strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Steven Erikson Na co wydać kasę
<<<strona 30>>>

 

Przypływy nocy (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
Wojna i zdrada, magia i mit zderzają się ze sobą w tej oszałamiającej piątej części Malazańskiej księgi poległych Stevena Eriksona - monumentalnego dzieła, które w opinii zarówno czytelników, jak i krytyków ma zapewnione miejsce pośród klasyki fantasy. Steven Erikson złamał wszystkie reguły gatunku fantasy pieczołowicie ustanowione przez krytyków od czasów J.R.R.Tolkiena i jego Władcy pierścieni.

Steven Erikson całkowicie przeciwstawił się papierowej jednoznaczności i jednowymiarowości świata fantasy, wprowadzając do swojego świata prawdę psychologiczną, chaos i rozmycie podstawowych reguł. Trudno jednoznacznie stwierdzić, że bohaterowie Eriksona są dobrzy lub źli; jego dobrzy bohaterowie kreują zło, a źli wbrew definicji czynią dobro. Nie ma jasnych reguł postępowania, nigdy nie wiadomo jak zachowa się dany bohater. Świat Eriksona to świat szarości, nie ma u niego podziału na dobro i zło.

Po dziesięcioleciach wojny plemiona Tiste Edur zjednoczyły się wreszcie pod nieubłaganą władzą króla ? czarnoksiężnika Hirothów. Ale za pokój trzeba było zapłacić straszliwą cenę - pakt zawarty z tajemniczą mocą, której motywy są w najlepszym razie podejrzane, a w najgorszym śmiertelnie groźne. Na południu ekspansjonistyczne królestwo Letheru pożarło już wszystkich mniej cywilizowanych sąsiadów. Jego głód jest zimny i nienasycony. Pożarło wszystkich - oprócz Tiste Edur. W Letherze ma nastąpić z dawna przepowiadany renesans. Przekształci się on z królestwa i zagubionej kolonii Pierwszego Imperium w odrodzone imperium. Dlatego jego mieszkańcy skierowali chciwe spojrzenia na północ, ku bogatym i żyznym ziemiom oraz wybrzeżom Tiste Edur. Wszystko wskazuje na to, że Tiste Edur muszą upaść - albo pod przygniatającym ciężarem złota, albo pod ciosami mieczów. Takie jest zrządzenie przeznaczenia. Na spotkaniu, na którym miał być podpisany wiekopomny traktat między tymi dwoma sąsiadami, przebudziły się starożytne siły. Albowiem starcie między tymi dwiema cywilizacjami jest jedynie bladym odbiciem znacznie starszej i bardziej pamiętnej walki - konfrontacji, w której sercu leży nie zasklepiona jeszcze rana po dawnej zdradzie oraz pragnienie zemsty.
Tiste Edur - rodacy Trulla Sengara - wierzą, że najmroczniejsze pragnienia ducha przynoszą przypływy z południa, przypływy, które nadchodzą w środku nocy.

PROLOG

Pierwsze dni Rozbicia Emurlahn

Inwazja Edur, Wiek Scabandariego Krwawookiego

Czas pradawnych bogów

 

Z potarganych wiatrem, gęstych od dymu chmur padał na ziemię deszcz krwi. Ostatnie latające fortece pospadały z nieba, spowite płomieniami i buchające czarnym dymem. Ich gwałtowny upadek wyrył w ziemi głębokie bruzdy. Rozpadały się na kawałki z głośnym hukiem, sypiąc splamionymi czerwienią kamieniami na stosy trupów, które pokrywały ziemię od horyzontu po horyzont.

Wielkie miasta-roje zmieniły się w stosy pokrytych popiołem ruin, a ogromne, niebotyczne chmury, które wyrosły nad każdym z nich w chwili ich zagłady – pełne gruzu, rozerwanych na strzępy ciał i krwi – kłębiły się, gdy odpływało z nich ciepło, przesłaniając powoli niebo.

