strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
XXX Zakużona Planeta
<<<strona 29>>>

 

Góry Wilkołaka

 

 

Góry Wilkołaka

 

(Biedny, samotny wilkołak. Sam jeden w górach)

 

W środku nocy biegł przez gęsty las młody, wysoki i bardzo muskularny mężczyzna. Miał blisko 2 metry wzrostu, ubrany był w skórzane spodnie, skórzaną bluzę i lekkie, skórzane buty, a w dłoni trzymał duży, ciężki miecz. (Dziękuję Autorowi. Moja wyobraźnia poszła spać. Autor podjął się ją zastąpić.) Niewątpliwie przeszkadzał mu on w biegu, jednak nie mógł go wyrzucić, gdyż była to jego jedyna broń, a pogoń była blisko. Rob, bo tak miał uciekinier (Ciekawe, co jeszcze miał? I gdzie?), obejrzał się za siebie, by ocenić, w jakiej odległości za nim są goniący go uzbrojeni mężczyźni. Akurat była pełnia, więc jego wzrok sięgał dość daleko. (Tak, dość daleko. W młodym, gęstym lesie, w księżycową noc, wzrok Bohatera sięgał zapewne w porywach do dwóch metrów.) Z zadowoleniem stwierdził, że systematycznie powiększa przewagę nad grupą pościgową. (W gęstym lesie... ale o tym już wspominałem.) Na szczęście udało mu się dobiec do bardzo gęstego lasu, gdzie jego prześladowcy musieli zsiąść z koni i kontynuować pościg na piechotę. Gdyby nie to, z pewnością leżałby teraz spętany na koniu lub może nawet byłby martwy.

– Szlag by to trafił! – zaklął – po jaką cholerę dobierałem się do córki wiedźmy! Przecież jest tyle innych fajnych dziewczyn! (Fajna stylizacja języka...)

W tym momencie chcąc nie chcąc pomyślał o dużych, krągłych piersiach Evelin, jej smukłych udach i jędrnych pośladkach i stwierdził, że jednak było warto się do niej dobierać. (Tak, warto było! Po tym opisie, uwierzyłem bez wahania! Ale ja łatwowierny jestem...) Zbocze góry miało coraz większe nachylenie, ale Rob mimo narastającego zmęczenia starał się nie zmniejszać tempa biegu, zwłaszcza iż górski las stopniowo rzedniał (co robił?) wraz ze wzrostem wysokości. Młodzieniec uspokoił się, będąc już prawie pewnym, że udało mu się ocalić głowę i zwiać prześladowcom. Jednak jego spokój nie trwał zbyt długo. (No, tu mnie Autor zaskoczył!)

Ktoś lub coś biegło za nim. Słyszał coraz bliżej trzask łamanych gałązek i szelest krzaków. Nie wydawało mu się, żeby jakiś człowiek mógł biec o tyle szybciej od niego w tak trudnych warunkach terenu (oraz w tak pięknych okolicznościach przyrody... ech, stylizacja), a więc musiało to być jakieś zwierzę. Nie był w stanie uciec, więc doszedł do wniosku, że trzeba się zatrzymać i podjąć walkę. Stanął, opierając się plecami o pień grubego drzewa, zabezpieczając sobie w ten sposób tyły, mocno chwycił miecz dwoma rękoma i wypatrywał wroga.

Długo nie musiał czekać. Po chwili z krzaków wypadły dwa wyjątkowo duże psy. Widocznie jego prześladowcy wzięli je ze sobą, by prowadziły ich po śladach Roba. Piana toczyła im się z pyska, ale nie wydały żadnego odgłosu, gdy zbliżyły się do młodzieńca i niemal jednocześnie skoczyły mu do gardła. Widocznie jednak nie doceniły niesamowitej szybkości młodego górala. Rob w ostatniej chwili uskoczył w lewo, jednocześnie zadając straszliwy cios mieczem jednemu z atakujących wilczurów, niemal odcinając mu łeb. Drugi pies minął się w locie z młodzieńcem, chybiając praktycznie o centymetry. Spadł na ziemie dwa metry za Robem i natychmiast obrócił się, chcąc ponowić atak. Jednak góral również zdążył się już obrócić i to on pierwszy zaatakował. Skoczył na psa, zadając mu z powietrza potężny cios mierzony w łeb. Pies skuli się na ziemi i dzięki temu uniknął śmierci, jednak miecz obciął mu kawałek ucha. Zanim chłopak zdążył unieść ciężki miecz do kolejnego ciosu, wilczur skoczył mu do gardła. Młodzieniec uskoczył do tyłu, ale potknął się o korzeń drzewa wystający z ziemi i zwierzak, uderzając go klatkę (Co, czym i w co?), przewrócił górala i chwycił go zębami za gardło. Rob błyskawicznie puścił miecz, który w zwarciu był bezużyteczny z powodu swej długości. Z całej siły ścisnął wilczura za kark i z trudem oderwał go od gardła. Przekręcił się na bok, ciągle dusząc psa i przyciskając go ciężarem swojego ciała do ziemi. Bestia z wściekłością drapała go łapami i rzucała, chcąc się uwolnić i ponownie dobrać się do jego gardła, ale była za słaba, by wyrwać się z niedźwiedziego uścisku górala. Rozpaczliwie próby psa były coraz słabsze, gdyż żelazne palce młodzieńca pozbawiały go powietrza, aż w końcu ciało wilczura znieruchomiało. Rob odrzucił na bok martwego psa, odpoczął chwilę po trudach walki i podniósł się na nogi, by dalej uciekać. (Wybacz, Autorze. Jakoś mnie ten Twój "Rob – The Barbarian" nie przekonuje. Miecz dla niego za ciężki, ale uchwyt szczęk psa na własnym gardle pokonuje, przez fizyczne oderwanie tegoż psa od gardła. Ani słowa o rozerwaniu tchawicy, czy choćby kropelce krwi bohaterskiej. W następnym zdaniu nasz "Robarbarian" jak gdyby nigdy nic mknie ku odległym turniom, brakuje jeno, by pogwizdywał przy tym wesoło.)

Był już tak wysoko w górach, iż przypuszczał, że jego prześladowcy zaprzestali już pogoni, ale na wszelki wypadek nie zatrzymywał się, pilnie nadstawiając uszu i co jakiś czas oglądając się za siebie.

