strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Adam Cebula Publicystyka
<<<strona 18>>>

 

Kurna, a nie mówiłem?

 

 

Czytam sobie PC Worlda, nie bardzo wiem, po co czytam, ale nachodzi mnie taka myśl: a nie mówiłem? Mówiłem, a ściślej pisałem. Pisałem kiedyś, że pojawi się tak maszyneria, która, bynajmniej niewiele się różniąc w konstrukcji od sterowanej numerycznie obrabiarki, pozwoli na zrobienie sobie w domu czegoś: wazonu na kwiaty, może nowego fotela. No i szybko rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Gdzieś w artykułowaniu proroctwa odezwały się typowo inżynierskie przyzwyczajenia: po co wyważać otwarte drzwi. Wyważono. Powstały drukarki objętościowe. A szczerze mówiąc, były już dawno, pomysł liczy sobie jakieś dwadzieścia lat z groszami. Jak donosi nasza dzielna gazeta komputerowa, w 1984 roku Charles Hull wpadł na pomysł wykonywania z fotoutwardzalnych (za pomocą lampy ultrafioletowej) powłok polimerowych trójwymiarowych modeli elementów tworzonych np. za pomocą programów do projektowania. W 1986 roku uzyskał patent, w 1987 zaprezentowano pierwsze urządzenie na wystawie w Detroit. Jak się doczytałem dalej, w krótkim czasie technologia została udoskonalona. Pierwszy pomysł polega na tym, że poprzez skupienie światła w określonym punkcie uzyskiwało się polimeryzację cieczy i powstanie tam fazy stałej. W ten sposób można kolejno dobudowywać niejako "punkt po punkcie" kolejne fragmenty przedmiotu. Technologia nazywa się stereolitografią (diabli wiedzą dlaczego to stereo). Obecnie jest już wiele różnych pomysłów na uzyskanie podobnego efektu, spiekanie, nanoszenie kolejnych warstw, głowice nanoszące porcje tworzywa termoutwardzalnego. Jak się na koniec dowiedziałem, NASA interesuje się technologią, by kosmonauci za pomocą odpowiedniego urządzenia mogli w długiej wyprawie odtworzyć części rakiety bez konieczności zabierania magazynu z częściami zamiennymi.

Nachodzi mnie taka refleksja technologiczna: oto w swoim czasie musieliśmy budować automaty do wszystkiego. Była w elektronice epoka "kleju elektronicznego". To czasy układów TTL i ulepszonych wersji CMOS. Epoka koszmarnych w komplikacji płyt z setką kości, wielkich schematów, gdzie ni czorta nie można było się połapać, o co chodzi. Człowiek musiał spędzić nad płachtą papieru wiele godzin, by dogrzebać się do odpowiedzi, co jest to coś, co mu się zwęgliło, i jakie funkcje pełni.

Z zewnątrz widzimy komputer, lecz w środku siedzi mikroprocesor czy coś, co się zowie mikrokomputerem jednoukładowym. To coś zastępuje dziś owe koszmarne płyty wysadzane układami scalonymi. Udało się coś, co jeszcze trzydzieści lat temu wydawało się kompletną techniczną mrzonką: automat do wszystkiego. Okazało się, że po przekroczeniu pewnego stopnia komplikacji maszynerię da się dogiąć do wykonywania niemal do dowolnego opisywalnego zadania. Dziś normalny inżynier najpierw za wszelką cenę stara się zastosować standardowe urządzenie sterujące, czyli ów mikrokomputer, choćby przedmiotem sterowania miałoby być żelazko elektryczne. Uzyskuje w ten sposób mechaniczną i elektryczną elegancję rozwiązania, standaryzuje swą maszynerię tak, że ktoś, kto ją rozkręci, bez trudu domyśli się, co do czego. Cała komplikacja zostaje wyrzucona do czegoś, co się owej komplikacji nie boi: do oprogramowania.

