiecuje jeszcze wiele potu, krwi i łez, zanim nastąpi ostateczne zwycięstwo. Na dodatek wszystko opisane jest wartko, niezłym językiem, przy dość skomplikowanej linii fabularnej, równoczesnym prowadzeniu kilku wątków.

Niewątpliwą zaletą jest umiejętność autora kreślenia wyrazistych postaci żołnierzy i w ogóle znajomość realiów i środowiska. Jeśli jego biografia nie jest li tylko chwytem reklamowym, ma ku temu realne przygotowanie.

Tu mała dygresja - ostatnio, jeśli zdarzy mi się oglądać kanał Discovery, robię to z wyłączonym dźwiękiem, po to, by nie słuchać rewelacji o "formacjach paramilitarnych" zdobywających Falklandy czy "bombowcach głębinowych" w walkach o Rabaul. Wszystko schodzi na psy i nikt nieszczęsnemu tłumaczowi nie wyjaśnił, że "paratroopers" to raczej spadochroniarze, a "dive bomber" to bombowiec nurkujący, a nie głębinowy. Tym milszym zaskoczeniem, w epoce cięcia kosztów za wszelką cenę i triumfu liberalnej bylejakości, były dla mnie podziękowania dla konsultanta merytorycznego, umieszczone w książce.

I rzeczywiście, nie znalazłem w książce żadnych głupot, od których roją się tzw. ambitne pozycje (na życzenie służę listą tytułów). Okazuje się, że i literaturę popularną można wydawać porządnie.

Jeśli ktoś lubi powieści Toma Clancy'ego, czy Larry'ego Bonda, może śmiało sięgnąć po "Pieśń przed bitwą". Wprawdzie nie znajdzie tu więcej głębi, niż u wymienionych, ale znajdzie na pewno to, co jest siłą takiej lektury - rzetelnie poprowadzoną fabułę, pełną zaskakujących zwrotów akcji i niespodzianek, wyraziste postaci. Oraz to, co najważniejsze - krwawe jatki, smród kordytu i wycie psów wojny.

A czwarty plus, z tych wspomnianych na początku, w porównaniu z prozą Clancy'ego czy Bonda, to obraz wroga. U Johna Ringo nie znajdziemy, jak w ostatnich powieściach Clancy'ego nieznośnej projekcji republikańskiego światopoglądu, wizji świata oczyma Busha juniora. Wróg, z którym walczą bohaterowie Ringo jest paskudny, to prawda. Ale jest paskudny dlatego, że jest pieprzonym, oślizgłym kosmitą, a nie dlatego, że nie wierzy w american dream, jest za aborcją i nie wyznaje ideałów. Cóż za ulga przy lekturze.

Polecam.

 

W. Astrachański

 

 

John Ringo

Pieśń przed bitwą

Wyd. ISA







Spis treści
Wstępniak
Celem wyjaśnienia
Wywiad numeru
Bookiet
Recenzje
Zakużona Planeta
Galeria
Stopka
Tomasz Pacyński
A.Mason
Adam Cebula (1)
Adam Cebula (2)
Anna Brzezińska
Tomasz Pacyński
Tomasz Duszyński
Piotr Lenczowski
Konrad Bańkowski
Grzegorz Żak
KRÓTKIE PORTKI
Elizabeth Moon
H.P.Lovecraft
 

Poprzednia 08 Następna