 

*****

 

Cała historia zaczęła się kilka miesięcy wcześniej, gdy osiemnastoletni Rob dał się namówić na udział w polowaniu na niedźwiedzie. (Długo musieli go namawiać?) Grupa dwudziestu silnych i dobrze uzbrojonych mężczyzn wyruszyła w góry, by zapolować i przynieść do osady świeżego sadła. Mieszkańcy osady z nadzieją oczekiwali ich powrotu, gdyż była to bardzo wczesna wiosna i zapasy żywności zgromadzone na zimę niemal już się skończyły, więc od wyniku wyprawy zależało to, czy będą mieli pełne brzuchy, czy też będą przymierać głodem. (Inne rodzaje zwierzyny łownej wybito, a hodowli nie prowadzono?) Wszyscy myśliwi byli rośli i muskularni, a najwyższy i najlepiej zbudowany był Rob. Chłopak był sierotą: jego matka zmarła przy porodzie, a kim był ojciec, tego nikt nie wiedział. Z pewnością nie był czystej krwi Polstańczykiem, gdyż był znacznie potężniejszej budowy od swoich towarzyszy, a w dodatku miał ciemną karnację, szare oczy i czarne włosy. Polstańczycy z reguły byli średniego wzrostu i średniej budowali ciała, mieli jasne włosy, niebieskie oczy i niemal zupełnie białą skórę, więc Rob zdecydowanie wyróżniał się na ich tle. (Drogi Autorze, czemu właściwie służyć mają te powtarzające się opisy męskiej urody?)

Polowanie na początku miało dla nich pomyślny przebieg, gdyż udało im się ubić trzy niedźwiedzie. Jednak gdy osaczyli swoją kolejną ofiarę, niedźwiedzicę z małym, nagle nie wiadomo skąd wypadł olbrzymi niedźwiedź i wydając straszliwy, mrożący krew w żyłach ryk zaatakował ich z przerażającą wściekłością. (Hmm, zastanówmy się, Drogi Autorze, czy ten niedźwiedź mógł zaatakować wydając inny ryk niż straszliwy i mrożący krew w żyłach. Zaręczam Ci, ze w opisanej sytuacji taka ilość przymiotników jest po prostu zbędna. Przy okazji – pierwsza zaatakowałaby niedźwiedzica. Zapewne najpierw ludzi, a potem samca – przybłędę. Niedźwiedzie prowadzą samotny tryb życia i łączą się w pary tylko w okresie godowym.) Jedno spojrzenie na grzbiet niedźwiedzia-giganta wystarczyło, by myśliwi wiedzieli, z kim mają do czynienia. Król gór miał na plecach (Gdzie właściwie niedźwiedź ma plecy?) duży, srebrny krzyż, więc mógł to być tylko legendarny Berl, niedźwiedź-zabójca, którym od lat straszono dzieci w długie zimowe noce i który był podobno odporny na wszelkie ciosy, niemal nieśmiertelny. (Ehem – niedźwiedź – chrześcijanin?)

Cały dwudziestoosobowy oddział rozpierzchł się ze strachu na wszystkie strony. Połowa z nich uciekła jak najdalej od Berla, ale Robowi udało się zatrzymać resztę, stając im na drodze z mieczem w mocarnej dłoni uniesionym do ciosu. Wywiązała się straszliwa walka na śmierć i życie – 10 myśliwych przeciwko 3 niedźwiedziom. Niedźwiedzice z małym udało im się szybko zabić strzałami z łuku, ale Berl był znacznie bardziej wymagającym przeciwnikiem. W jego grzbiecie, bokach i łbie tkwiło ponad 30 strzał, ale niedźwiedź-zabójca zachowywał się tak, jakby ani jedna z nich go nie trafiła. Wściekle szarżował, zabijając sześciu współtowarzyszy Roba. Myśliwym skończyły się strzały, więc dobywszy mieczy i toporów przypuścili szturm na niedźwiedzia. Otoczyli go, zadając mu straszne ciosy i wiele ran, z których niedźwiedź broczył krwią niczym zarzynany prosiak, obalając mit, iż jest odporny na ciosy, jednak jego siła i szybkość były nieprawdopodobne. Stanął na dwóch tylnich łapach, a przednimi zadawał myśliwym uderzenia mogące powalić konia. Po chwili już tylko Rob trzymał się na nogach, podczas gdy jego współtowarzysze dogorywali leżąc dookoła niedźwiedzia. Młodzieniec wyprowadził cios ostatniej szansy, wkładając w niego całą siłę i mierząc niedźwiedziowi między żebra, prosto w serce. Minimalnie chybił, a Berl, niemal śmiertelnie zraniony, powalił chłopaka na ziemię straszliwym uderzeniem w głowę, po czym uciekł, obficie znacząc za sobą drogę krwią płynącą z wielu ciężkich ran. (Autorze! Niemal nieśmiertelny niedźwiedź został niemal śmiertelnie zraniony? Zrobisz coś wreszcie z tymi przymiotnikami oprócz ich mnożenia?)

Gdy część oddziału myśliwych, która uciekła przy pierwszym ataku Berla, cofnęła się na miejsce krwawej walki, na leśnej polanie wśród krzaków i paproci leżało dziewięć trupów ich współtowarzyszy. Tylko Rob wykazywał niewielkie oznaki życia, więc naprędce zrobiwszy prowizoryczne nosze, umieścili go na nich i tak szybko, jak to tylko było możliwe, zanieśli go do Anith, wiedźmy mieszkającej w samotnej leśnej chacie, która dzięki swojej znajomości ziół i różnego rodzaju tajemniczych mikstur już niejednemu uratowała życie. (Fajna chata, na ziołach się zna, jak się taką buduje?) Jakoś żaden z myśliwych nie miał ochoty na to, by ruszyć krwawym śladem Berla i spróbować dobić straszliwie poranionego niedźwiedzia.

Rob dopiero po tygodniu leczenia ziołami, miksturami i dziwnymi okładami niejasnego bliżej pochodzenia odzyskał przytomność, ale ciągle był bardzo osłabiony. (Znowu stylizacja języka wyglądająca jak pomieszanie notatki służbowej dzielnicowego i komunikatu prasowego.) Nie przeszkadzało mu to jednak zauważyć, że wiedźma Anith ma bardzo atrakcyjną córkę, siedemnastoletnią Evelin, długowłosą blond piękność o dużych, jędrnych piersiach i cudownych, błękitnych oczach. Zakochali się w sobie praktycznie (A teoretycznie?!) od pierwszego wejrzenia, ale ukrywali swoje uczucia przed matką, która prawdopodobnie byłaby źle nastawiona do tego związku, gdyż miała uraz do mężczyzn po tym, jak kilkanaście lat temu jakiś przystojniak zrobił jej dziecko, właśnie Evelin, po czym zostawił ją bez słowa i odszedł w siną dal. (A wiedźma, jak to wiedźmy mają w zwyczaju zapłakała nad podłym losem, podarła wspólne zdjęcia ehem – wróć – rysunki węglem i zapadła w ciężką depresję.)

