strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Repeczko & Kałużyńska Permanentny PMS
<<<strona 10>>>

 

Bać się czy nie bać

 

 

D.R.: Natchło mnie. Definitywnie natchło mnie do zadania Ci pytania, a może nawet kilku. A wszystko z powodu filmu, którego obejrzenie zalecał mi jeden znajomy. Mam na myśli "Piłę". Z tego się wzięło moje natchnienie do produkowania pytań. Nie, nie obejrzałam jak na razie, więc konkretnie o tym filmie rozmawiać nie będziemy. Zresztą ja generalnie jakoś wolę czytać niż oglądać obrazki, ale o tym za chwilę. Zacznijmy od początku, czyli od horrorów. Jesteś specjalistka w temacie, zaangażowana jako odbiorca i twórca. To powiedz mi, dlaczego ludzie straszą się z takim uporem.

M.K.: No wzięłaś mój ulubiony temat na warsztat, to znaczy, że muszę przygotować solidną zaporę argumentacji. A jeżeli chodzi o specjalistkę... Jeszcze trochę (a nawet sporo) wody upłynie w przysłowiowej Wiśle zanim obejmę to stanowisko w dziedzinie horrorów. Tak czy inaczej, dzięki i przyznam się, że jakoś tak niewinnie zaczęłaś. Pytasz, dlaczego ludzie się straszą? Jeżeli chodzi o filmy lub książki, to odpowiedź jest prosta, aczkolwiek może wydać się naciągana i tendencyjna: ludzie się straszą, żeby się bać. Ale w przypadku straszenia filmowego lub książkowego (a to drugie jest o wiele trudniejsze) jest to straszenie tak czy inaczej okiełznane. Chodzi mniej więcej o kontrolę. Czy moja odpowiedź jest wystarczająco wyczerpująca?

D.R.: Nie wierz w moje miłe usposobienie, zaprawdę powiadam Ci, nie wierz, bo konsekwencje mogą być nieprzewidywalne. Co do specjalistki, to w moich oczach niewątpliwie nią jesteś, posiadasz znajomość tematu, której mnie chyba jednak nie staje. Dlatego też natchło mnie pytaniami. Co do straszenia zaś... Po cholerę się bać?! Przecież zwykłe życie i tak jest pełne najprzeróżniejszych strachów i lęków! Po co bać się bardziej? Weźmy na przykład taki przykład: wracasz do domu wieczorem, przez – dajmy na to – ciemny park i co? Ano grozi Ci całkiem realne niebezpieczeństwo, że jakiemuś kolekcjonerowi spodoba się Twoja torebka, komórka, albo – dajmy na to – masz banknoty o takich numerach seryjnych, których jemu akurat brakuje w kolekcji. Po co wmawiać sobie, że zza takiego parkowego drzewa może jeszcze wyskoczyć na Ciebie wampir, bynajmniej nie na diecie? Albo że zaatakuje Cię pomidor, krwiożerczy zresztą, tudzież inny ślimak? Albo mózg Ci się zmartwi, czy też zmartwieje? Po co bać się dodatkowo? Po co straszyć?

