Fahrenheit nr 55 - październik-listopad 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 13>|>

Rozważania prawie pozytywne

 

 

Fantastę w sposób oczywisty fascynują zmiany, jakie zachodzą w świecie. Zazwyczaj koncentruje się na tym, co najbardziej efektowne i najbardziej bijące po oczach, czyli na technice. Wycieczki gdzieś w bok mogą zaowocować przekonaniem współplemieńców, że się fantastyką już nie zajmuje. Fantastów jednak ciąga po wertepach, bo już tacy są, chyba najlepiej powiedzieć, niepoprawni.

Stosunkowo najmniej efektowną i na swój sposób odległą od science fiction jest dziedzina zajmująca się powstawaniem nowych pojęć. Nie wiem, czy to semantyka, albowiem niekoniecznie jednemu pojęciu o bardzo podobnym zakresie znaczeniowym przypisywane jest jedno słowo. Nie jestem biegły w znajomości języka, w tym niestety także kiepsko znam język polski, dlatego o wiele bardziej interesuje mnie w pojęciach to, w jaki sposób za pomocą zmian, nazwijmy to leksykalnych, manifestują się pewne przemiany czy zjawiska kulturowe albo na przykład pomysły na to, jak myśleć o naszym świecie.

Dwa pojęcia, które za mojego życia wyłoniły się z niebytu i zrobiły sporą karierę w dość niespodziewany sposób, skłoniły mnie do zajęcia się ich wzajemnymi związkami. Są bowiem na pierwszy rzut oka z całkiem różnych i nieprzystawalnych parafii. To New Age i polityczna poprawność.

Dodam tu jeszcze, że gdy zastanawiamy się nad rolą słówek w działaniu społeczności, to często zwodnicze bywa sięganie do słownika. Istnieje takie słówko „resentyment”, które bardzo często jest używane w znaczeniu zupełnie odbiegającym od leksykalnego, zaś pada na tyle często, że nieznajomość owego niepoprawnego znaczenia może człowiekowi po prostu bardzo przeszkodzić w rozumieniu tego, co inni do niego mówią. Studia słownikowe są, i owszem, solidne. Lecz zbyt nudne, by się nimi zajmować w popularnych publikacjach. Sformułowanie odrobiny luźnych skojarzeń, kręcących się gdzieś wokół tematu, jest metodą może nieco poetycką, lecz zapewne prowadzącą do jakichś chwytliwych i zaskakujących wniosków.

Mam wrażenie, że poprawność polityczna jest przedmiotem zainteresowania ludzi od wieków. Wcześniej nazywało się to konformizm lub nonkonformizm. Zależnie od okoliczności ludzie potrzebują osiągnąć wrażenie, że są poprawni lub niepoprawni. Wiedza, jak osiągnąć konkretny efekt, jest potrzebna i bardzo przydatna w realizowaniu na przykład kariery. Czyż nie? Może nie, ale gdy tylko mówi się o tym, jak osiągnąć na odbiorcach określone wrażenie, uszy ludziom się wyciągają. Takie mam wrażenie. Wszak i pisze się, i sprzedaje z sukcesem książki o tym, jak osiągać na odbiorcy zamierzony efekt. Jak mi się zdaje, poprawność polityczna czasami polega na demonstrowaniu niepoprawności, generalnie jednak określa się ją wobec konkretnej grupy.

Jeśli przyjmiemy, że poprawność polityczna to zgodność z pewnym kanonem poglądów liberalnych, to New Age zdecydowanie jest niepoprawne. Stojąc na takim gruncie, można próbować udowadniać , że to coś wręcz przeciwnego. Zwłaszcza gdy się chodzi w ramach New Age do wróżki i odczynia egzorcyzmy.

Przypadkowo spotkałem się na mieście z Januszem Zagórskim i tym sposobem trafiłem na Szóste Forum Niekonwencjonalnych Wynalazków. Impreza to trochę dziwna. Lecz New Age jak najbardziej. Biorą w niej udział na przykład producenci leczniczych piramid, lecz w swoim czasie zobaczyłem na niej (ze dwa lata temu) działający model silnika Stirlinga przyniesiony z Politechniki. Taki to jarmark różności, na którym mydło i powidło, rzeczy zmyślone poprzekładane są na przemian z genialnymi i takimi sobie. Na przykład widziałem projekt piramidy, co jest pomysł, by stanęła we Wrocławiu. Rzecz kiedyś wymyślił ów Janusz Zagórski, żeby powstało takie centrum nauk ezoterycznych i tego New Age czy coś temu podobnego. Błyszczące, z diodkami, migające, jak najbardziej z latającym talerzem. A czemu nie?

