strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 06>>>

 

Recenzje

 

 

Powrót na Bezmiary

 

Tarcza Szerni stanowi kolejną część Księgi Całości, czyli szererskiego cyklu Feliksa W. Kresa – autora, którego raczej nie trzeba przedstawiać fanom polskiej fantastyki. Powieść to nawiązanie do nagrodzonej Zajdlem, marynistycznej opowieści o piracie Rapisie, zwanym Demonem Walki, pt. Król Bezmiarów. W najnowszej książce poznajemy dalsze losy Ridarety – córki Rapisa.

Ridareta, a właściwie Riolata Ridareta, jest istotą, łagodnie mówiąc, niezwykłą. Niegdyś, jeszcze jako całkiem zwyczajna dziewczyna, miała ogromnego pecha. Problemy towarzyszyły jej od samego początku w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przyszła na świat jako bękart Armektańczyka i Garranki z bogatego, szacownego domu. Dla własnej matki była jedynie pamiątką romantycznych uniesień, a po śmierci owej niewiasty, rodzina wyrzuciła ją na ulicę. Zaledwie w wieku piętnastu lat padła ofiarą pirackiego najazdu i straciła oko. Została uprowadzona przez załogantów własnego ojca i zgwałcona przez... niego samego. Jakby tego było mało, skazano ją na kaźń jako piratkę, choć wówczas jeszcze wcale nią nie była, i... umarła. Powróciła do czegoś w rodzaju życia za sprawą Rubinu Geerkoto – Ciemnego Porzuconego Przedmiotu – symbolizującego i ucieleśniającego odrzucone, ciemne Pasma Szerni. Odtąd stała się na poły kobietą, na poły Rubinem – przeklętą, dysponującą wielkimi możliwościami, lecz dotkniętą szaleństwem istotą, która wciąż musi staczać walkę z samą sobą, i z trudem można nazwać ją człowiekiem. To, co ją nęka, jest niewyobrażalne dla zwykłej osoby. Pech wciąż ją prześladuje, choć znacznie większe kłopoty mają (lub w każdej chwili mogą mieć) ci, co się z nią zetknęli. Nawet przyjaciele mogą skończyć w workach, gdy Ridareta ma zły humor lub dla odmiany zbyt dobry...

Dla Szereru nadeszły ciężkie czasy. Szerń, siła spajająca i kształtująca świat, toczy bój o przetrwanie z podobną, lecz wrogą potęgą, zwaną Alerem. Wiele zależy od odbicia Ferenu – tytułowej tarczy Szerni, której obecnym wcieleniem jest Ezena, władczyni Dartanu. Niestety matematyczne wyliczenia mędrców Przyjętych wskazują na to, że Riolata (Królowa Rubinów) w osobie szalonej piratki, zagrozi równowadze jak niegdyś, co w obecnej sytuacji wywoła tragiczne skutki. W wymiarze bardziej namacalnym również obserwuje się duże zmiany – rozpada się Wieczne Cesarstwo. Najpierw odłączył się Dartan, teraz zapewne przyjdzie kolej na Garrę. Daleko na Agarach – wyspach, gdzie ustanowiono pirackie księstwo – zmarła księżna Alida, a jej małżonek Raladan (zarazem przybrany ojciec Ridarety) nie kwapi się do porządnego objęcia rządów.

Tak wygląda zarys rzeczywistości, w której toczy się akcja książki. Bohaterowie zmagają się z problemami świata oraz własnymi, nieraz całkiem przyziemnymi sprawami typu wzajemna niechęć, co to nijak nie licuje z koniecznością współpracy, albo nieoczekiwana miłość, zupełnie zmieniająca podejście do życia. Bardzo interesująco zostali przedstawieni Przyjęci. Ponownie pojawiła się wśród nich kobieta – pierwszy raz od czasów legendarnej Slavy. Autor ciekawie i wnikliwie sportretował ich sylwetki. Dzięki przemyśleniom tych postaci i dialogom toczonym z ich udziałem, czytelnicy zyskują możność dokładnego poznania świata wykreowanego przez pisarza – od szczegółowych obyczajów poszczególnych krain, po legendy i kosmiczne prawidła rządzące rzeczywistością Szereru. Ponadto różne punkty widzenia na kwestię zagrożenia i sposobów jej rozwiązania, mimo że tak naprawdę archetypowe i banalne (gdyż co dla jednego stanowi zbrodnię, której pamięć będzie prześladować do końca życia, dla drugiego jest złem koniecznym, o ile w ogóle) sprawiają, iż historia wydaje się głębsza i bardziej prawdziwa, choć w niecodziennej scenerii.

