strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Małgorzata Koczańska Publicystyka
<<<strona 21>>>

 

Recenzja polemiczna - polemika recenzencka

 

 

Zamieszczony w numerze 44 Fahrenheita tekst Grzegorza Musiała pt. "Recenzja instant – recenzent constant" wzbudził we mnie zapał dyskursywny, postanowiłam zatem polemizować. Zdaję sobie sprawę, że takim zachowaniem idealnie podkładam się pod przysłowie o stole i nożycach, jednak wydaje mi się, że milczenie i siedzenie z założonymi rękami, byłoby zwykłym asekuranctwem – poruszony został bowiem temat istotny i wart poszerzenia.

Zanim jednak zajmę się właściwą polemiką, pozwolę sobie na pewne sprostowania. Zacznę od końca, żeby było oryginalnie, ponieważ brak oryginalności, to jeden z zarzutów, jakie padają w felietonie o recenzjach i recenzentach. Grzegorz Musiał napisał: "Ktoś tu chyba zapomniał o tym, że fantastyka przez duże ef gości w naszym kraju dopiero trzy lata".

Z prostego działania matematycznego wychodzi mi, że wspomniana Fantastyka obecna jest w Polsce od roku 2002, jednak, ponieważ to dopiero początek bieżącego roku, mogę również policzyć zgrubnie i przyjąć, że chodzi o 2001. Osobliwie lubię daty graniczne w historii literatury, jako że każda to prawdziwa rare avis... W tym jednak konkretnym przypadku nijak z datą graniczną zgodzić się nie mogę, co więcej dręczy mnie dominujące poczucie absurdu takiego rozgraniczenia. Przewrotnie przypomnę, że "Fantastyka", nomen omen, ukazywała się od roku 1982, choć pełny rocznik pierwszy należy datować na 1983. Równie dawno obecny był w Polsce "Fenix", którego nr 1 pochodzi z roku 1982, a ostatni – z 2001. Koincydencja z datą ustaloną przez autora felietonu "Recenzja instant..." jest , jak sądzę, przypadkowa i raczej nie o to chodziło? Niemniej jednak oba pisma obecne były na rynku polskim znacznie wcześniej niż w roku 2001 i zamieszczały całkiem sporo tekstów polskich oraz zagranicznych – i tych przez duże, i przez małe f. Nie wymieniam innych periodyków, ponieważ chcę trzymać się faktów – realnych, w zasięgu ręki, obecnych nie tylko, jak przypuszczam, w moim księgozbiorze. Do księgozbioru właśnie zerknęłam, aby przekonać się, czym jeszcze mogę się podeprzeć (fakty, fakty!). W zasadzie, nie trzeba szukać daleko: Lem, Sapkowski, Kres, Huberath, Ziemiański, Dębski... A z zagranicznych: Tolkien, Herbert, Le Guin, Dick, Aldiss, Strugaccy, Bułyczow...Wszyscy publikowani przez rokiem 2001. Niektórych autorów poznałam dzięki czasopismom – głównie pisarzy polskich, natomiast zagranicznych czytałam w książkach, które wydawane były w legendarnych już teraz seriach: z kosmonautą, czy wydawnictwa Iskier, o antologii "Kroki w nieznane" nawet nie muszę wspominać. Moje pokolenie na długo przed boomem wydawniczym lat 90-tych (to również nijak nie pasuje do daty 2001), czytało klasykę gatunku. I w żaden sposób nie mogę powiedzieć, że Tolkien, Lem, Sapkowski, którzy trafili do spisu lektur szkolnych, czy Strugaccy lub Dick – to wszystko jest fantastyką przez małe ef?!

Za to z podsumowaniem Grzegorza Musiała zgadzam się w całej rozciągłości: Czas to zbyt krótki (3 lata), aby mienić się jej(fantastyki) znawcą. Wypowiadająca się tutaj oddycha z ulgą, bo choć nie mieni się ekspertem, a jedynie miłośniczką tego nurtu literatury (rzecz jasna, wyłącznie z wrodzonej skromności!), to jednak może poszczycić się kontaktem z SF&F trwającym niemal dziesięciokrotnie dłużej...