Otóż mam fatalne doświadczenia, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju paranormalne czy paranaukowe zjawiska. Kończąc studia, zająłem się na przykład problemem wykrywania cieków wodnych przez różdżkarzy. Pisałem już o tym na łamach „Science Fiction”: zacząć rzecz trzeba od tego, że żadnych cieków wodnych nie ma. Owszem, występują warstwy wodonośne, w których prędkość przepływu wody jest rzędu centymetrów na sekundę w porywach, zazwyczaj znacznie wolniej. Autentyczne cieki wodne są zjawiskiem wyjątkowym i bardzo rzadkim. Zazwyczaj wymagają do swego istnienia szczególnych warunków. Musi być duża przepuszczalność gruntu i duże nachylenie. I oczywiście, nikt w takich miejscach domów nie buduje. Problem różdżkarstwa był „ćwiczony” od dawna, między innymi przez Amerykanów już w XIX wieku. Przyczyna zainteresowania była oczywista, ziemia kryje ogromne bogactwa. Znajdowanie złóż nie tylko złota na Alasce, ale przyziemnej skały zwanej sjenitem, dzięki której w Przedborowie długie lata egzystował kamieniołom i wielu ludziom się dobrze żyło, jest wystarczającym bodźcem, by rzecz przebadać gruntownie. Eksperymenty tyczące odkrywania bogactw za pomocą wierzbowego kijka i wahadełka powtarzano wielokrotnie, całkiem niedawno (około dziesięć lat wstecz to niedawno, licząc w skali czasu poświęconego na te badania) bardzo porządny eksperyment zrobili Niemcy. Wyniki są całkowicie negatywne. Dobitnym dowodem bezskuteczności różdżkarstwa jest rozwój urządzenia zwanego georadarem. Urządzenie to robi dokładnie to, co powinni robić różdżkarze, mianowicie wykrywa różne podziemne obiekty na niewielkiej głębokości. Gdyby ta sztuka udawała się różdżkarzom choć w tak marnym stopniu, w jakim dokonywało to urządzenie na początku swej kariery, wówczas te pierwsze prymitywne maszynki nie osiągnęłyby tak ogromnych cen, nie byłoby takiego wielkiego zapotrzebowania na „georadarzystów”. A wiem, że było, bo widziałem to wszystko na własne oczy, bo mam taki georadar i jego znakomitego operatora po sąsiedzku. Z bardziej niesamowitych historii to opowiedział mi, jak znalazł we Wrocławiu średniowieczny cmentarz pod warstwą osadów naniesionych przez Odrę.

Georadar działa – w przeciwieństwie do różdżki, ta jednak ma poczesne miejsce nie tylko w w piśmiennictwie, lecz przede wszystkim w budżetach. Wykrywacze geopatycznego promieniowania, niezależnie od rozwoju georadarnictwa, mają się równie dobrze, jak mieli się dawniej.

Urządzenie będące bohaterem wielu skandali i afer, legendarny poligraf, po polsku wariograf, łączy z różdżką na pierwszy rzut oka zupełne przeciwieństwo. Tu magia, tam nauka. Tu brak pomysłu, dlaczego działa, tam precyzyjne i przekonywające tłumaczenia. Tu i tam... niemoc, gdy trzeba stwierdzić, że są konkretne rezultaty. Więc wariograf, wielce komputerowa maszyna, z wspaniałą elektroniką pomiarową, jak wyczytałem na stronie chyba oficjalnie policyjnej, nie może być nazywany wykrywaczem kłamstw. Ostatnia uwaga eksperta od obsługi tego urządzenia powinna pogrzebać jego dalszą karierę, lecz... Ma się dobrze. Jaka jest tego przyczyna? Zapewne dokładnie taka sama, jak niezatapialności różdżki. Atmosfera tajemniczości, wizja wrzeszczących nagłówków prasowych.