Podobnie się stało i z procesem druku. Był okres maszyn do pisania. Niczego więcej ponad standardowy maszynowy krój nikt nawet nie oczekiwał od maszyny do pisania. Potem pojawiły się drukarki komputerowe. Już nawet standardowe igłówki najpierw pozwalały na uzyskanie kilku krojów czcionek, potem na wydrukowanie dowolnego rysunku. Dziś nie ma już problemu z niczym, może za wyjątkiem ceny kałamarzy do drukarek, ale, jak się okazuje, jest to o wiele bardziej problem marketingu niż techniki.

A teraz, jak widać, jesteśmy na drodze do zbudowania urządzenia, a właściwie już je budujemy, które bez trudu potrafi "wydrukować" każdy kształt. Jak na obecną chwilę, owe drukarki kosztują kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Tyle, co pierwsze drukarki laserowe. Jak na dziś kiepsko nadają się do produkcji przedmiotów, raczej służą do wykonywania modeli dla wtryskarek, dla odlewnictwa. Wykonywanie elementy często trzeba dodatkowo obrabiać, pozostają na nich "nadlewy" czy wręcz całe wsporniki, które ręcznie trzeba usuwać.

Gdzieś w czeluściach fabryk pracują dzielnie automaty do składania mechanizmów. Mało kto o tym pamięta, że np. magnetowid, w którym wiele się kręci, który ma sporo mechanicznych dźwigni, oprócz elektroniki, która, jak się już przyzwyczailiśmy, powstaje "sama", ma wiele osiek, popychaczy i innych dziewiętnastowiecznych wynalazków sprzed epoki prądu, często powstaje bez jednego dotknięcia ludzką ręką.

Nikt jeszcze chyba ( po doświadczeniu z drukarkami objętościowymi nie mam już tej pewności) nie zajął się zbudowaniem urządzenia do składania WSZYSTKIEGO. Ale jak widać, niedługo przyjdzie czas i na to. Przyjdzie niechybnie, bo po czorta się męczyć, zwłaszcza że problem powinien być rozwiązywalny, skoro dało się już zrobić automat do wszystkiego, drukarkę, która wyrysuje wszystko, co dziś nikomu nie wydaje się nawet odrobinę dziwne, wreszcie maszynę do tworzenia przedmiotów o dowolnych kształtach i nawet zaprogramowanych własnościach mechanicznych (np. elastycznych). Niechybnie przyjdzie czas i na taką maszynę, która będzie potrafiła złożyć PRAWIE WSZYSTKO.

Niebawem pewnie także powstaną drukarki objętościowe, które będą drukować, czyli wytwarzać przedmioty PRAWIE ZE WSZYSTKIEGO. A to może oznaczać dokładnie ów stan, który prorokowałem: Zamiast biegać po nowy fotel do sklepu, wydrukujemy go sobie w domu.

Artykuł kończy się rozbudowaną refleksją na temat naszego przyzwyczajenia do wartości przedmiotów. Ponoć ma być tak, że zakupimy w sklepie internetowym cyfrowy przepis przedmiotu i za jego pomocą domowa maszyneria go wykona. Owa refleksja prowadzi do bardzo budującego poszanowania pracy ludzkiego rozumu.

W tymże samym PC Worldzie mamy dość szczegółową analizę sfery życia Internetu, nadzwyczaj nielubianą przez producentów wszelkiej maści rozrywki: wymiany plików przez sieci P2P. Ponoć mamy renesans owych sieci. Być może za jakiś upadek, skoro jest renesans, można uważać zamknięcie Napstera, ale – moim zdaniem, niezbyt zainteresowanego internaty – raczej dostępność zwłaszcza muzyki rośnie, niezależnie od zamykania Napstera, niezależnie od akcji łapania "piratów".

Dzieje się to, co prorokowałem, utwory są rozdawane. Dziś każdy miesięcznik stara się dorzucić do papierowego wydania jakąś płytkę. Najchętniej z oprogramowaniem, tylko że nie ma go za wiele, może zresztą lepszym pomysłem jest gra komputerowa, ale że zasoby informatyczne się wyczerpują, to wyciąga się wszystko, co na płyty da się wrzucić. A więc co chwilę lądują na nich piosenki, filmy, o zdjęciach już nie wspominając.