Barwnie i z humorem zostały przedstawione postacie piratów, zwłaszcza absurdalny i niewiarygodny, lecz przez to rozbrajający, czyścioch kapitan Brorrok – najstarszy oprych na Bezmiarach okalających lądy Szereru.

Nieco gorzej, na tle reszty postaci, wypadają próby przybliżenia czytelnikom księżniczki Riolaty Ridarety i Raladana. Kocha ją pomimo wszystko, bardziej niż swoje rodzone dzieci. Właśnie to uczucie stawia go w rzędzie person mało prawdopodobnych, ale cóż – taka jest wizja autora.

Trudno dobrze odmalować twór, jaki stanowi Ridareta, i emocje, które budzi wokół. Dziewczyna ma umysłowość piętnastolatki, gdzieś tam w środku kołacze (podobno) całkiem dobre serduszko, do tego jednak zwariowała na skutek przeżyć i wpływu Rubinu, z którym toczy nieustanny pojedynek o władzę nad ciałem i umysłem. Faktem jest, że ofiara bardzo często zmienia się w kata, bo tylko w ten sposób może zapomnieć, poczuć się silna i niejako zmazać to, co jej zrobiono. Dlatego nie dziwi mnie, że branka piratów stała się piratką, by nie rzec, krwiożerczym potworem. Nie dziwi mnie też pycha osoby przekonanej o własnej niezniszczalności i w gruncie rzeczy bardzo samotnej. Zdumiewa mnie jednak jej głupota (nie wspominając o zamiłowaniu do brudu i tandety). Piętnastoletni ludzie też czasem myślą... Nie w pełni mogę pojąć także fakt, iż ślepe uwielbienie i entuzjazm wywołane ratunkiem, jaki przyniosła załodze, nie ulotniły się na skutek losu zgotowanego im później przez wybawicielkę... Ale, jak już wspomniałam, taka jest wizja autora.

Ridareta w zasadzie pozornie jest główną bohaterką tej historii. Czytając, odniosłam wrażenie, że co najmniej równie ważni są filozof-historyk Szerni Gotach i jego żona Kesa Przyjęta.

Podsumowując: barwna fabuła z dużą dawką brutalizmów– jak to u Kresa, język powieści tryska rubasznym dowcipem, a zarazem jest nastrojowy w sposób charakterystyczny dla Kresa i wreszcie – ciekawe opisy i pomysły dotyczące świata, o którym sam autor mówi, że tylko z pozoru przypomina kreację typu fantasy. Słowem: sto procent Kresa w Kresie. Pomijając moje drobne wątpliwości psychologicznej natury, książka stanowi bardzo fajne, wartkie, wciągające czytadło w pełni spełniające postulat rozrywki.

Pozostaje czekać na tom II.

 

Joanna Kułakowska

 

Feliks W. Kres

Tarcza Szerni tom I

MAG 2005

Stron: 303

Cena: 25,00

 

Kubeł zimnej wody dla ludzkości

 

W 42 wieku ludzkość znajduje się w stanie permanentnej dekadencji i nieustannego poszukiwania nowych źródeł rozrywki. Prawie pokonano choroby, czas życia wydłużono do 500 lat, a dzieci przychodzą na świat w specjalnych replikatorach, żeby kobiety nie musiały się męczyć. Nikt w zasadzie nie potrzebuje pracować, wyjątkiem są lekarze i naukowcy, ale nawet oni robią to głównie dla przyjemności i satysfakcji. Niemal każda zachcianka jest spełniana. Można teleportować się z miejsca na miejsce, przy pomocy domowego "Dżina". Można też do woli kształtować swoją powierzchowność, włącznie z całkowitą zmianą formy fizycznej. Nic tylko przebierać i wybierać. Jeśli chcesz być: pseudokosmitą, człowiekiem-kotem, fantastycznym, udziwnionym ptakiem, zwyczajnym delfinem, a nawet zbiorem energetycznie podtrzymywanych nanoidów... Droga wolna. Wyjątkiem są... elfy i smoki, uznane dawno temu za odrębne rasy, do których ludzie nie powinni się upodabniać, gdyż jest to wbrew ich życzeniom.

Pewnego dnia jednak radosna sielanka się kończy, a ludzkość otrzymuje przysłowiowy kubeł zimnej wody wprost na głowę. Przyczyną jest wojna w łonie Rady dzierżącej klucze do energii planety. W owej grupie znalazł się niejaki Paul – niebezpieczny fanatyk wraz z gronem popleczników, który postanowił, że zbawi ludzi; przywróci im rasową żywotność, siłę, potęgę, chęć dokonywania nowych odkryć i prokreacji.