M.K.: Jasne, jasne. Ale widzisz, jest taka minimalna różnica między życiem, filmem a książką. Nawet jeżeli tematyka horroru przedstawia sprawy/rzeczy/wydarzenia/ mogące się zdarzyć w rzeczywistości, czy nawet takie, które się zdarzyły, to odbiorca ma wybór. Może zamknąć książkę, wyłączyć telewizor, wyjść z kina... Rzeczywistość bywa brutalna, krwawa i w ogóle... Zdarzają się niewyobrażalne tragedie i masakry. Właśnie rodem z horroru albo będące kanwą do nowego. Pytasz po cholerę się bać dodatkowo, skoro życie obficie makabrą częstuje? Odpowiadam: żeby stawić czoła własnemu strachowi, żeby postawić się w hipotetycznej sytuacji, żeby odkryć w sobie inne pokłady emocji, żeby dać się porwać czyjejś wyobraźni, żeby ulec sile obrazu/słowa... żeby nie chować się pod kołdrę ani nie zamykać oczu. Powodów jest wiele. Dla każdego coś innego. Poza tym chciałam podkreślić, że nikt nikogo do tego typu strachu nie zmusza. Zrobić dobry horror, to moim zdaniem sztuka. Nie wystarczy oblać ekran krwią czy wykopać umarlaka, kopnąć go w dupę, żeby sobie pochodził, powarczał, wyssał kilka smacznych mózgów. Trzeba naprawdę się postarać, żeby nie wyszło śmiesznie czy kiczowato. Przyznam, jeszcze nie widziałam "Piły". Ale wiem, że jest tam sytuacja: człowiek ma zrobić broczącą krzywdę drugiemu człowiekowi. Oprawca szantażuje, że jeżeli człowiek tego nie zrobi, to oprawca zrobi broczącą krzywdę rodzinie człowieka. Z tego, co słyszałam, to oprawca chyba widzi poczynania tych ludzi na ekranie, kamery jakieś włączył, czy co... I co? No jasne, że to kino klasy "B" albo dalszej litery. No jasne, że zaraz fukniesz: taka sytuacja może się zdarzyć w życiu, po cholerę przedstawiać ją na ekranie. A właśnie po to, żeby się w takiej sytuacji postawić (hipotetycznie) i tę sytuację przeżyć. Żeby odnieść mocne wrażenia, żeby... dowiedzieć się czegoś ważnego o sobie. O właśnie, tak gdzieś wyczytałam. I jeszcze ktoś mądry powiedział, że w życiu boimy się dlatego, że czegoś albo nie rozumiemy, albo nie znamy dalszego ciągu, lub też, że nas spotyka coś niezaplanowanego... cokolwiek to znaczy. Strach w kinie lub książce jest można powiedzieć "bezpieczny" i przez to możliwy do okiełznania.

D.R.: No jest w tym jakiś sens. Aczkolwiek polemizowałabym, co Cię chyba nie zaskakuje, z niektórymi Twoimi założeniami. Oczywiście, że jest różnica pomiędzy życiem a literaturą i filmem. I właśnie z powodu tej różnicy, tej wspomnianej możliwości mówienia "mam dość" w trakcie odbioru, ewentualna kontrola czy też stawianie czoła własnym obawom, są jedynie pozorne. Będąc odbiorcą, mam nieustanną świadomość swojego statusu. Zawsze się mogę paskudnie wykrzywić i burknąć: to tylko film. Czego się dowiaduję o własnym strachu? Że potrafię dać odpór obrazkom na ekranie? Stawić czoła literkom na kartce? Wierz mi, potrafię. Dzieckiem będąc, obejrzałam słynne "Szczęki" i choć emocje mną targały w trakcie seansu, nijak się miały do mojej ewentualnej obawy przed rekinami, bo takiej po prostu nie żywię. Nie zniechęcił mnie film do zażywania kąpieli w Bałtyku ani do przełamania ewentualnego lęku przed ową kąpielą. Już bardziej się boję wstecznej fali, o której nikt chyba jeszcze horroru nie zrobił i nie napisał. Ergo fakt, że dajemy się straszyć w sposób kontrolowany, uniemożliwia nam całkowicie walkę z własnym strachem. Bo przecież to tylko film.

W tym, co mówiłaś, natomiast przekonuje mnie co innego. Owe ewentualne emocje właśnie. Ta możliwość ulegania sile obrazu/słowa. Czyli funkcja emotywna dzieła. Tylko że te funkcje spełnia generalnie literatura/film jako taka/i... Więc o co chodzi z tym horrorem?