Druga sprawa w mniejszym stopniu dotyczy faktów, bo do statystyk zaufanie mam ograniczone, jednak jeszcze mniejszym zaufaniem darzę stwierdzenia nie poparte żadną wiedzą, choćby nawet uśrednioną statystycznym rzutem oka. Grzegorz Musiał napisał: "Nie można liczyć na obycie odbiorcy (recenzji – przyp. mój) w temacie. Przecież czytelnicy – głównie młodzież licealna, studenci, dorośli należą do zdecydowanej mniejszości".

Tu powołam się na najnowsze badania czytelnictwa TNS OBOP i Biblioteki Narodowej, jakie opublikował portal Gazeta.pl, z których wynika, co następuje: "Przeczytanie choćby jednej książki w ubiegłym roku deklaruje 58 proc. Polaków(...) Czytający książki są nadal w mniejszości wśród mieszkańców wsi, osób w wieku 50 lat i starszych, a także wśród osób z wykształceniem zasadniczym zawodowym lub niższym. Brak zainteresowania czytaniem nadal deklaruje 42 proc. Polaków, w tym 25 proc. młodzieży".

Znaczy, o zdecydowanej mniejszości raczej mówić trudno, nie tylko ogółem, lecz również w poszczególnych podgrupach, o jakich wspomina autor felietonu. Rzecz jasna, wśród ogółu czytelników grupa wielbicieli SF&F stanowi mniejszość, ale zakładam, że mówimy o general target. Zresztą, to również nie tak istotne – ponieważ nawet w grupie czytelników SF&F dominować będą osoby uczące się (uczniowie/studenci) lub mające już wykształcenie min. średnie, a także – z całą pewnością dorośli w wieku 18 – 50 lat (to ostatnie stwierdzenie wysnułam na podstawie lektury "Rocznika Statystycznego", z rozdziału o strukturze ludności Polski w roku 2003).

To elementarny błąd amatorów: charakteryzowanie targetu na podstawie własnych, subiektywnych jak najbardziej, przekonań. Za podsumowanie takiego postępowanie najlepiej posłużą słowa samego Grzegorza Musiała: Bez żadnego sprecyzowania, odgórnie opiniotwórczo, z pewnym zacietrzewieniem.

Po tym przydługim wstępie historyczno-statystyczno-histerycznym, czas na polemikę właściwą. Nadal nie będę trzymać się porządku liniowego, aby nie posądzono mnie o brak oryginalności. Wyekstrahuję sobie pewną kwestię ze środka, którą mimochodem wprowadza Grzegorz Musiał. Widzę też pewne zachowania, które w żaden sposób nie pomagają prostemu odbiorcy. Ano, to prawda, choć nie rozumiem, czemu miałby to być zarzut? Nie zamierzam równać w dół, bo to żadne wyzwanie i nic interesującego. Mam ambicję rozmawiać z grupą czytelników, głównie SF&F, do której szczycę się przynależeć – z ludźmi o barwnej wyobraźni, inteligentnymi i oczytanymi nie tylko w fantastyce, o wyrazistych osobowościach – z odbiorcami, jakich można określić na wiele nie tylko pozytywnych, lecz również pejoratywnych sposobów, ale na pewno nie można o nich powiedzieć, że są "prości". Staram się do nich doszlusować i mam nadzieję, że oni do mnie również. Jeżeli prosty odbiorca chciałby uczestniczyć w komunikacji, niech też czym prędzej wykona wysiłek poznawczy – jeżeli nie, celu komunikacji nie dostrzegam. Ergo, oznajmiam kategorycznie: ułatwień nie będzie.

