Kabaret fantastyczny
|
O AUTORZE
Grzegorz Żak - nie lubi pisać biogramów i zdjęcie musi nam wystarczyć. |
Rzecz będzie o kabarecie. Takim studenckim, alternatywnym, żywiołowym. I momentami nawet śmiesznym. Studencki – wiadomo, alternatywny – wiem, że powinienem powiedzieć, do czego jest alternatywny, ale przecież samo to słowo wiele tłumaczy (najczęściej brak profesjonalizmu – choć czasami w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Żywiołowy – bo to najbardziej rozpowszechniony charakter imprez. A śmieszny – to takie jest główne założenie.
Spytacie: jak to? "Fantastyczny Wrocław i kabaret"? Przecież kabaret to forma wyrazu artystycznego dla szerokich mas! Forma lekka i w ogóle nie tolkienowska! Ba – w telewizji ją puszczają, i to, w publicznej, tfu! Sam słyszałem, jak fantaści wrocławscy nabijają się z Rafała A. Ziemkiewicza, który podobno "musi reperować budżet występami u Pietrzaka". Fakt, "Pod Egidą" stało się przedsiębiorstwem dosyć komercyjnym i zupełnie nie alternatywnym (z całym szacunkiem – zapracowali sobie na dobre gaże i mówię to z zazdrością artysty głodnego). Ja chciałbym opowiedzieć o imprezie, z której zysk materialny był niewielki, acz zabawa przednia. I związek z fantastyką, a konkretnie rzecz biorąc z fantasy, potężny. O "Zadyszkach Kabaretowych".
Był taki czas, że w Zgorzelcu (to 162 km od Zgorzelca w kierunku, do którego podobno zdążamy od kiedy komunizm nie jest już na horyzoncie) działał bardzo prężnie studencki kabaret Turlayberet, którego, nie chwaląc się (no dobra, chwaląc się), byłem spirytusem tudzież movensem. Młodzi, rześcy (to ja z kolegami i koleżankami), organizowaliśmy, dzięki pomocy Stowarzyszenia Euroopera (przepraszam, ale jestem im winien wzmiankę) tzw. Turnieje Czterech Skeczy (nazwa powstała na fali szalejącej w 2001 roku małyszomanii). Zapraszaliśmy różne kabarety na występy w pięknym, klimatycznym Domu Boehmego w Zgorzelcu, jeździliśmy z roboczymi rewizytami, miło było. W maju, może czerwcu 2002, z ust Rafała Niesłuchowskiego ze Świdnicy padł pomysł, żeby zrobić coś razem i pokazać to w kilku miastach. Krok za krokiem uknuliśmy sobie ideę wspólnych występów w listopadzie. Tematyka miała być takaż właśnie listopadowa. Mroczna, krwawa i zabójcza. Zabójczo śmieszna. Chwyciło.
W międzyczasie wyskoczyła nazwa projektu "Zadyszki kabaretowe". Udział zadeklarowały Kabaret z Głupią Nazwą ze Świdnicy, Neo – Nówka z Wrocławia i Turlayberet ze Zgorzelca.
No dobra, ale gdzie w tym wszystkim "Fantastyczny Wrocław"?
Ano, pierwszy występ "Zadyszek Kabaretowych" odbył się przy pełnej sali (to taki klasyczny zwrot w relacjach z imprez – ale zdaje się, że tak naprawdę było) we wrocławskim klubie "Katakumby" przy akademikach na Placu Grunwaldzkim. I było fantastycznie. Fakt, że czas zatarł już pewne niesnaski spowodowane niedociągnięciami organizacyjnymi, ale, jako że równowaga musi być zachowana (na zasadzie: jedna noga krótsza, ale za to druga dłuższa) – tenże czas uwydatnił wspomnienia pozytywne.
Tak, to był piątek 8 listopada 2002. A jesień była piękna tego roku...
Tu będę zmuszony odtworzyć w sposób sprawozdawczo – opisowy przebieg występów kabaretów (gwoli ścisłości – w piątek na "Zadyszkach" nie wystąpiła Neo – Nówka, z powodów poważnych i całkowicie usprawiedliwionych). Chciałbym udowodnić, że kabaret może mieć dużo wspólnego z fantastyką. Z fantasy i horrorem – i nie chodzi tu o to, że horrorem może być przesiadywanie w części sali przeznaczonej dla publiczności.
Jako pierwsi wyskoczyli na scenę świdniczanie z Głupią Nazwą. Jakież to fantastyczne tematy poruszyli? Ano była "Ferma wampirów" – na której wywiad przeprowadzał młody, rzutki reporter. Oczywiście hodowca ww. wysysaczy krwi już na samym początku stwierdził, że "to się w ogóle nie opłaca, panie". Była scenka rodzajowa z babcią i wnuczką, gdzie podczas rozmowy o cieście wnuczka stwierdza w pewnym momencie, że "ukroi babci kawałek" – wtedy skecz przeszedł zgrabnie bardziej w kierunku "Teksańskiej masakry piłą łańcuchową" – pokazanej jako teatrzyk cieni, przy dźwiękach piły łańcuchowej puszczonych przez wzmacniacz. Wcześniej wnuczka wspominała coś o babcinych oszczędnościach – to też przecież science – fiction. Był walka o duszę pewnego bogu ducha winnego urzędnika z parodią "Dragon Ball’a" czy innych "Pokemonów". No i przede wszystkim "Dance Macabre" – bo chłopaki ze Świdnicy to jeden z najbardziej roztańczonych kabaretów w Polsce (numer popisowy na imprezach po występach – "Free Styler"). Śmierć z prawdziwą kosą (nikt nie docenia mordęgi z przewożeniem rekwizytów środkami transportu publicznego...) była tak blisko... I tańczyła ludowo, towarzysko i współcześnie.
Dodać trzeba, dla ułagodzenia zaniepokojonych fanów fantastyki, że Kabaret z Głupią Nazwą to starzy RPG-owcy i generalnie weterani fandomu (a przynajmniej tak mówili – że na kilku konwentach byli, a ja, chociaż do miana pisarza fantasy czasem pretenduję, jakoś jeszcze czasu na to nie znalazłem, co ze skruchą w niniejszym nawiasie wyznaję).
Jako drugi i ostatni tego dnia zaprezentował się Turlayberet. Tu, nie ukrywam, ręce ze wzruszenia mi drżą, klawiaturę komputera na szwank narażając – i choć skromność wrodzona (a może nabyta?) nie za bardzo pozwala skrzydła w opisie rozwinąć, to jednak spróbuję przebić się przez te konwenanse i zacznę od tego, że Turlayberet był wtedy w sztosie i naprawdę się przygotowaliśmy. Temat nam odpowiadał, więc się zań wzięliśmy. I co wyszło? Ano szydło z worka:
Najpierw była piosenka o potworze z szafy – i początek życiorysu pewnego znanego (chociaż nie policji) londyńskiego operatora narzędzi ostrych Kubusia R. O błędach wychowawczych, jakie mogą popełnić rodzice i do czego to może doprowadzić. Potem dwa skecze o tym, co działo się dalej – "Brzytew" i "Prawdziwa miłość" (autorstwa i z udziałem Pawła Rzodkiewicza) – ktoś wyrzyna brzytwą 10 tysięcy ludzi, w mieście pozostaje tylko Kuba R. i dzielny detektyw... Kto zabił? Są jeszcze wampiry – w piosence "Kto trumnę zostawił na deszczu?", w pantomimie "Dentysta przyjmuje od zmierzchu do świtu" i w "Betonie" – gdzie inżynier Stefan Beton proponuje wampirowi zburzenie jego starego brudnego zamku i postawienie "betonowego cuda" – pierwszego hipermarketu w Rumunii. Jest szekspirowski Puk w skeczu z jednym słowem: "puk". Puk? Puk, puk... No i piosenka o Wiedźmenie (bardzo wskazane mylić z Wiedźminem), za którą dostaliśmy potem wyróżnienie na Festiwalu Pozytywnej Kultury Studenckiej "Wrocek 2003".
Jeszcze za mało fantastyki? To może jeszcze króciutki skecz o Quasimodo? Mało? Na koniec zostawiłem absolutny i niekwestionowany gwóźdź programu – trzy odsłony z szalonym naukowcem Franciszkiem Steinem (popisowa rola Artura Bleicherta). Herr doktor "w roku 1967 powiedział po raz pierwszy: głupcy, zniszczę ich wszystkich". Później doszło do tego, że potrafił powiedzieć już tylko "destroy". I tworzył potwory, które nie za bardzo mu wychodziły – najpierw Sebastiana Złotowicza – który wolał kwiatki niż zrobić publiczności kuku, czyli owe "destroy" właśnie, a potem akordeonistkę Esterę Bąk. Estera preferowała melodie z bajek niż "Tocatę i Fugę" Bacha – która to sprawiała, że na demoniczną twarz doktora wpływał wyraz demonicznej rozkoszy. W ostatniej odsłonie potworem miała być dziewczyna wybrana z publiczności. Ale też nie chciała współpracować, mimo, że Herr doktor zachęcał ją klemami i dobrym słowem: "destroy".
