Fahrenheit XLVII - wrzesień 2oo5
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Magdalena Kozak Literatura
<<<strona 21>>>

 

Ekonom

 

 

Księżniczka miała już dość.

– Wypuść mnie! – zażądała, wychylając się z okna Wieży.

– Bo spadniesz! – przeraził się Strażnik w odpowiedzi. – Nie wychylaj się tak wystająco!

– To spadnę! – oznajmiła, ale cofnęła się przezornie. – Mam już wszystkiego dość. I to ma być życie? – Dramatycznym gestem powiodła dookoła dłonią.

Krajobraz bynajmniej nie napawał optymizmem. Lato najwyraźniej postanowiło wrócić wcześniej do ciepłych krajów: spakowało manatki i wyjechało, pozostawiając po sobie bliżej nieokreślone zastępstwo. Nie była to jesień, nie opadały bowiem jeszcze liście z drzew, no i dni nie były aż tak zimne. Za to noce mogłyby spokojnie konkurować z listopadowymi pod względem chłodu oraz posępnego, przenikliwego wiatru, wyjącego bezustannie wśród chmur.

No i ciągle lało. I to właśnie w ten paskudny jesienny sposób, smętnym kapuśniczkiem, powlekającym cały świat jednostajną szarością. Wszystko wokół taplało się w błocie, było śliskie, wilgotne i ponure.

I na dodatek jeszcze ten wiatr.

Zastępcza pora roku najwyraźniej cierpiała na depresję, która roznosiła się po wszystkich niczym zabójczy wirus.

Nawet Paskuda spędzała całe dnie, przyczajona w jeziorze, i tylko raz na jakiś czas dobywało się stamtąd jej pełne żałości bulgotanie.

– Nie wytrzymam! – łkała Księżniczka w pokoju na szczycie Wieży. – Wyskoczę przez okno i tyle będziesz z tego miał!

Strażnik zupełnie nie wiedział, co ma zrobić w tej sytuacji.

– Ale czego ty chcesz, moja pani? – dopytywał bezradnie. – Dokąd pójdziesz, przecież wszędzie tak samo leje... A zresztą, przecież mi nie wolno, jak cię wypuszczę i coś się stanie, ty wiesz, co mi zrobią? Teraz na wszystko są procedury...

Księżniczka otarła oczy i siąknęła nosem, nieco bardziej pogodnie. Czuła, że Strażnik zaczyna się łamać.

– Wyjdę tylko na chwilkę – poprosiła pokornie. – Przejdę się troszkę, to tu, to tam... Oczywiście, wszędzie z tobą! – zastrzegła. – Będziesz mnie miał cały czas pod kontrolą. Możesz mnie nawet trzymać za rękę... – uśmiechnęła się do swoich myśli ukradkiem.

Strażnik pokiwał głową. Myśl o przechadzaniu się razem, trzymając się za ręce, była kusząca... ale i zapowiadała kłopoty. Olbrzymie kłopoty. Ale cóż, trudno. Raz się żyje, nieprawdaż?

Zupełnie nie dam sobie potem rady sam ze sobą... – westchnął w myślach, po czym powiedział zrezygnowanym tonem:

– No to chodź. – I ruszył po schodach na górę.

Księżniczka rozpromieniła się natychmiast.

– Czekaj, ubiorę się! – zaświergotała, uszczęśliwiona, i pobiegła czym prędzej do szafy.

Miotała się wśród rzeczy dosyć chaotycznie, wyciągając niektóre z nich i rozrzucając je po pokoju. Najwyraźniej nie spodziewała się tak łatwego zwycięstwa i nie była nań właściwie przygotowana.

Po pół godzinie stania pod drzwiami Strażnik zniecierpliwił się nieco.

– To jak, idziemy? – rzucił rozdrażniony. – Wiesz, ja tu dużo ryzykuję. Te procedury, naprawdę...

Podbiegła do drzwi natychmiast, wiążąc jeszcze w pasie barwny szal.

– Otwieraj! – oznajmiła. – Już można.

Zazgrzytał więc kluczem w zamku i pchnął drzwi. Wysunęła się zza nich zwinnie. Strażnik oniemiał na ten widok.

– No, no... – wykrztusił wreszcie, kręcąc głową z podziwem. – A to dopiero...