W jaki sposób pomnożyć malejącą liczbę ludzi oraz dokonać innych "cennych ulepszeń"?

To proste – trzeba zmusić wszystkich do pracy pod groźbą utraty energii... W myśl zasady: kto nie pracuje, ten nie je. Należy również oczyścić społeczeństwo z dobrowolnych wad genetycznych, czyli zmusić Przemienionych, by ponownie przyjęli jedyną słuszną i właściwą fizyczną formę. Oczywiście tego typu rewelacje nie przypadły do gustu co poniektórym członkom Rady. Niestety próba pokonania radykalnych adwersarzy wymagała użycia tego, co utrzymuje wszystkich nie tylko przy ulubionym stylu życia, ale w ogóle przy życiu.

W efekcie ludzie muszą znów wziąć się do ciężkiej, fizycznej pracy, rodzić metodą naturalną, współpracować dla bezpieczeństwa lub walczyć o dobra potrzebne do przetrwania. Nie wiadomo, jak długo potrwa taki stan rzeczy. Na szczęście wśród znudzonych dobrobytem osób funkcjonują Rekreacjoniści, którzy dla rozrywki odtwarzali umiejętności sprzed epoki, gdy człowiek stał się równy bogom. Do jednego z takich osiedli – Raven’s Mills – zarządzanego przez Edmunda Talbota, przybywają teraz zdezorientowane, przerażone masy potrzebujących pomocy. Przywódca, we współpracy ze zbuntowaną przeciw absurdalnym planom Paula częścią Rady, oraz doktor Daneh Ghorbani (swą dawną miłością) próbują zorganizować im nowe życie.

Fabuła, oprócz "wątków edukacyjnych", zawiera także szereg opisów relacji pomiędzy ludźmi w sielankowej i w zmienionej rzeczywistości. Autor umieszcza w książce ciekawe ekstrapolacje układów obserwowalnych w tak zwanym "Ogóle" społeczeństwa – płytkość i powierzchowność stosunków pomiędzy "przyjaciółmi", małżonkami, rodzicami a dziećmi itd. Wszystkim rządzi pęd ku zaspokojeniu zachcianek, rozpaczliwy strach przed nudą, a zarazem staranne unikanie wszystkiego, co kłopotliwe. Na tym tle autor ukazuje osoby wyłamujące się ze schematu, próbujące nawiązać trwałe więzy i uczynić coś (cokolwiek) nie tylko interesującego ale i wartościowego. Należą do nich wspomniani już Daneh i Edmund, ich córka Rachel, która z rozkapryszonego dzieciaka staje się dorosłym człowiekiem, członkini rady (a zarazem siostra Daneh) Sheida, młodociany Herzer, który przez większość swojego życia należał do maleńkiego grona osób chorych i przez to zaznał samotności spowodowanej strachem i odrazą otoczenia. To w zasadzie pierwszoplanowi bohaterowie tej historii.

Tuż po przymusowej "zimnej kąpieli" z ludzi wyłażą tłumione dotąd cechy: agresja, skłonność do bezsensownej przemocy, żądza władzy, ale także wytrwałość, poświęcenie i odwaga. Prawdziwa, bo umożliwiająca działanie w warunkach, gdzie brak choćby "cudownej" regeneracji utraconych kończyn.

Opowieść nie jest jedynie dydaktyczną historyjką (choć momentami można odnieść podobne wrażenie) o tym, jak to ludzie znów powinni nauczyć się sobie radzić bez zdumiewających zdobyczy super-techniki i co więcej udaje im się, dzięki tym, którzy kultywowali tradycję. Akcja odkrywa różne zagadki dotyczące poszczególnych bohaterów, kilka tajemnic, których odkrywanie w miarę postępu lektury, sprawi czytelnikom nielichą frajdę.

Trudno jednak nie zwrócić uwagi na fakt, że choć Ringo interesująco pokazał proces dojrzewania i dorastania oraz dostosowywania się do nowych warunków, to (przynajmniej moim zdaniem) przecenił nieco siły psychiczne dekadentów. Ponadto prezentuje dyskusyjne poglądy na temat instynktu macierzyńskiego i innych biologicznych kwestii, na przykład rangi dysproporcji fizycznych u obojga płci. Popiera to argumentami nie mającymi wiele wspólnego z udowodnionymi teoriami naukowymi lub "wydarzeniami z przyszłości" czytelnika. Znakomicie jednak przedstawił problem szalonych planów wariata i faszysty w jednej osobie, które (pomimo błędów logicznych z premedytacją umieszczonych w wywodach owej postaci) zdobywają poklask pragnących coś uzyskać lub zbyt głupich, by przemyśleć implikacje. Taka głupota znalazła odzwierciedlenie w historii.