Pewnego dnia, gdy Anith wyszła z leśnej chaty, by nazbierać ziół na odległych mokradłach, piękna (Już czytałem, że piękna!) córka weszła do izby, gdzie na wielkim łożu leżał Rob, zupełnie nagi pod przykrywającymi go niedźwiedzimi skórami, gdyż jego jedyne ubranie wyprane suszyło się na dworze. (Ileż to już dni się suszyło!?) Ewelin nieśmiałymi ruchami powoli odkryła chłopaka i mimo zawstydzenia jego nagością, obmywała go szmatami nasączonymi tajemniczą miksturą przyspieszającą gojenie się ran. Widok pięknie zbudowanego, nagiego, męskiego ciała podniecił młodą dziewczynę i gdy Rob przycisnął jej usta do swych warg, nie opierała mu się. (Jak się wydaje – miała to po mamusi.) Doszło między nimi do zbliżenia i od tego czasu kochali się w łóżku rannego górala zawsze, gdy tylko matka Ewelin wyszła gdzieś na dłużej. (Romantyzm sceny intymnej powala na kolana. Lakoniczność opisu w połączeniu z wyjątkowo drętwym językiem zaowocowały stworzeniem potworka, który opisuje nam biedną, samotną dziewczynę jako nimfomankę wskakującą do łóżka pierwszego faceta, którego przyrodzenie zobaczyła na własne oczy. Przy okazji – mamusia też niezła. Zostawia młode dziewczę sam na sam z jurnym juhasem i wychodzi w sobie wiadomych sprawach na dłużej.)

Młodzieniec szybko odzyskał siły (pomimo działań Evelin) i opuścił chatę wiedźmy, ale wrócił na drugi dzień, by podziękować za opiekę i zapłacić wiedźmie. Anith nie chciała przyjąć od niego żadnych pieniędzy, a gdy Rob chciał zostać na noc, wypędziła go mówiąc, że nic tu po nim, a żeby zostać na noc, musiałby najpierw wziąć ślub z jej córką, bo przed ślubem żaden zdrowy (?) mężczyzna nie będzie spał w jej domu, narażając jej córkę na zniesławienie. (Coś późno na to wpadła...) Wiedźma, dostrzegając sposób, w jaki młodzi spoglądali na siebie, domyśliła się, że musiało dojść do czegoś między nimi i przywołała kilku strażników z pobliskiej osady (W pobliskiej osadzie funkcjonował zapewne oddział Strażników Czci Wiedźmiej, znanej charytatywnej organizacji paramilitarnej), spodziewając się, że Rob może wrócić pod osłoną nocy, by bałamucić jej młodziutką córkę i chcąc go złapać na gorącym uczynku. Młodzieniec faktycznie wrócił w środku nocy i wszedł do Evelin przez okno. Leżał z nią w łóżku, gdy do izby niespodziewanie wpadła Anith wraz z 4 strażnikami. Chłopak chciał uciec, ale uzbrojeni w miecze strażnicy zagrodzili mu drogę. Wywiązała się bójka, podczas której mocarny Rob zabił dwóch strażników gołymi rękami, po czym wyrwał się z chaty, dosiadł konia i uciekł. Zdążył jeszcze usłyszeć klątwę rzuconą za nim przez wściekłą wiedźmę:

– Za to, że zbałamuciłeś mi córkę, nigdy nie zaznasz szczęścia w miłości, ty niewdzięczny padalcu! (Od czasów swej pierwszej miłości, Anith poczyniła znaczne postępy w przyswajaniu wiedźmich umiejętności. Potrafiła już rzucać klątwy!)

Dwóch strażników, którzy zostali przy życiu, natychmiast zorganizowało pogoń za zbiegiem. Praktycznie wszyscy mężczyźni z pobliskiej osady mający konie ruszyli za Robem, pałając żądzą zemsty i chęcią ujęcia młodzieńca. Dzięki lepszej znajomości terenu i szybszym wierzchowcom dogonili go i strzałami z łuku ubili mu konia, ale Rob z mieczem w garści, z którym nigdy się nie rozstawał, uciekł w gęsty las, kierując się w stronę pobliskich Gór Wilkołaka. Mężczyźni musieli zsiąść z koni, gdyż las był zdecydowanie zbyt gęsty, by móc przemierzyć go konno. Kontynuowali pościg pieszo, ale młodzieniec systematycznie powiększał dzielący ich dystans.

(W skrócie: "Robarbarian" nijak inaczej jak w łóżku nie potrafił (ot taki nazbyt rozwinięty syndrom "pierwszego razu"), z mieczem się nie rozstawał, ale w izbie go nie miał, musiał tłuc SCzW gołymi rękami, wsiadł na konia i pojechał, a łucznicy do niego strzelali, ale tylko zabili (Uwaga Korekta! "zAbili") mu konia, a jak z niego zleciał, to coś im splątało nóżki i już tych kilku metrów nie dojechali (dobiegli, dostrzelili), więc jurny juhas zdążył dobiec do gęstego lasu. Brrr, logiki w tym nijakiej...)

 

*****

 

Rob przestał biec i zaczął iść szybkim krokiem wąskim, stromo nachylonym wąwozem. Przypomniało mu się, że góry, w których właśnie przebywał, nazywano Górami Wilkołaka. (Bystrzacha! W końcu przypomniał sobie, gdzie jechał/biegł/uciekał.) Jak każdy barbarzyńca podświadomie obawiał się tajemniczych, nieznanych sobie istot i zdecydowanie wolałby stawić czoła drużynie złożonej z ludzi niż jednemu z tych stworów, jakimi straszono się nocami przy ognisku. (Dlatego uciekał przed ludźmi, a zmierzał ku potworom. Logiczne! Szkoda, że nie dla mnie.) Choć tego nie wykluczał, trudno mu było uwierzyć w istnienie wilkołaków, ponieważ nie mieściło mu się w głowie, że może istnieć ktoś, kto w dzień jest człowiekiem, a w nocy zamienia się w wilka. Już niedługo miał się przekonać, w jak wielkim był błędzie... (Nie wykluczał czegoś, co mu się nie mieściło w głowie. Nie za wysoki stopień komplikacji, jak na przeciętnego wioskowego osiłka?)

Wiedział o tym, iż Góry Wilkołaka były uważane za nie do przebycia. Bardzo rzadko ktoś zapuszczał się w ich rejony, a żaden ze śmiałków, którzy się na to odważyli, nie powrócił z tego budzącego strach masywu górskiego. Nie miał jednak wyboru. Drogę powrotną na północ do rodzinnego Polstanu miał odciętą, więc postanowił przedrzeć się przez góry prosto na południe do krainy zwanej Pepitonią. Planował dotrzeć do jej stolicy Rozasławy by zaciągnąć się do książęcego wojska. Słyszał od kupców, którzy od czasu do czasu okrężną drogą przyjeżdżali do Polstanu, że władający w Rozasławie twardą ręką książę Radko Sinoręki jest porywczym, chciwym człowiekiem i co rusz robi zbrojne wypady, łupiąc plemiona zamieszkujące przygraniczne tereny północnej części Hungarlandu. Siła młodego górala, jego szybkość i niesamowita biegłość w posługiwaniu się mieczem i toporem szybko pozwoliłyby mu na zrobienie kariery w wojsku Sinorękiego. (Autorze Szanowny! Aluzje do nazw i topografii rejonów Karpat zachodnich aż nadto czytelne, a przez to nie bardzo śmieszne.)