Księżniczka okręciła się dookoła, prezentując powaby swego stroju. Przerobiła dosyć radykalnie jedną ze swych dostojnych sukni, w których tak bardzo jej było nie do twarzy. Oderwała znaczną część muślinów, powiększając dekolt, przewiązała się w pasie, podkreślając nagle uwidocznioną szczupłość talii... Strażnik przełknął ślinę ukradkiem.

Teraz to dopiero będę miał problemy, jęknął w duchu, po czym podał jej ramię szarmanckim gestem.

– Pani życzyła sobie pospacerować? – rzucił dwornie.

Skinęła uprzejmie głową, wyraźnie uradowana, i wsparła się na jego ramieniu skwapliwie.

Ruszyli w dół, po wąskich schodach, w pełnym nagłego skrępowania milczeniu. Wreszcie dotarli do drzwi, Strażnik pchnął je lewą ręką.

– A to co? – zapytał z oburzeniem mały, chudy człowieczek o szczurowatej twarzyczce, stojący naprzeciw nich tuż za progiem. – Co to się tutaj wyrabia?

Księżniczce zadrżały nagle wargi. Strażnik zaklął paskudnie w myślach. Oboje doskonale wiedzieli, kto to taki.

Książęcy Ekonom, jedna z najbardziej znienawidzonych postaci w grodzie. Obecnie specjalista od niezawodności procedur, który sam wynalazł to stanowisko. O jego błyskotliwej karierze szeptano wieczorami w karczmach i tawernach, nigdy nie podnosząc głosu.

– Chciałam... Potrzebowałam świeżego powietrza... – wyjąkała Księżniczka. – Słabo mi się zrobiło...

Ekonom pokiwał głową, po czym obrócił się na pięcie i w dwóch susach dopadł stojącego nieopodal, ciężko objuczonego osiołka. Poszperał w bagażu, wyciągając po chwili opasłe tomiszcze.

– Słabo, tak... – Wertował wśród stron, aż wreszcie znalazł żądany akapit.

Pokiwał z zadowoleniem głową, zamknął księgę, przytrzymując odnalezione miejsce wskazującym palcem lewej ręki, i oznajmił dobitnie:

– Procedury postępowania w razie choroby obiektu! – Wycelował prawy palec wskazujący w Strażnika. – Proszę!

– Eee... – wybełkotał tamten z przerażeniem. – No więc...

Ekonom patrzył na niego z wyraźną satysfakcją, po czym przysunął się, przybliżając palec niemalże do nosa Strażnika.

– No więc? – powtórzył. – Procedury postępowania w razie choroby obiektu to... – Wbił w niego pytające spojrzenie. – Co, nie znamy? – rzucił drwiąco. – W takim razie...

– Jak najszybciej udzielić obiektowi niezbędnej pomocy! – wypalił więc Strażnik pośpiesznie, a widząc, jak Ekonomowi rzednie mina, improwizował dalej: – W przypadku, kiedy pomoc okazałaby się niewystarczająca bądź nieskuteczna, niezwłocznie powiadomić odpowiednie władze.

Ekonom opuścił palec. Milczał przez chwilę, mierząc Strażnika badawczym, nieżyczliwym spojrzeniem.

– Myślisz, że jesteś taki sprytny, co? – zasyczał wreszcie. – Mylisz się, mój drogi, i ja ci to udowodnię. Książę Pan przysłał mnie tutaj celem ustalenia, czy aby Księżniczka jest wystarczająco bezpieczna. Jak na razie, mam co do tego poważne wątpliwości.

– Z pewnością nie czuję się w żadnej mierze zagrożona – oznajmiła Księżniczka wyniośle, uznając, że najwyższa pora na interwencję z jej strony. – Wręcz przeciwnie, od lat życiu memu zdrowiu nie zagrażało najmniejsze niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że nie zamierzasz kwestionować mojej książęcej opinii? – dorzuciła z błyskiem w oku.

Strażnik zerknął na nią ukradkiem. Ten błysk przypominał mu aż nazbyt dobrze Księcia Pana i to w momentach, w których zdecydowanie nie należało wchodzić mu w drogę. Co jednak było dziwne, o ile u Księcia Pana nie znosił go szczerze, o tyle u niej ten błysk podobał mu się, i owszem... Zwłaszcza, kiedy była w tym stroju...