W Turlayberecie grał wtedy jeszcze Łukasz Kozłowski (był m.in. wampirem z hipermarketu) – teraz na anglistyce na wrocławskim uniwerku pisze pracę magisterską o Tolkienie.
No dobra, wymieniłem wszystkich z nazwiska. Zasłużyli, napracowali się.
"Fantastyczny Wrocław" czy nie?
Wiem, że robię sobie reklamę, ale takie czasy nastały, że jak się samemu o sobie nie napisze, to nikt słowem nie wspomoże. Osobiście czuję się bardziej satyrykiem niż fantastą i uważam, że fantastyka satyryczna jako podgatunek gatunku ma rację bytu. Mój wielki guru – i jeden z największych moim zdaniem wrocławskich literatów i absolutnie największy z satyryków – Andrzej Waligórski, miał bodajże dwa lata temu debiut jako pisarz science fiction – w Nowej Fantastyce. Szkoda, że dziesięć lat po własnej śmierci. Cóż. Fantastyka satyryczna trzyma się mocno – wystarczy spojrzeć na nieustającą popularność książek Terry’ego Pratchetta albo trylogii w pięciu częściach: "Autostopem przez galaktykę" Douglasa Adamsa. Adams współpracował z legendarną grupą komików z Latającego Cyrku Monty Pythona. Szczęściarz... Są jeszcze T.H. White z tetralogią "Był sobie raz na zawsze król", Thomas Berger i jego "Artur Rex", Gordon R.Dickson, autor "Świętego smoka i jerzego". I wielu innych. A w Polsce? W Radomiu działa satyryk fantasta Robert Zaręba ("Triumwirat"), Robert Schmidt, redaktor główny "Science Fiction" wydał niedawno bardzo zabawnego "Zaklinacza". Robert, z tego co wiem, też ma silne związki z Wrocławiem.
Pewnie jest ich...Was?... Nas? Pewnie jest nas więcej, ale jeśli kogoś pominąłem, to przepraszam. Można przesyłać reklamacje, które z powodów obiektywnego subiektywizmu nie będą uwzględniane.
Wracając do "Fantastycznego Wrocławia" – to oprócz "Zadyszek Kabaretowych" kojarzy mi się z tym tematem jeszcze jedno.
Wrocławskie Science Fiction
Po Wrocławiu w blue-trabancie
Swój życiowy przeżył tour
Chociaż tyle ich w asfalcie
Nie wpadł w żadną z czarnych dziur
P.S.I. Po występie we Wrocławiu kabarety: Neo – Nówka, Turlayberet i Kabaret z Głupią Nazwą wystąpiły w sobotę i w niedzielę – w Świdnicy i w Zgorzelcu. Z tego miejsca chciałbym pozdrowić kierowcę autobusu linii Świdnica – Zgorzelec. Biedaczek był jednym z tych nie reformowalnych, dla których klient jest niepotrzebnym dodatkiem do prowadzenia firmy w branży usług przewozowych. Zaczął pokazywać swoją moc, ustawiając pasażerów, czyli nas, cytując różne mądre sentencje i wyrywkowe zdania z przepisów. Chciał być ważny. Miał pecha – 70 % pasażerów stanowiły 3 kabarety, z których każdy za punkt honoru postawił sobie zwycięstwo w naprędce ogłoszonym konkursie "Kto bardziej inteligentnie i dowcipnie wypowie się na temat pana kierowcy". Cud, że nie skończyło się wypadkiem.
P.S. II jako podkładkę dołączam kilka wierszyków, które spłodziłem specjalnie na "Zadyszki Kabaretowe". Premiera tychże utworków odbyła się w piątek 8 listopada 2002 we Wrocławiu.
Wierszyk zaangażowany "Zmory"
Dusiła raz zmora pana dyrektora
Zmora mocna nocna, bo noc to zmór pora
Siadła mu na piersi, ciężka niby indyk
Szeptała do ucha: zaraz przyjdzie syndyk
I masę do stanu zepcha upadłości
Zachrapał dyrektor w stanie nieważkości
Zaś zmora nieczuła uwagi nie zwraca
Że dyrektor na boki się we śnie przewraca
Zła zmora za mordę pana dyrektora
I szepce: przyjdzie i na ciebie pora
Już komitet strajkowy przygotował taczkę
Będziesz jeszcze błagał o litość sprzątaczkę
Tu zbudził się dyrektor wzrok miał rozechwiany
W paru miejscach potem, w innych też był zlany
Próbował się uspokoić, choć z mizernym skutkiem
Strząsnął z siebie zmorę i sięgnął po wódkę
Aby opanować nerwową zadyszkę
Przyznał sobie premię nocną i stałą podwyżkę
A na wszelki wypadek jeszcze wziął zaliczkę
Nic dziwnego tedy, że jest gospodarka chora
Skoro zmora co noc u innego pana dyrektora
Z Mickiewicza "Ballada o wampirze co nie lubił malin"
Jakiż to wampir piękny choć stary
Jaka to obok dziewica
Blask od niej bije – są że to czary?