Legiony zwycięzców zebrały się pośród unicestwionych armii na centralnej równinie. Jej większą część pokrywały idealnie do siebie dopasowane płaskie kamienie brukowe. Upadek latających fortec nie zostawił tu zbyt głębokich wyżłobień, ale niezliczone trupy pokonanych utrudniały triumfatorom ustawienie się w szyku. One i zmęczenie. Legiony należały do dwóch różnych armii, połączonych w tej wojnie sojuszem, i nie ulegało wątpliwości, że jednej z niej powiodło się znacznie lepiej niż drugiej.

Scabandari opadał w dół poprzez skłębione chmury, mrugając migotkami, by oczyścić lodowato niebieskie smocze oczy. Na jego potężnych skrzydłach koloru żelaza osadzała się mgiełka krwi. Smok przechylił się w locie i pochylił głowę, spoglądając na swe zwycięskie dzieci. Szare chorągwie legionów Tiste Edur łopotały chybotliwie nad głowami gromadzących się wojowników. Według oceny Scabandariego ocalało co najmniej osiemnaście tysięcy jego zrodzonych w cieniu kuzynów. Mimo to w namiotach Pierwszej Przystani zapanuje dziś żałoba. O świcie na równinę wymaszerowało z górą dwieście tysięcy Tiste Edur. Niemniej jednak... to wystarczy.

Edur starli się ze wschodnią flanką armii K’Chain Che’Malle, uprzedzając ich szarżę falami niszczycielskich czarów. Szyki nieprzyjaciela ustawiono z myślą o odparciu frontalnego ataku i reakcja na groźbę nadchodzącą ze skrzydła była fatalnie spóźniona. Legiony Edur wbiły się niczym sztylet w serce wrogich zastępów.

Gdy Scabandari podleciał bliżej, ujrzał na dole rozsiane tu i ówdzie czarne jak noc chorągwie Tiste Andii. Ocalało z tysiąc wojowników, być może mniej. Sojusznicy Edur srodze ucierpieli i ich tytuł do zwycięstwa wydawał się raczej wątpliwy. Starli się z Łowcami K’ell, elitarnymi armiami trzech matron. Czterysta tysięcy Tiste Andii przeciwko sześćdziesięciu tysiącom Łowców. Dodatkowe kompanie Andii i Edur zaatakowały latające fortece. Wiedzieli, że idą na śmierć i ich poświęcenie miało kluczowe znaczenie dla dzisiejszego zwycięstwa, albowiem nie pozwolili latającym fortecom przyjść z pomocą armiom walczącym na dole. Ataki na cztery fortece przyniosły tylko niewielkie skutki, gdyż krótkoogonowi walczyli z niezrównaną zaciekłością, mimo że ich liczba była niewielka. Przelana krew Tiste dała jednak Scabandariemu i jego sojusznikowi, który również był jednopochwyconym smokiem, czas potrzebny, by zbliżyć się do latających fortec i uderzyć w nie mocą grot Starvald Demelain, Kurald Galain i Kurald Emurlahn.

Smok opadł w dół, w rejon, gdzie góra zwłok K’Chain Che’Malle znaczyła miejsce śmierci jednej z matron. Obrońcy zginęli od mocy Kurald Emurlahn i dzikie cienie nadal unosiły się nad stokami niczym widma. Scabandari rozpostarł skrzydła, łopocząc nimi w parnym powietrzu, i wylądował na stercie gadzich ciał.

Po chwili przybrał postać Tiste Edur. Miał skórę barwy kutego żelaza, długie, luźno opadające siwe włosy, wychudłą, orlą twarz i blisko osadzone oczy o twardym wyrazie. Wokół szerokich ust o opadających w dół kącikach nie było zrodzonych ze śmiechu bruzd. Wysokie, wolne od zmarszczek czoło naznaczyły skrzyżowane ukośnie, sinobiałe blizny, wyraźnie rysujące się na tle ciemnej skóry. Miał na sobie skórzane szelki, na których wisiał dwuręczny miecz, u pasa nosił dwa długie noże, a przez ramię przerzucił sobie łuskowatą pelerynę – skórę matrony, tak świeżą, że błyszczała jeszcze od naturalnych olejów.

