strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje (2)
<<<strona 07>>>

 

Recenzje (2)

 

 


Książka

Prawdziwa śmierć

 

Obiegowa opinia głosi, iż wydawnictwo ISA wydaje książki dla mniej wymagających czytelników. Ot, fabułki dla graczy, niekończącą się produkcję fantasy R.A. Salvatore’a, fantastykę czysto rozrywkową. Nie polemizowałem z ową opinią specjalnie, uznawszy z pokorą, że skoro podoba mi się Elizabeth Moon czy cykl Drake’a i Stirlinga, to widać jestem mniej wymagający, a tym chwalić się w towarzystwie nie wypada. Jeszcze burakiem człowieka obwołają, bo to przecież linuksiarski (a dla mnie zupełnie nieczytelny, bo nudny jak flaki z olejem) Stephenson jest na topie. O nim to TWA dyskutuje na elitarnych grupach.

No, ale wydawca postarał się o dostarczenie argumentów.

Argumentem jest Modyfikowany węgiel Richarda Morgana.

Ta debiutancka powieść robi silne wrażenie. Bo jeśli debiutant pisze w ten sposób, to co będzie dalej? Wiem już teraz, co będzie dalej. Równie dobrze, a nawet lepiej, o czym według zapewnień wydawcy będzie można przekonać się już na jesieni. Ale na razie wróćmy do Modyfikowanego....

Takeshi Kovacs jest byłym Emisariuszem. Brzmi to określenie dość łagodnie, ale w świecie kreowanym przez Morgana ma złowrogą wymowę – to wojownik, w którym w trakcie szkolenia zabito uczucia, starannie wzmożono agresję. I tenże wojownik przybywa na Ziemię, by rozwiązać zagadkę samobójstwa pewnego wpływowego człowieka. Na jego zlecenie oczywiście, bo choć samobójstwo było jak najbardziej udane, to nic się przez to nie skończyło.

Nie chciałbym omawiać zbytnio fabuły, powieść Morgana jest zbyt bliska konwencji kryminału, by nie zaszkodziło to w odbiorze. Autor buduje całą fabułę zgodnie z regułami rządzącymi tym gatunkiem, podsuwa drobne wskazówki, czytelnik odkrywa tajemnicę wraz z bohaterem, jednocześnie narratorem. Odkrywa też prawa rządzące światem, co jest nie mniej fascynujące od osi intrygi.

Przyznam, że po Modyfikowany... sięgnąłem późno. Odstraszała mnie etykietka "powieści cyberpunkowej", który to gatunek bardziej mnie nudzi niż śmieszy. Kiedy jednak wreszcie sięgnąłem, rozczarowanie było nader przyjemne.

Powieść nie ma w sobie nic z naiwnej tandety i płytkości Matrixa. Nikt tu nie zbawi świata, bo i świat nie może być zbawiony. Wirtualna rzeczywistość jest środkiem, a nie celem, to tylko sceneria i sztafaż, w wizji Morgana jak najbardziej wiarygodna. Nie ma fajerwerków nonsensu, które jakże często stają się sztuką dla sztuki.

Bo też cyberpunkowa etykietka jest myląca. Modyfikowanemu węglowi najbliżej do czarnego kryminału, takiego solidnego, opartego na najlepszych, chandlerowskich wzorcach. Jednocześnie odkrywającego w gatunku zupełnie nowe możliwości, łączącego w sobie elementy inteligentnej, przemyślanej science fiction i powieści psychologicznej.

Motywem przewodnim jest śmierć. Paradoksalnie, bo w świecie wykreowanym przez Morgana rasa ludzka śmiertelność wreszcie pokonała. Ale okazało się tylko, że otworzyła drogę dla wielu rodzajów śmierci. Tej fizycznej, kiedy umiera ludzkie ciało. Wirtualnej, kiedy konanie można przeciągać w całe lata, choć w czasie rzeczywistym mijają zaledwie minuty. I wreszcie dla tej prawdziwej, ostatecznej, kiedy bezpowrotnie ginie osobowość człowieka.