M.K.: Polemizuj, polemizuj. Powinnaś się raczej spytać: co jest z tymi ludźmi, którzy z nieukrywaną wręcz przyjemnością zanurzają się w najstraszliwsze i tętniące makabrą horrory. No może lubią. Ja lubię. Bo to trzeba lubić. Powiedziałam, nikt nikogo do oglądania vel czytania tego typu rzeczy nie zmusza. Ani do lubienia. A ci, co lubią, to lubią i już. Trudno mi powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Ja znajduję przyjemność w sikaniu po nogach ze strachu, kiedy oglądam straszny film... Z tym sikaniem to niedosłownie, oczywiście. A przyjemność znajduję. I to wielką. Zakochałam się w "Siedem" (nie w Bradzie P, nie). Pogalopowałam do sklepu, żeby kupić japoński "Ring" (obie części). To samo zrobiłam w przypadku "Dark Water" (który jest również japoński). Ku zdziwieniu znajomych wpatrywałam się w sceny ze "Smakosza". Sikałam po nogach, oglądając obie części "Klątwy Ju-On" (dzieło również japońskie). "Teksańska masakra piłą mechaniczną", "Łowca snów" na podstawie prozy mojego Mistrza Stephena Kinga ... to z filmów obecnych. A z lat osiemdziesiątych pamiętam "Martwe zło" oraz przezabawną "Armię Ciemności". Ech... łza się w oku kręci na samo wspomnienie. Przyznam się bez bicia, że również bez trudu przychodzi mi wymyślanie niesamowitych, przepełnionych grozą historii. Lubię to, po prostu. Z tym, że łażące zombie mnie jakoś nie interesują. Raczej bagno patologicznego umysłu, niebezpieczne zjawiska nadprzyrodzone, demony... Kwestia upodobań. Chciałabym napisać taki horror, żeby czytelnik spadł z krzesła z wrażenia. Praca ciężka mnie czeka i nie wiem, czy uda mi się osiągnąć zamierzony efekt. Spróbować zawsze warto. Poza tym ja również oglądałam "Szczęki", dzieckiem będąc. I w połowie filmu chciałam wyjść z kina, bo tak się emocjonowałam... To samo przeżywałam na filmie "Poltergeist". Teraz mam owe filmy w domowej videotece i oglądam sobie ot tak, po prostu. Albo żeby posłuchać sławnego motywu muzycznego. Kocham rekiny. Serio mówię. Fascynują mnie. Nie nabawiłam się również lęku przed telewizorem. O co chodzi z horrorem? No, żeby przestraszyć odbiorcę albo najlepiej przerazić. I żeby wrażenie na długo pozostało. To wielka sztuka jest, moim zdaniem, osiągnąć apogeum przerażenia u widza. Odbiorca na to przerażenie czeka z utęsknieniem. Ja oglądam/czytam horrory jeszcze z innego powodu. Jestem po prostu ciekawa warsztatu. Szczególnie w książkach. Jak wywołać konkretną emocję u czytelnika, w jaki sposób stworzyć taki a nie inny nastrój. Uczę się, po prostu. Cały czas się uczę. Mimo że, jak słyszałam od Ciebie, horror to gatunek stary jak świat. A co za tym idzie, teoretycznie już wszystko w nim było. Mam zamiar obejrzeć "Piłę". Widziałam zajawkę. Jak również napaliłam się jak szczerbaty na suchary, żeby obejrzeć film "Constantine". O demonach właśnie, świecie umarłych... Zapowiada się interesująco. I wiesz co? Teraz mnie natchło. Czegoś innego zupełnie nie rozumiem. Zupełnie nie rozumiem zapotrzebowania na ckliwe filmy o nieszczęśliwej miłości. O książkach nie wspominając. Nie rozumiem takiej potrzeby i już. I też mogłabym spytać: o co chodzi z melodramatami. Osobiście wolę się pobać, pisknąć sobie kilka razy, nawet stwierdzić, że demon wygląda bardziej niż realnie. Wolę to niż mieć opuchnięte oczy od płakania że "umarła z miłości do niego, a on nawet jej nie zauważył". Czy coś w tym stylu. No to teraz ja się pytam: o co chodzi z melodramatami? Bo nie wiem.