Zaczęłam od końca myśli, teraz zatem trzeba cofnąć się do początku. W felietonie napiętnowany jest język, jakim posługują się recenzenci. Wtrącenia, niezwykłe związki frazeologiczne, zbyt skomplikowane przenośnie, wszystko to powoduje, iż stają się one (recenzje – przyp. mój) niezrozumiałe, nawet bełkotliwe. Mój wywód powyżej, to odpowiedź na tego rodzaju stwierdzenie. Środki wyrazu, które stosuję, mają służyć komunikacji z grupą – nie tylko prostemu przekazaniu informacji, lecz także funkcji metajęzykowej, a także zabawie słowem i stylem. Naturalnie, że dla kogoś, kto nie rozumie, będzie to bełkot, zupełnie taki sam, jak dla mnie fragment o inercyjnych układach odniesienia, które służą za porównanie do postaw krytyków w tekście pt. "Recenzja instant – recenzent constant". W przeciwieństwie jednak do prostego odbiorcy, udałam się na korepetycje z fizyki do specjalisty. Osobliwie, zrozumienie inercyjnych układów odniesienia nie było tak trudne, jak zrozumienie wprowadzonej figury retorycznej. Wynika mi z tego, że w felietonie, gdzie wypomina się brak ułatwień dla prostego odbiorcy, pojawiają się piętnowane utrudnienia. Znaczy: wolno Grzegorzowi Musiałowi, ale nie wolno mnie i innym recenzentom.

Dostało się również formie recenzji, co także zacytuję fragmentami i tym razem, dla odmiany, odniosę się do zarzutów liniowo.

Recenzent dzisiejszy wybiera jedno z dwóch: powtórzenie lub oburzenie, bardzo rzadko własne wrażenia.(...)

Nie mogę wyrokować tak kategorycznie, chociaż bowiem czytam wiele recenzji, prawidłowości tego typu nie zauważyłam. Zdarza się, że autorzy recenzji zwracają uwagę na dokładnie te same elementy i nie dziwi mnie to – ponieważ te elementy są istotne, a utwór nie jest zbiorem nieskończonym, z którego kilku recenzentów może wybrać dla siebie coś odmiennego. Przyznaję, że sama często zwracam uwagę dokładnie na to samo, co podkreślono w innych recenzjach. To, czym recenzje się różnią, jest interpretacją wybranych elementów, wrażeniami z lektury i oceną. I jest to podejście subiektywne, podkreślam. Sytuacja indywidualnego odbioru niepowtarzalna jest jak linie papilarne i zawsze mocno emotywna. I zgadzam się, to właśnie recenzent robić powinien – dzielić się swoim odbiorem, zapisać wrażenia, przekazać emocje, jakie miał przy lekturze (osobliwie również wtedy, kiedy tych emocji zabrakło).

Jednak dalej w felietonie Grzegorza Musiała pojawia się takie oto zdanie, które, w moim mniemaniu, kompletnie przeczy przytoczonemu wcześniej:

"Wielcy tego szanownego półświatka (recenzenci i krytycy – przyp.mój) nie zważają już na sens swoich wypowiedzi ani ich obiektywność.(podkreślenie moje)

Zgryźliwie dodam, że w tekście tego felietonu również pojawiają się błędy świadczące o niedostatecznej uwadze dla sensu wypowiedzi. Obiektywność też nijak się ma do zastosowanej formy wypowiedzi, czyli felietonu. Znowu pojawia się zarzut – ale to recenzent ma być obiektywny, z czego zwolniony jest natomiast felietonista. Tymczasem recenzja to forma wypowiedzi nie ograniczona do określonych reguł, jak np. sonet. Mogę napisać o utworze felieton, artykuł, suchą notkę lub esej – recenzja nie jest wypowiedzią sformalizowaną. Ale w eseju lub felietonie moje subiektywne zdanie, wrażenia, chora filozofia życiowa, gust, etc., to podstawowe elementy konstrukcyjne. Nie będzie w tym obiektywności. Zresztą, jak można pogodzić obiektywizm z własnymi wrażeniami? Jestem po stronie właśnie tych wrażeń, moich emocji, przemyśleń i opinii na temat utworu, które płyną nie tylko z mojej wiedzy, lecz także z mojego gustu – to wszystko jest przedmiotem recenzji.