Księżyc stał wysoko na niebie i oświetlał górzysty teren srebrzystym, upiornym blaskiem. Wszystko wokół zdawało się spać. Ciszę zakłócał jedynie odgłos kroków młodego górala. Nagle młodzieniec usłyszał w oddali przed sobą jakieś zawodzenie. Przystanął, ujął mocno swój długi, prosty miecz. (Jeszcze kilka razy wspomnisz o parametrach miecza Drogi Autorze, a będę mógł zbudzony w środku nocy narysować jego zwymiarowany rysunek techniczny!) Włos zjeżył mu się na głowie ze strachu, gdyż przypomniał sobie, co opowiadano o tych przeklętych górach. Zawodzenie było coraz głośniejsze, a po chwili Rob zobaczył człowieka trzymającego się za głowę i biegnącego prosto na niego. Uspokoił się, bo jego ostry miecz z łatwością mógłby rozpłatać nieznajomego mężczyznę, ale w razie czego w dalszym ciągu trzymał broń uniesioną na wysokości klatki piersiowej. Zawodzenie przeszło w głośne jęki, a gdy pokrwawiony i obtarty mężczyzna dostrzegł młodzieńca, zaczął krzyczeć rozpaczliwie:

– Nie idź tam! Nie idź! Tam czai się śmierć! Zawróć! – człowiek zachowywał się tak, jakby był obłąkany.

Rob złapał go jedną ręką za kołnierz i energicznie nim potrząsnął.

– Dlaczego nie mam tam iść?! Co tam takiego jest? – zadał pytanie mocnym, zdecydowanym głosem.

– Wilkołak! Wilkołak! Napadł na mnie i pogryzł!

Teraz dopiero młodzieniec dostrzegł ślady kłów na karku nieznajomego człowieka, którego obecność w tym wyludnionym terenie była co najmniej dziwna. Włos znów zjeżył mu się na głowie, ale nie dał po sobie poznać, że się boi.

– Gdzie to było?

– Tam!– Mężczyzna wskazał za siebie. – Kilka minut drogi stąd!

– Choć (Że co, proszę?), pójdziesz ze mną, pokażesz mi! – chłopak popchnął nieznajomego przed siebie.

Obcemu piana rzuciła się ustami, a w jego oczach widać było przerażenie. Człowiek skoczył raptownie na bok, ominął górala i pobiegł w dół wąwozu krzycząc przeraźliwym, piskliwym tonem:

– Nigdy! Tam jest śmierć! Śmierć! Śmierć!

W pierwszej chwili góral chciał pobiec za tajemniczym przybyszem, ale zrezygnował z tego zamiaru i powoli, przygotowany na atak z każdej strony, posuwał się naprzód, gdy zauważył, że na dnie żlebu powalają się ludzkie i zwierzęce kości. Przystanął na moment i naliczył siedem czaszek ludzkich i dwie końskie, liczne mniejsze kości oraz strzępy ubrań i worków.

– Pewnie szła tędy jakaś kupiecka karawana – pomyślał ponuro. – Musiała ich tu spotkać jakaś straszna przygoda. (Zapewne lotna kontrola Urzędu Skarbowego w Nowym Targu.)

Widok rozrzuconych na drodze ludzkich kości w księżycową noc w Górach Wilkołaka, gdzie w promieniu wielu kilometrów, pomijając śmiertelnie wystraszonego szaleńca, nie było żywego ducha, z pewnością nie napawał optymizmem, ale Rob nie należał do ludzi, którzy rezygnują z raz podjętego planu. Ruszył dalej, pnąc się ciągle pod górę i przeklinając w duchu cholerne góry. (Zawsze zastanawiało mnie w horrorach klasy "B" to bezrozumne dążenie ofiar do znalezienia się w objęciach wampira, strzygi, czy innego werwolfu. Wszyscy wiedzą, że na przełęczy złe siedzi. Jest inna droga (okrężna), nie ma pośpiechu, nikt nie zmusza – to nie, pcha się chyba tylko z poczucia lojalności wobec autora.)

Nie odszedł jednak zbyt daleko od miejsca, gdzie kupcy wraz ze swoimi końmi przenieśli się na tamten świat, gdy w słabym, srebrzystym świetle zauważył w oddali czarną, bardzo wysoką postać. Ujął krzepko miecz w obie dłonie i nawet nie zwolnił kroku, idąc naprzeciw swojemu Przeznaczeniu. Podchodząc bliżej spostrzegł, iż nieznajomy stoi na drodze, jak kostucha czekająca na swoją ofiarę, którą zabierze w ostatnią podróż bez możliwości powrotu. Człowiek stojący w bezruchu na środku wąwozu był szczupły i niespotykanie wysoki, przewyższał o głowę niemal dwumetrowego młodzieńca. Rob podszedł do niego na odległość trzech metrów i wyciągając przed siebie miecz trzymany oburącz rzucił chrapliwym głosem, próbując ukryć strach, jaki go obleciał:

– Kim jesteś i co tu robisz?!

Posępny nieznajomy nie odpowiedział. Stali naprzeciw siebie i mierzyli się wzrokiem, jakby oceniali swoje szanse w ewentualnej walce. Rob bynajmniej nie należał do strachliwych, ale tajemniczy człowiek wzbudzał w nim podświadomy lęk. Obcy wyglądał po prostu przerażająco: przy swoim ogromnym wzroście był bardzo wychudzony i postura przypominał gigantycznego kościotrupa, a jego twarz bardziej przypominała wilczy pysk niż ludzkie rysy. (Przepraszam, czy Szanowny Autor mógłby się zdecydować, czy "Robarbarian" ma się bić z wilkołakiem, czy z jakimś "Darculescu"?) Góral spojrzał w jego wąskie, nieludzko zimne oczy, z których biło samo zło i pomyślał, że to spotkanie z pewnością źle się skończy dla któregoś z nich.

– Zejdź mi z drogi, bo chcę przejść! – młodzieniec mówił dobitnie, ale nie czuł się zbyt pewnie.

W odpowiedzi nieznajomy zawarczał głucho jak wilk. Rob, widząc, że ubrany na czarno mężczyzna zbiera się do ataku i za moment skoczy na niego, cofnął się o dwa kroki.

– Na bok, psie! – krzyknął młodzieniec biorąc potężny zamach mieczem. – Na bok, powiedziałem, bo skrócę cię o głowę!

Widząc górala gotowego do walki i wielki miecz przygotowany do zadania morderczego ciosu, nieznajomy na moment znieruchomiał, najwidoczniej chwilowo rezygnując z ataku.

– Zawróć, głupcze! – chrapliwy głos ponurego człowieka nie wykazywał żadnych oznak strachu, a jego wąskie usta poruszały się wolno i miarowo. Dziwny głos wydobywający się z jego gardła świadczył o tym, iż jego język nie był przystosowany do ludzkiej mowy. (Ha! Grzecznie poprosił. A mógł zabić.)

– Na bok, powiedziałem! Zejdź mi z drogi, natychmiast! – Ciężki dwuręczny miecz dawał góralowi dużą przewagę w razie ewentualnej walki z nieuzbrojonym człowiekiem i chłopak postanowił to wykorzystać.