– Nigdy w życiu bym się nie ośmielił. – zaprotestował gorąco Ekonom.

Ja też... – westchnął Strażnik w duchu, po czym oprzytomniał i zawrócił myśli ku właściwemu tematowi rozmowy.

– Niemniej jednak... – ciągnął Ekonom. – Moim zadaniem jest uczynić wszystko, co tylko możliwe, aby osiągnąć całkowitą pewność co do dokładności i skuteczności sposobów przestrzegania obowiązujących tu procedur. Albowiem tylko w ten sposób możemy być pewni, że naszej drogiej pani nie zagraża, bądź też w najbliższej przyszłości nie będzie zagrażać jakiekolwiek niebezpieczeństwo. – Skłonił się nisko. – Książę Pan polecił mi przygotować pełny raport, osobiście i z jak największą starannością. Mniemam, że przywiodły go ku temu ostatnio krążące plotki, jakoby Wasza Wysokość została uwięziona tu, w Wieży.

– A to mi nowina. – Księżniczka wzruszyła ramionami, głos jej nawet nie zadrżał. – Jestem tu przecież uwięziona od lat, w tej Wieży właśnie...

Ekonom speszył się nieco, najwyraźniej jego blef nie zadziałał tak, jak powinien.

– T-ta-ak, owszem... – rzucił niechętnie. – Ale ponoć odbyło się to za sprawą innego podmiotu niż właściwy. Podłe plotki, pomówienia, nic więcej, oczywiście. Głupie przechwałki pijanych złodziejaszków. Ale takie wieści mogłyby wpłynąć, choćby pośrednio, na stan obecny... – zasugerował podchwytliwie.

– Bzdury! – skwitowała Księżniczka wyniośle. – Jestem tu uwięziona od lat i póki co, stan ten pozostaje bez zmian!

– W takim razie zapraszam z powrotem do Wieży – uciął Ekonom zdecydowanie, błyskawicznie odzyskując stracone pole. – Już samo to, że właśnie znajduje się Wasza Wysokość tu na dole, i to w tak zniszczonym, niekompletnym stroju, jest ewidentnym naruszeniem procedur... – Popatrzył na nią surowo. – Książę Pan nakazał, bym zajął się tym tematem bezzwłocznie. Proszę więc Waszą Wysokość o udzielenie mi wszelkiej niezbędnej pomocy i współpracy.

Zacisnęła gniewnie wargi, zdając sobie sprawę, że oponent wygrał tę rundę całkowicie. Podniosła więc dumnie głowę, obróciła się na pięcie i pomaszerowała w górę po schodach, uderzając w nie wściekle obcasami. Zatrzasnęła drzwi za sobą z hukiem, korespondującym w wyraźny sposób z jej obecnym nastrojem.

Strażnik został sam na sam z Ekonomem. Przez chwilę obaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem.

– Już samo to, co teraz na ciebie mam, wystarczy, żeby cię pozbawić tej ciepłej posadki. – wycedził Ekonom z wyraźną satysfakcją. – Wydaje ci się, że skoro jesteś tak blisko Księżniczki, to już zrobiłeś niesłychaną karierę? Tak? Niestety, mylisz się: jesteś już na wylocie. A poza tym, mój drogi... – Pochylił się ku niemu i poinformował konfidencjonalnym szeptem: – Poszperam jeszcze. Może znajdzie się i tyle, żeby zaprowadzić cię na szubienicę, kto wie... – Udał, że popada w rozmarzenie.

– Zabiję cię – syknął Strażnik w odpowiedzi, oczy jarzyły mu się wściekłością. – Nie wiesz jeszcze, z kim masz do czynienia. Może i nie jestem aż tak sprytny jak ty, niemniej jednak potrafię to i owo... Będziesz konał w męczarniach.