Jednym z najciekawszych tematów książki są smoki i elfy – zwłaszcza dowcipnie przedstawiona leśna elfka Bast w przepisowym, stereotypowym, bikini z zielonej skóry. Na zadane przez jednego z bohaterów pytanie o ów niecodzienny i niewygodny przyodziewek odpowiada radośnie, iż właśnie dzięki temu zabiła wielu mężczyzn. Postać ta może nieźle zamącić w głowie czytelnikowi przekonanemu, iż to uczciwe SF... W pewnej chwili (nie zdradzę szczegółów, by nie zepsuć zabawy) pojawiają się wątpliwości: czy przypadkiem nie mamy do czynienia z fantasy?

Książka należy do fantastyki, którą aż chce się określić mianem "zakręconej". Już sam początek powieści stawia przed oszałamiającą wizją oszałamiającego świata. Wykreowanie czegoś o takim rozmachu nie było sprawą łatwą. Czy pisarz wyszedł z próby zwycięsko? Na pewno widać, że Ringo po prostu lubi zaskakiwać czytelnika, i wychodzi mu to całkiem nieźle. Autor potrafi zainteresować pomysłami i nieszablonowymi postaciami. Szkoda tylko, że całość odrobinę psuje niezbyt staranna korekta.

Ogólnie rzecz ujmując, to bardzo ciekawa, warta przeczytania książka.

 

Joanna Kułakowska

 

John Ringo

Tam będą smoki

Tłum: Marek Pawelec

ISA 2005

Stron: 448

Cena: 29,90

 

"Nie matura, lecz chęć szczera..."

 

Przyznaję, że z ciekawością sięgnęłam po, inaugurującego nową serię Fabryki Słów, Sierżanta Miroslava Žambocha. Rzadka to bowiem okazja – kontakt z czeską fantastyką. Zwyczajowo zerknęłam na tył okładki i co ukazało się moim pięknym oczom? Dwa teksty antyreklamowe.

Pierwszy (cytuję): "Czesi też mają swojego Sapkowskiego – Poznaj nowego mistrza". Muszę przyznać, że nie bardzo rozumiem, co wydawca miał na myśli. Czy chodziło o to, że facet zrzyna z ASa lub wymyśla, co nie daj Boże, dalsze losy Geralta? W takim razie nie warto brać książki do ręki. A może to misja edukacyjna, która ma nam uświadomić, że Czesi nie gęsi i swój język mają?

Swoją drogą, jakże pięknie wyglądałaby rosyjska edycja np. Bożych Bojowników z hasłami: "Boży Bojownicy – polska Wojna i pokój" lub "Sapkowski – Tołstoj polskiej fantasy" – brrr, aż strach się bać. Tym bardziej, że zarówno AS ma się nijak do Tołstoja, jak i Žamboch do Sapkowskiego. I bardzo dobrze. Czesi nie potrzebują swojego Sapkowskiego, podobnie jak Polacy niekoniecznie muszą mieć polskiego Žambocha. Tłumacze też muszą z czegoś żyć.

Drugi tekst na okładce jako taki nie wzbudza większego sprzeciwu. Ot, typowa reklama, mająca zachęcić do kupna. Wszyscy tak piszą. Oryginalne jest to, że wypowiedź, pisana w pierwszej osobie, jest anonimowa. A ja, proszę szanownego czytelnictwa, chciałabym wiedzieć, kto mi książkę tak gorąco poleca. Czy to Eryk Górski? Sam AS? A może pan Ziutek z parku lub sprzątaczka z wydawnictwa? Czyżby autor opinii wstydził się jej? W takim razie: Panie redaktorze, czy ja mam czytać? Czytać!

Wobec twardego stanowiska redakcji recenzuję.

Po pierwsze primo: miejsce akcji. Królestwo, prawie dokładnie otoczone i nieustannie zagrożone przez tzw. dzikie kresy, czyli ziemie, będące obszarem rządów chaosu. Nie wiadomo co się tam dzieje, kto tam żyje, jasne jest tylko, że obowiązują tam inne prawa natury. Trzeba zapisać tu na plus autorowi, że nie silił się na wymyślanie opisów tej ziemi niczyjej, nie tworzył żadnych mitologii, genealogii, a tylko ograniczył się do zaznaczenia jego obcości i nieokreśloności. Podobnie postąpił, opisując królestwo, w którym rozgrywa się nasza historia. Krótkie wzmianki na temat sytuacji geopolitycznej w zupełności wystarczają i pozwalają się skoncentrować na właściwej scenie wydarzeń, którą jest przygraniczne miasto Joudzou. "Zielony garnizon", do którego nawet kolej nie dociera. Zadupie. Kiedy niespodziewanie do miasta przybywa jednostka szybkiego reagowania, sytuacja zmienia się radykalnie. Joudzou staje się miejscem, w którym ważą się losy królestwa i nie tylko.