Być może się mylę, ale obiektywizm w recenzjach wymagałby stałych kryteriów, ustalonych odgórnie, być może przez badaczy i ekspertów od literatury, do których omawiający dzieło mógłby się odnieść. Osobliwie jednak sztywnych reguł nadal nie ma, choć są pewne kryteria oceny – poprawność językowa, struktura utworu. Te są w miarę obiektywne. Nieobiektywna jest już wymowa dzieła, kompletnie nieobiektywny – odbiór i interpretacja. Paradoksalnie stosowanie kryteriów constans prowadziłoby właśnie do sytuacji, którą felieton piętnuje – do dualizmu ocen i monotonni recenzji. To przecież proste: utwór spełnia warunek A i B – jest dobry, nie spełnia – na przemiał. Po co własne wrażenia, jeżeli są przyjęte normy? A jednak autor felietonu napisał: Jeżeli ktoś uznaje, że sam może tworzyć zbiór żelaznych zasad dla sztuki, popełnia zasadniczy błąd.

Zgadzam się z powyższym twierdzeniem dosłownie i zgadzają się pewnie wielcy badacze literatury, ponieważ takich żelaznych zasad nie wprowadzili. A to właśnie obiektywizm byłby. Natomiast ze sztuką obcuje się na płaszczyźnie irracjonalnej. Dlatego mam poczucie sprzeczności stwierdzeń zawartych w tekście "Recenzja instant...". Ale może jest tak dlatego, że nigdy nie byłam i nie starałam się być obiektywna. I nadal nie będę. Ponieważ nie znam żelaznych zasad, wg których mogłabym oceniać sztukę. Mogę natomiast oceniać ją przez pryzmat własnego odbioru, przez wrażenia, ich interpretację, którą dzielę się z czytelnikami.

"Ludzie, którzy mają za zadanie w sposób obiektywny ocenić, opowiedzieć trochę o fabule, traktują siebie jako inercjalny układ odniesienia." – jak wykazałam powyżej, to właśnie robię. Nie znając kryteriów obiektywnych, które nie zostały zresztą sformułowane w przytaczanym felietonie, nie mogę się nimi posługiwać. Sięgam zatem do tego, co znam: własnych, subiektywnych wrażeń i gustów, na których podstawie mogę sformułować ocenę. Rzecz jasna: subiektywną. Osobliwie również dlatego, że nie ograniczam swoich zadań recenzenckich do zgrubnego opisu fabuły ani też do oceny omawianego utworu, choć i jedno i drugie jest mi niezbędne do realizacji celów krytyki. Te natomiast są nieco szersze.

Jak każdy recenzent mam świadomość, że uczestniczę w pewnym procesie, który jest udziałem krytyki – polegającym nie tylko na opisaniu sytuacji dzieł literackich, etc. lub sytuacji literatury w ogóle, lecz przede wszystkim będącym procesem kształtowania nurtów i trendów, tworzenia postulatów i zadań dla sztuki, wpływaniem na jej rozwój. A to oznacza, jeśli nie sterowanie, to na pewno ingerencję w rozwój literatury – właśnie przez wskazanie spektrum interpretacji, ocenę dzieł, czy opiniowanie. W tym sensie jest krytyka sitem do selekcji ziarna od plew. To wszystko służy kształtowaniu wzorców lub tylko ich wybieraniu. W pewnym sensie, pośrednicząc między twórcą i odbiorcą dzieła, a także między samym utworem i jego czytelnikiem, krytyka stawia sobie za zadanie polaryzowanie odbioru literatury – przez rozszerzanie interpretacji, dzielenie się wrażeniami, wskazanie metod analiz utworów, podsuwanie kryteriów i wystawianie ocen.