– Nie radzę. – Roześmiał się tamten z teatralną beztroską. – Książę Pan każe wtedy powiesić całą twoją rodzinę, aż do kuzynostwa drugiego stopnia włącznie. – Zmierzył zamilkłego raptownie Strażnika wymownym spojrzeniem. – No i spali całą twoją wioskę... Bo ty ze wsi jesteś, prawda? Od razu widać... – Pokiwał głową, po czym ziewnął ostentacyjnie i popatrzył na drzwi izdebki. – Zgodnie z procedurami, jesteś zobowiązany odstąpić swoją kwaterę wyższemu rangą dostojnikowi. Chyba nie masz wątpliwości, który z nas jest wyższym rangą dostojnikiem? – Wykrzywił usta w lekceważącym półuśmiechu, po czym odwrócił się w kierunku jeziora. – Ciekawe, gdzie się podziewa ten przygłupi, leniwy smok – rzucił głośno, przypatrując się nieruchomej tafli wody. – Rozpakuj mi rzeczy i przenieś do pokoju – polecił Strażnikowi, nie odwracając się nawet ku niemu, tylko machając ręką w kierunku osiołka. – No i oporządź bydlątko. Znasz się na tym, nieprawdaż? – zapytał z wyjątkowo wzgardliwą intonacją.

– Ty też jesteś ze wsi – pojął nagle Strażnik. – Dlatego tak się ciskasz. Dała ci szlachta popalić, i to nie raz... Nieprawdaż? – zaryzykował.

Ekonom spurpurowiał. Odwrócił się natychmiast i wbił w Strażnika pełne nienawiści spojrzenie.

– W odróżnieniu od ciebie i całej masy innych, ja zrobiłem karierę – syknął gniewnie, obrócił się na pięcie i pomaszerował w kierunku jeziora. – A twoja się właśnie kończy, zanim na dobre się rozpoczęła – dorzucił jeszcze, nie odwracając się.

Strażnik postał jeszcze przez chwilę w miejscu, patrząc za Ekonomem w ponurym, bezsilnym milczeniu.

 

***

 

– Chyba go zabiję – wyszeptała Księżniczka, przechadzając się nerwowo po komnacie. – Tylko jak?

– Jakie są okoliczności, w których obiekt może być wypuszczony z komnaty? – Dobiegł ją z dołu suchy, nieco skrzekliwy głos Ekonoma.

Wyjrzała ukradkiem przez okno, starając się pozostać niedostrzeżona. Wolała, żeby Ekonom nie odzywał się do niej w ogóle. Ten piekielny urzędnik potrafił dopiec do żywego nawet jej, książęcej córce. Niby zwracał się do niej grzecznie, ale sens jego wypowiedzi zawsze był w jakiś sposób obraźliwy. Czasami miała ochotę zaofiarować mu chusteczkę, żeby mógł sobie otrzeć jad z kłów. Milczała jednak, nie chcąc zaogniać sytuacji. Obawiała się zaszkodzić Strażnikowi, który najwyraźniej miał poważne kłopoty.

Ekonom przechadzał się pod Wieżą, przepytując siedzącego przed nim na zydelku, niczym uczeń w klasie, podwładnego.

– Jakie są okoliczności, w których obiekt może być wypuszczony z komnaty? – powtórzył Ekonom już po pięciu sekundach milczenia Strażnika. – Wiesz czy nie?

– Pożar... Powódź... Trzęsienie ziemi... – zaczął tamten wyliczać pośpiesznie.

– Źle! – warknął Ekonom pogardliwie.

Zapanowała chwila miażdżącej ciszy. Tylko deszcz tętnił łagodnie o mur i framugi okna.

– Dlaczego źle? – rzucił Ekonom, wzdychając ostentacyjnie. – No?

Cisza.

– To są okoliczności, w których obiekt MUSI być wypuszczony z komnaty! – zawrzał Ekonom pełnym satysfakcji oburzeniem. – Będziesz sobie wtedy czekał na swoje: może? Może tak, może nie... Decyzję trzeba podejmować natychmiast!

Cisza.

– No, dobrze. – Ekonom powrócił do swojego zwykłego, suchego tonu. – A jakie wobec tego są okoliczności, w których obiekt MOŻE być wypuszczony z komnaty?

Znowu cisza.

– Nie ma takich. – oznajmił dręczyciel triumfalnie. – Obiekt pod żadnym pozorem NIE MOŻE być wypuszczony z komnaty, o ile NIE MUSI! Paragraf pierwszy, punkt pierwszy procedury! Nawet tego nie wiesz? Kto cię tu zatrudnił, co? Niekompetentny dureń jakiś...

