Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

[RECENZJA] „Niezbity dowód” Peter James

Bookiety Hanna Fronczak - 9 października 2019
Tytuł: "Niezbity dowód"
Autor: Peter James,
Tytuł oryginalny: "Absolute Proof"
Wydawnictwo: Wydawnictwo Albatros,
Redakcja: Piotr Królak,
Tłumaczenie: Izabela Matuszewska,
Typ publikacji: papier,
Premiera: 18 września 2019
Wydanie: 1
Liczba stron: 607
Format: 13,5x20,5 cm
Oprawa: miękka,
ISBN: 978-83-8125-619-3
Cena: 39,90 zł
Więcej informacji: Peter James „Niezbity dowód”

Prosto jak po sznurku

Teorie spiskowe mają wielu fanów, a książki sensacyjne na nich oparte mają ich jeszcze więcej. Lubimy czytać o sprawach nadprzyrodzonych. Choć na co dzień niby nie zastanawiamy się nad kwestią wiary, duchowości, a także istnieniem stwórcy świata, chętnie o nich czytamy, jeśli opowieść jest wartka, pomysłowa i obowiązkowo przepleciona pewną dozą sensacji. Wydawać się może, że powieści pod tytułem „Niezbity dowód” (oczywiście chodzi o dowód na istnienie Boga) nie sposób napisać źle – temat jest atrakcyjny, można go wpleść w ciekawą fabułę, a na dodatek wciągnąć czytelnika w rozważania, których na ogół nie czyni.

I co? I klops. Autorowi, Peterowi Jamesowi, udało się zepsuć dobry temat.

Co mi się w tej powieści nie podoba? Wszystko!

Nie podoba mi się zawiązanie akcji. Świat mediów jest dość cyniczny, a dziennikarzy cechuje wyrobiony przez lata pracy sceptycyzm. I nawet jeśli Ross Hunter z całą jego przeszłością, mający w pamięci dziwne wydarzenie związane ze śmiercią brata, odebrałby telefon od obcego człowieka, który twierdzi, że ma dowód na istnienie Boga, obawiam się, że po chwili odłożyłby słuchawkę, a całą sprawę szybko by zapomniał. Tak jak zapomina się maniaków, którzy twierdzą, że sąsiad ma amerykańskie urządzenie szpiegowskie, dzięki któremu podgląda go przez ścianę.

Nie podoba mi się intryga. To, że dowodów na istnienie Pana dostarczają duchy, to jeszcze pół biedy. Ale gdy Ross Hunter tak po prostu wydobywa mistyczny artefakt, którego szukano przez całe średniowiecze (tak, chodzi o Świętego Graala), i znajduje go w najprostszym miejscu, w jakim mógł on być, zaczęłam podejrzewać, że autor nie bierze swej książki poważnie. To wrażenie pogłębiło się jeszcze bardziej, gdy poleciał do Egiptu, by znaleźć tam Najświętszą Relikwię. Bo czekała przez dwa tysiące lat na odludziu, a Hunterowi zajęło pięć minut, by przekonać jej strażników, że powinni ją wydać właśnie jemu. Ot, tak, po prostu.

Nie podobają mi się „szwarccharaktery” obecne w powieści. Potentat farmaceutyczny i nastawiony na zysk kaznodzieja wynajmują do ścigania Huntera bandytów, którzy sprawiają wrażenie niepełnosprawnych fajtłapów. Niby są określani jako dobrze opłaceni mistrzowie w swoim fachu, ale a to gubią ślad Huntera, a to dają mu się przechytrzyć jak dzieci, a to wykazują się ponadwymiarową głupotą. Nawet płatny zabójca, który niby jest legendą w swoim fachu, popełnia bezsensowny błąd. Pierwsza „skucha” budzi sympatię i myśl „dobrze, że Hunterowi się udało”, ale kolejne nasilają tylko wrażenie sztuczności i nieprawdopodobieństwa.

Nie podobały mi się drobiazgowo oddane stosunki rodzinne i towarzyskie Huntera. Był zbyt „czysty”, dodatkowo otoczony przez „brudnych”. Nie przepadam za bohaterami, którym świat rzuca kłody pod nogi, a oni przechodzą przez życiowy brud w taki sposób, że nic ich to nie zmienia. Jeśli chodzisz po błocie, część tego błota przylgnie ci do butów. Mniej albo więcej, ale zawsze. Hunterowi nie przylgnął ani gram.

I nie podoba mi się zakończenie. Nie dlatego, że przeczy prawom fizyki i statystyce, to książka o dowodzie na istnienie Boga, więc być nimi zgodna nie musi. Ale dlatego, że jest rozmyte – i nie ma nic wspólnego z zakończeniem otwartym. Jest tak jakby autor nie wiedział, jak zakończyć pewną myśl, i postanowił, że zrobi to za niego czytelnik. Po przeczytaniu mam niedosyt, i nie jest to sprawa niedostatku wyobraźni.

Książka nie pozostaje w pamięci. Jeśli nie mamy nic innego do roboty, jedziemy pociągiem albo czekamy w kolejce w urzędzie, można poczytać, żeby się nie nudzić, ale jeśli mamy trochę wolnego czasu i chcemy go spędzić z ciekawą książką, poszukajmy innej lektury. Bo entuzjastyczne zapewnienia z okładki („Najlepszy thriller spiskowy od czasu Kodu Leonarda da Vinci”) są mocno na wyrost.

Hanna Fronczak




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Trzysta lat świetności
Bookiety nimfa bagienna - 21 listopada 2016

Hanna Fronczak zagłębiła się w historię świata wikingów. Oczywiście za sprawą książki Philipa Parkera…

[RECENZJA] „Złote miasto” Michał Gołkowski
Recenzje fantastyczne Hanna Fronczak - 2 października 2019

W „Złotym mieście” wraz z Zahredem i drużyną wikingów odwiedzamy Konstantynopol. Historia…

Stephen King „To”
Fantastyka MAT - 18 lipca 2017

Autor: Stephen King Tytuł: To (It) Tłumaczenie: Robert Lipski Wydawnictwo Albatros Sp.…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit