Fahrenheit nr 55 - październik-listopad 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 30>|>

Dom Wschodzącego Słońca (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

Aleksandra Janusz
DOM WSCHODZĄCEGO SŁOŃCA
Cykl: Miasto magów

 

Opowieść o magii, monstrach i muzyce rockowej

 

Pierwsi magowie przybyli do miasta Farewell w czasach, kiedy na parkietach królował charleston, a alkohol można było kupić wyłącznie na czarnym rynku. Od tamtej pory minęło niemal sto lat, a oni nadal tutaj są. Nie wyłowisz ich jednak z tłumu. Z pozoru niczym nie różnią się od zwykłych ludzi. Żyją na granicy dwóch światów, chroniąc śmiertelników przed nieznanym.

Tutaj, w Farewell, każdy zaułek ma swoją opowieść. Po zmroku ze snu budzą się istoty, z którymi nikt nie pragnie spotkać się twarzą w twarz – gargulce, władcy szczurów, niespokojni zmarli... Pod skorupką codzienności kryją się tajemnice, jakich nie sposób ogarnąć. Odpowiedzi strzeże rosochata Wierzba, której korzenie sięgają serca miasta.

Tutaj wypełniają się proroctwa, ziszczają się marzenia i koszmary. Nigdy nie wiesz, dokąd zaprowadzi cię kolejny zakręt, jaką niespodziankę kryje następna uliczka.

Eunice Wight – współczesna nastolatka – stawia pierwsze kroki w zawiłej sztuce magii. Jeszcze nie w pełni rozumie, czym jest świat, do którego przyszło jej należeć. I chociaż zawsze może liczyć na wsparcie starszych magów, im również nie brakuje problemów, z którymi będą musieli się uporać. Mag-szermierz Lloyd zmierzy się ze swoją mroczną przeszłością. Błyskotliwy informatyk Timothy wyjdzie poza wirtualny świat. Narcystyczny rockman Gabriel wreszcie zacznie podejmować własne decyzje. Razem z zakonnicą Weroniką, wiekowym Krzysztofem oraz niespodziewanym przybyszem z odległych stron stawią czoło mitycznym bestiom oraz dawnym – i nowym – wrogom. Czy znajdą odpowiedzi na zagadki, jakie zostawiła po sobie legendarna Kaja Modrooka? I czy Eunice wyjdzie zwycięsko z próby, jaką postawi przed nią los?

(RUNA)

O AUTORCE

Aleksandra Janusz – urodziła się 24 maja 1980 roku, tuż przed kolejnym odcinkiem serialu "Pogoda dla bogaczy". W związku z tym przez całe życie żywi nadzieję, że kiedyś będzie sławna i bogata, choć tak naprawdę do szczęścia wystarczy jej dobra herbata, ciekawa książka i porządna sesja RPG.

Nałogowo czyta wszystko, co ma literki i wpadnie jej w ręce – czy to będzie beletrystyka, książka historyczna czy też podręcznik dziergania szydełkiem. W przypadku komiksów satysfakcja jest niejako podwójna, ponieważ oprócz literek mają one jeszcze obrazki.

Z wykształcenia jest biologiem molekularnym, co znaczy, że nie potrafi rozróżniać gatunków roślin i zwierząt, ale za to umie wyizolować z ich komórek DNA. Zrobiła magisterkę w Zakładzie Genetyki UW, gdzie hodowała ludzkie komórki, a potem wykonywała różne tajemnicze procedury na ich materiale genetycznym. Od niedawna pracuje w Zakładzie Immunologii w Centrum Onkologii im. Marii Curie-Skłodowskiej.

W 2001 roku zadebiutowała w “Science Fiction” opowiadaniem “Z akt miasta Farewell”. Od czasu do czasu publikuje także w internetowym magazynie “Fahrenheit”.