Tymczasem w felietonie Grzegorz Musiał napisał: "Pomijając już bezmyślność i zwykły brak taktu, zapomniano o nadrzędnej zasadzie każdego recenzenta: de gustibus non est disputantum. O gustach nie dyskutujemy".

A tym, między innymi, jest krytyka – nieustanną dyskusją o gustach. Jako recenzent nie przyznaję się do powyższej zasady. Każda recenzja jest konfrontacją gustów – moich i odbiorców, którzy mogą porównać własne wrażenia z moimi, sprawdzić interpretację, odnieść się do zamieszczonych opinii, zgodzić się z nimi, odrzucić lub polemizować. Jest też konfrontacją gustu autora utworu i recenzenta, jak najbardziej. Wartościowanie dzieła, podkreślanie elementów, które się podobają lub nie, to właśnie kwestia smaku, gustu, wiedzy, ale przede wszystkim – indywidualnego odbioru. Subiektywizm może nie zakłada sporu o gusta, ale z pewnością pozwala na porównania tychże, co więcej – również na wyrażanie o nich opinii. Jedyną nadrzędną zasadą, jaką znam, jest koncentracja na utworze, nie na osobie autora. Czyli: ad opus, sed non ad personam, że też pochwalę się znajomością łaciny, w ślad za tekstem felietonu, gdzie przecież nie uczyniono tego ze snobizmu, nieprawdaż? Zapewne autor nie chciał również pochwalić się swoją erudycją, ponieważ: "Chwalenie się własnym oczytaniem i nieskazitelnym gustem to droga do nikąd w tej branży To nie konkurs Miss Polonia (...)".

W felietonie, niestety, zasada krytyczna nie jest stosowana. Choć nie o gustach, to jednak po osobach padają zarzuty. I te zarzuty dotyczą mnie, ponieważ właśnie tak zrobiłam – pochwaliłam się swoim wielkim księgozbiorem, erudycją i snobizmem, jak również zapewniłam o swoim nieskazitelnym guście, na podstawie którego formułuję opinie o recenzowanych utworach. Osobliwie jednak nie po to, aby się dowartościować, udowodniłam już bowiem w tym tekście, że jestem osobą zarozumiałą i mającą o sobie wysokie mniemanie. Na tyle wysokie, że mam odwagę nie tylko omawiać przeczytane książki, lecz również wystawiać im oceny: "dobre albo na przemiał". Robię tak, ponieważ o to chodzi w recenzji również – to narzędzie krytyki literackiej. W tekście Grzegorza Musiała pojawiały się stwierdzenia, że recenzent ma oceniać, jednocześnie jednak postawione są zarzuty, że robione jest to źle, bo dychotomicznie. Nie wiem, jak inaczej powinno się to robić? W skali 1-6? Postulatów, propozycji lub rozwiązań w tekście felietonu nie znalazłam. Pozostaje mi zatem pozostać przy swoim. Nie mam obiektywnych kryteriów, by stawiać obiektywne oceny, jak wspomniałam wcześniej, mogę tylko służyć czytelnikowi jako drogowskaz lub znak ostrzegawczy – to moje zadanie, jako recenzenta. Nie tylko dlatego, że chcę ingerować w odbiór utworu, lecz dlatego, że zdaję sobie sprawę z istnienia rynku, gdzie według pesymistów obowiązuję zasada Sturgeona, a wedle optymistów – wszystkoizm Pareto. Chcę wyłowić tę wartą uwagi mniejszość i wskazać ją odbiorcom, albo oznakować dzieło ze zbioru dramatycznej większości, jako produkt, na który szkoda pieniędzy i czasu. Ponieważ jestem po stronie tych utworów, które w moim mniemaniu, zasługują na uwagę i przeciw miernocie lub tandecie. A przede wszystkim, z racji faktu, że zajmuję się marketingiem – jestem po stronie targetu, z którym się utożsamiam – i to jest mój sprytny sposób kształtowania rynku. Mam ambicję przekazać czytelnikom nie zawsze to samo, co mogą przeczytać na okładkach książek, z których każda jest interesująca, wybitna, genialna, wspaniała, etc. A czasami, przeciwnie – udowodnić, że reklama nie kłamie. Generalnie, mój wkład jest niewielki w trudną dziedzinę, sąsiadującą z historią i teorią literatury – w krytykę literacką. Ale robię to najlepiej, jak potrafię – ponieważ lubię.