Richard Morgan jest bystrym obserwatorem. Potrafi ekstrapolować ludzkie zachowania na zmienione diametralnie warunki. Pod powłoką wartkiej akcji znajdziemy głębokie, czasem przejmujące studium psychologiczne postaci. Czas poświęcony na lekturę pięćsetstronicowego tomu nie będzie na pewno czasem straconym. Jak rzadko treść polecanek na okładkach nie mija się z rzeczywistością.

Warto też wspomnieć o bardzo dobrym przekładzie Marka Pawelca. To duża sztuka, zważywszy na specyfikę powieści. Wypada tylko czekać na dalsze pozycje Morgana.

 

Tomasz Pacyński

 

 

Richard Morgan

Modyfikowany węgiel

Tłum. Marek Pawelec

ISA 2003

Cena 28,90

 

 


Książka

Szeherezada po Wolsku

 

Dawno, dawno temu, dobre ćwierć wieku temu, jak nie dawniej jeszcze (matko! taka stara jestem?!), podsłuchiwałam sobie pewną radiową audycję w popularnej naonczas Trójce. Tak, tak... Może się to wydać dziś dość szokujące, ale kiedyś radio prezentowało także słowo mówione. Audycja ta to 60 minut na godzinę, prezentująca skecze, kabarety, trudno nazwać, autorstwa między innymi Marii Czubaszek (moje ukochane powiedzonko z niej to "osobisty narzeczony"), Jacka Fedorowicza, Andrzeja Waligórskiego i Marcina Wolskiego. To w tym magazynie pierwszy raz zetknęłam się z krainą nazwaną Amirandą.

Potem, na początku lat dziewięćdziesiątych podczytywałam sobie o perypetiach mieszkańców Amirandy w książce Antybaśnie.

I dziś, dzięki Marcinowi Wolskiemu i SuperNOWEJ mogłam do tego trapezoidalnego kraiku powrócić w Antybaśniach z 1001 dnia.

Czegóż tam nie ma! Jest i Kapciuszek, i Smak, i Szklany Dołek, udający szklaną górę, i mnóstwo innych baśni, poprzeinaczanych, poprzekręcanych, totalny misz-masz.

Zasada jest prosta: pewne rzeczy zdarzyć się muszą, choćbyśmy próbowali zapobiec wydarzeniom lub zmienić ich bieg. Tak też jest zbudowana Z-2 – alternatywna wersja naszej Ziemi (Z-1). To na Z-2 scenariusz napisanych już opowieści musi się zrealizować: gdy Regent Amirandy zaprosił do tańca dryblasowatą sierotę podpierającą ścianę, wiadomym się stało, jak dalej opowieść się potoczy. Albo jeśli wrogi kraj ościenny rozdmuchał propagandowe treści o posiadaniu smoka pożerającego dziewice – nie można tego komunikatu zdemaskować jako fałszywego, można jedynie poddać modyfikacjom informacje w nim zawarte. Tak działa cała Z-2.

Wolski przez lata wziął na warsztat większość bajek z tak zwanego żelaznego kanonu: skorzystał z twórczości Andersena, braci Grimm, Peraulta, nie ostały się nawet wampiry, które z dziecięcymi baśniami niewiele mają wspólnego.

Przyznam, że do tych anty-bajek powracałam szczerze wzruszona. Dziecięciem będąc mocno fantazjowałam w temacie uwięzionych księżniczek, sypiania na kilkumetrowej grubości materacu, pierwszego spotkania z nadobnym rycerzykiem. Nie widziałam wtedy, nie znałam drugiego dna. Nie zastanawiałam się nad warstwą nadinterpretacji. Marcin Wolski dziś zrobił to za mnie.