Wysoki Edur zbrukany kropelkami krwi obserwował zbierające się legiony. Oficerowie jego armii spojrzeli na swego wodza, po czym zaczęli wydawać rozkazy żołnierzom.

Scabandari zwrócił się na północny zachód, wpatrując się z przymrużonymi powiekami w skłębione chmury. Po chwili wychynął z nich ogromny, biały jak kość smok, chyba jeszcze większy od Scabandariego w smoczej postaci. Jego również pokrywały plamy krwi... w znacznej części jego własnej, jako że Silchas Ruin wspomagał swych kuzynów Andii w walce z Łowcami K’ell.

Scabandari z uwagą obserwował zbliżającego się sojusznika. Odsunął się w tył dopiero w chwili, gdy ogromny smok wylądował na szczycie wzgórza i zmienił szybko postać. Przerastał jednopochwyconego Tiste Edur co najmniej o głowę, ale był straszliwie chudy. Pod jego gładką, niemal przezroczystą skórą uwydatniały się węzły mięśni. W długich, gęstych, białych włosach wojownika błyszczały szpony jakiegoś drapieżnego ptaka. Jego oczy błyszczały tak intensywnie, że ich czerwień miała barwę gorączki. Silchas Ruin odniósł wiele ran. Jego ciało naznaczyły szramy po ciosach mieczy. Górna część zbroi spadła niemal całkowicie, odsłaniając niebieskozielone tętnice i żyły, rozgałęziające się pod cienką, bezwłosą skórą jego piersi. Nogi miał lepkie od krwi, podobnie jak ręce. Bliźniacze pochwy, które miał u pasa, były puste. Oba jego miecze złamały się, mimo że nasycono je czarami. Stoczył bardzo zacięty bój.

Scabandari pozdrowił go pochyleniem głowy.

– Silchasie Ruin, mój bracie w duchu. Najwierniejszy z sojuszników. Spójrz na równinę. Zwyciężyliśmy.

Blada twarz albinosa Tiste Andii wykrzywiła się w bezgłośnym grymasie.

– Moje legiony późno przybyły wam z odsieczą – przyznał Scabandari. – Serce mi krwawi na myśl o poniesionych przez was stratach. Niemniej jednak, zdobyliśmy bramę, czyż nie tak? Droga prowadząca do tego świata należy do nas, a sam świat stoi przed nami otworem... możemy go splądrować, stworzyć dla naszych ludów godne ich imperia.

Gdy Ruin spojrzał na ciągnącą się w dole równinę, jego długopalce, zbrukane krwią dłonie zacisnęły się nagle. Legiony Edur otoczyły ostatnich ocalałych Andii nierównym pierścieniem.

– W powietrzu cuchnie śmiercią – warknął Silchas Ruin. – Ledwie mogę zaczerpnąć go w płuca, żeby przemówić.

– Będziemy jeszcze mieli pod dostatkiem czasu na przygotowanie nowych planów – stwierdził Scabandari.

– Mój lud zmasakrowano. Otoczyliście nas kręgiem, ale to spóźniona opieka.

– Ale za to symboliczna, bracie. Na tym świecie są inni Tiste Andii. Sam mi to mówiłeś. Wystarczy ze odnajdziecie tę pierwszą falę osadników, a odzyskacie siłę. Co więcej, przybędą też inni. Moi i twoi kuzyni, uciekający przed poniesionymi klęskami.

Silchas Ruin zasępił się jeszcze bardziej.

– Dzisiejsze zwycięstwo tworzy gorzką alternatywę.

