strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Arkadiusz Bocheński
Początek Poprzednia strona 25 Następna Ostatnia

(Nie)Prawdziwy świat

ilustracje Małgorzata "Asfodel" Jakubiak

 

 

O AUTORZE
Arkadiusz Bocheński - urodził się w 1982 roku w Głogowie, gdzie mieszkał do ukończenia liceum. Obecnie przebywa w Słubicach. Studiuje ekonomikę przedsiębiorstw w Europejskim Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odrą. Planuje rozpocząć dodatkowy kierunek - informatykę.
Jak pisze, bardzo ceni swoją dziewczynę, dobrą książkę, film, muzykę hard rockową i gry komputerowe.
Opowiadanie "(Nie)Prawdziwy świat" jest literackim debiutem Arka.

- Czy chciałbyś życie wieczne? - spytał Bóg.

- Tak. Chciałbym - odpowiedział Adam.

Kilkadziesiąt lat później Adam umiera i objawia mu się Bóg.

- Ciągle jeszcze pragniesz życia wiecznego? - pyta.

- Tak, całe życie się o to modliłem.

- Głupcze, dałem ci je, byś zmądrzał. Teraz umierasz i powinieneś być szczęśliwy.

 

 

Rok 2?00. Szpital, mała, obskurna salka na oddziale położniczym. Przy ścianie, z której odchodzi pożółkła ze starości tapeta, stoją pordzewiałe szafki z instrumentami medycznymi. Nie wyglądają na dokładnie wysterylizowane. Podłoga jest trochę zakurzona i brudna od tynku sypiącego się z sufitu. Powietrze jest gęste od zapachu środków dezynfekujących zmieszanego z mdłą wonią potu. W samym środku stoi sporych rozmiarów metalowe łóżko. Leży na nim kobieta. Rodzi. Włosy ma brudne, pozlepiane od tłuszczu i potu. Wychudzona twarz wykrzywiona jest w grymasie bólu. Z całych sił zaciska pożółkłe zęby, bardzo stara się wytrzymać, godnie wydać na świat swe pierwsze dziecko.

Podczas ciąży była bardzo słaba. Lekarze mówili jej, że nastąpiły komplikacje. Poród mógł być bardzo niebezpieczny dla jej zdrowia. Proponowali usunięcie ciąży. Wielokrotnie tłumaczono jej, że może nie zobaczyć swojego synka, nie przeżyć porodu. Wszystko na to wskazywało. Ona jednak tak bardzo chciała mieć dziecko. Pragnęła czuć jego ciepło, słyszeć jego płacz. Chciała dać mu miłość, a może po prostu nie chciała być dłużej samotna?

Zresztą i tak nie ma wyjścia, bo usunięcie ciąży jest bardzo kosztowne, a ona nie ma pieniędzy. Je sztuczne żarcie, ubiera się w używane ciuchy, mieszka w kostce. Och, jak bardzo tego nienawidzi.

Wieczorami nie wolno opuszczać mieszkania. Nie żeby jej zabraniano, nic z tych rzeczy. Chodzi po prostu o bezpieczeństwo. W miejscach takich jak to, mieszka margines - biedni, psychopaci, mordercy, gwałciciele i temu podobni. W kostce jest cholernie mało miejsca. Brakuje przestrzeni. Ludzie się tam duszą. Wszyscy normalni omijają te betonowe klocki dużym łukiem. Po cóż ryzykować życiem? Ona jednak musi mieszkać w takim miejscu. W dodatku jest w ciąży. Trochę boi się porodu, lecz najbardziej obawia się o przyszłość dziecka. Jak je wychowa? W takim środowisku stworzy po prostu kolejny odpad. Zbędny byt. Gdyby chociaż miała mężczyznę u boku.

Teraz leży w łóżku, wokół niej roi się od lekarzy i pielęgniarek. Ktoś trzyma ją za rękę i dodaje otuchy. Któż to taki? Nie ma nikogo bliskiego, żadnych przyjaciół - jedynie sępy. Nikomu nie chciało się przyjść - nikt nawet nie wie, że ona rodzi.

Stoi przy niej pielęgniarka, kobieta, która po prostu wykonuje swą pracę, zarabia na życie. Dlatego właśnie wspiera ją, dodaje otuchy i udaje jej serdeczną przyjaciółkę. Jutro będzie robić za najbliższą dla innej ciężarnej, cóż to za różnica, podczas porodu one wszystkie są takie same.

Urządzenia kontrolujące stan zdrowia kobiety wydają ostrzegawcze piski. Zgromadzeni tu lekarze nie przejmują się tym. Aparatura jest tak stara, że nie warto już na niej polegać. Ta kobieta ma szczęście, że rodzi w szpitalu.