W tej sytuacji losy sieci P2P to tylko chwilowy przyczynek do historii dekomercjalizacji informacji. Robi się darmocha. Powszechna zalewająca wszystko, obezwładniająca. Coraz trudniej cokolwiek sprzedać. Coraz trudniej cokolwiek wymyślić, co byłoby jeszcze jakoś dla nabywcy pociągające.

Gazety tymczasem ciągle piszą o komercjalizacji kolejnych dziedzin życia. Na przykład Internet, jak już pisałem kilka lat temu, komercjalizuje się od wielu lat. Tak pisałem, i jeszcze, że – cholera – skomercjalizować się skutecznie nie może. Cholera, bo gdyby się udało, może jakąś kasę bym z tego pisania wyciągał. Jak tymczasem to przebiega w praktyce? Otóż dla przykładu pewien portal z muzyką klasyczną się zapragnął skomercjalizować. Chcą równowartości ok. 100 PLN za rok dostępu. Jak nie zapłacisz, możesz sobie ściągnąć pięć utworów na dobę w formacie midi.

Jak już kiedyś wyjaśniałem, choć midi jest bardzo hardcorowym pomysłem na słuchanie, to niestety, lwia część muzyki, która mnie interesuje, nie istnieje w formie "żywych" nagrań. Inny dowcip, że współczesne midi bywa nie do odróżnienia dla tępawego ucha, jakim dysponuję, od nagrań. Owszem brzmi drewniano, ale trzeba się wsłuchać, gdy na planie fortepian solo. Z tej przyczyny gdy chodzi na przykład o sonaty Scarlatiego, to midi było dla mnie nawet dość interesujące. Ale tylko pięć utworów? Szybko przeliczyłem: konsekwentnie 5x30 dni miesiąca=150. Tak się składa, że dysponuję dwoma, czterema adresami IP, z których mogę ściągać. Daje to, no nie będę naciągaczem zupełnie bezczelnym, ograniczę się, powiedzmy do trzystu utworów miesięcznie. Dość szybko odkryłem też, że wystarczy wywalić "ciasteczko" z serwera i możesz ściągać dalej. A to tak, na marginesie technik zabezpieczenia się przed "piratami". Kombinować czy nie? Rozterki sumienia załatwiła na cacy przeglądarka internetowa. Znalazłem uniwersytecki serwer, gdzie za jednym zamachem zassałem zzipowane całe pięćset z hakiem sonat Scarlatiego, Bacha, czort wie co jeszcze, bo nie pamiętam. Przy okazji poczytałem licencji, wyszło, że ów bardzo piękny serwis z muzyką, co chce kasę za "midy" porusza się po pograniczu prawa, bo rozpowszechnia za pieniądze coś, co faktyczny autor udostępnił za darmo. I przeznaczył do darmowego rozpowszechniania. Mając jednak (operacja od wejścia na serwis płatny do znalezienia darmowego zajęła mi ok. 30 minut) nowy adres, po prostu "spuściłem wodę" za tym skomercjalizowanym. Niech sobie robią co chcą.

Nie zapłacę (jak ten paskudny Portugalczyk Osculatti), bo mi się nie chce z domu ruszyć tyłka. Nie będę zakładał dla kilku transakcji konta internetowego, zwłaszcza że – jak się okazuje – przy odrobinie wysiłku mam kasę w kieszeni a za darmo dostaję znacznie więcej niż dostałbym za pieniądze. Ciekawe, co? Można powiedzieć: wręcz nawet niemożliwe! Mniej więcej tak, jak zupełnie nierealny jest system operacyjny, na którym pracuję, z nierealnymi setkami narzędzi, ze słownikiem rozdawanym za darmo, który okazuje się ciut lepszy od komercjalnego.