D.R.: A co Ty mi tu kijem dyskurs zawracasz?! He?! O co chodzi z melodramatami? Mogę Ci powiedzieć na zasadzie obserwacji, bo osobiście nie gustuję. Jakoś mi nieprzebrane pokłady cynizmu wrodzonego stają na przekór. Ale wiesz, potrafię sobie wytłumaczyć, że kobiety, bo to one są odbiorcami tego typu produktu, zabiegane, zapracowane, w służbowo-domowym kieracie, chcą dać się uwieść na chwilę bajce, w której on ją kocha, a ona jego kocha. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. I oczywiście odnajdują się na przekór światu i na przekór niepowodzeniom. To taka domorosła filozofia i analiza, bo jakoś tak do romansideł i melodramatów nie mogę się przekonać, więc do wrażeń pozytywnych z autopsji nie mogę sięgnąć. I gwoli przypomnienia, nie o nich rozmawiamy.

Wróćmy może do tematu zasadniczego. Czyli do horrorów i do posługiwania się w dyskusji niedozwolonymi chwytami! Przy okazji. Łatwo laika zarzucić dziesiątkiem tytułów i powiedzieć: o, pani, to dobre było! Mniam, jakie dobre. A może tak zacznijmy od wyjaśnienia dlaczego? Czego Ty się właściwie tak boisz?

M.K.: No, łatwo laika zarzucić tytułami. A skąd ma laik wiedzieć, co dobre w nieznanym temacie, skoro laik jest laik. No więc zamiast błądzić po omacku i rączyny wyciągać, bo może nie wiedzieć, na co się trafi... rady udzieliłam po prostu, gdybyś zechciała jednakowoż się zapoznać z przykładami horrorów. A czego się boję? Teoretycznie się nie boję... raczej w przypadkach wyjątkowych i niekoniecznie kiedy krew się leje czy maszeruje horda wygłodniałych zombie. I tak naprawdę to wiem doskonale, że to tylko film, że to tylko książka, ale... no mimo tego czasami odczuwam niepokój. I żeby było ciekawiej, ja to robię z czystą premedytacją. Horrory oglądam w nocy, najlepiej w półmroku, najchętniej sama. I powiem Ci jeszcze jedno. W "Ringu" jest motyw o zabójczej kasecie video. Mniejsza o szczegóły, bo nie będę streszczała filmu. Ale motyw jest taki: bohater ogląda kasetę, nic z niej nie rozumie, dziwny film, jakieś poszarpane sceny, jeszcze dziwniejsza muzyka, jakieś postaci... Nagranie kończy się nagle, oglądający siedzi, zdziwiony, bo nie wie, o co chodzi, i równie nagle dzwoni telefon. Człowiek odbiera i słyszy, że za siedem dni zejdzie z tego świata. Nie, no spoko, myśli człowiek... żart jakowyś. Co się okazuje, faktycznie w tym terminie człowiek umiera w okolicznościach bardziej niż dziwnych. Tyle opisu. Chodzi mi o to, że wrażenie jakie odniosłam po obejrzeniu filmu "Ring" było silne do tego stopnia, że zaraz po filmie u mnie w domu zadzwonił telefon... i śmiej się, śmiej, ale nie odebrałam. Jak również w dodatkach na DVD była opcja: obejrzyj, co naprawdę jest na kasecie. I śmiej się śmiej, ale do tej pory nie obejrzałam. Masz jakąś teorię?

D.R.: Teorię to co najwyżej taką, że z pewnością znajdzie się niejeden czytelnik Fahrenheita, który Cię mailem poinformuje, cóż jest na tej kasecie. A tak poważniej. Rozumiem niepokój w sensie, powiedzmy, ekscytacji. Pamiętam, że jak czytałam "Misery" Kinga, to też cała w nerwach. Zdaje się, że posunęłam się nawet do obgryzania paznokci, do tego stopnia wciągnęła mnie książka. Tak doskonale autor potrafił "przejąć" czytelnika losami swojego bohatera. Ale chyba nie o tym mówisz? Bo mnie to tak po słowie koniec, wszystko jedno na papierze, czy na ekranie, emocje mijają. Już wiem, co się stało z bohaterem/ką, i już się nie martwię, że coś go zeżre, coś mu obetną, czy spotka go inna przykrość. Więc chyba jednak mówimy o czymś zgoła...tfu... zupełnie innym. Ergo nie mogę wysnuć teorii, brak mi podstaw. Jakoś tak prawie na temat, a właściwie, nieco obok, przypomniała mi się bajka "O głupim Jasiu, co nie znał strachu" i jakoś mi się niewyraźnie zrobiło... To czego ja, przepraszam, nie rozumiem?