– Książę Pan – warknął Strażnik w odpowiedzi.

Ekonom zamilkł gwałtownie, przebierając nerwowo palcami po brodzie.

– W takim razie z pewnością udało ci się w jakiś nikczemny sposób zamydlić mu oczy – stwierdził po chwili, powracając do równowagi. – Ale ze mną to ci nie przejdzie...

Znowu zapanowała cisza.

– Dobrze, dosyć na dzisiaj – oznajmił wreszcie prześladowca. – Sam nie wiem, po co cię pytam, przecież to jasne, że w ogóle nie znasz się na tym, co robisz. No ale cóż, takie są procedury. Muszę udokumentować każdą z tych twoich idiotycznych odpowiedzi... Idź już, zrób coś pożytecznego. Posprzątaj mój pokój, zajmij się osiołkiem. Do tego może się jeszcze nadajesz, chociaż, mówiąc szczerze, wcale nie jestem pewien. No ale cóż, ktoś to musi robić. Na wszelki wypadek wolę cię nie nawet nie pytać o pozostałe procedury.

– Zrzucę mu doniczkę na głowę, jak będzie przechodził pod oknem – wymyśliła wreszcie Księżniczka. – I powiem, że sama spadła, przypadkiem. Nie, nie mam doniczki... – stwierdziła ze smutkiem, rozglądając się po komnacie. – Może lustro... Tak, przeglądałam się, wzięłam do okna, żeby było lepsze światło. No, zobaczmy...

Podbiegła do ściany, spróbowała ruszyć wielkie, stare lustro zawieszone w grubych, pozłacanych ramach. Zasapała się, ale lustro ani drgnęło.

– Nie... – westchnęła smętnie. – To na nic. Co jeszcze, myśl, co jeszcze...

Nic więcej nie przyszło jej do głowy. Żaden inny sprzęt, jaki pozostawiono jej do dyspozycji, nie wchodził w grę: a to za duży, a to znów za mały... Księżniczka usiadła więc na łóżku i rozejrzała się wokół błędnym, zrozpaczonym wzrokiem.

– Nic, po prostu nic... – wyjąkała ze łzami w oczach. – Och, jestem zupełnie do niczego...

Rozszlochała się w głos, pełna porażającej świadomości, jak bardzo jest słaba, głupia i bezużyteczna.

Podobne zdanie o sobie zaczął mieć również Strażnik.

Na początku próbował się przemóc. W końcu, Ekonom też człowiek, powtarzał sobie z nieśmiałą nadzieją. Może się jakoś uda z nim dogadać. A biorąc pod uwagę spalenie rodzinnej wioski... Nie, Strażnik po prostu nie mógł do tego dopuścić. Musiał przynajmniej postarać się nawiązać jakąkolwiek współpracę.

Gorączkowo szukał więc odpowiedzi na pytania, którymi zadręczał go nieustępliwy urzędnik. Wkrótce jednak stało się jasne, że choćby nie wiem jak Strażnik się starał, nigdy nie będzie w stanie udzielić odpowiedzi poprawnych. No, może nie do końca błędnych, ale nadal nie tych, które udzielić był powinien. Powoli, lecz nieustępliwie wprawiało go to w stan całkowitego przygnębienia i utraty wiary we własne siły. Zwłaszcza że prawidłowe odpowiedzi okazywały się przecież tak proste...

Nocami, wśród wyjącego wiatru i szumiących kropel deszczu, Strażnik miotał się bezsilnie po swoim posłaniu z igliwia. Wpatrywał się w ciemność, zamieszkałą gdzieś pomiędzy gałęziami skleconego naprędce szałasu i czuł, jak powoli, pomalutku, krok po kroku, pochłania go ona całego.

Znikąd ratunku, znikąd pomocy. Paskuda schowała się na dobre w jeziorze i nie wtykała zeń paszczy nawet na chwilę. Strażnik był przekonany, że doskonale słyszała wszystkie przeprowadzane przez Ekonoma interrogacje. Zapewne więc nie chciała zostać następną w kolejce do gnębienia. Paskuda była owszem, dość ograniczona... ale bynajmniej nie głupia.

Strażnik został więc całkiem sam.

