Spam(ientnika)
– Wiesz – powiedział MagMaxCztery – wchodzimy do jury. – To nie jest dobry pomysł – odparłam. Od razu skrzywił się – no tak, znowu on ma pomysł, a ja go kontruję. Ale co poradzę – jestem taka, jaka jestem taka. – Wiesz, że jak się jest w jury, to najpierw wszyscy zainteresowani zabiegają o twoje względy, fundują pyfko, słuchają cię jak kataryny, wynoszą pod niebiosa kanty twoich spodni i potencję męską, a potem, jak już zapadnie werdykt, okazuje się, żeś szubrawiec, kutantys, szleja, szuja i fuj przez "ch". I ci wywloką, z kim owo pyfko piłeś, kto cię w zad całował i inne rzeczy. W całokształcie – nie warta rzyć wyprawki. – Jesteś tak zgorzkniała, że można by z ciebie żółć wiadrami odsączać i gorczycę warzyć – powiedział spokojnie. Widać był przygotowany na moje marudzenie. Przemilczałam. – Nie masz, jednakowoż, racji – ciągnął z mądrym i chytrym jednocześnie wyrazem twarzy. – Bo wchodzimy do jury wszyscy, więc nie będzie takich, co byli poza nim, i teraz zaczną zgrywać ostatnich i jedynych sprawiedliwych. – Jak to wszyscy? – zapytałam zaintrygowana. – No wszyscy, cały kraj. – Ach, masz na myśli Juropę, a nie jury! – Ta? Jesteś pewna? – zapytał z zatroskanym wyrazem twarzy. – To dlatego oba wątki pakują walizki i ciągle powtarzają "engzajeti", "chał macz", "sori", "kwacz", "fak", "szajse" i jeszcze z osiem słów... – Oczywiście, że jestem pewna. Wchodzimy do Juropy, cała masa rzeczy będzie inna. Inne książki, inne ceny, inne mandaty, inne ryby, zdrowsze powietrze, słodszy cukier... – Stop! Jak może być słodszy cukier? W myśl słynnej różnej "zawartości cukru w cukrze"? – Nie wiem, ale wiem, że jak ktoś słodzi trzy łyżeczki, to po podwyżce wystarczają mu dwie, albo i półtorej. Musi lepszy się robi. – A w benzynie będzie więcej benzyny? – Nie, rzepaku, buraku jeden! – zdenerwowałam się. – Nic nie wiesz o wydarzeniu? – Ja się skoncentrowałem na tym, co mnie obchodzi. – Czyli? – Czyli jak nasz "Fahren Zeit" będzie się lokował w Juropie. – I wyszło ci... że...? – Że dobrze. Nie ma lepszego u nas, to nie ma lepszego i w Juropie. A jeszcze jak... Nagle urwał. Coś mi się tu nie spodobało... Coś się szykowało, a ja nie wiedziałam! – Jak co? – Nic – burknął. Dobra, niech tylko wyjdzie. Mam takie małe zaklątko. Deszyfruje pomysły lewitujące w powietrzu. Byle nie za długo czekać, bo się ulatniają. Nie mogę rzucać zaklęć, nie mogę wykorzystywać ich w pełnym zakresie, ale dla siebie – czasem i trochę, czemu nie? Ale nie wychodził. Kręcił się po izbie, pocierając brodę, postukując palcem w mijane meble. Idiotka komoda za każdym razem odzywała się "Proszę!", jakby pracowała w służbie zdrowia, która nie jest służbą tylko panem, nawiasem mówiąc. MagMaksIV pochodził po izbie. Pochodził trochę jeszcze, pochodził. – A jak tam z blubakami? – zapytał nagle. – Z czym? – Z tymi starymi joukami, co to do nas wpadały? – Ach – machnęłam okładką. – Już po. Ostatnia była przeróbka tego, wiesz: "Panie Sokólski pojutrze wchodzimy do Juropy. – A ja się nie boję, ja mam raka!". To już takie dno, że dalej się nie da. Upadły. – Tyle dobrego. No. Milczeliśmy chwilę. Potem jeszcze. Okazało się, że nie mamy o czym gadać. Trzeba poczekać do wejścia. Co to będzie?.. Cicho wszędzie?.. Tydzień zabawy – na pewno. A co potem? Się zobaczy.
|
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||