Ona sama czuje, że nie da rady. Każda sekunda trwa wieczność. Mijają całe lata męki. Ostatnie zapasy energii są już wyczerpane. Brakuje sił, aby dłużej trzymać się przy życiu.

Mierniki wciąż wydają ostrzegawcze sygnały, ciągle jeszcze nikt nie zwrócił na to uwagi.

Ciężarna kobieta gorączkowo zastanawia się, jakie imię nada swojemu synowi. Ma bardzo mało czasu. Wie na pewno, że nie przetrwa. Zostały jej już tylko sekundy.

Słychać krzyk niemowlęcia - nowonarodzonego człowieka. Oto właśnie powstał nowy byt, ciało obdarzone duszą nieśmiertelną.

- Adam! Adam! Nazwę go Adam... - są to ostatnie słowa jakie wypowiada kobieta w swoim marnym życiu.

Oddaje życie dla Adama. Daje mu cząstkę siebie.

On będzie o tym pamiętał, do końca swych dni będzie nosił ją w swoim sercu. Ona zaś leży już martwa na łożu śmierci. Martwa i pusta niczym zużyta bateria.

 

***

 

Minęły lata. Na cmentarzu widać było samotną sylwetkę. Padał deszcz. Stojąca postać kurczowo trzymała parasol. Głowę miała spuszczoną, oczy utkwione w nagrobku. Po twarzy płynęły strumienie deszczu, które mieszały się z łzami i spadały dalej w dół.

Czemu? Czemu? Stoję tu już blisko godzinę i nie potrafię stąd odejść. Czuję twoją bliskość. Oddałaś za mnie życie. Nie wiem jak to możliwe, ale dokładnie pamiętam dzień moich narodzin. Pamiętam, jak w bólu i mękach wydałaś mnie na świat. Jak ostatnim tchnieniem wypowiedziałaś moje imię. Pamiętam to wszystko dokładnie, jakby wydarzyło się wczoraj. Dziwne, nieprawdaż? - rozmyślał Adam nad grobem swojej matki. Przypominał woskowy posąg. Regularnie odwiedzał to miejsce. Pasował do niego i był nim.

To w końcu dzięki niej stąpa po ziemi i spełnia obietnicę. Obiecał, nie, nie sobie - matce, że będzie kimś. Nie będzie mieszkał w klocku. Będzie powodem do dumy. Zarobi jakieś pieniądze, nieważne jak, może rozpocznie naukę. Może...

Wyciągnął spod płaszcza bukiet kwiatów i położył przy nagrobku.

Jak na razie wszystko idzie jak we śnie, nieprawdopodobnie. Już teraz jest kimś. Jest sławny i ma pieniądze. Nieźle się urządził. Taaaak, powoli spełnia daną dawno temu obietnicę. Za pierwsze, dobrze zarobione pieniądze kupił symboliczny nagrobek. Niestety, nie pochowali jej jak innych, jak prawdziwych ludzi. Spłonęła w krematorium, odrzucona, zużyta, niepotrzebna.

Teraz pozostaje tylko mgliste wyobrażenie. Nie ma zdjęć, nie ma nic.

Szedł wąską alejką. Po bokach rosły gęsto zasadzone drzewa. Górowały nad uliczką. Gałęzie rosły dziko, przypominały groteskowe, powykrzywiane postacie. Sprawiały wrażenie, jakby chciały sięgnąć przechodzących tamtędy ludzi. Jakby chciały złapać człowieka, potrząsnąć nim i krzyknąć w twarz: "Zatrzymaj się! Zwolnij tempa. Jest bardzo ważna rzecz, o której musisz wiedzieć..." Prawdopodobnie chciały przekazać jakieś mądrości zdobyte przez wszystkie te lata ich istnienia. Ach, gdyby tylko potrafiły mówić.

Adam podszedł do swojego samochodu. Ostatnie spojrzenie za siebie i trzeba jechać. Jak zawsze w takich chwilach zachowywał się nerwowo. Jakby gdzieś się spieszył. Jadąc do domu, ciągle myślał o swojej pracy. Z radia płynęła spokojna muzyka, co jakiś czas zakłócana ledwie słyszalnym pomrukiem pracujących wycieraczek.

Myśl o ponownym podłączeniu się do maszyny napawała Adama spokojem. Był twórcą "Edenu". Systemu, który mógł leczyć ludzi. Systemu, dzięki któremu wszyscy mieli szansę na lepsze życie. Oczami wyobraźni widział tę maszynę, widział drzemiącą w niej moc.

