Fahrenheit nr 55 - październik-listopad 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 20>|>

Srebrna rocznica

(Silver Anniversary)

 

 

O AUTORZE
okladka Stephen M. Wilson – dotychczas opublikował opowiadania w „Bondage: Tales of Obsession”, „2006 Rhysling Award Anthology”, „Scifaikuest”, „Raw Meat”, „Wicked Karnival” i „The Harrow”.

Przeprowadził wywiad z wydawcą Ellen Datlow, był wśród finalistów Pisarzy Przyszłości, a także należy do Stowarzyszenia Twórców Horrorów (Horror Writers Association) oraz Stowarzyszenia Poetów SF (Science Fiction Poetry Association).

Lubi: Jorge Borgesa, Josepha Campbella, sushi, Vincenta Price’a, Bette Davis, Kiriko Moth, Tori Amos, mah-jonga i yaoi.

Mieszka w Kalifornii, ma trójkę dzieci w partnerskim związku.

„Silver Anniversary” to pierwsze opowiadanie Wilsona tłumaczone na język obcy.

Więcej informacji o autorze na stronie: speceditor666.livejournal.com

Bóg na twojej głowie niechaj złoży laur,
mężu, i chwała ci, żono, w posłanie wam złoży
smukłych dziatek, słodkich dziatek dar,
poczęty ze świętych ciał.

Gerard Manley Hopkins, „Na marszu weselnym”



Karmiła go łakociami,
kiedy głodny za nią szedł,
i wystawiła mu ten pomnik,
kiedy zdechł.

„Zabawne przygody Starej Mamy Hubbard i jej Psa”

 

 

– Piwo przed winem czy wino przed piwem? – wymamrotała do siebie, chwytając gąsior z porto w szafce, która świeciła teraz pustkami. – Kurwa, nie pamiętam. A może to było: pij zanim zapalisz, albo: zapal zanim wypijesz?

Uśmiechnęła się pod nosem.

Bombonierki są okej, ale sam likier uderza szybciej.

Zachichotała.

Kto to powiedział... Dorothy Parker... Mae West? Poszukała w pamięci: Li... kier ud... rz...a szyy... bciej...? Lirzsz szy...

– Liż szybciej! – powiedziała głośno.

Krzyknęła.

Odurzona postawiła butelkę na stole i, obchodząc łukiem bałagan na podłodze, tak jakby go nie dostrzegała, wydobyła dwunastopak z ogołoconej już lodówki. Ustawiła piwo koło wina.

– Zresztą, to chyba nie ma znaczenia – odpowiedziała sobie na własne pytania.

Naga, zakrwawiona i oszołomiona, opadła na krzesło stojące koło stołu i zaczęła pić.

Wszyscy odchodzą, pomyślała. Wszyscy, mężowie, dzieci...

Minęło prawie sześć lat, odkąd jej własne szczenięta skończyły osiemnaście lat i wybyły z domu. Jedynym kontaktem była pocztówka, którą Rom przysłał dwa lata temu z Argentyny. Tylko trzy krótkie zdania:

Droga Mamo,

Wstąpiłem do Greenpeace.

Remie jest w Budapeszcie i zbiera węgierską folklorystykę.

Kochamy cię.

Często zastanawiała się, czy i oni wzięli sobie niczego nieświadome panny młode.

Nie skupiaj się na takich sprawach, pomyślała, zwijając skręta. Czasami wracają. Tego wieczoru przekonała się o tym aż za dobrze.

Głęboko zaciągnęła się skrętem, chwytając się gęstej chmury chwilowego zapomnienia, które ją wypełniło.

Godzinę później, nawalona jak stodoła, wywlekła spod łóżka stary kufer.

Zaczęła grzebać w przeszłości zaklętej w pożółkłych fotografiach i wiekowych listach miłosnych, aż wreszcie znalazła to, czego szukała.

Kiedy wyjęła z kufra suknię koloru kości słoniowej, poczuła, jak bardzo jej materia przesiąknięta była zapachem naftalinowych kulek, kurzem i wspomnieniami. Rozłożyła suknię na postrzępionej narzucie, po czym wróciła do skrzyni. Po kilku chwilach tęsknego rozpatrywania przeszłości znalazła parę pończoch, niemodnych odkąd wynaleziono nylon, i dwie czerwone, sztywne ze starości podwiązki. Położyła te resztki dawnej świetności obok weselnych szczątków na łóżku i długo wpatrywała się w swoją kolekcję zanim pochyliła się do kufra.

Gdy zamykała wieko, coś zwróciło jej uwagę. Przerzuciła na bok rozmaite relikty z czasów młodości, odkrywając czarną perukę z kapelusikiem doczepionym spinkami . Zdawało się, że minęły wieki odkąd była stewardessą.

Kiedy jej wzrok padł na czarne włosy, coś paskudnego zaczęło drapać do drzwi jej podświadomości, ale ulotniło się nim zdała sobie z tego sprawę.

Wydobyła perukę i wróciła do łóżka, zostawiając otwarty kufer na środku podłogi.

Ignorując krew, która krzepła jej na rękach i przedramionach, uważnie i uroczyście wdziała skarby swojej przeszłości, z „Marszem weselnym” Wagnera pulsującym przez jej otępiały umysł. Potem wzięła lusterko z komody i „wpłynęła” do salonu.

Położyła lustro na stoliku, na którym stała już stara mosiężna lampa. Wyłączyła ją. Lekko stąpając, przeszła po zmechaconej, zielonej wykładzinie i uniosła rozdartą roletę z jedynego w mieszkaniu, małego okna. Wpadając przez brudne, sznurowane zasłony, jasne światło jesiennej pełni księżyca skąpało pokoik nieziemską poświatą.