Gdzieś w natłoku informacji przeleciała mi i ta, że ktoś wreszcie przeprowadził porządne badania statystyczne skuteczności poligrafu, oczywiście jego entuzjaści, czyli Amerykanie, i wynik był jak z różdżką, czyli zero. Nie przeszkodziło to temu, że bodaj jednym z nowszych pomysłów na wyciąganie państwowych pieniędzy nad maszynami do automatycznego wykrywania przestępców jest coś, co się zowie śladami pamięciowymi (bardziej efektownie „emocjonalno-pamięciowymi”). Teoria mówi, że jak się złoczyńcy przedstawi coś mu znanego, to w rozumie nastąpi reakcja rozpoznania i że jest ona nie do opanowania. Owa teoria historycznie niechcący bazuje na innej teorii (mówi się też „tkwi korzeniami”), że na przykład siatkówka oka to rodzaj sieci neuronowej Hopfielda i że owa sieć przechowuje wzorce obrazów.

Teoria wytłumaczenia działania mózgu za pomocą sieci neuronowych jest bardzo kusząca, ale, jak mi się zdaje, stara i nieruchawa, a nawet nieco zdechła. Sęk w tym, że większość ludzi nie bardzo zdaje sobie sprawę z tego, czym sieć jest. Więc te sieci objawiają z pozoru cudowne własności na przykład przewidywania przyszłości. Próbowano stosować sieci neuronowe do przewidywania przebiegu zdarzeń na giełdzie. W niektórych zastosowaniach dobrze się sprawdzają, przykładowo potrafią chronić wielkie urządzenia energetyczne od zwarcia, rozróżniając chwilowe wahania zapotrzebowania na energię. Sieci neuronowe posiadają bardzo frapującą zdolność uczenia się. W najprostszym przypadku podajemy sieci przykłady, w których mamy zadanie w postaci stanów na wejściach sieci i odpowiedź w postaci stanu wyjścia sieci. Sieć można nauczyć też dodawania. Wynik zależy od topografii sieci, na ogół będzie odpowiadać niezbyt dokładnie, ale w okolicy prawidłowego wyniku. Można zrobić też coś innego, przedstawić żywe wyniki jakichś zdarzeń, pomiędzy którymi nie znamy faktycznych związków, i często sieć odpowie prawidłowo na pytanie „co by się stało gdyby?” Więc tak sobie ludziska pomyśleli, że skoro owe sieci potrafią, to zapewne ludzkie mózgowie jest po prostu taką wielką siecią.

Już wiemy, że, delikatnie mówiąc, sprawa jest bardziej skomplikowana. Nie jest mózg po prostu siecią neuronową, co więcej, można wskazać zadania, które nasz rozum wykonał, a za pomocą sieci nie da się ich przeskoczyć. Także daje się zauważyć ten efekt, że wielu badaczy wreszcie zrozumiało, czym są sieci, w związku czym, jak to się mówi, „przestali pokładać nadzieję”.

Co jednak szkodzi, by rozprawiać o śladach pamięciowych? Teoria jest atrakcyjna. Wydaje się też, że w jakimś sensie prawdziwa. Atrakcyjna dla naukowców.

Coś mi się jednak widzi, że mamy tu ten sam przypadek, co ze stosowaniem metody termicznej zapobiegania ciąży. To znaczy statystyka pozwala wykazać, że za pomocą termometru nie tylko możemy wykryć związek momentu jajeczkowania z temperaturą, ale nawet z dużą dokładnością wyrysować średni przebieg temperatury kobiety. Niestety, zadanie w drugą stronę, czyli powiedzenie sobie, „czy można”, jest na tyle ryzykowne, że metoda zyskała sławę „watykańskiej ruletki”. Niepoprawność polityczna podsuwa mi kilka innych przykładów, które tłumaczą błąd w rozumowaniu, jaki jest popełniany w odniesieniu do działania wariografu. Otóż na przykład dobrze ponad połowa więźniów w amerykańskich więzieniach to Afroamerykanie. Czarnego koloru skóry. Biorąc pod uwagę, że stanowią kilkanaście procent społeczności, wniosek jest prosty: popełniono przestępstwo, znaleziono czarnego, jest winny. Korelacja jest przecież bardzo mocna! Prawda? Podobnie w Polsce ponad połowa przestępstw jest popełniana pod wpływem alkoholu, znajdujemy w okolicy popełnienia przestępstwa pijanego i już mamy mocną poszlakę, to on!