Ostatnim związkiem nauki z fantastyką, który chciałbym napiętnować, jest zasada krętu. Moda teraz na obracanie się wokół i bezkrytyczne hołubienie wciąż tych samych autorów. Nieważne dla krytyka, czy dana pozycja to rzeczywiście utwór wybitny, czy też zwykłym wykorzystaniem własnej popularności. – napisał Grzegorz Musiał. Jak rozumiem, "nauka" to krytyka, a "w wykorzystaniu własnej popularności" chodzi o popularność autora będącego przedmiotem hołubienia przez recenzentów? Złośliwie i satysfakcją czepiam się słówek, jako że felieton postuluje o zważanie na to, co się pisze. Zważam, jak widać, ale czy autor wypowiedzi zrobił to samo?

Wracając jednak do zasady krętu – nie wiem, czy właśnie tak wygląda zjawisko w ogóle. Dzieła uznanych pisarzy nie są przecież sławne tak sobie, zasłużyły na to chyba? Coś było w nich wyjątkowego, coś spodobało się nie tylko recenzentom, lecz przede wszystkim czytelnikom – stąd właśnie bierze się popularność niektórych nazwisk. Zasada krętu? A może po prostu utwory popularnego pisarza, choć jedne słabsze, inne lepsze, nadal poziomem górują nad resztą i twardo trzymają się w zbiorze, który stanowi 10% lub 20% literatury na rynku (w zależności, czy przyjmiemy podział pesymistyczny, czy optymistyczny)? Zasada krytyczna wyklucza kręt, zatem jeżeli zjawisko się pojawia, konsekwencją jest utrata czegoś, co dla recenzenta szalenie istotne – wiarygodności. Przyznam, że najtrudniej recenzować dzieła znanych autorów. Recenzent też człowiek, urok znanego nazwiska działa również na jego wyobraźnię, a zaszczyt omawiania znanego utworu wiąże się z ryzykiem – albo utraty wiarygodności wśród czytelników, albo posądzenia o koniunkturalizm. I wcale niełatwo z tego wybrnąć. Ponieważ przy recenzji utworów znanych pisarzy, czytelnicy oczekują ocen, jasno wyrażonego stanowiska – i konfrontacja opinii jest najsilniejsza właśnie w takich sytuacjach, gdy odbiorcy znający dzieło testują oraz poddają osądowi wiarygodność krytyka. Nie twierdzę, że zjawisko koniunkturalizmu nie istnieje. Niestety, istnieje. Niemniej jednak nie jest ono udziałem wszystkich wypowiadających się o znanych utworach, co więcej, przypuszczam, że po prostu gusta większości recenzentów są zbieżne z odczuciami wielu czytelników.

Żeby kogoś oskarżyć, należy mieć dobry ogląd sytuacji i mieć do czego przyrównać – pada w felietonie stwierdzenie. Kolejna nierówność, ponieważ recenzent oskarżać może tylko coś, tekst konkretnie. Z resztą wypowiedzi znowu się zgadzam, bo marny ze mnie polemista. Dokładnie: ogląd sytuacji i odniesienie się do elementów zbioru. I jednego, i drugiego zabrakło w felietonie Grzegorza Musiała...