– K’Chain Che’Malle już prawie wyginęli. Wszyscy o tym wiemy. Widzieliśmy wiele innych martwych miast. Zostało tylko Morn, które leży na odległym kontynencie, a nawet tam krótkoogonowi zrywają łańcuchy w krwawym buncie. Skłócony wróg jest wrogiem, który szybko upadnie, przyjacielu. Kto jeszcze na tym świecie ma moc potrzebną, by się nam przeciwstawić? Jaghuci? Są nieliczni i rozproszeni. Imassowie? Cóż może zdziałać kamienna broń przeciwko naszemu żelazu? – Umilkł na chwilę. – Forkrul Assailowie nie wydają się skłonni, by nas osądzić. Zresztą wygląda na to, że z każdym rokiem jest ich coraz mniej. Nie, przyjacielu, po dzisiejszym zwycięstwie cały ten świat leży u naszych stóp. Tu nie będą już was prześladować wojny domowe, od których cierpi Kurald Galain. A ja i ci, którzy podążają za mną, uciekniemy od rozdarcia, które dotknęło Kurald Emurlahn...

Silchas Ruin prychnął pogardliwie.

– Sam spowodowałeś to rozdarcie, Scabandari.

Nadal przyglądał się zebranym na dole oddziałom Tiste, nie zauważył więc błysku gniewu, wywołanego przez jego rzuconą od niechcenia uwagę. Błysk ten zgasł jednak po uderzeniu serca i twarz Scabandariego odzyskała spokojny wyraz.

– Zdobyliśmy nowy świat, bracie.

– Na szczycie wzgórza na północy stoi Jaghut – stwierdził Silchas Ruin. – Świadek tej wojny. Nie zbliżałem się do niego, bo wyczułem początek rytuału. Omtose Phellack.

– Boisz się tego Jaghuta, Silchasie Ruin?

– Boję się tego, czego nie znam, Scabandari... Krwawooki. Musimy się jeszcze wiele nauczyć o tym królestwie i jego mieszkańcach.

– Krwawooki?

– Nie widzisz sam siebie – wyjaśnił Ruin. – Nadaję ci to imię z uwagi na krew, która splamiła... twą wizję.

– To trochę śmieszne, usłyszeć coś takiego z twoich ust, Silchasie Ruin. – Scabandari wzruszył ramionami i podszedł do północnego skraju stosu, stąpając ostrożnie po poruszających się pod jego stopami trupach. – Mówisz, Jaghut...

Odwrócił się, ale Silchas Ruin stał zwrócony do niego plecami, spoglądając z góry na garstkę swych ocalałych podkomendnych.

– Omtose Phellack, Grota Lodu – mówił Ruin, nie odwracając się. – Co on próbuje wyczarować, Scabandari Krwawooki? Zastanawiam się...

Jednopochwycony Edur podszedł do Tiste Andii.

Sięgnął do lewego buta i wyciągnął z cholewki wytrawiony cieniem sztylet. Na jego żelaznej klindze tańczyły czary.

Jeszcze jeden krok i wbił nóż w plecy Ruina.

Ciałem Tiste Andii targnęły spazmy. Z jego gardła wyrwał się donośny ryk...

W tej samej chwili legiony Edur zwróciły się nagle w stronę Andii, uderzając na nich ze wszystkich stron. Zaczęła się ostatnia dziś rzeź.

Magia otoczyła Silchasa Ruina wijącymi się łańcuchami. Albinos padł na ziemię.

Scabandari Krwawooki przykucnął nad nim.