Łza pomknęła w dół oblepionego krwią policzka.

Nastawiła mocno podrapaną winylową płytę na talerzu gramofonu i zaczęła tańczyć dookoła małego mieszkania.

– Lavender blue, dilly, dilly... – dołączyła do Burla Ivesa, tworząc z nim surrealistyczny duet.

Od czasu do czasu robiła przerwę na łyk lub sztachnięcie, albo by zapalić papierosa. Szybko jednak znowu zatracała się w myślach. W pewnym momencie spróbowała stanąć do góry nogami, lecz przewróciła się za śmiechem na podłogę. Po pewnym czasie zakręciło się jej w głowie.

Opadła ciężko na pomarańczową sofę z wytartego weluru i, podniósłszy lusterko, przyjrzała się swojemu odbiciu. Przez opary alkoholu i trawki zobaczyła siebie taką, jaką on musiał ją widzieć tamtej nocy, dwadzieścia pięć lat temu.

– Czześć śliicznotko – powiedziała do lusterka. – Gorący z ciebie towarek.

Jej umazany krwią sobowtór zachichotał.

Zachłysnęła się powietrzem.

Cisnęła lustro przez pokój, trafiając w gramofon. Nagłośniony zgrzyt igły drącej po winylu na moment zastąpił muzykę.

Wtedy nastąpiła cisza.

Krzyknęła.

Zeskoczyła z sofy i wpłynęła do kuchni.

Podeszła do sterty na środku podłogi.

Opadła na jedno kolano, ślizgając się w lepkiej krwi.

Wyszarpnęła z ciała duży srebrny krucyfiks, wysunął się łatwiej niż oczekiwała i upadła na tyłek.

Szybko jednak odzyskała równowagę i zaczęła przyglądać się z chorobliwą wręcz fascynacją, jak wnętrzności wylewają się na kafelki a czarna sierść powoli zamyka wokół rany.

Dryfowała po morzu czerniejącej krwi, oburącz mocno ściskając krzyż niczym wiosło. Kiedy patrzyła na ten kłąb sierści, ćwierć wieku upokorzeń i osamotnienia mignęły jej momentalnie przed oczami.

Kopnęła ścierwo. Potem, wciskając pod nie stopy, odchyliła się do tyłu, opierając na rękach jak na dźwigni, i popchnęła.

Kosztowało ją to sporo wysiłku, ale w końcu udało jej się przetoczyć bestię na plecy. Gwałtowny ruch ściągnął jej but ze stopy, którego ostry obcas tkwił teraz w skórze bestii.

– A to dobre.

Nogą odzianą tylko w pończochę przeszła po lepkiej kałuży otaczającej kundla.

Jej uścisk na prowizorycznej broni zelżał i, kiedy ta upadła na kafelki, przytomnie zwróciła uwagę na krew, która pokryła również stopy zdobiącej ją figurki Jezusa.

Nawet pod wpływem alkoholu nie przeoczyła ironii krucyfiksu.

Dwadzieścia pięć lat temu, po skonsumowaniu ich małżeństwa, pan młody wyszedł na papierosa i zniknął.

Następnego poranka, na poduszce, na której spoczywać powinny były jego ciemne kędziory, znalazła zamiast tego nieoznaczoną paczkę, zapakowaną w prosty, brązowy papier rzeźniczy i owiniętą sznurkiem.

Zwlekała z jej otwarciem, bojąc się prawdy, którą mogła w sobie mieścić.

Po miesiącu spędzonym na poszukiwaniu męża zdała sobie sprawę, że razem z Larrym zniknęła również jej comiesięczna klątwa.

Łzy zmywały krew z jej twarzy, pochyliła się, zaczęła głaskać czarną, szczeciniastą sierść.

– Ty bydlaku. Ty cholerny, popieprzony bydlaku.

Larry nie ukrywał swojego zagorzałego ateizmu, więc gdy spod wielowarstwowych chusteczek, które skrywał papier, wyciągnęła krucyfiks, wpatrywała się w niego w zakłopotanym zafascynowaniu. Spędziła całe miesiące, próbując rozszyfrować jego znaczenie, podobnie jak zagadkowej notatki, która mu towarzyszyła, napisanej charakterem pisma Larry’ego.

Do czasu, aż bliźnięta weszły w wiek dojrzewania płciowego.

Ta sierść.

Ta krew.

Te znamiona.

Dzięki jej synom, otoczka tajemnicy ostatecznie się rozwiała.

Przez dwadzieścia pięć lat czekała na tę noc, czując zarazem tęsknotę i trwogę.

Sięgnęła za gorset, wyciągając kartkę z wiadomością, zesztywniałą i pożółkłą ze starości. Po raz ostatni przebiegła oczami po wyblakłym piśmie:

Najdroższa Jenny,

Nie mogę wyjaśnić ani wyrazić mojego żalu, że zostawiam cię w ten sposób. Chrystusa zawsze miej przy sobie. Pewnego dnia, sama będziesz wiedziała kiedy, mój dar będzie twoim wybawieniem...

Czytała to tyle razy, że słowa były wyryte na jej sercu. Pogniotła wiadomość i rzuciła nią w zwłoki, podczas gdy pozostałe zdania odbijały się echem w jej głowie:

...albowiem nawet człowiek o czystym sercu, który modli się o zmroku, może stać się wilkiem kiedy Wilcze Przekleństwo zakwita, oświetlone blaskiem jesiennego księżyca w pełni.

Twój kochający mąż,

Lawrence Talbot

 

Z angielskiego przełożył Artur Skweres

 


< 20 >