W opisywanym świecie magia odgrywa niepoślednią rolę. Czarownicy wspierają właściwie wszystkie dziedziny życia ze szczególnym uwzględnieniem polityki i armii. Pełnią funkcje obserwatorów przy oddziałach wojskowych (przy czym słowo "obserwator" ma tu o wiele szersze znaczenie niż w znanych nam armiach), ratują życie rannym, a ich możliwości przekraczają najnowsze osiągnięcia medycyny. Szczególnie doniosłą rolę odgrywają jednak w postępie technicznym. Bowiem jest to świat, w którym ściśle współistnieją ze sobą magia i dość zaawansowana technika. Można stwierdzić, że są one ze sobą związane na dobre i na złe Wszelkie urządzenia typu: karabiny, samochody, czołgi, kuchenki itp. działają niejako dzięki czarom. Moc chroni mechanizmy, warunkuje ich funkcjonowanie, ale jednocześnie powoduje, że ich użytkowanie nie jest bezpieczne. Im bardziej, bowiem skomplikowane urządzenie, tym większa jest jego zdolność do autodestrukcji, a co za tym idzie do większego BUM!

Pomysł Žambocha, polegający na takim a nie innym połączeniu magii i techniki, przydaje książce oryginalności, będąc jednocześnie jej największą słabością. W gruncie rzeczy jest ozdobnikiem i niczemu nie służy. Losy bohaterów potoczyłyby się dokładnie tak samo, gdyby karabiny robił Łucznik a czołgi Bumar-Łabędy. Tym bardziej, że w książce wzmiankowane są mechanizmy skonstruowane metodami tradycyjnymi.

Po drugie primo: bohaterowie. Oczywiście, tytułowy sierżant o dumnym imieniu Lancelot. Zwykły żołnierz, nie wyróżniający się niczym szczególnym. Kiedy podczas potyczki, wraz ze swoją jednostką przerywa nielegalny rytuał składania ofiary, z miejsca porywa go wir wydarzeń, których nie rozumie, ale które bardzo stara się wyjaśnić. Prywatne śledztwo doprowadza do zaskakującego odkrycia i powoduje, że musi stanąć do walki z najpotężniejszymi magami. Na szczęście nie działa sam. Pomagają mu czarownik z jego oddziału i oczywiście piękna kobieta.

Twardziel o miękkim sercu, ukochana i mędrzec – ekipa dość stereotypowa i przewidywalna, ale nie przeszkadza to w lekturze. Postaci są wystarczająco skomplikowane i wyraziste, tak że czytelnik może się z nimi identyfikować. Autor sprawnie kieruje ich poczynaniami. Akcja powieści poprowadzona jest konsekwentnie aż do naprawdę wielkiego finału.

Reasumując: hasło "Poznaj nowego mistrza" to reklamowa przesada, ale porządną i interesującą rzemieślniczą robotą Sierżant na pewno jest. A wyjaśnienie tytułu powyższej recenzji znajdziecie w książce.

 

Dorota Pacyńska

 

Miroslav Žamboch

Sierżant

Tłum: Jan Stachowski

Fabryka Słów, 2005

Stron: 368

Cena: 29,99

 

Windą do nieba

 

Warszawskie wydawnictwo Nowy Świat zadebiutowało w światku fantastycznym. To, co się pojawiło pod koniec ubiegłego roku z sygnaturą Nowego Świata też jest debiutem. Piszę o książce Michała Orzechowskiego – dziennikarza i podróżnika, zatytułowanej po prostu I.

Świetny projekt okładki Linasa Domarackasa – literka "I" utworzona przez otwierające się ciemne, potężne wrota – zapowiadała od samego początku sens przewodni książki: wychodzenie z mroku w jasność.

I tak też jest w istocie: śledzimy losy głównego bohatera – policjanta Ora, mieszkającego w stumilionowym Mieście, dodajmy, mocno zacofanym mieście, w dalekiej, niedookreślonej przyszłości. Tu się każdy boi "prundu", a nawet wspomnienia o nim, tu nie zabija się żywych stworzeń, nie hoduje się ich, karmi siebie i innych glonowatą Papą. Wiemy, że w przeszłości stało się coś złego – coś, co spowodowało, że w tym świecie elektryczność została dawno temu zakazana przez obowiązującą religię. Łatwo sobie wyobrazić życie bez prądu – dość szybko ludzkość cofa się w rozwoju, tak cywilizacyjnym, jak i społecznym. Miasto jest ubogie, wręcz nędzne, wegetujący w nim ludzie imają się różnych zajęć, przynoszących choć skrawek nadziei na zakup Papy. Innego pożywienia nie ma – kolejny zakaz religijny: zwierzęta muszą być wolne i nie służyć człowiekowi. Innymi słowy, żegnaj mięsko!