Skuteczność wariografu jest oceniana według danych wydobytych z Internetu na 80-90%. Za chwilę jeszcze o tych danych, lecz weźmy je na chwilę za dobrą monetę. Co to oznacza? Powiedzmy, że mamy do sprawdzenia dziesięć osób. Znakomicie, zostaną nam dwie lub jedna. A przy stu osobach? Biorąc pod uwagę, że badania tak naprawdę powtórzyć nie można, metoda jest funta kłaków warta. Warto też zwrócić uwagę na coś innego: gdy skuteczność wyniesie na przykład 55%, czyli wzniesiemy się o 5% ponad poziom przypadkowości, to otrzymamy silną zależność, która w dużej próbie będzie nie do podważenia. Metoda działa, ale w każdym konkretnym wypadku wyniki są do wyrzucenia.

A tu taka zabawa matematyczna: policja łapie 1000 osób w trakcie rozruchów. Wybitych zostało 500 szyb, przy czym mamy pewność, że każdą szybę wybił inny chuligan. Złapano tysiąc osób, z których połowa była na pewno winna, lecz nie wiadomo, kto to był. Mamy niezwykle sprawnego i sprawiedliwego sędziego, który za pomocą klasycznych metod potrafi zawsze wykryć sprawcę. Jednak policja postanowiła mu pomóc i ograniczyć liczbę rozpraw, jaką musi przeprowadzić. Za pomocą wykrywacza kłamstw, który wykrywał chuligana z prawdopodobieństwem 3/4 (75%), wydzielono grupę, w której 375 osób było winnych, 125 osób niewinnych, zgodnie ze sprawnością wykrywacza kłamstw. Sędzia skazał 375 osób, sądził 500, po czym musiał jeszcze sądzić dodatkowe 125 osób. Jaką sprawność wykrywacza kłamstw zobaczył sędzia? 375/625=0,6. Na początku mieliśmy 75%, a po drodze gdzieś 15% wyparowało. Złośliwie można zauważyć, że jeśli te 125 osób założy jeszcze sprawę o niesłuszne zatrzymanie, to rachunek wyjdzie jeszcze gorzej: 375/750=0,5. Przykład powyższy jest ilustracją przysłowia o głupim, co szuka sprawiedliwości. Owszem, sprawiedliwość choćby w takim wąskim sensie, jak wskazanie osoby, która zawiniła, ma jakiś sens, ale bynajmniej nie przy prawdopodobieństwach pomyłki rzędu kilkunastu procent. Tym niemniej to banalny przykład efektu składania błędów. W laboratoryjnym teście wychodzi nam niezła efektywność. Po „zamontowaniu” metody w konkretnej procedurze, pomimo że sama procedura nie zawiera dodatkowych błędów, cudownym sposobem zaczyna się owa sprawność rozjeżdżać.

Otóż o ile w przypadku takich metod jak daktyloskopia, badanie śladów DNA czy badanie mikrośladów mechanicznych można znaleźć konkretne dane wskazujące na praktyczną niezawodność metod, błąd może wynikać z błędu technika, jakiejś pomyłki. Oczywiście konkretna procedura nie da 100%, o czym niestety zapominają nie tylko prokuratorzy i sędziowie, lecz tak czy owak o ile możemy sobie poczytać o tym, jak te metody weryfikowano, o tyle o wykrywaczu kłamstwa niczego takiego nie udało mi się przeczytać. Biorąc pod uwagę, że dość dobrze wiadomo, jak zawodne są metody weryfikacji z udziałem człowieka, na przykład okazanie sprawcy, jak się to nazywa, można przyjąć, że metoda nie działa.

Jak mi się zdaje, można też przy sprzyjających warunkach wykazywać, że istnieją wspomniane ślady pamięciowo-emocjonalne. Co prawda wariograf zaliczył kilka spektakularnych wpadek, jak (za Wikipedią) przypadek Aldricha Amesa – rosyjskiego szpiega działającego w USA, który miał dwukrotnie przejść test na tej maszynerii, lecz metoda robi karierę i pieniądze. Dokładnie tak, jak w swoim czasie wykrywanie promieniowania cieków wodnych.