Czarna postać dała krok w lewo, a Rob przeszedł obok niej, nie spuszczając nieznajomego z oczu, gdyż spodziewał się ataku. Jednak do niczego takiego nie doszło, mężczyzna stał dalej na środku wąwozu, patrząc w ślad za oddalającym się młodzieńcem, który co chwilę nerwowo się odwracał. Góral był już od niego około 300 metrów, gdy kolejny raz się obejrzał i zimny dreszcz wstrząsnął jego olbrzymim ciałem. W miejscu, w którym kilka sekund wcześniej był człowiek, teraz stał bardzo duży wilk! Rob potarł oczy, gdyż pomyślał, że ze zmęczenia źle widzi, ale wilk ciągle tam był! Niemożliwością było, żeby w tak krótkim czasie człowiek zniknął, bo wąwóz był bardzo długi i miał wysokie i strome ściany, na które niezmiernie trudno można się było wspiąć. Czyżby stwór, który przed momentem wyglądną jak człowiek, przez kilka sekund zmienił się w wilka? Góralowi nie mieściło się to w głowie, ale przypomniał sobie opowieści starych ludzi, którzy twierdzili, że wilkołaki potrafią się zmieniać z człowieka w wilka i na odwrót!

– Cholera! – zaklął głośno. – To był wilkołak! Niech to szlag, wilkołak!

Rob otarł zimny pot z czoła i pomyślał, że dobrze byłoby znaleźć jakieś miejsce odpowiednie na to, by się zdrzemnąć do rana, ale najpierw postanowił oddalić się na bezpieczną odległość od budzącego grozę wilkołaka. Uparcie brnął do przodu, co jakiś czas odwracając się, by się upewnić, czy wilkołak nie podąża jego śladem. Nikt za nim nie szedł, ale w pewnym momencie usłyszał z boku ciche warczenie.

Błyskawicznie odwrócił się w stronę, skąd dobiegł go niepokojący dźwięk i ujrzał stado wilków wskakujących do wąwozu i biegnących prosto na niego. Dziesięć rosłych samców było zgłodniałych i gotowych do ataku. Chłopak oparł się o ścianę wąwozu i czekał, przygotowany do krwawej jatki, jaka za chwilę miała się tu odbyć. Pierwszy biegł największy wilk, przewodnik stada, ogromny samiec zbudowany praktycznie z samych mięsni i kości. Wybił się już trzy metry od górala, by chwycić go za gardło, ale jego plan się nie powiódł. Rob idealnie wyczuł moment i błyskawicznie wyprowadził potężny cios mieczem wysoko z nad głowy, rozszczepiając czaszkę przewodnika stada. Wilczur padł martwy na ziemię, ale jego pobratymcy nie zrezygnowali z ofiary i otoczyły młodzieńca, złowrogo warcząc.

– Co, kundle, liczycie na kolacje?! – krzyknął chrapliwie. – Zatłukę was!

Wziął potężny zamach i zadając szerokim łukiem cios na odlew, za jednym mocarnym uderzeniem odciął jednemu wilkowi łeb, drugiego ciężko zranił, a trzeciemu odciął ucho. (Znowu ucho?) Zranione zwierzęta odstąpiły dwa kroki do tyłu, szykując się do następnego ataku. Jeden z wilków skoczył w kierunku klatki Roba (A nie wiedziałem. Jurny juhas znowu trafił do klatki? Kiedy?), a drugi zaatakował jego nogi. Reszta napastników trzymała się z tyłu, gdyż w wąskim wąwozie było zbyt mało miejsca, żeby wszystkie wilki mogły zaatakować równocześnie. I to właśnie była szansa dla górala, którą bezbłędnie wykorzystał. Lewą ręką odrzucił na bok skaczącego na niego wilka, a prawą wyprowadził bardzo szybki cios mieczem, ubijając rosłego basiora z taką łatwością, jakby to był mały kociak (To mały wilk nazywa się kociak? Interesujące). Zrobił krok do przodu i dźgnął innego wilka w kark, przecinając mu tętnicę, a kolejnym błyskawicznym ciosem na odlew odciął łeb następnemu napastnikowi.

Pozostało już tylko pięć wilków, w tym jeden ciężko ranny. I to właśnie on doskoczył do Roba, głucho warcząc. Natychmiast przypłacił swoją brawurę życiem, gdyż góral zadał kolejny błyskawiczny cios swoją niosącą śmierć bronią. Rozwścieczone i zdeterminowane bestie, czując, że ofiara, która początkowo wydawała się łatwa do pokonania, stopniowo wybija ich sztuka po sztuce, przypuściły ostatni atak. Dwa wilki skoczyły chłopakowi do gardła, a pozostałe dwa doskoczyły my do nóg. Młodzieniec niesamowicie szybko uskoczył w bok i w wyniku tego manewru trzy z wilków minęły się z celem, ale czwarty dopiął swego i zatopił swoje kły w prawej nodze Roba. Góral natychmiast odrzucił go na bok straszliwym kopniakiem wymierzonym drugą nogą. Wilki, które uderzyły w ścianę wąwozu po tym, jak Rob swoim unikiem wyprowadził je w pole, zdążyły już się pozbierać i ponowiły atak. Jednego z nich góral zabił jednym uderzeniem miecza w łeb, ale druga, potężna siedemdziesięciokilogramowa bestia, odrzuciła go do tyłu wpadając na niego całym ciężarem ciała. Młodzieniec potknął się o martwe cielsko zabitego przedtem basiora i runął na ziemię. Dwie bestie doskoczyły mu do gardła, a trzecia wpiła się potężnymi kłami w jego udo. Chłopak puścił miecz, którym i tak w tej sytuacji nie mógłby zadać ciosu. Chwycił oba stojące mu na klatce wilki, obejmując je tak, jak chwyta się beczkę i przycisnął do siebie w ten sposób, że zderzyły się łbami. Zapamiętale dusił je z całych sił, nie bacząc na trzeciego wilka, który wgryzał się w jego udo. Miażdżył karki wilków tak mocno, że już po chwili oba wilki wyzionęły ducha, a wtedy chłopak natychmiast odrzucił je na bok, chwycił miecz i jednym błyskawicznym uderzeniem ubił ostatniego basiora precyzyjnym i mocnym ciosem. (Kołnierzyk ze stali chromomolibdenowej po raz kolejny udowodnił swoją przydatność w jakże odpowiedzialnym zawodzie superbohatera.)

Wstał, wycieńczony walką, ale szczęśliwy z pomyślnego wyniku tej straszliwej potyczki. Prowizorycznie opatrzył sobie rany uda, tamując krwawienie kawałkami koszuli i wyruszył w dalszą drogę. Chciał jak najszybciej wydostać się z tej przeklętej okolicy, więc nie oszczędzał sił. Na szczęście ranne udo bolało go dosyć mocno, ale niemal nie przeszkadzało mu w poruszaniu się, gdyż mięśnie pozostały praktycznie nienaruszone. Był już tak wysoko, że mimo wiosennej pory na dnie wąwozu pojawiły się płaty śniegu. Rob uparcie szedł równym krokiem, nie zważając na to, że porusza się w coraz gęstszej mgle. Wąwóz skończył się i góral kroczył po śniegu wąską ścieżką, wydeptaną najprawdopodobniej przez dzikie zwierzęta.

