451 Fahrenheita
Zauważyliście, jak często czytelników fantastyki myli się z miłośników spotkań z UFO, działań paranormalnych i ezoterycznych?
A zauważyliście, że kluby wiedzy o NOL są gremialnie kojarzone z czytelnikami fantastyki?
To jest jakieś porąbanie z poplątaniem, prawda? Niby dlaczego ci, co wierzą w życie na innych planetach, muszą kochać literaturę, która, z jednej strony, opisuje to życie, z drugiej, czyni to na tyle sposobów, że w końcu stają się te opisy niewiarogodne, nieprzekonujące, zafałszowujące "prawdę"? No, bo jeśli obcy są mrówkami, ghostami, maupami, krabami, kryształami, roślinami, gazami... to znaczy, że ich nie ma. A jeśli nawet są, to na pewno nie są niczym z tego, com wyżej wymienił.
Do tego dochodzi taki aspekt: nawet jeśli są przejawy życia na innych globach, i owe przejawy dotrą do nas, to dlaczego miałaby być utajnione, niewidzialne i niewyczuwalne? Dlaczego jakaś cywilizacja, która już wyszła w międzygwiezdny przestwór, ma sobie zawracać dupę niewidzialnością? To jest przypisywanie cech ludzkich nieludziom.
Dalej idziemy - dlaczego miłośnicy fantastyki, swobodnego lotu myśli i wyobraźni nad krainą ułudy muszą być zainteresowani UFO? A jak ktoś tylko Kresa czyta? A co z tymi, co tylko Sapkowskiego, wszak imię ich Legion!
Takie mylne, mylące podejście do sprawy krzywdzi, jak sądzę, obie strony. Taki "zdrowy" obywatel... Jak on ma wierzyć w to, że NOL-e są wśród nas, skoro apologetami tej wiary są głupki czytające SF i F?
Jak taki normalny ma się nie dziwić mojemu zainteresowaniu fantastyką, skoro wie, że od niej do wiary w spisek Alienów już tylko tyci kroczek?!
"Ja to się panu dziwię, panie, że pan w takie idiotyzmy wierzy!"
"Wczoraj podobno ci... hm, ufolodzy, mieli zjazd... Był pan tam?"
Twierdzą i pytają poważni ludzie, to cytaty z rozmów z naukowcami "starej daty", znajomymi znajomych i rodziny.
Fantastyka to pierdoły, ufotyka to idiotyzmy.
Oni wiedzą lepiej.
Ich zdaniem my, miłośnicy fantastyki, powinniśmy pójść na jakiś zjazd noloznawczy i wpieprzyć im? Rozbić te kryształowe czaszki, spalić zdjęcia, pokroić kasety z sekcją zwłok Aliena?
Inaczej, inteligentniej, to załatwimy.
Ja mam taki problem, którego nie potrafię od lat rozwiązać, a wyjaśnienie przy pomocy niewidzialnych ufoludków byłoby w sam raz.
Chodzi o skarpetki. Każdy facet to potwierdzi - nigdy nie giną pary skarpet i "single" skarpety. Zawsze ginie połowa pary, druga połowa zostaje do końca życia z nami. Kupuję skarpety po 5-6 par, po pierwszym praniu z dwunastu skarpet, zostaje 9. Nigdy nie ginie parzysta liczba. Potem z tych dziewięciu granatowych skarpet robi się 7. Potem 3. I - jedna. I ta, póki się jej nie wywali do kubła, już nie ginie. Oczywiście, jak się ją wyrzuci, z następnego prania wyłania się inna samotna granatowa.
To musi być wraża i złośliwa działalność Obcych.
Tylko jeszcze - po co im moje skarpety?
Na to pytanie powinni odpowiedzieć fantaści.
d'ED
|
|