Tak dla pełniejszej symetrii, bo nie ma cieków wodnych, chciałem opowiedzieć o czymś, co jest w domach i może pełnić rolę owych cieków. Na przykład za pomocą termometru, który mierzy precyzyjnie różnice temperatur, możemy wykryć mikroprzeciągi. Ktoś, kto śpi w strefie takich stałych różnic, może po latach to odczuć. Ale pokrętną techniką odkryłem coś jeszcze. Mianowicie coś, co nazwałbym gradientami temperatury odczuwalnej. Nie ma przeciągu. Lecz robimy taką sztukę: ustawiamy dwie grzałki i symetrycznie umieszczony nad nimi czujnik temperatury. Przy idealnej symetrii, gdy obie grzałki mają jednakową moc, skutek działania obydwu powinien być taki sam. Ale nawet nie jest to potrzebne. Po prostu ustawiamy nasze urządzenie w domu i mierzymy, do jakiej temperatury podgrzewa czujnik raz jedna grzałka, raz druga. A potem obracamy urządzenie i powtarzamy serię pomiarów. I okazuje się, że zazwyczaj mamy wyraźną asymetrię pomieszczenia. Pewnikiem to banał, powietrze znad grzejnika nie unosi się po prostu w górę, lecz biegnie po skosie. Tak czy owak jest asymetria i to może prowadzić do mimowolnego napinania mięśni, przyjmowania jakiejś pokrzywionej postawy. No więc pomieszczenia mogą mieć swoje tajemnice i kto wie, czy właśnie czegoś takiego różdżkarze nie wykrywają. Generalnie, jak się postarać, zawsze można wykazać, że coś jest na rzeczy.

Czy poprawność polityczna przewiduje różdżkę i wariograf? A może wręcz przeciwnie? Przy czym nie znaczy to, że akceptuje lub nie, ale czy będąc poprawnym politycznie, wypada zauważać problem wariografu lub problem różdżki?

Tak mi się zdaje, że problemu nie sposób rozwikłać metodą siedzenia za biurkiem i szczegółowego analizowania problemu. Jest to bowiem kwestia czysto uznaniowa.

Nasunął mi się jednak inny wniosek. Banalne jest spostrzeżenie, że świat jest pełen tak zwanych poglądów, które są uważane za prawdziwe, naukowo potwierdzone i z nauką mają niewiele wspólnego. Dość banalny jest też taki wniosek, że autorytet nauki powoduje, iż każdy obrońca dziwnych poglądów stroi się w piórka naukowości. Może mniej banalne jest uświadomienie, jak wiele takich banialuk nas prześladuje i jak często ulegamy iluzjom, mimo że każdy stara się, by nie dać się wpuścić w kanał.

Poprawność polityczna niejako z definicji (przepraszam, z intuicji) jest naukowa. Być może jest tak, że rozsądnie jest mówić o poprawności politycznej w odniesieniu do pewnego kompletu poglądów kojarzonego zwykle z tak zwanymi liberalnymi kręgami.

Wszelako taki arbitralny podział budzi zwykle niedosyt. Ma też niewielkie znaczenie praktyczne. Otóż pomyślałem sobie, że mechanizm tworzenia przekonania, iż efekt cieplarniany jest naukowy i naukowo udowodniono szkodliwość masturbacji oraz pornografii, jest bardzo podobny. Powiedzmy sobie trochę inaczej i bezpośrednio: nie bardzo da się ów mechanizm wskazać. To po prostu teoria tworzona na zamówienie zawsze w taki sam sposób: do z góry postawionej tezy doczepia się w mniej lub bardziej udatny sposób naukowy bełkot. Sorry, lecz bełkocze się w przypadku efektu cieplarnianego, nieznacznie tylko bardziej zręcznie niż w przypadku efektu szkodliwości onanizmu. Niewątpliwie wysusza rdzeń kręgowy o dwie trzecie lub jedną trzecią, przy czym mówię o efekcie cieplarnianym, bo wiadomo, że jak ciepło, to wszystko schnie. Nieprawdaż?

Poprawność polityczna jest państwowotwórcza. Nie rozstrzygając, czy wariograf jest politycznie poprawny, możemy przeczytać w Internecie na dość oficjalnej stronie policji wiadomość politycznie poprawną, że wariografu oszukać się nie da. To informacja równie ważna, jak podawana wielokrotnie przez walczących z pornografią polityków, że owa pornografia nieuchronnie prowadzi do szeregu niebezpiecznych zboczeń oraz chorób. Na przykład, podobnie jak efekt cieplarniany, do wysuszania rdzenia kręgowego o dwie lub jedną trzecią.