Księżniczka nie miała żadnej szansy na udzielenie mu jakiegokolwiek wsparcia. Wciąż siedziała zapłakana w swojej Wieży, do której dostęp był całkowicie kontrolowany przez Ekonoma. W końcu Strażnik przestał nawet spoglądać w kierunku okien Księżniczki. W końcu, kim on był dla niej, nikim przecież, strażnikiem tylko, i to w dodatku tak dramatycznie nieudolnym. Zamilkł więc, nawet sam przed sobą, odwrócił się i spalił za sobą mosty marzeń. Zupełnie tak, jakby jego poprzednie życie było niczym więcej jak tylko snem... A teraz przyszło brutalne przebudzenie.

– Myślisz, że jesteś taki sprytny? – powtarzał wciąż Ekonom pogardliwie.

I pisał, wciąż pisał, raport za raportem.

 

***

 

Wreszcie przestało padać. Dawno oczekiwane słońce wychyliło się zza chmur. Cóż z tego, miny mieszkańców Wieży nie pojaśniały od tego ani trochę.

Kartoteka uchybień Strażnika osiągnęła już grubość opasłego tomu, który Ekonom wertował właśnie z nieskrywanym zadowoleniem.

– No dobrze... To dzisiaj przerobimy procedury obsługi smoka – oznajmił radośnie. – Opisz, jakie podejmujesz akcje, żeby nie zostać przez niego pożartym.

Strażnik popatrzył w niebo. Takie było piękne, takie niebieskie... i ani jednej cholernej chmurki. No, cóż. Fajny był ten świat, szkoda będzie się z nim żegnać. Teraz tylko trzeba wytrzymać, wytrzymać do końca, zanim nie przyślą jakiegoś zmiennika, który by należycie zadbał o Jej ochronę... Strażnik westchnął, powracając wzrokiem na ziemię i sterczącego przed nim jak zły duch prześladowcę. Nie zamierzał już z nim rozmawiać, co to, to nie.

– Prawidłowa obsługa smoka to niesłychanie ważny temat! – skarcił go Ekonom. – Smoki, z natury swojej, są bardzo niebezpiecznymi stworzeniami. I nie mówię tu tylko o smoczej gorączce, na pewną ją miałeś jak tylko zacząłeś tu pracować... Mówię o prawdziwym zagrożeniu! Czy zdajesz sobie sprawę, że smok może cię pożreć w każdej chwili? Hej, mówię do ciebie! – podniósł głos. – Ty ofermo!

Strażnik zignorował jego zaczepki. Ekonom zachowywał się niczym typowy szkolny dręczyciel, wyżywający się na słabszym koledze. A nie był przecież osiłkiem, wręcz przeciwnie: drobny, chudy, słabowity. Wątpliwe więc, żeby nauczył się tego w młodości, w szkole prędzej byłby ofiarą, niż katem. Zresztą, kto wie, może właśnie za młodu był dręczony i teraz się za to wszystko odgrywa? Strażnik westchnął znowu i pokiwał głową. Nabierał jakiegoś takiego filozoficznego dystansu do otaczającej go rzeczywistości.

– Smoki są od tego, żeby pożerać! – wykrzykiwał Ekonom, niezrażony jego biernym oporem. – Taka jest natura smoka!

– Pasia nikogo już nie pożera! – nie wytrzymała Księżniczka, wtrącając się z wysokości swojego okna. – Ostatnio... hm... przekonano ją, że jest to ze wszech miar niewłaściwe... – urwała, żeby nie powiedzieć za dużo o okolicznościach, w jakich odbyło się przekonywanie.

– Ależ smok powinien pożerać! – zaprotestował żywo urzędnik. – Taka jest jego dziejowa misja, taki jest sens jego istnienia!

Woda w jeziorze zabulgotała gwałtownie. Paskuda wystawiła pysk nad powierzchnię i wbiła w Ekonoma uważne spojrzenie. Nie zauważył tego nawet, zajęty sobą i własnym przedstawieniem.