W pewnym momencie ścieżka ostro skręcała w lewo, a za załomem skalnym omal nie wpadł na bardzo wysokiego, ubranego na czarno mężczyznę. Odskoczył do tyłu i uniósł miecz wysoko nad głowę. Na jego drodze znów stał wilkołak!

– Stój! – wilkołak, znów w ludzkiej postaci, przemówił przeraźliwie chrapliwym głosem. – Tutaj jest kres twojej drogi!

– Precz! – Rob, pomimo odczuwanego strachu, nie zamierzał odstępować od swoich planów, zwłaszcza, iż wiedział, że nie ma odwrotu. – Nie próbuj mnie powstrzymać, psie, bo zabiję! Zabiję! – góral wysyczał wilkołakowi groźbę prosto w twarz.

– Sam tego chciałeś, głupcze! – wilkołak powiedział cicho, ale bardzo dobitnie.

Jego atak był błyskawiczny, tak szybki, iż nawet obdarzony fenomenalnym refleksem młodzieniec nie zdążył zareagować. Bardzo mocnym uderzeniem w nadgarstki wilkołak wytrącił Robowi miecz, który poleciał do tyłu, wzdłuż ścieżki. Przewaga, jaką góralowi dawało posiadanie broni, została więc zniwelowana już na początku walki. Młodzieniec prawym prostym trafił wilkołaka w podbródek (Andrew! Andrew!), co odrzuciło go do tyłu, jednak wilkołak natychmiast ponowił atak. Kopnął młodzieńca w krocze, a gdy ten zgiął się w pół, sycząc z bólu, następnym siarczystym kopniakiem zwalił go z nóg. Wilkołak skoczył na górala, by dokończyć dzieła, ale to był jego błąd. Rob chwycił napastnika za szyję i dusząc go z całych sił, przekręcił się na bok, przygniatając wilkołaka swoim ponad stukilogramowym ciałem. Wilkołak chwycił młodzieńca za dłonie, chcąc rozerwać jego morderczy uścisk, ale mimo ogromnej siły nie mógł się z nim (mierzyć?). Jego wysiłki były daremne i słabł w oczach. Nagle mocno ugryzł górala w dłoń. Młodzieniec zawył z bólu i na ułamek sekundy rozluźnił uchwyt, co wystarczyło wilkołakowi na to, by rozerwać jego chwyt i zepchnąć go z siebie. Wilkołak odwrócił się w stronę młodzieńca i w bladym świetle księżyca dostrzegł połyskujące ostrze. Skoczył jak pantera w kierunku leżącej na ścieżce broni, lecz Rob był bliżej miecza. Wilkołak wpadł na niego z rozpędu i niemal przewrócił młodziana, ale góral zdążył się przedtem zaprzeć niesamowicie silnymi nogami i dzięki ponad trzydziestokilogramowej przewadze wagi nad wychudzonym wilkołakiem nie upadł, choć mocno się zatoczył. Odepchnął wilkołaka od siebie i straszliwie ciął go w pierś, która momentalnie obficie zalała się krwią. Nie zrażony tym napastnik znów skoczył na Roba, ale kolejny cios mieczem odciął mu trzy palce od prawej ręki. Na jego twarzy nie było widać żadnych oznak bólu, jednak z pewnością wilkołak zrozumiał, iż tak okaleczony nie ma szans w walce z tak silnym, szybkim i uzbrojonym przeciwnikiem.

– Śmierć już idzie po ciebie! – wycharczał w stronę górala i uciekł w górę ścieżki, błyskawicznie znikając w gęstej mgle.

Młodzian chwilę stał na ścieżce, odpoczywając, a gdy jego oddech wyrównał się, ruszył w dalszą drogę w górę ścieżki. Powoli wstawał dzień, a mgła stopniowo zanikała. Był zmęczony całonocną wędrówką, ale chciał jak najszybciej wydostać się z tych gór, w których już kilkakrotnie otarł się o śmierć. Był już wysoko ponad górskim lasem, gdy wszedł w wąski wąwóz. Miał złe przeczucia.

Jego przewidywania okazały się całkowicie uzasadnione. Mniej więcej w połowie długiego wąwozu dostrzegł znajomą postać. Wilkołak szedł szybkim krokiem, a kilka metrów za nim truchtało stado wilków liczące sobie około 200 osobników. Włos zjeżył mu się na głowie i natychmiast oblał go zimny pot. Rozejrzał się dookoła – ściany wąwozu były w tym miejscu tak strome, iż nawet on, doskonały wspinacz, nie potrafiłby się na nie wdrapać. Uciekać również nie było sensu. Wiedział, że żaden człowiek nie ma szans w pojedynku biegowym z wilkami.

– Tanio skóry nie sprzedam! – szepnął do siebie. – Jak umrzeć, to godnie!

Podniósł do góry miecz, trzymany w obu dłoniach, szykując się na ostateczne starcie. Wilkołak ze swoją sforą był już bardzo blisko i wyraźnie widział na jego piersi szeroką, krwawą szramę. Nagle wilkołak zatrzymał się, a wilki karnie stanęły kilka kroków za nim. Przemiana, jakiej chłopak został świadkiem, trwała zaledwie kilka sekund, lecz mimo to była przerażająca. Wilkołak zamienił się w wilka: jego twarz przeobraziła się w wilczy pysk, pojawiła się na jego skórze gęsta, czarna sierść, a jego nogi i ręce przemieniły się w łapy. Wilkołak opadł z wyprostowanej pozycji na cztery łapy, zawarczał złowrogo, po czym skoczył na Roba, a w ślad za nim cała jego liczna zgraja.

Góral zatoczył mieczem duży łuk, powstrzymując na moment zwierzęta. Zaczął się cofać przed przeważającymi siłami napastników, odpierając mieczem ataki wilków. Na szczęście wąwóz był w tym miejscu tak wąski, że mogły się w nim zmieścić obok siebie maksymalnie trzy wilki, co bardzo ułatwiało Robowi obronę. (Ciekawe. Wilki po raz kolejny wybierające miejsce ataku wygodne dla ofiary, a niewygodne dla siebie.) Młodzieniec dość mocno ranił kilka zwierząt, a jednego rosłego samca nawet zabił, ale wilki ciągle napierały na niego. Najbardziej agresywny był czarny wilk, ogromna bestia z krwawą szramą na piersi i poważnie zranioną prawą przednią łapą. Rob wiedział, iż jest to przywódca stada, wilkołak, więc to jego obawiał się najbardziej.