– Niestety, z braćmi zawsze tak bywa – wyszeptał. – Władca musi być jeden. Nie dwóch. Wiesz, że to prawda. Choć ten świat jest wielki, prędzej czy później doszłoby do wojny między Edur a Andii. Odezwałby się w nas zew krwi. Dlatego to my obejmiemy panowanie nad bramą. Tylko Edur przejdą na drugą stronę. Wytępimy Andii, którzy już tu są... jakiego wojownika mogliby wystawić przeciwko mnie? Są już praktycznie trupami. I tak właśnie powinno być. Jeden lud. Jeden władca. – Wyprostował się, słysząc ostatnie krzyki umierających wojowników Andii, dobiegające z równiny na dole. – Niestety, nie mogę cię zabić natychmiast. Jesteś zbyt potężny. Dlatego zabiorę cię w odpowiednie miejsce, zostawię korzeniom, ziemi i kamieniom na zrytym gruncie...

Przybrał postać smoka. Zacisnął ogromną, szponiastą łapę na nieruchomym ciele Silchasa Ruina i wzleciał ku niebu z głośnym łopotem skrzydeł.

Wieża znajdowała się niespełna trzysta mil na południe od pola bitwy. Tylko niski, poobtłukiwany mur otaczający dziedziniec świadczył, że tej budowli nie wznieśli Jaghuci, że pojawiła się samoistnie obok trzech jaghuckich wież, kierowana prawami niezrozumiałymi dla bogów i śmiertelników. Pojawiła się... by czekać na przybycie tych, których miała uwięzić na wieki. Istot obdarzonych śmiercionośną mocą.

Takich, jak jednopochwycony Tiste Andii Silchas Ruin, trzeci i ostatni z trojga dzieci Matki Ciemności.

W ten sposób z drogi Scabandariego Krwawookiego zniknął ostatni godny przeciwnik pośród Tiste.

Troje dzieci Matki Ciemności.

Trzy imiona...

Andarist, który dawno temu wyrzekł się swej mocy, by odpowiedzieć na żałobę, której nigdy nie mógł uleczyć, nie wiedząc, że to moja dłoń jest jej przyczyną...

Anomandaris Irake, który zerwał ze swą matką i swym ludem. A potem zniknął, nim miałem szansę go załatwić. Zniknął i zapewne nikt go już nigdy nie ujrzy.

I teraz Silchas Ruin, którego niedługo pochłonie wieczne więzienie Azath.

Scabandari Krwawooki cieszył się z tego. Ze względu na swój lud i na samego siebie. Podbije ten świat. Jedynie pierwsi osadnicy Andii mogli zagrozić jego pretensjom.

Wojownik Tiste Andii w tym królestwie? Nie przychodzi mi do głowy żaden... nie taki, który mógłby się równać ze mną mocą.

Scabandari Krwawooki nie wpadł na to, by zadać sobie pytanie, gdzie mógł się podziać ten z trzech synów Matki Ciemności, który zniknął.

Ale nawet to nie był jego największy błąd...

 

Na polodowcowym wzgórzu wznoszącym się na północy, samotny Jaghut zaczął tkać czary Omtose Phellack. Był świadkiem zniszczeń spowodowanych przez dwóch jednopochwyconych Eleintów i towarzyszące im armie. Nie współczuł zbytnio K’Chain Che’Malle. Oni i tak już wymierali, z niezliczonych powodów, z których żaden nie obchodził szczególnie Jaghuta. Nie niepokoili go również intruzi. Dawno już utracił zdolność odczuwania niepokoju. A także strachu. I, trzeba to przyznać, zachwytu.

Wyczuł zdradę, gdy do niej doszło, odległy kwiat magii i rozlew ascendentnej krwi. Tam, gdzie były dwa smoki, został tylko jeden.

Typowe.

Po krótkiej chwili, w czasie, gdy Gothos odpoczywał w przerwie między fazami swego rytuału, wyczuł, że ktoś zbliża się doń od tyłu. Pradawny bóg, zwabiony tu gwałtownym rozdarciem bariery między królestwami. Należało się tego spodziewać. Ale... który z nich? K’rul? Draconus? Siostra Zimnych Nocy? Osserc? Kilmandaros? Sechul Lath? Choć Jaghut udawał obojętność, ciekawość w końcu zmusiła go do odwrócenia się w stronę przybysza.