Więcej na stronie domowej: www.notkostrony.prv.pl

...Na miejscu zebrało się już blisko pół miliona uczestników i wciąż nadciągają nowi. Autostrady w całym stanie są nie-praw-dopodobnie zakorkowane! O największym festiwalu w dziejach ludzkości będziemy was informować na bieżąco. Jeżeli również zdążacie na Woodstock, pozdrawiam was – love and peace! Tymczasem zostańcie z nami – grają Janis Joplin i Koooozmic Blues!

Lloyd Dark powoli dopił swoją whisky, a potem z cichym brzękiem odstawił szklankę na kuchenny blat. Tak, zakup radia to był dobry pomysł. Muzyka wypełniała puste przestrzenie, oszukiwała echo i samotność. Wiedział, że się teraz szybciej oswoi z domem, do którego wprowadził się poprzedniego dnia.

Miał nadzieję, że dom się także oswoi z nim.

Pokruszył w dłoni resztki krakersów i rozrzucił je po ceglastych kafelkach. Gwizdnął cicho. Zza szafki wychyliło się coś, co na pierwszy rzut oka przypominało kłębek mgły. Istota błyskawicznie pochwyciła jeden z okruchów i natychmiast schowała się z powrotem.

Gdyby chciał, mógłby kupić starą posiadłość Suarezów już ze dwadzieścia lat temu. Spadkobiercy pierwszych właścicieli od dawna mieszkali w Europie. Odkąd senor Suarez zbankrutował w czasach Wielkiego Kryzysu, a jego żona popełniła samobójstwo, siedziba rodowa miała opinię dotkniętej klątwą. Nikt nie chciał tam wracać. Nie znaleziono kupca. Z bliżej nieokreślonych powodów przyszli nabywcy szybko się zniechęcali. W Farewell krążyła plotka, że domostwo jest nawiedzone.

Nieboszczka Suarez rzeczywiście miała charakterek. Jak przystało na pełną pretensji damę z początku wieku, wierzyła święcie w supremację białej rasy. Nowy właściciel rodowej posiadłości był półkrwi Azjatą i to ją rozwścieczyło. Ubiegłej nocy wytłukła sporą część porcelanowej zastawy, zanim Lloydowi udało się zamienić z nią kilka słów. Cóż, albo się przyzwyczai, albo za jego sprawą odejdzie na dobre. Najwyższa pora.

Nie zamierzał pozbywać się małych domowych duchów, takich jak ten za szafką. Były pożyteczne, skutecznie odstraszały myszy. Ponadto ich obecność świadczyła jak najlepiej o kondycji astralnej domu. Kiedy tylko rozwiąże problem senory Suarez, odpocznie tutaj, wreszcie nabierze sił.

W kominku tliły się ostatnie węgle. Nie podsycił ognia, w salonie zrobiło się już wystarczająco ciepło. Usiadł na wielkiej kanapie o brunatnym skórzanym obiciu i umościł się na niej wygodnie. Długo szukał takiej, na której nawet mężczyzna jego wzrostu mógłby się swobodnie wyciągnąć. Co prawda kontrastowała nieco z rzeźbionym stolikiem oraz secesyjnymi krzesłami zdobnymi w złocone pnącza winorośli. Pójdą na strych, zadecydował Lloyd. Wyglądały dekoracyjnie, ale właściwe zastosowanie mogłyby znaleźć chyba w sali tortur. Zresztą czasy świetności dawno już miały za sobą. Większość mebli została zniszczona przez korniki i kołatki, a dywan nosił wyraźne ślady niestrudzonej pracy moli.

Zamknął oczy. Chropowaty głos Janis Joplin kołysał go do snu. Warto by uciąć drzemkę przed północą, zanim znów pojawi się senora.

– Od jutra porządki – szepnął.

– Radzę zacząć od generalnego remontu łazienki. Kurek od kranu został mi w ręku. I uprzedzam, że kafelki rzucają się na ludzi bez ostrzeżenia.

Lloyd Dark usiadł gwałtownie. To na pewno nie była pani Suarez.

– Timothy?

Z pogrążonego w półmroku korytarza wyłonił się młody mężczyzna na wózku inwalidzkim, opatulony w kilka warstw swetrów. Tylko po wyglądzie jego kościstych dłoni można się było domyślić, jak bardzo musiał być chudy. Bujne, zmierzwione włosy niemal całkiem zasłaniały mu twarz.

– Gdzie się podziała twoja słynna czujność? – zapytał cicho. – Słowo daję, mogłem do ciebie podjechać i nawet byś nie zauważył. I co ty sobie w ogóle wyobrażasz, zostawiając mnie na pastwę tej megiery...? A co z Weroniką, co z Krzysztofem? Jaki z ciebie przyjaciel?

Lloyd westchnął.

– Timmy, proszę cię, nie desperuj. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Ostateczną decyzję podjęła Emily. Nasze relacje ucierpiały znacznie już podczas Wojny.

– Ty i twoje wiktoriańskie eufemizmy – sarknął Timothy. – Gdybyście oboje byli w nieco lepszej formie, pozabijalibyście się nawzajem. Tak czy owak, już tam nie wracam. Mam dość.

– Sądziłem, że w Mandali na niczym ci nie zbywało. W każdym razie znakomicie dajesz sobie radę.

– Właśnie – fuknął tamten. – Potrafię zdecydować, kiedy mam spać. Nie muszę już przez cały dzień leżeć plackiem. Nie szkodzi mi praca przy radiostacji. Mam zresztą po dziurki w uszach tych budyniopodobnych papek. Nie jestem niemowlakiem, żeby odżywiać się kleikami. Chcę wina, mocnej herbaty i kanapek z szynką.

– To mogę ci zapewnić od ręki, ale na wygody trzeba poczekać. Dom wymaga remontu zarówno materialnego, jak i astralnego. Poza tym nadal potrzebujesz fachowej opieki.

Timothy wzruszył ramionami.

– W tej kwestii nic się nie zmieni. Weronika będzie przychodzić tutaj. Ba, nawet Krzysztof zapowiedział, że czasem wpadnie. Pomożemy ci w urządzaniu domu. Jak dla mnie, miła odmiana po miesiącach upiornej nudy.

Lloyd potarł czoło.

– Wszystko już sobie zaplanowałeś, prawda?

Timothy zaśmiał się cicho, a może raczej zakasłał.

– Trzeba oblać nowe lokum – powiedział wreszcie. – Masz to wino?

– Mam whisky.

– Nalewaj. Muszę sobie przypomnieć, jakie to paskudztwo.

 

***

 

Panna Pierce nie miała najmniejszego pomysłu na to, jak utrzymać dyscyplinę w klasie podczas obowiązkowej pogadanki o stosownym zachowaniu i ubiorze. Do świadomości uczniów nie dotarło jeszcze, że wakacje dobiegły końca. Słuchało jej zaledwie kilku chłopców, którzy, jak plotkowano w pokoju nauczycielskim, podkochiwali się skrycie w zgrabnej, jasnowłosej anglistce. Pozostali wyglądali przez okno albo toczyli między sobą ożywione dyskusje. Kiedy się tylko odwracała, zaczynali strzelać do siebie z długopisów przerobionych na dmuchawki. Jej najlepsza uczennica bez żenady czytała książkę pod ławką. Ktoś wysyłał esemesy. Kilka osób grało w karty.

Jako nauczycielka z kilkuletnim stażem panna Pierce wiedziała już, że walka z tłumem jest z góry skazana na porażkę. Uciszanie uczniów donośnym głosem przynosiło jeszcze skutki w podstawówce, ale gimnazjaliści byli już zupełnie innym gatunkiem dzikich zwierząt. Zastosowała więc tę samą metodę, jakiej powszechnie używa się do rozpędzania demonstracji. Postanowiła wyciągnąć z tłumu jedną osobę i ukarać ją dla przykładu.