Po drugiej stronie są tłuści Handlarze i Psy – hordy bandytów na ich usługach. Ta "druga strona" ma się całkiem dobrze – łapówkarstwo i przekupstwo są na porządku dziennym. Jakieś struktury administracyjne są utworzone i starają się funkcjonować, choćby policja. Tylko jak pilnować porządku w Mieście, otoczonym mrokiem średniowiecza?

W tak nakreślonym przez Orzechowskiego miejscu rozpoczyna się historia Ora. Oślepiono dziewczynę, znajomą policjanta. Wiadomo, że oczy wyłupiły Psy, na polecenie Handlarzy, którzy skupują organy wyrwane żywym i zdrowym ludziom i przekazują gdzieś dalej. Or, powodowany słusznym gniewem, postanawia ukarać zleceniodawcę. I tak się zaczyna jego podróż – podróż życia.

Razem z nim wędrujemy w Himalaje. Tam, też razem z nim, odkrywamy ślady zaawansowanej technologii. Świat znany Orowi nie jest jedyny, wspomina się o kolonizacji innych planet. W powieści mamy możliwość spotkać się z bogiem, a raczej bogami, rządzącymi kawałkiem kosmosu. Kolejne windy przenoszą bohatera na coraz wyższe stopnie wiedzy.

I to dziwna książka, pełna oniryzmu, metafor i filozoficznych odniesień. Czasami "normalnieje", wtedy czytało mi się ją najlepiej. Przyznam się, że zdecydowanie wolę wybrać lżejsze czytadło do poduchy. Ale w żaden sposób nie mogę powiedzieć, że to książka zła, o nie! Fascynuje świat, widziany oczami autora, Miasto i "góra", do której dąży Or w poszukiwaniu sprawiedliwości. Wszystko jest uporządkowane, jedno wynika z drugiego, brak chaosu charakteryzującego debiutanta. I dziwna też jest szata graficzna książki. Nie mówię tylko o okładce i ilustracjach stworzonych przez litewskiego artystę. Dodatkowym smaczkiem są marginesy. Na każdej stronicy tekst otacza swoiste, jasnoszare ilustracyjne paspartu. Tytułem podsumowania: strawa dla wymagającego czytelnika i zmęczonego papierową bielą oka.

 

Karolina Wiśniewska

 

Michał Orzechowski

I

Nowy Świat, 2004

Stron: 254

Cena: 24,00

 

Błękitne migdały #1

 

Zapalony fan japońskiego komiksu i animacji, poproszony o zaprezentowanie swojego hobby, ma twardy orzech do zgryzienia. Bo jak właściwie w kilku akapitach opowiedzieć o zjawisku, którego obecność wyraźnie zaznacza się w japońskiej popkulturze? Jak wyjaśnić, że manga to nie tylko wielkie roboty i wielkie oczy? Jak przedstawić mangę i anime bez przekłamań, a zarazem zainteresować odbiorcę, który do tej pory nie miał z nimi nic wspólnego?

Wywołany do tablicy, fan mangi i anime będzie starał się przede wszystkim udowodnić, że jego ulubione komiksy i filmy nie są bajkami dla dzieci. Usłyszymy o takich tytułach, jak Eden, Akira czy też Ghost in the shell – pozycjach niewątpliwie dobrych, aczkolwiek na pierwszy rzut oka nieco przyciężkawych. Potem przyjdzie kolej na przekonywanie, że anime to nie tylko krew i flaki. Zostaniemy więc zachęceni do filmów Hayao Miyazakiego, którym nie można odmówić artystycznej wartości. Z tym, że dla odmiany większość z nich to najprawdziwsze bajki lub filmy przygodowe dla dzieci. W dodatku wszystkie wyżej wymienione tytuły nie są nawet w dziesiątej części tak ukochane przez fanów, jak komediowe fantasy Slayers czy też tasiemcowaty serial o wędrownym szermierzu imieniem Kenshin.

Więc jak to jest naprawdę z tą mangą? Jest płytka czy głęboka? Dla dzieci czy dla dorosłych? Fantastyczna czy obyczajowa?