Wypada na koniec rozliczyć się z motywów, jakie kierowały mną przy podejmowaniu polemiki. Przede wszystkim postanowiłam stanąć w obronie miłośników i twórców gatunku, których klasyfikacja chronologiczna Grzegorza Musiała sprowadza do poziomu nieszczęśników, co jeszcze przed trzema laty o Fantastyce (przez F) pojęcia w ogóle nie mieli. Sądzę, że jest to deprecjonujące i niesprawiedliwe, a do tego – nieuzasadnione. Zwyczajna kalumnia, której nie mogłam odpuścić, przyznaję.

Poza tym, poczułam się urażona i rozgniewana wymową tekstu, w którym autor z jednej strony zarzuca recenzentom i krytykom literackim zachowania jego zdaniem naganne, z drugiej natomiast sam postępuje w sposób, jaki stara się napiętnować. Taka hipokryzja wzbudziła mój sprzeciw... Szczerze mówiąc, doprowadziła mnie do furii, ale, mam nadzieję, udało mi się nad sobą panować podczas pisania polemicznego tekstu. Tym bardziej, że w felietonie podważane jest coś, co dla mnie, jako recenzenta, stanowi istotną szalenie wartość – wiarygodność i zaufanie odbiorców. Rzecz jasna, w felietonie zjawisko jest ujęte generalnie, niemniej jednak generalizacja ta krzywdzi nie tylko mnie, lecz także grono osób, które w tym piśmie i w wielu innych starają się najlepiej spełniać zadania stawiane krytykom. Dlatego postanowiłam w zamian autorowi tych uogólnień przetrzepać skórę jego własnym tekstem – stosując żelazną i jedyną zasadę recenzencką, czyli skupienie się na wypowiedzi, nie na osobie autora. Tutaj jednak pozwolę sobie na wtręt ad personam: Grzegorz Musiał chciał wystąpić jako autorytet, człowiek pogranicza – a ja, jako urażony recenzent i miłośniczka SF&F, postanowiłam mu przeszkodzić w zbudowaniu image’u "jedynego sprawiedliwego". Ponieważ sprzeciwiam się kreowaniu wizerunku metodami, jakich użył. I ponieważ uważam jego manipulacje są nieczyste. Czy i na ile mi się udało, pozostawiam ocenie Czytelników bez uczulania lub przestrzegania przed kimkolwiek – sapienti sat.

 

Podziękowania:

Opozycjoniście, który zaszczyca swoją obecnością Forum Fahrenheita, Mr.Marasowi, za wskazanie źródła danych badawczych o targecie – to nie znaczy, że wstąpię do FIGO-FAGO, ani że odpuszczę Ci antygołąbkowe wtręty!

Adamowi Cebuli – za dowcipne, klarowne i całkowicie zrozumiałe dla upośledzonego fizycznie humanisty wyjaśnienie, dotyczące inercyjnych układów odniesienia, układów nadrzędnych, a przede wszystkim za niezrównanie przewrotną interpretację fragmentu wypowiedzi o wspomnianych układach. Zamiast eksperymentu z jabłkiem w pociągu i kościołem w Grzymkowicach, co się poruszał względem mnie z prędkością 60 km/h, użyłam siebie na snowboardzie (ruch może po zjeździe nie był jednostajny, ale za to prostoliniowy), a wówczas drzewo najechało na mnie i walnęło mnie boleśnie w bok – fizyczna prawda, namacalna jak żółto-zielony siniak. W końcu, nikt nie powiedział, że zrozumienie jest procesem bezbolesnym!

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Galeria
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
M. Kałużyńska
Adam Cebula
Adam Cebula
Piotr A. Wasiak
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
M. Koczańska
Magdalena Kozak
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Tomasz Pacyński
Zuska Minichova
Magdalena Popp
Natalia Garczyńska
Paweł Paliński
K. Ruszkowska
PS
Miroslav Žamboch
Anna Brzezińska
Robin Hobb
Marcin Wolski
 
< 21 >