W Amirandzie od paru stuleci panuje głębokie średniowiecze, postęp delikatnie puka do wrót Regentowa, ale jest wytrwale ignorowany. Bo czyż postęp techniczny czy rozwój cywilizacyjny mogą komuś wyjść na dobre? Przecież Regent świetnie sobie radzi na stolcu królewskim, krajem rządzi w miarę sprawiedliwie, poddani nie buntują się nadto. Komu potrzebna demokracja? Lud ma swoje zadania wynikające z przypisanych im przez baśniopisarzy ról. Co z tego, że bajki dziejące się tam, na Z-2, nieco różnią się od bajek stworzonych tu, na Ziemi?

Czytając inne od znanych wariantów opowieści, bawiłam się setnie. Bo czy można inaczej, gdy smok to tak naprawdę kneź zbereźnik, który żadnej dziewicy nie przepuścił, wobec czego nazwano go Smakiem. A że i dziewic powoli zbrakło w ościennej do Amirandy Ligii, to trzeba było je poddawać renowacji metodą artystycznego cerowania. Ten genialny pomysł podsunęła stara krawcowa zwana Siarą.

W podobny sposób Wolski przerobił prawie trzydzieści znanych bajek. I muszę powiedzieć, że nie nudzi się podczas czytania ani razu! Znać mistrzostwo!

A wszystko to zostało ujęte w ramy opowiadania nam współczesnego o niejakim Kazimierzaku, który dociera do rękopisów o Amirandzie i poznaje w ten sposób sporo tajemnic rodzinnych.

Dzięki takiemu zabiegowi Wolski usatysfakcjonował mnie podwójnie. Nie dość, że mogłam powrócić do krainy szczenięcej beztroski, to jeszcze pośmiałam się z satyry na świat dzisiejszy. Ta historia, pisana ku rozśmieszeniu serc, będzie kontynuowana w księdze "Włóczędzy czasoprzestrzeni". Oby szybko, Panie Marcinie!

 

Karolina Wiśniewska

 

Marcin Wolski

Antybaśnie z 1001 dnia

SuperNOWA, 2004

Stron: 336

Cena: 26,50

 


Książka

Według szpiega

 

Dziwna to książka, acz znakomita, wymyka się klasyfikacjom. Mniej więcej połowa z niej to rozbudowany, polemiczny esej. Reszta to paradokumentalna historia alternatywna, która dotyka spraw w naszym kręgu kulturowym niezwykle delikatnych, bo ni mniej ni więcej tylko Zmartwychwstania Pańskiego. Ba, tłumaczy je w sposób, który wielu wydać się może co najmniej szokujący.

Nie, od razu chciałbym rozwiać wątpliwości. Kirył Jeskow nie jest tanim skandalistą, który postanowił zbić kapitał na szarganiu świętości. Nie próbuje podważyć fundamentów wiary, jedynie tłumaczyć wydarzenia, z których naturą (cudowną) nie zamierza polemizować. Pragnie jedynie zrozumieć i tłumaczyć to, co w misterium do zrozumienia się nadaje.

Zresztą, cała pierwsza część to polemika z poglądami współczesnego kaznodziei McDowella, który w swej książce postawił przed sobą zadanie udowodnienia faktu fizycznego zmartwychwstania Chrystusa z wyłącznie racjonalnego punktu widzenia. Dość dziwny to punkt widzenia jak dla kaznodziei... I Jeskow przez prawie sto stron rozprawia się z argumentacją wielebnego, swym ścisłym umysłem paleontologa punktując nieścisłości i brak logiki. I, o dziwo nie wynika z tego wcale zaprzeczenie Zmartwychwstaniu. Tylko inne, zupełnie inne i mroczne wytłumaczenie.

Bardzo rosyjskie zresztą, wręcz bułhakowowskie. Spisek tajnych służb, w który wplątany został sam Jeszua, znalazłszy się w samym centrum operacji rzymskiego wywiadu. W której to operacji uczestniczył tajny współpracownik – tak, łatwo zgadnąć... Judasz z Iskariotu.