Równie dobrze moglibyśmy zapytać, jakie jest kino amerykańskie. Manga to nie gatunek komiksu, to cała gałąź kultury. Znajdziemy tutaj zarówno bezpretensjonalną rozrywkę, jak i głębokie treści. W tak zwanej "masówce" przeważają tytuły skierowane do nastolatków, ale i dojrzalszy odbiorca znajdzie coś dla siebie. Nietrudno też o perełki dla zawołanych fantastów – tych spod znaku magii i miecza, i tych, co wolą raczej statki kosmiczne. Można trafić na mangi wojenne. Albo mangi o gotowaniu. Albo o kotach. Popularniejsze komiksy mają swoje animowane adaptacje. Bywa i na odwrót – sławne anime doczekują się z reguły wersji komiksowej, jak na przykład Nausicaa z Doliny Wichrów Miyazakiego.

Krótko mówiąc, od nadmiaru bogactwa może głowa rozboleć. Szczególnie kogoś, kto nigdy w życiu nie miał z japońskim komiksem i animacją do czynienia. Trzeba wysiłku, aby z tej mnogości dóbr wybrać coś dla siebie. I mało komu tak naprawdę się chce.

W niniejszym cyklu recenzji postaram się ułatwić wybór wszystkim tym, którzy lubią dobry film i dobry komiks, chociaż niekoniecznie rozeznają się w dżungli japońskiej kultury rysunkowej. Znajdzie się miejsce zarówno dla nowości, jak i tytułów, które nieco już trącą myszką. Tych bardziej i tych mniej znanych. Mangi i anime, jakie znajdą się na warsztacie dobierać będę subiektywnie, ze szczególnym uwzględnieniem szeroko rozumianej fantastyki. I nie tylko.

 

Na dzikim Zachodzie, w odległej galaktyce

Na pustkowiu od niedawna coraz szersze kręgi zatacza mrożąca krew w żyłach plotka. W Dankin pojawił się legendarny rewolwerowiec, Vash Stampede. Podobno całe miasto zostało zrównane z ziemią, a miejscowy grabarz tak się wzbogacił, że wybudował sobie nowy dom. Trudno się dziwić – w końcu zadrzeć z Vashem to tak, jakby własnoręcznie wpakować sobie kulkę w łeb. Nie bez kozery nazywają go Humanoidalnym Tajfunem. I nie bez przyczyny nagroda za jego głowę opiewa na niebotyczną sumę sześćdziesięciu milionów podwójnych baksów.

Taki pryz wystarczy w zupełności, aby ustawić człowieka na całe życie. Vash Stampede jest więc osobą nie tylko poszukiwaną, ale wręcz pożądaną. Ambitni łowcy nagród mają tylko jeden problem – właściwie nie wiadomo, jak ten cały Vash wygląda...

Oto mamy tajemniczego wędrowca w czerwonym płaszczu, uciekającego w popłochu przed pustynnym gangiem. Domyślamy się już, że gang poluje na słynnego Vasha Stampede. Dlaczego jednak zachowanie domniemanego Humanoidalnego Tajfunu tak bardzo odbiega od opinii na jego temat? Wędrowiec unika konfrontacji, nie zamierza do nikogo strzelać i w końcu daje się złapać jak ostatnia oferma. Czyżby zaszła jakaś pomyłka?

Sytuacja szybko się komplikuje, kiedy do gry włącza się prawdziwy łowca nagród. Oraz dwie panie z Towarzystwa Ubezpieczeniowego Bernardelli, Meryl Stryfe oraz Milly Thompson (sic!). One również chcą spotkać się z panem Vashem, chociaż nie zamierzają walczyć o nagrodę. Otóż szef wysłał je w tę niebezpieczną podróż w celu nawiązania kontaktu z przestępcą, aby dokładnie zbadać zasięg wyrządzanych przez niego zniszczeń i w miarę możliwości powstrzymać dalsze szkody. W rzeczy samej, Towarzystwo poniosło już z powodu tego osobnika milionowe straty...

I tak dalej w tym stylu. Pierwszy odcinek serialu "Trigun" przywodzi na myśl klimaty iście pratchettowskie – jeżeli, oczywiście, zamienimy fantasy na western i magię na giwery. Mamy więc głównego bohatera, który na pierwszy rzut oka wydaje się mieć więcej szczęścia niż rozumu. Mamy dwie dziewczyny, które pasują do twardego świata pustkowi mniej więcej tak, jak kwiatek do kożucha. Serial zapowiada się więc jak beztroska komedia. Ale...

Jest w tym coś więcej.