Pamiętał, że zaledwie kilkadziesiąt kroków za nim ściany wąwozu oddalą się od siebie. Zadając na prawo i lewo potężne ciosy mieczem, co chwilę nerwowo spoglądał na strome skały, szukając miejsca, w którym możliwe byłoby wspięcie się w górę. W końcu w coraz mocniejszym świetle wstającego dnia wypatrzył to, czego szukał. Po jego prawej stronie, ponad dwa metry nad drogą, była wąska półka skalna, na którą łatwo mógłby się wspiąć. Natychmiast wrzucił tam miecz, podskoczył do góry, złapał się krawędzi półki skalnej i podciągnął się na rękach. Jednak wilki wcale nie ustępowały mu szybkością. Dwa potężne basiory skoczyły za nim: jeden ugryzł go w łydkę i spadł na ziemię, a drugi zatopił kły w skórzanym bucie górala i wisiał machając łapami w powietrzu. Młodzieniec natychmiast kopnął go mocno w łeb, a gdy wilk puścił jego buta, błyskawicznie wspiął się na półkę skalną. Wilki zbliżyły się do górala, skacząc w kierunku jego nóg i próbując go dosięgnąć, ale Rob był dla nich zbyt wysoko, więc usiadły pod skałą i czekały na to, co zrobi, najwyraźniej chcąc go pokonać głodem.

Wiedział, że tutaj nie dosięgną go ostre kły, ale wiedział też, że nie może siedzieć na tej skale w nieskończoność. Chwycił miecz i powoli przesuwał się do przodu wzdłuż wąskiej na stopę półki skalnej. Nagle zauważył, iż po drugiej stronie wąwozu jest podobna półka skalna, tylko szersza i położona dwa metry wyżej od tej, na której się znajdował. Przerzucił miecz na drugą stronę wąwozu i skoczył w ślad za nim. Podciągnął się na rękach i znalazł się niemal pięć metrów nad dnem wąwozu. Rozejrzał się dookoła i zauważył, że półka skalna jest szeroka na mniej więcej metr i ciągnie się wzdłuż wąwozu przez jakieś sześćdziesiąt metrów. Spojrzał w górę ściany wąwozu i stwierdził, iż niestety jest ona tak stroma i gładka, że nawet on nie jest w stanie wspiąć się na nią. Nagle wpadł mu do głowy szalony, niemal samobójczy pomysł.

Postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Wykonał manewr, którego wilki absolutnie się nie spodziewały. Pobiegł półką skalną tak szybko jak tylko zdołał i gdy półka skończyła się, skoczył w dół na dno wąwozu. Nim wilki zareagowały, miał już nad nimi sporą przewagę, ale czworonodzy prześladowcy szybko ruszyli za nim. Gnał tak szybko, na ile tylko pozwalała mu zraniona noga, obserwując ściany wąwozu i szukając miejsca dogodnego do wspięcia się na skały. Strach dodawał mu sił, ale jeden z wilków był już tuż za nim. Chłopak odwrócił się w samą porę, gdyż basior niemal go dogonił, ale błyskawiczny cios mieczem w łeb zatrzymał wilka już na zawsze.

Nagle wąwóz skręcił w prawo niemal pod kątem prostym, a kilka metrów za zakrętem nagle urywał się, spadając w dół kilkusetmetrową przepaścią. Rozpędzony i kompletnie zaskoczony Rob miał za mało miejsca, by się zatrzymać, więc zdecydował się spróbować przeskoczyć przepaść, która miała w tym miejscu zaledwie kilka metrów szerokości. Czując na karku oddechy ścigających go wilków, wybił się ze zdrowej nogi tak mocno jak tylko zdołał, wpadając na skałę po drugiej stronie wąwozu. Udało mu się lewą ręką chwycić za występ skalny i to uratowało mu życie. Spojrzał w dół i to, co zobaczył, nie napawało go optymizmem – pod nim znajdowało się kilkaset metrów pionowej skały. W prawej ręce wciąż trzymał miecz, więc przymocował go sobie do pasa, uwalniając w ten sposób drugą rękę. Wspiął się w górę w samą porę, by uniknąć ostrych kłów wilków, którym również udało się przeskoczyć przez przepaść. Kilka z nich wprawdzie spadło w dół przepaści, ale wilkołak i trzy inne wilki zdołały utrzymać na skale w tym samym miejscu, w którym przed chwilą był chłopak.

Góral, trzymając się skały prawą ręką, lewą zrzucił na wilki kilka sporych głazów. Dwa wilki, trafione nimi w łeb, oderwały się od skały i poleciały w dół, a trzeciego, który zdążył ugryźć go kilka razy w łydkę, Rob strącił potężnym kopnięciem. Młodzieńcowi został więc tylko jeden przeciwnik, ale za to największy i najgroźniejszy – wilkołak. Chłopak uciekał przed nim, sprawnie wspinając się w górę ściany i licząc na to, że wilkołak w postaci wilka nie będzie w stanie pójść w jego ślady. Jednak przeliczył się – nie minęło kilka sekund, gdy wilkołak znów przeobraził się w bardzo wysokiego, ubranego na czarno mężczyznę! Góral znów poczuł, iż oblewa go zimny pot. Wilkołak ruszył w pościg, niesamowicie szybko wspinając się w górę i po chwili dogonił młodego górala, chwytając go szponiastą ręką za kostkę prawej nogi. Rob natychmiast wyciągnął miecz zza pasa i ciął wilkołaka w rękę. Pojawiła się krew, ale jego uścisk wcale nie zelżał, więc góral jeszcze raz uderzył mieczem z całej siły. Odciął wilkołakowi rękę w nadgarstku, ale ten ciągle trzymał się na drugiej ręce, więc Rob dwoma potężnymi kopniakami w łeb strącił go w przepaść. Wilkołak poleciał w dół, przeraźliwie krzycząc i kilkakrotnie zmieniając swoją postać na zmianę w człowieka i w wilka, zanim uderzył o dno przepaści i zamilkł na zawsze. (Po przejściu kilku plansz i pokonaniu Bossa, oczom jurnego juhasa ukazał się napis: "First level is complete".)

 Chłopak odetchnął z ulgą, ponownie umieścił miecz za pasem i wspiął się jeszcze kilkadziesiąt metrów w górę po bardzo stromej skale, aż w końcu znalazł niemal zupełnie płaską półkę skalną, długą na da metry i szeroką na metr. Zwalił się na niej ciężko, śmiertelnie zmęczony. Postanowił odpocząć po tych straszliwych przejściach, które przypadły mu w udziale. Niemal natychmiast zasnął i obudził się dopiero po kilku godzinach. (W tym czasie nad górami błyszczała pomarańczowa, wydłużająca się powoli wstęga, pod którą uważny obserwator zauważyłby litery układające się w napis: "Second level loading in progress...".)

 

 

*****

 

Otworzył oczy i leżąc na plecach rozejrzał się dookoła. Słońce było już wysoko na niebie i w jego jasnym świetle zauważył, że półka, na której spał, znajduje się przy wejściu do jaskini, zasypanym niemal na całej wysokości sporymi kamieniami. Wyglądało to raczej na dzieło człowieka niż sił natury, więc zaciekawiony zaczął odgarniać kamienie. Gdy w końcu odsłonił wejście do małej jaskini, wszedł do środka i stanął jak wryty. Ściany jaskini były pokryte malowidłami, przedstawiającymi ludzi i wilki, a także, co najbardziej go zdziwiło, ludzi z wilczymi głowami i łapami zamiast rąk. Malowidła były wykonane jakimś nieznanym mu barwnikiem i musiały być bardzo stare, gdyż wyblakły już i były słabo widoczne.