M.K.: Nie, no spoko, wyluzuj. Wszystko rozumiesz, nadążasz i jesteś jak najbardziej w temacie. Tylko ze swojej perspektywy. I już. O, brakowało mi tego słowa: ekscytacja. No bo dla prawdziwego zapaleńca horrorów strach jest na samym tylko początku. Potem następuje wysoko rozwinięta ekscytacja właśnie, z przysłowiowym obgryzaniem paznokci. Normalnie wiesz, nikomu nie życzę, żeby w codziennym życiu odczuwał strach jakikolwiek. Bo i po co? Bo i dlaczego? Nie mam jednak nic przeciwko coby pobać się na ekranie czy podczas czytania "strasznego" tekstu. Zresztą... nie to straszne, co straszne, tylko kto się czego boi. Dla jednych widok fruwającego monstrum, co czai się na ludzi, żeby wyjeść im smaczniejsze kąski, może wydać się kiczowaty i śmieszny. Dla innych wizja pogoni przez faceta uzbrojonego w piłę łańcuchową też może wydać się komiczny. Bo to niestety jest bardzo cienka granica, pomiędzy prawdziwym horrorem poruszającym psychikę, a kiczem... Bardzo lubię film "Blair Witch Project", ale po obejrzeniu parodii owego już nie traktuję tego niewątpliwego dzieła jak horror. No niestety, za każdym razem jak dziewczyna płacze w kamerę, ja wybucham śmiechem, bo przypomina mi się taka sama scena w ujęciu komicznym. Cienka granica... Niestety. Amatorów horrorów jest wielu, z tego, co zauważyłam, krąg zainteresowanych rośnie. I za każdym razem, kiedy na przykład oglądam straszne sceny lub sięgam na półkę po książkę z gatunku, to przypomina mi się pytanie: dlaczego lubię się bać. Dlaczego ludzie chcą/lubią się bać. Wiesz... bladego pojęcia nie mam. Może trzeba by się skonsultować z jakimś wybitnym psychologiem (ew. psychiatrą)? Ale, jakoś nie mam na to ochoty. Teraz poproszę puentę.

D.R.: Hm... pointę, powiadasz... No łatwe to nie będzie. W sumie najbardziej na pointę nadawałoby się Twoje stwierdzenie "nie to straszne, co straszne, tylko kto się czego boi". Do mnie jakoś potwory nie przemawiają, nawet te o najbardziej dziwacznych apetytach. Sama idea bania się takiego potwora, też do mnie nie przemawia. Widać jestem odporna na horrory albo jeszcze nie nakręcono takiego, który by odkrył dla mnie te oceany indukowanego strachu... A może ja go po prostu nie obejrzałam jeszcze. Ale jak już nakręcą i obejrzę, to wrócimy do tematu. Tymczasem...ciasteczko? Herbatniczek. Sezon na pierniczki się skończył.

M.K.: Puentę, pointę... jak to się pisze? Nie wiem, czy taki horror, co daje po oceanach indukowanego strachu, w ogóle nakręcą. Może ja za dużo się naoglądałam. I co, nie obejrzę już dobrego horroru? Żadną książką się nie przerażę? Wszystko już było. Aż się bać zaczęłam...

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Galeria
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
M. Kałużyńska
Adam Cebula
Adam Cebula
Piotr A. Wasiak
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
M. Koczańska
Magdalena Kozak
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Tomasz Pacyński
Zuska Minichova
Magdalena Popp
Natalia Garczyńska
Paweł Paliński
K. Ruszkowska
PS
Miroslav Žamboch
Anna Brzezińska
Robin Hobb
Marcin Wolski
 
< 10 >