Jak zwał, tak zwał, ale w elektronicznej technologii koszt powielenia produktu staje się wielkością abstrakcyjnie małą. Ostrzegałem, ostrzegam, że nie każda technologia pasuje do najbardziej ukochanego systemu zarządzania rozdziałem dóbr i zaganiania ludzi do roboty, zwanego gospodarką towarowo-pieniężną. Ostrzegałem już dawno, że dzieje się coś przeciwnego do radosnej twórczości ekonomistów zawartej w potężnych tomiskach. Praca najemna przestaje być efektywna w dziedzinie wysokich technologii.

O ile jeszcze dwa lata temu dziennikarze nabijali się ze zbyt młodych, pryszczatych pingwiniarzy, dziś Microsoft oficjalnie przyznaje, że ta banda dziwaków, pracująca za darmo, jest jej największym konkurentem. Otóż tu potrzebne jest pewne sprostowanie: trudno mówić o konkurencji. To niestety rywalizacja ideologiczna, polityczna, bo Microsoft nie ma instrumentów ekonomicznych do walki z systemem, który w niektórych krajach zaczyna zyskiwać już niebezpieczny status poprawności politycznej. Uczciwie mówiąc, cena ma chyba niewielki wpływ, natomiast wojna toczy się w sferze dusz userów, którzy czasami leją gorzkie ślozy za swoją ukochaną windą. Zupełnie nie wiedzą, dlaczego uczyć im się każą, i to jest tragedia największa.

Świat się zmienia. Coraz mniejsze znaczenie ma w nim fizyczna siła. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu silny robotnik mógł zarobić wyraźnie więcej od słabego fizycznie. Dziś trzeba to zaznaczać, bo mówiąc "słaby człowiek" mamy już na myśli słabość charakteru. Wielkość mięśni w normalnym życiu już nikogo nie obchodzi. Dziś prace fizyczne są już wyeliminowane prawie do zera, nawet przy przeładunku nikt nie musi się popisywać bicepsami, chodzi raczej o umiejętność manipulowania, o zgrabność i spryt. A już najmniej użyteczna jest umiejętność dania komuś w mordę. Jak Boga kocham. Jeśli nawet ktoś ma doświadczenia z ochroniarzami, to zapewniam, że w porównaniu z okresem mojej młodości są to zdarzenia tak incydentalne i tak marginalne, że szkoda na nie czasu. Zresztą i tak gdy ktoś komuś da w mordę, to wygrywa ten, kto ma lepsze doświadczenia i wejścia. Ćwierć wieku temu jeszcze na wsiach mordobicie ustalało kolejność dziobania i osobnik, który nie umiał się tłuc, miał marne szanse na przekazanie swych genów dalej.

Ostrzegałem wiele razy, że świat się zmienia i że to co było dobre kilkanaście zaledwie lat temu, może się dziś okazać kompletną porażką.

Trochę mnie strach ogarnia, gdy sobie uświadomię, jak często mam rację. W 1998 roku zacząłem w starym Fahrenheicie swoją obecność od ataku na dziurę ozonową. No i dziś o dziurze, co powtarzam raz chyba czwarty, już cicho. Co prawda dzieciarnia jeszcze wykonuje jedynie słuszne gazetki ekologiczne, ale dziura spadła z pierwszych stron gazet. Dziury nie ma już tak bardzo (gdyby ktoś się zastanawiał co znaczy być bardziej, to niech się pozastanawia, lecz ja bym poszedł na spacer) jak kiedy była. Czasami trzeba z uporem powtórzyć, że jest, bo trzeba by się przyznać, że upieraliśmy się poprzednio nie za mądrze.

Na wiele miesięcy zanim GW doniosła o kantach robionych przy okazji stawiania elektrowni wiatrowych wyliczyłem czarno na białym, że to nie może ani działać, ani tym bardziej się komukolwiek opłacić. Miałem swoją zakichaną rację, ale i tak w Polsce dalej się buduje największe wiatraki w Europie.