Rozejrzała się dookoło i zatrzymała spojrzenie na Eunice Wight. Dziewczyna, schowana na swoim stałym miejscu z tyłu sali, gryzmoliła coś zawzięcie z nosem niemal utkwionym w pulpicie. Panna Pierce nie mogłaby znaleźć lepszej ofiary. Eunice od tygodnia przychodziła do szkoły z włosami w formie szaroburych, zbrylonych strąków. To się chyba robiło na miodzie i białku jajka, pomyślała nauczycielka i odruchowo wzdrygnęła się z obrzydzenia. Chociaż nie, w takich specyfikach gustowali jej rodzice, teraz pewnie używa się zwyczajnej pianki.

Oczywiście można by się przyczepić nie tylko do fryzury Eunice. Powszechną przypadłością w jej wieku był nagły wysyp kolczyków. Panna Pierce naliczyła siedem w uszach i jeden w nosie. Właściwie ciekawiło ją, czy dolegliwość rozniesie się także na inne części twarzy. Poza tym zawsze się zastanawiała, czy kolczyk w nosie nie przeszkadza w smarkaniu. Takich pytań jednak, rzecz jasna, nie zamierzała jej zadawać.

Z głośnym stukotem obcasów nauczycielka zbliżyła się do biurka Eunice. Wyrwana z transu dziewczyna uniosła głowę i popatrzyła na nią nieprzytomnym wzrokiem.

Panna Pierce zdecydowanym ruchem zgarnęła papiery z biurka. Miała nadzieję, że to będzie coś obrazoburczego. Karykatury nauczycieli w komiksie. Albo przynajmniej młoda poezja. Dobry punkt wyjścia do złośliwej, belferskiej krytyki.

Wystudiowanym gestem wyprostowała kartki, zerknęła na nie... i straciła wątek.

– Figury geometryczne...?

– Figury geometryczne – potwierdziła Eunice.

Panna Pierce nie mogła otrząsnąć się ze zdumienia i trudno się było temu dziwić. Trzymała przed oczami coś znacznie bardziej interesującego niż zwykłe ćwiczenia rysunkowe. Zakrzywione pod dziwnymi kątami linie oraz niewystępujące w rzeczywistości kształty kpiły z trzeciego wymiaru, kończyły się w nieoczekiwanych miejscach, oszukiwały wzrok. Wyglądały inaczej w zależności od tego, jak na nie spojrzano. Figury niemożliwe. Nauczycielka przypomniała sobie, że niektórzy malarze tworzyli obrazy z podobnym motywem.

Większość obrazków została wydrukowana, ale kilka z nich Eunice kończyła własnoręcznie. Czyżby ukryty talent matematyczny? Panna Pierce poczuła, jak odzywa się w niej powołanie nauczycielskie, od dłuższego czasu nieco zaniedbane i przytłoczone prozą życia.

– To z Internetu, prawda? – domyśliła się. – Bardzo ciekawe.

– Prawda? – Eunice się rozpromieniła. – Składają się w czwartym wymiarze, a przynajmniej powinny. To są takie zagadki, trzeba dorysować dalszy ciąg...

Nauczycielka nagle zorientowała się, że większość jej podopiecznych ucichła. Zerkali w ich kierunku z wyraźnym zaciekawieniem. Speszyła się trochę.

– Eunice, co ty w zeszłym roku miałaś z matematyki?

– Ja? Ledwo zdałam. – Dziewczyna odchyliła się na krześle i spojrzała na nią podejrzliwie, przybierając zwykłą pozę buntowniczki. Dialog został ucięty w zarodku.

Panna Pierce jeszcze raz przyjrzała się figurom.

– Dostaniesz to po lekcji. Poza tym twoje włosy... – zrezygnowała w połowie zdania. Te szkice wyglądały naprawdę fascynująco. Może sama spróbuje poszukać w Sieci czegoś podobnego? – Nieważne. Jak długo nie płuczesz ich w miodzie i białku jajka, nie będą wabić much.


< 30 >