– A ten tu obwieś tak sobie lekceważy wszystkie zasady bezpieczeństwa i higieny pracy w warunkach szczególnej troski! – Ekonom wciąż nie posiadał się z oburzenia. – Na co ty liczysz, co? – zwrócił się wprost do Strażnika. – Że rodzina dostanie po tobie odszkodowanie? Za pożarcie przez smoka, nigdy w życiu. Smok jest od tego, żeby pożerał, z definicji. Prawo mówi wyraźnie: winnym aktu pożarcia przez smoka jest tylko i wyłącznie sam pożarty. Nie zachował bowiem odpowiednich środków ostrożności, gdyby bowiem tak uczynił, nie doszłoby do jego pożarcia. A zatem... – Odwrócił się nagle w stronę jeziora, kątem oka ułowiwszy jakiś ruch.

Paskuda wyprostowała się błyskawicznie i pochwyciła Ekonoma w paszczę jednym, precyzyjnym ruchem. Nawet nie zdążył krzyknąć.

Gadzina zachrupała, pomiędliła go przez chwilę w pysku, po czym odwróciła się i podreptała w krzaki.

– Ble – powiedziała, wypluwając krwawą miazgę na śmietnik. – Mniam, ble, tfu! – Wzdrygnęła się z odrazą.

– Pasiu... – wyszeptał Strażnik z miną człowieka, któremu cofnięto właśnie wyrok śmierci. – Pasiu, kochana...

– Pasiu... – wyjąkała Księżniczka przez łzy.

Paskuda obrzuciła ich oboje pytającym spojrzeniem.

– Ghrr? – rzuciła niepewnie. – Mniam?

– Dobrze zrobiłaś, kochanie! – uspokoiła ją natychmiast Księżniczka. – Bardzo dobrze. Sam mówił przecież: winnym pożarcia przez smoka jest tylko i wyłącznie sam pożarty.

Paskuda pokiwała triumfalnie łbem i wykrzywiła paszczę w szerokim, gadzim uśmiechu. Najwyraźniej jednak słuchała Ekonoma, i to wyjątkowo uważnie.

– Nikt nie może mieć do nas żadnych pretensji. – Księżniczka popatrzyła na gadzinę z wdzięcznością. – To się świetnie składa, nieprawdaż? – głos jej się załamał w niewysłowionej uldze.

– Wręcz doskonale! – stwierdził Strażnik, wciąż nieco oszołomiony. – Tylko trzeba będzie to zaraportować odnośnym władzom, koniecznie spalić najpierw te jego bzdurne wypociny i... cały problem z głowy... – Potrząsnął głową, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło.

Rozejrzał się wokół, jakby ze zdumieniem chłonąc otaczający go świat. Ekonoma nie było, zniknął równie nagle, jak się pojawił. Słońce świeciło, drzewa i kwiaty wychynęły już z powodzi błota i szarości, powracając do własnych barw, ptaki śpiewały... A Księżniczka łkała cicho na górze.

– Pani moja – powiedział nagle Strażnik, bardzo dziwnym tonem. – Czy masz może ochotę się przejść?

Umilkła natychmiast, zaskoczona. Rozejrzała się wokół w popłochu, natrafiając wzrokiem na uśmiechniętą paszczę Paskudy. Ta wykonała zapraszający ruch pyskiem. Najwyraźniej jej też znudziło się to ciągłe siedzenie w jeziorze.

Nie namyślając się dłużej, Księżniczka pokiwała głową gorliwie, kierując ku mężczyźnie rozpromienione spojrzenie.

– No to się ubieraj! – rzucił Strażnik swobodnie. – Tak ładnie, jak ostatnio! – zaznaczył, po czym pomaszerował w kierunku Wieży.

Zdjął klucz z gwoździa, po czym zaczął się wspinać po stromych, drewnianych schodach, prowadzących do górnej komnaty. Wreszcie zatrzymał się pod drzwiami Księżniczki, oparł się plecami o ścianę, nabrał głęboko powietrza w płuca i wypuścił je z dojmującą satysfakcją.

– Pierdolę procedury! – obwieścił triumfalnym szeptem.

 

Okładka
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
PMS
Galeria
Anna Misztak
Adam Cebula
M.Kałużyńska
W.Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Bartłomiej Czech
Dawid Juraszek
Adam Cebula
Jerzy Piątkowski
Magdalena Kozak
Dušan Fabián
Jacek Izworski
Anna Głomb
Marek Kolenda
Duo M
Hastatus
awatar Wal Sadow
Witold Jabłoński
Jaga Rydzewska
Wojciech Szyda
< 21 >