Około roku temu prorokowałem w felietonie w lipcowym numerze Fahrenheita, a zatytułowanym "Czerwiec", że pewien polityk z SLD, którego akurat nie mam ochoty specjalnie w zgodnym chórze kopać, wygłupił się z wypowiedzią w sprawie Wolnego Oprogramowania. Zapewne to ledwie dostrzegalny szczegół, ale suma wygłupów daje Leppera.

Pisałem też o sprawie interwencji w Iraku, że nie doczekamy się rozstrzygnięcia, nie militarnego, ale powiedzmy filozoficznego: po cholerę to było? No i w gazecie z 12 maja tegoż 2004 roku Paweł Błoński zapytuje rok prawie później "Po co ten Irak?" Kurna, a nie mówiłem? Nikomu jakoś do głowy nie przychodzi posługiwać się komputerami sprzed lat siedmiu czy ośmiu, to czemu tak wielu pomysł powtórzenia akcji sprzed lat kilkunastu wydawał się tak znakomity?

Niejakiemu Inglotowi też zdarzyło się powiedzieć coś mądrego, że fantastyka naukowa w przyszłości, a przyszłość jest dziś, będzie się zajmować opisywaniem stanu istniejącego. Świat, który się rozwija w oszałamiającym tempie, przestanie być dla ludzi zrozumiały. Będzie dla nich taką samą egzotyką, jak świat wymyślony, przewidywany w tandetnych oczywiście rozumkach pisarzy sf.

Science fiction jest jak najbardziej potrzebna do wytłumaczenia ludziom, jakie jest ich miejsce w świecie z mnóstwem maszyn, które sobie zbudowali. Jest im potrzebna po to, by porzucić schematy myślenia o tym świecie nabyte dwie epoki komputerowe wstecz. Tak na przykład, że własność intelektualna, że cena informacji i tak dalej: schemat powstały w epoce przedeinternetowej. Schemat, którym posługują się nie tylko publicyści PC Worlda, ale i tak zwani producenci muzyki i filmów, którzy nie chcą jeszcze uwierzyć, że świat z Siecią jest oparty nie na handlu a na dzieleniu się. Jakby to rozpaczliwie i naiwnie nie brzmiało, to jest wynikiem nie uczuć, ale matematyki. Psu na budę komu transakcja na sumę 0.001 centa. Solidna księgowość pokazuje, że księgowość jest niepotrzebna.

Bodaj najtrudniej jednak ludziom wytłumaczyć, że wtłuczenie komukolwiek niczego nie załatwia. Do wniosku takiego doszedł pewien dziennikarz już przed I wojną światową. Postawił dodatkową tezę, że wojen nie będzie, i strasznie się pomylił, bo myślał, że ludzie myślą, i że w związku z tym muszą myśleć jak on. I to już była fantastyka.

Tak sobie myślę, że od czasu paniki, jaką wywołało słuchowisko "Wojna światów", coś się porobiło. Kiedyś ludziom opowiadano straszne bajdury, że Marsjanie na ten przykład lądują i ludziska wierzyli, choć to było podpisane: fantastyka naukowa. Dziś jest trudniej. Wychodzi na to, że prawda jest w okładkach fantastyki, bo jest zbyt fantastyczna na "Wiadomości ze świata i kraju" i nikt nie wierzy w nią z braku Marsjan. Jedyne, co z tego wynika, to tyle, że autor może sobie powiedzieć: kurna, a nie mówiłem ?!

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Ludzie listy piszą
Galeria
Idaho
Andrzej Pilipiuk
Andrzej Zimniak
Romuald Pawlak
Piotr K. Schmidtke
Eryk Remiezowicz
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Adam Cebula
Iwona Surmik
Magdalena Kozak
Marcin Mortka
Alastair Reynolds
P. Nowakowski
Kaim
XXX
Steven Erikson
Neil Gaiman
Paul Kearney
Romuald Pawlak
 
< 18 >