Na forum wynalazków, oprócz piramid i kilku teorii wszystkiego, dowiedziałem się o nowych rewelacyjnych bateriach, które są stosowane do telefonów komórczanych oraz napędu latających modeli. To, co kiedyś zdawało się całkowitą herezją: latające aparaty cięższe od powietrza o napędzie bateryjnym, stało się faktem.

New Age jest anarchistyczne, przeciwstawiające się formalnym organizacjom, często kontestujące oficjalne poglądy. Wszelako w New Age istnieje silny pęd, by dowiedzieć się, jak jest naprawdę. Otóż naprawdę istnieją owe znakomite baterie. New Age oczywiście bardzo często sięga po mechanizmy tworzenia poglądów poprawnie politycznych względem ruchu New Age, lecz mam wrażenie, że istnieje zasadnicza różnica pomiędzy poprawnością polityczną a tym ruchem. Otóż ludzie związani z nim mają wiarę w możliwość wyjaśnienia świata za pomocą nauki. Jeśli dochodzi do tego, że ich poglądy czy teorie, które głoszą, wyglądają bardzo dziwnie, to przyczyną jest po prostu niedouczenie.

Poprawność polityczna ma gdzieś fakty i naukę. Nauka służy tylko do dostarczania efektownie brzmiących terminów, tworzenia choćby pięknych komputerowych prezentacji, ma za zadanie uwiarygodniać z góry założone tezy.

Oba ruchy są wynikiem niedouczenia zarówno nadawców, jak i odbiorców tworzonych przez nie komunikatów.

Ten ostatni wniosek byłby bardzo poprawny politycznie. Płynie z niego optymistyczna wiara, że gdy tylko ruszymy w lud miast i wsi oraz zamieszkujący na przykład państwowe urzędy z kagankiem (w odróżnieniu od kagańca) oświaty, to wszystko będzie dobrze.

Psu na budę nie zdałyby się szczegółowe dywagacje o wariografach i pomiarach termicznej asymetrii wewnątrz budynków mieszkalnych, gdyby nie było wniosku pesymistycznego i politycznie niepoprawnego. Coś mi się widzi, że figa. Przyczyną jest komplikacja rzeczywistości. Ludzie musieliby się coś nauczyć o mierzeniu, nabrać, jak to się zowie, „pomiarowych intuicji”. Na przykład wspólnym mianownikiem wszystkich tu wymienionych przypadków, z różdżkarstwem włącznie, jest statystyczna analiza wyników, w szczególności fury danych zgromadzonych za pomocą jakichś automatycznych procedur i przetworzonych za pomocą komputera. Trzeba trochę pomyślunku, by dojść do takich efektów, jak przedstawiłem w przypadku z wariografem, że gdy nawet zasadniczo urządzenie działa, lecz w konkretnym przypadku, z punktu widzenia na przykład owego sędziego zysk jest albo bardzo mały, albo wręcz go nie ma. Trzeba trochę otrzaskania z pomiarami, by zdać sobie sprawę, że bardzo typowa dla poszukiwania nieistniejących efektów jest procedura nieustającej komplikacji i udokładniania pomiaru. Gdy coś się nie daje wykryć w prostym teście, zazwyczaj nie istnieje. Komplikacja aparatury zazwyczaj nie jest potrzebna do tego, by wykazać istnienie czegoś, lecz by doprowadzić rzecz do technicznej sprawności. Wreszcie procedury skomplikowanej obróbki danych bardzo często kryją w sobie założenie, które chcą udowodnić. Warto sobie uzmysłowić, że tak działają bardzo niewinnie wyglądające czy to obliczanie współczynników korelacji, czy to uśrednianie wyników.

Obawiam się, że nie ma dobrego sposobu, by wyplenić prostym zapaleniem owego kaganka oświaty ani poprawności politycznej, ani New Age. Obszary wiedzy, które będziemy filtrować poprzez poprawność polityczną czy owo New Age, będą się po prostu zwiększać, bo świat daje się zrozumieć poprzez pomiary, te zaś są cholernie skomplikowane. I ich prowadzenia da się nauczyć tylko bardzo niewielki odsetek ludzi. Może optymistycznego („pozytywnego”?) mogę powiedzieć tylko tyle, że na mój rozum i odczucie New Age w swobodnym nieco rozumieniu jest mniej groźne od poprawności politycznej, bo daje szansę na to, by się czegoś dowiedzieć, choćby to były tylko konstrukcje nowych baterii.

 


< 13 >