Początkowe odcinki serii wprowadzają nas powoli w klimat pustynnego świata, gdzie woda i energia to największe bogactwa. Małe miasteczka, odizolowane od siebie setkami mil jałowej ziemi mogą przetrwać tylko dzięki pozostałościom zaginionej ziemskiej technologii. Przypomina to trochę realia postapokaliptycznej gry komputerowej Fallout – widać, że i tutaj kiedyś wydarzyła się katastrofa, która zmieniła losy ludzkości. Dawna technologia stała się niezrozumiałą magią. Chociaż istnieją specjaliści, którzy zajmują się konserwacją starych elektrowni, nawet oni nie rozumieją w pełni ich działania. Opowieści o przeszłości przetrwały tylko w formie mitów.

Prawo właściwie nie istnieje. Oczywiście, jakiś rząd funkcjonuje, w przeciwnym wypadku nie byłoby możliwe ustalenie uniwersalnej nagrody za głowę Vasha. Poszczególne miasta są jednak w dużej mierze autonomiczne i podlegają szeryfom, często niewiele lepszym od bandytów, przed którymi chronią. Niezbyt skutecznie zresztą – pojedynki są na porządku dziennym, a w niejednym mieście nieformalną władzę sprawują gangi.

Jaką rolę w tym świecie odgrywa legendarny rewolwerowiec, Vash Stampede? Człowiek, który ma fatalną reputację, łagodne usposobienie i więcej tajemnic niż włosów na głowie? Błazen czy mędrzec? Bohater czy złoczyńca? Zanim Meryl Stryfe oraz jej partnerka rozwiążą tę zagadkę, upłynie wiele czasu.

W miarę rozkręcania się fabuły, Trigun staje się coraz poważniejszy. Kolejno odkrywamy tajemnice związane z naszym bohaterem. Serial w coraz mniejszym stopniu zaczyna przypominać western, a w coraz większym – klasyczne hard-sf spod znaku Aldissa i Simaka, z mocną nutką moralitetu. Poznamy więc historię kolonizacji nowego świata i związanej z nią tragedii, dowiemy się zaskakujących szczegółów dotyczących zaginionej technologii... oraz pochodzenia głównego bohatera. Trzeba przyznać, że typowe dla science-fiction wątki zostały w Trigunie znakomicie rozegrane i odświeżone.

Dużą zasługę mają w tym świetnie zarysowane, wiarygodne psychologicznie postacie. Oprócz Vasha i obydwu dziewczyn z ubezpieczalni niebagatelną rolę odegra przystojny ksiądz – rewolwerowiec, Nicholas D. Wolfwood. Ten z kolei jest w równym stopniu cynikiem, co Vash – idealistą. Często będą walczyć ramię w ramię, ale niejednokrotnie też poróżni ich konflikt interesów. Wolfwood ma zresztą swoje własne tajemnice...

Fabuła Triguna jest dosyć luźna. Poszczególne odcinki, chociaż połączone wspólnym wątkiem, są w dużej mierze osobnymi historiami. Taki sposób prowadzenia akcji nadaje serialowi równe, płynne tempo. Mieszanka gatunkowa, jaką zaserwowali nam twórcy, nie zgrzyta, wręcz przeciwnie – poszczególne elementy układanki pasują do siebie bez zarzutu. Zmiana nastroju z komedii na dramat następuje stopniowo i naturalnie. Tylko w dwóch czy trzech scenach, blisko finału, raził mnie zbytni patos – ale to niewielki zarzut w stosunku do całości. Opowieść pod każdym innym względem prezentuje się świetnie i z czystym sumieniem każdemu mogę polecić ten serial. Można nawet oglądać go dwa razy pod rząd, aby docenić różne smaczki, nawiązania do spraw wyjaśnionych znacznie później.

Zachęcam i podpisuję się pod tym wszystkimi czterema łapami.

 

Aleksandra Janusz

Trigun (serial 26 odcinków)

Rok emisji: 1998

Studio: Madhouse Production

Dystrybucja w USA: Geneon Entertainment

Animacja: Ohashi Yoshimitsu

Projekt artystyczny: Yoshimatsu Takahiro

Reżyseria: Nishimura Satoshi

Muzyka: Imahori Tsuneo

Scenariusz: Kuroda Yosuke

Na podstawie mangi autorstwa Nightow’a Yasuhiro

 

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Galeria
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
M. Kałużyńska
Adam Cebula
Adam Cebula
Piotr A. Wasiak
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
M. Koczańska
Magdalena Kozak
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Tomasz Pacyński
Zuska Minichova
Magdalena Popp
Natalia Garczyńska
Paweł Paliński
K. Ruszkowska
PS
Miroslav Žamboch
Anna Brzezińska
Robin Hobb
Marcin Wolski
 
< 06 >