Gdy idą w świetle księżyca
Ona mu z kosza daje maliny
A on się wzdryga i krzywi
Pewnie to lekarz laryngologii
Wzroku nie spuszcza z jej szyi
Minął czas jakiś – sam o poranku
Spać idzie, choć jest amantem
On jest wampirem w tutejszym zamku
Dziewczyna była prowiantem
"Do dziewcząt, które nie chcą pokochać potworów apel"
Potwór niejedno ma imię
Wampir, wilkołak, Maciek
Potwór niejedno ma imię
Po zębach potwora poznacie
Po oczach tęsknych niebieskich
Jak chabrów płatki w pszenżycie
Po oczach potwora poznacie
Po melodyjnym skowycie
Potwór ma cerę bladą
Zaś duszę ma romantyczną
Gdy potwór człowieka spotka
Stosuje przemoc fizyczną
I krew się leje strumieniem
Wyprute fruwają flaki
Potwór żeruje wesoło
Bo potwór po prostu jest taki
Nie winić potwora za to
Taka potwora natura
Więc rękę jemu podajcie
Nawet gdy w brzuchu dziura
Potworom ciężko na świecie
Niejeden więc z żalu wyje
Kochajcie potwory dziewczęta
Kochajcie bo was zabiję
"Dlaczego Zadyszki Kabaretowe?"
Gonił wampir dziewicę
W Zaduszki
Oczy lśniły jak świce
Żądzą krwi blade lice
I migały zgrabniutkie jej nóżki
On się gapił w jej szyję
Dyszał: ja cię upiję
Dyszał, dyszał, aż dostał zadyszki
W końcu zwątpił i usiadł
Wypluć próbował płuca
Ona dalej biegła po mieście
Ona była mistrzynią Europy
I rekordzistką Polski
Na 400 przez płotki i dwieście
"O skutkach złej polityki kadrowej"
Ze spuszczoną głową, powoli
Wszedł kanar do tramwaju
Bilet do kontroli
Poproszę – rzekł smutno i zamarł
Bilet dostał, powiedział
Dziękuję
Potem do ust wsadził
Mruknął – to skasuję
Skrzywiony
Z miny mogłeś poznać
Że mu nie smakuje
Odszedł nieszczęśliwy
Niezadowolony
Widać było,
Że w pracy swojej się nie spełnia
To był tramwaj nocny
Świecił księżyc w pełni
Nikt nie jechał na gapę
W krąg przystanki puste
Wyszedł kanar smutny
Wciąż z biletem w ustach
Takie są oszczędności
Kadrowych wyniki
Kiedy się zatrudnia wampiry
Jako kontrolerów
Oraz jednocześnie
Jako kasowniki
W N U M E R Z E
| |
DZIAŁY STAŁE | |
Spis treści | 01 |
451 Fahrenheita | 02 |
Literatura | 03 |
Bookiet | 04 |
Recenzje | 06 |
Spam(ientnika ) | 08 |
Hormonoskop | 09 |
PUBLICYSTYKA | |
Andrzej Sawicki | 10 |
M. Koczańska | 11 |
EuGeniusz Dębski | 12 |
Grzegorz Żak | 13 |
Andrzej Ziemiański | 14 |
Adam Cebula | 15 |
Jacek Inglot | 16 |
PARA, NAUKA I OBOK | |
Adam Cebula | 17 |
LITERATURA | |
Zbigniew Ceglarski | 18 |
EuGeniusz Dębski | 19 |
Łukasz Orbitowski | 20 |
Kareta Wrocławski | 21 |
Adam Cebula | 22 |
Andrzej Drzewiński | 23 |
EuGeniusz Dębski | 24 |
EuGeniusz Dębski | 25 |
T. Graf v. Mannsky | 26 |
J. Grzędowicz | 27 |
Robert J. Szmidt | 28 |
Jacek Inglot | 29 |
Jacek Inglot | 30 |
NA CO WYDAĆ KASĘ | |
Michał Studniarek | 31 |
Drzewiński, Inglot | 32 |
Marcin Przybyłek | 33 |
|