Tyle część pierwsza. Reszta przypomina już bardziej klasyczną historię alternatywną, którą czyta się tym lepiej, że autor zastosował bardzo nośny i wciągający chwyt – nadał jej formę tajnego raportu, przeznaczonego dla rzymskiego prokonsula Syrii Witeliusza. Autorem zaś raportu jest Szef Tajnej Służby przy Prokuratorze Judei, Trybun Wojskowy Afraniusz.

Brzmi znajomo. Tak, to bułhakowowski Afraniusz.

To fascynująca lektura. Tekst, który pozwala nam sięgnąć do własnej, śródziemnomorskiej kolebki, korzeni cywilizacji, w której przyszło nam żyć, choćby nawet niedobra Unia nie chciała preambuły. A jednocześnie dokument na wskroś rosyjski, przesiąknięty duszną atmosferą intryg i spisków, z udziałem policji jawnych, tajnych i dwupłciowych. Nasuwa się myśl, że chyba polski czytelnik, targany wciąż między wschodem i zachodem, jest szczególnie predestynowany do odbioru tej książki.

Warto przeczytać, choć nie jest to łatwa lektura, zwłaszcza przy, nie oszukujmy się zbytnio, słabej znajomości Pisma Świętego. I choć można się z wnioskami Jeskowa nie zgodzić, nie przyjąć ich jako prawdopodobnych wyjaśnień, a raport Afraniusza przyjąć za kolejną zagrywkę wywiadu, czarną propagandę lub próbę zamydlenia oczu (bo i taką furtkę autor, być może niezamierzenie, zostawia), to choćby po to, żeby spróbować zrozumieć.

Warto przeczytać, choć nie będzie to łatwe. I to już zupełnie niezależnie od treści książki. Skoro tradycyjnie muszę się przyczepić do pozycji wydawnictwa Solaris, tym razem przyczepię się do składu.

Tak niechlujnego dawno nie widziałem. Oko potyka się o linie wyjustowane w taki sposób, że czytamy (str. 55 na przykład) : 
"JudaszzmiasteczkaKariot,jedynyJudejczykwśróddwunastu" (Fahrenheitową korektę uprasza się o niepoprawianie, tak jest w oryginale). Na górze stron występuje ruchoma pagina, zaś na dole coś, co można nazwać "ruchomymi przypisami". Rzadko zdarza się, żeby przypis z danej strony znajdował się na dole tejże. Albo na końcu rozdziału. Próbowałem wykryć jakąś prawidłowość, choćby między numerem rzeczonej strony a stroną, na której przypisu należy szukać. Bez rezultatu. Szczyt dokonań jest na str. 97. Znajduje się na niej (od góry) ruchoma pagina, długo, długo nic, potem przypis ze strony cholera wie której. W każdym razie ma numerek 20.

Wydawcę śpieszę zapewnić, że to jego wina. Wydaje dobre książki, warte polecania, dlatego je czytam. Gdyby wydawał kiepskie, nie czytałbym i nie polecałbym, a on miałby święty spokój. Nic osobistego, doprawdy.

 

Tomasz Pacyński

 

Kirył Jeskow

Ewangelia według Afraniusza

Tłum. EuGeniusz Dębski, Jacek Rossiennik

Solaris 2003

Stron: 200

Cena: 19,90

 


Książka

Tym razem tylko fantasy

 

Paksenarrion, po traumatycznych i dramatycznych przejściach, zostaje paladynką. Potrafi się podźwignąć z załamania, jakiego doświadczyła. Potrafi przełamać najgorszą rzecz, jaka może przydarzyć się wojownikowi – własny, paraliżujący lęk.