Ach, to niespodziewane... ale interesujące.

Mael, Pradawny Władca Mórz, był przysadzisty i szeroki w ramionach. Jego skóra miała ciemnoniebieską barwę, na gardle i nagim brzuchu przechodzącą w jasnozłotą. Z szerokiej, niemal płaskiej czaszki zwisały w strąkach blond włosy. W bursztynowych oczach Maela kipiał gniew.

– Gothosie – wychrypiał pradawny bóg – jaki rytuał przygotowujesz w odpowiedzi na to?

Jaghut skrzywił się wściekle.

– Narobili bałaganu. Mam zamiar tu posprzątać.

– Lód. – Pradawny bóg prychnął pogardliwie. – Jaghucka odpowiedź na wszystko.

– A jaka byłaby twoja odpowiedź, Maelu? Potop, czy... potop?

Pradawny bóg spoglądał na południe, zaciskając mocno szczęki.

– Będę miał sojuszniczkę. Kilmandaros. Przybędzie z drugiej strony rozdarcia.

– Został tylko jeden jednopochwycony Tiste – stwierdził Gothos. – Wygląda na to, że powalił swego towarzysza i właśnie w tej chwili grzebie go na zatłoczonym podwórku Wieży Azath.

– To przedwczesny krok. Czy wydaje mu się, że K’Chain Che’Malle są jedynymi przeciwnikami, jakich napotka w tym królestwie?

– Zapewne tak – odparł Jaghut ze wzruszeniem ramion.

Mael milczał przez chwilę.

– Nie niszcz tego wszystkiego swym lodem, Gothosie – rzekł wreszcie z westchnieniem. – Proszę cię, byś to... zachował.

– Dlaczego?

– Mam swoje powody.

– Cieszę się z tego. A co to za powody?

Pradawny bóg obrzucił go złowrogim spojrzeniem.

– Bezczelny z ciebie skurczybyk.

– Czemu miałbym się zmieniać?

– W morzu z czasu opada zasłona, Jaghucie. W głębinach płyną niezwykle starożytne prądy. Na płyciznach słychać szepty przyszłości. Pływy krążą między nimi, powodując nieustanną wymianę. Takie jest moje królestwo. Taka jest moja wiedza. Zamknij te szczątki w swym cholernym lodzie, Gothosie. Zamroź w tym miejscu sam czas. Jeśli to uczynisz, uznam się za twego dłużnika... a to pewnego dnia może ci się przydać.

Gothos zastanawiał się chwilę nad słowami pradawnego boga. Wreszcie skinął głową.

– Może i masz rację. Zgoda, Maelu. Idź do Kilmandaros. Zmiażdż tego Eleinta Tiste i rozprosz jego lud, ale zrób to szybko.

Mael przymrużył powieki.

– A to dlaczego?

– Dlatego, że czuję, iż ktoś się przebudził. Daleko stąd, ale nie tak daleko, jak byś tego chciał.

– Anomander Rake.

Gothos skinął głową.

– To było to przewidzenia – stwierdził Mael ze wzruszeniem ramion. – Osserc wkrótce przetnie mu drogę.

Jaghut uśmiechnął się, odsłaniając potężne kły.

– Znowu?

Pradawny bóg nie mógł nie uśmiechnąć się w odpowiedzi.

Choć obaj rozmówcy się uśmiechali, na polodowcowym wzgórzu było bardzo niewiele wesołości.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Ludzie listy piszą
Galeria
Idaho
Andrzej Pilipiuk
Andrzej Zimniak
Romuald Pawlak
Piotr K. Schmidtke
Eryk Remiezowicz
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Adam Cebula
Iwona Surmik
Magdalena Kozak
Marcin Mortka
Alastair Reynolds
P. Nowakowski
Kaim
XXX
Steven Erikson
Neil Gaiman
Paul Kearney
Romuald Pawlak
 
< 30 >