Z jaskini, w której się znajdował, wąskim przejściem przedostał się do drugiej jaskini, znacznie większej, która również miała ściany pokryte malowidłami, ale znajdowało się w niej coś, czego nie było w pierwszym pomieszczeniu. Rob w panującym półmroku zauważył pod ścianą kamienny ołtarz przedstawiający dziwne bóstwo – olbrzymiego wilkołaka z trzema parami rąk. (W jaskini było chyba ciemno – to na pewno nie był pająk?)

– Bóg wilkołaków! – góral krzyknął zdziwiony. – A więc tego tak zaciekle bronił wilkołak ze swoją sforą!

Przed ołtarzem stał olbrzymi kamienny sarkofag, długi co najmniej na trzy metry. Rob podszedł do niego i próbował podnieść pokrywę sarkofagu, ale mimo olbrzymiej siły nie zdołał tego dokonać.

– Ale ciężkie! Ciekawe, co jest w środku? Może oprócz nieboszczyka włożono tam również jakieś kosztowności?

Chłopak przez chwilę stał zrezygnowany, ale zobaczył pod pokrywą szeroką szczelinę w popękanym kamieniu i wpadł na pewien pomysł. Włożył w szczelinę końcówkę miecza i popchnął rękojeść w dół. Miecz, użyty w charakterze łomu, wygiął się, ale nie pękł. W ten sposób udało mu się podnieść pokrywę na wysokość stopy. Jedną ręką trzymając miecz, pochylił się i podniósł z ziemi spory kamień, który podłożył pod pokrywę sarkofagu. Wtedy odłożył miecz na bok, pochylił się i wsadzając głowę pod pokrywę zajrzał do środka. Tak jak się spodziewał, w sarkofagu leżał szkielet, ale bynajmniej nie był to szkielet ludzki, gdyż miał niemal trzy metry długości, a czerep przypominał czaszkę gigantycznego wilka. Po środku szkieletu leżał olbrzymi, półtorametrowy, dwuręczny miecz. Młodzieniec wyciągnął go i podważając nim pokrywę sarkofagu, zdołał zrzucić ją na ziemię. Teraz mógł się dokładniej przyjrzeć wnętrzu sarkofagu. Na jego dnie leżało trochę złotych monet, więc Rob pozbierał je i włożył do kieszeni, ale w środku było też coś znacznie cenniejszego. Zauważył, iż w każdym rogu sarkofagu jest osadzony szmaragd wielkości pięści. (Zaraz, zaraz, czy ja tego gdzieś już nie czytałem, takie jakieś nazwisko mi się plącze po głowie "Howard", czy jakoś tak...)

– Bogowie jednak mi dzisiaj sprzyjają... – szepnął. – Te kamienie są warte majątek!

Po kolei wydłubywał mieczem szmaragdy, ale gdy ostatni kamień spadł na dno kamiennej trumny, nagle usłyszał głuchy łoskot od strony wejścia do jaskini – potężna, drewniana krata, której przedtem nie zauważył w słabym świetle, spadła w dół i zablokowała wyjście z jaskini. Chłopak znalazł się w potrzasku, bo krata była zbita z pni grubości męskiego uda.

– Czyżbym miał tu teraz umrzeć, trzymając w ręce klejnoty warte pół świata? – Rob był załamany, ale nie zamierzał się poddawać..

Wziął miecz znaleziony obok szkieletu i podszedł do drewnianej kraty. Uderzył w jedną z belek i miecz zagłębił się w drewnie. Okazało się, że krata nie była tak mocna, jak wydawało się to na pierwszy rzut oka. Zaczął ciąć mieczem spróchniałe belki, wietrząc szansę na wyrwanie się z pułapki. Pracował dłuższy czas, aż pot zaczął mu kapać z czoła, gdy w końcu wyrąbał w kracie otwór dostateczny duży, by móc się przez niego przecisnąć.

Cofnął się po szmaragdy, zdjął koszulę i zrobił z niej prowizoryczny tobołek, pakując w niego klejnoty. Zostawił gigantyczny miecz na ziemi, gdyż jego waga utrudniałaby mu wspinanie się po górach i wziął swoją starą, trochę pokrzywioną broń. Wyszedł z jaskini na zewnątrz góry, przymocował sobie miecz do pasa i rozpoczął trudną wspinaczkę w kierunku szczytu.

Rob przedzierał się przez góry przez resztę dnia i niemal cały następny, aż krótko przed zmierzchem zobaczył w dole dolinę, (A w górze wyżynę), a na jej dnie kilka drewnianych chat i dym unoszący się z komina jednej z nich.

– Jednak udało mi się przejść przez te cholerne Góry Wilkołaka – westchnął z ulgą i niesamowicie zmęczony powlókł się w kierunku osady.

(Game over!)

 

Komentarz:

 

Daleko posunięty schematyzm, brak jakiejkolwiek myśli przewodniej i celu całej historii, poza podobnymi do siebie jak krople wody opisami walk z psami, wilkami, wilkołakami. Utwór zapowiadał się może i nienajgorzej, w pewnym momencie liczyłem nawet na coś ciekawego – splątanie losów rębajły, wiedźmy i jej córki zakochanej w rębajle, mimo płytkiego i nieporadnego opisu, dawało nadzieję na przesłanie, pointę, lub choćby tylko świeże przedstawienie znanych od dawien dawna historii. Niestety, skończyło się na kolejnym powieleniu tej samej od lat, gry komputerowej: "Idziemy, walczymy, zbieramy bonusy, na zakończenie walka z bossem, doliczenie ekstra punktów i koniec. "RTB" (Rob The Barbarian) w kolejnym odcinku może przejść następne pasmo Karpat, gdzie pokona Krwawego Vlada (Odcinek " W gościnie u Palownika"), dojdzie do Adriatyku (Odcinek "Rob wśród piratów"), znajdzie się w Afryce ("Rob w piaskach Sahary"), itd, itp... Niestety, powielać schematy też trzeba umieć. Nie każdy rodzi się Howardem, ale też nie każdy musi być mistrzem. Pamiętać jednak należy, Drogi Autorze, że aby o czymś opowiedzieć, trzeba mieć COŚ do powiedzenia.

 

Hipolit

 

 

 

 

 

 

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Ludzie listy piszą
Galeria
Idaho
Andrzej Pilipiuk
Andrzej Zimniak
Romuald Pawlak
Piotr K. Schmidtke
Eryk Remiezowicz
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Adam Cebula
Iwona Surmik
Magdalena Kozak
Marcin Mortka
Alastair Reynolds
P. Nowakowski
Kaim
XXX
Steven Erikson
Neil Gaiman
Paul Kearney
Romuald Pawlak
 
< 29 >