Trzecia część trylogii Elizabeth Moon Czyny Paksenarrion może zadziwić. Po mocno realistycznej, militarnej Córce owczarza, w zasadzie studium na temat "kobieta w armii", jednym z lepszych w fantastyce, po dramatycznej Podzielonej wierności, gdzie bohaterka popada w srogie terminy, które kończą się dla niej bardzo źle, przychodzi czas na Przysięgę złota. Autorka znów zaskakuje – tym razem to powieść heroic fantasy pełną gębą, dokładnie wpasowująca się w gatunek.

Przyznam, że osobiście nieco mnie taki rozwój sytuacji rozczarował. Podobał mi się kameralny dramat bohaterów w pierwszym tomie, realistycznym, napisanym z dużą znajomością rzeczy. Temat "kobiety w armii" ujęty był wyjątkowo ciekawie, bez epatowania kontrastami, bez tanich, powtarzanych po wielokroć chwytów. Interesujący był fatalizm w drugim, kiedy już było widać, ze Paks brnie ku swemu, niezbyt pociągającemu przeznaczeniu, że przychodzi dla niej czas próby, której może nie podołać. I rzeczywiście, nie podołała, a środkowa część była w sam raz mroczna. Jednocześnie autorka nie zgubiła tego, co było jej siłą w pierwszym tomie – znajomości realiów, umiejętności kreowania wyrazistych, wiarygodnych bohaterów, tych pierwszo-, i drugoplanowych. I dla wielu czytelników ten właśnie tom, z szerszą perspektywą, może być tomem najlepszym.

W końcowej części Paks staje się heroiną, wyposażoną w magiczne moce. Może nie zbawi całego świata, ale otrzymuje misję, taką przez duże M. I, choć autorka nie podaje rozwiązań na tacy, wiemy, że ta misja się powiedzie. Takie są konsekwencje i standardy gatunku, w który przechodzi cykl. Zło musi przegrać, choćby nie wiem, jak się starało. Zbyt daleko zaszła przemiana bohaterki, zbyt mocno tło wysuwa się na pierwszy plan. I pierwsze skrzypce zaczyna grać magia, już nie zwykły miecz decyduje, jak decydował w dwóch poprzednich częściach. Teraz oręż musi być magiczny.

To nie są wady. Autorka i w takiej konwencji porusza się sprawnie, wręcz zaskakująco sprawnie, zważywszy odmienny klimat. Nie ma niekonsekwencji – ewolucja Paks jest logiczna, w tym świecie, z tymi umiejętnościami i nadprzyrodzoną mocą. Magia, choć już na pierwszym planie, nie przytłacza jednak, nie gubią się za nią postaci, ich naturalne motywacje i działania. Nie jest to, jakże często nadużywany chwyt deus ex machina – kiedy już autor nie potrafi wybrnąć inaczej z sytuacji, sięga po magię. Ale muszę przyznać, ze żal mi Paks-rekrutki z pierwszej części. Żal klimatu, który gdzieś po drodze jednak zginął.

Jednak, pomimo iż pod koniec nie trafia w moje osobiste upodobania, cykl Czyny Paksenarrion pozostaje bardzo dobrą fantasy. Możemy to docenić po przeczytaniu całości, to spójna, wiarygodna historia, zmierzająca ku logicznemu rozwiązaniu. To trylogia, do której warto czasem wrócić.

Chociaż, mimo wszystko – wolałbym jednak Paksenarrion w wojsku, a nie jako paladynkę Girda...

 

Tomasz Pacyński

 

 

Elizabeth Moon

Przysięga złota

Czyny Paksenarrion ksiega III

Tłum. Jerzy Marcinkowski

ISA 2003

Cena 29,90

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Ludzie listy piszą
Galeria
Idaho
Andrzej Pilipiuk
Andrzej Zimniak
Romuald Pawlak
Piotr K. Schmidtke
Eryk Remiezowicz
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Adam Cebula
Iwona Surmik
Magdalena Kozak
Marcin Mortka
Alastair Reynolds
P. Nowakowski
Kaim
XXX
Steven Erikson
Neil Gaiman
Paul Kearney
Romuald Pawlak
 
< 07 >