Spam(ientnika)
Przez chwilę, ale tylko przez jedną wydawało mi się, że może... może! nie mam racji. Ale nie. Zawsze ją mam. No, taka jestem. Jak nie mam racji, to nie otwieram gęby, bo po co? Żeby mnie ktoś usadził? Co prawda Maksiu, jak ma dobry humor, powiada, że to nie może być prawdą, bo ciągle mam gębę otwartą. Nie-e–e wiem.. W każdym razie było tak. Już niemal byłam gotowa przyznać MagMaxowi, że miał rację, wdając się w zabawę z tym pismem dla realistycznych inaczej. No bo co: dostawaliśmy masę zlotów z gratulacjami, masę gołębi przynosiło nam zwoje z pochwałami... Maksiu jeździł na te ichnie konwentyckle, zasiadał w jakichś gremiumach, rozdawał autografy... (nie przyznał się, ale niechcący podżyrował też dwie pożyczki bezzwrotne, na szczęście nie za duże). No i pewnego razu stało – zaprosił i mnie na taki zlot-zwał-spad. Przemieściliśmy się. To było jakieś takie miasto... Nie powiem, nie widziałam rogatek, ale takie... no, targowisko z zegarkami, bananami tańszymi od jabłek, arbuzami, pizzą i kaszanką. Europa. No i tylko dotarliśmy do tego czentrum konwentowego – a po drodze Maks-bywalec obiecywał mi wizytę w świątyni pod tytułem grin-rum (zielona wóda, czy co?) – dochodzimy do reczepczii, już prawie wchodzimy, aż tu z tłumu wypada jakiś gostek i wali tak: – A dlaczego, kurna, nie ma w waszym zakichanym periodyctwie sześciu felietonów tylko cztery, a ja, kurna, lubiem! – Bo myśmy... – A dlaczego nie dajecie dobrych tekstów uznanych autorów, tylko jakieś podpierduchy do poduchy, których nie lubiem? – Bo za to trzeba... – A co to mnie? Ja chcem czytać to, co chcem czytać! Czyli, na ten przykład, przekłady dobrych zachodnich autorów. Tak, żeby nie było jeszcze na papierze, a u was już tak. – Ależ kto nam da za dar... – A co to mnie?!?!? – rozdarło się to. – Jak nie umicie robić porządnego pisma, to wypiertentego! Nie zajmujcie miejsca w eterrum. Niech inne robiom. Lepsze. I dajcie mi tych, co ich lubię, a nie tych, co wy ich lubicie. I won z łysymi, Murzynami, Eskimosami, Karotkami, Cebulami, Sernikiem, Statecznikiem! – CZEMU?! – ryknął wkurnatowiony MagMaksCztery. – Bo tak! – Osz ty, w cztery żądła sypany!.. MagMaksCZtery rozejrzał się, ale nie było dokoła niczego, czym mógłby huknąć upierdliwe, tylko ja byłam. To i chwycił mnie, a przybrałam na podróż postać saquojage’a, i walnął mną w łeb. To walnął w łeb. A że akurat wewnętrznie byłam otwarta na stronie z zaklęciami wymiany-podmiany-zamiany, to konsekwencje tego są takie, że temu cuź od tej pory zawsze będzie się mylił język. Z – wiadomo – czym.
|
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||