Po pierwsze, to dzięki niej ma tak dobrą posadę, pieniądze i wszystko to, co obiecał matce. Testy wykazały, że był nad wyraz inteligentnym chłopcem. Gdy zdał kolejne, było oczywiste, że zostanie informatykiem - nie takim przeciętnym, zwykłym. O nie. On miał być, był, kimś wybitnym. Miał kreować. Został kupiony, może raczej "wzięty/porwany" przez Mahito Corp. - wielką korporację produkującą komputery, oprogramowanie i masę innych elektronicznych urządzeń.

Dzięki firmie nie musiał spać na ulicy, nie martwił się też o jedzenie. Wszystko to otrzymywał całkowicie za darmo. Przynajmniej wtedy tak mu się wydawało. Teraz już wszystko rozumie.

Dali mu jeść, ubrali, wykształcili - nie był to czysty altruizm, lecz inwestycja. W dodatku bardzo opłacalna. Dokonał przełomowego odkrycia w dziedzinie wirtualnej rzeczywistości. Udało mu się stworzyć inteligentną maszynę. Inteligentną - za mało powiedziane. Zbudował maszynę, dzięki której można było tworzyć światy. Nieskończone światy, w których mogło toczyć się życie, można było do nich uciec. Tak, uciec tam. Nad tym jeszcze trzeba było trochę popracować.

Do systemu trzeba podłączyć się bezpośrednio, poprzez wetknięcie odpowiedniego kabelka w SIN. Mały procesor połączony z neuronami, pozwalał na komunikację mózgu z maszyną - integralna część czegoś w rodzaju gniazdka, najczęściej wszczepianego w skroń. Dzięki temu nie było żadnych ograniczeń. Użytkownik stawał się bogiem. Mógł tworzyć świat. Jakikolwiek świat.

Każda myśl stawała się rzeczywista. Maszyna doskonale czuła, rozumiała użytkownika, znała każdą jego myśl. Nawet tę najmniejszą, najbardziej skrytą.

Dawała dokładnie to, czego człowiek pragnął.

Samochód zatrzymał się przed bramą wjazdową. Ściemniało się powoli. Przynajmniej deszcz przestał już padać. Szyby samochodu zdążyły zaparować.

Gdzie jest ten pieprzony pilot? - zastanawiał się Adam, przerzucając sterty papieru w swoim samochodzie. - Będę musiał coś z tym zrobić, ciągle szukam tego gówna. Czas. Tak. Goni mnie, czuję to, ciągle mi go brakuje, jest moim wrogiem. Został mi jeszcze tylko tydzień. Czemu Brian sam się nie podłączy? Pewnie się boi.

Na zastygłej twarzy Adama pojawił się lekki uśmiech. Jego szef jest tchórzem. Największym, jakiego świat widział. Zastanawiające, jakim cudem ktoś taki, jak on, trzyma się na stanowisku. Jak to w ogóle możliwe, żeby człowiek tego pokroju zaszedł aż tak wysoko?

Kiedy drzwi bramy otworzyły się, samochód minął wielki neonowy napis "Mahito Corp. - projekt Eden". Adam zatrzymał pojazd na parkingu dla pracowników; to miejsce odwiedzają tylko VIP`y takie jak on.

Podszedł do dużych, chromowanych drzwi. Najpierw należało skontaktować się z szefem ochrony przez wideofon, dopiero po otrzymaniu pozwolenia na wejście, drzwi otwierały się. Pieprzona biurokracja, wszystkie te dziwne zabiegi, głupie rozmowy dla zachowania bezpieczeństwa. Marnotrawstwo. Z reguły komputery zastępują ludzi, ale nie tu. Szef ma paranoję. Twierdzi, że często zawodzą, łatwo można je oszukać. Stek bzdur.

Gdy pewnego wieczoru Adam pokazał mu, jak złamać cyfrowe zamki i system bezpieczeństwa w jego posiadłości - szef zbladł. Był nieźle wkurzony. Krzyczał, że płaci grubą kasę za ochronę, a byle gówniarz może złamać kody. Bardzo wtedy obraził Adama, który później tłumaczył, że byle gówniarzem nie jest, że prawdopodobnie w całym tym pieprzonym kraju nie ma osoby, która poradziłaby sobie z takim systemem. Nie wierzył mu. Patrzył na niego dziwnym wzrokiem. Wtedy Adam się zorientował, dla niego ciągle był tym bezdomnym dzieciakiem mieszkającym w klocku. Bez względu na to, jak bardzo się starał - ciągle nim był. Taki się urodził i taki umrze. Koniec, kropka.

- To ja, Adam - powiedział do wideofonu.

Chwila ciszy, skanowanie. Biiiiip.

- Witam pana. Proszę wejść - odpowiedział metaliczny głos.

Drzwi rozsunęły się i Adam wszedł do środka. Wszystko to trwało zdecydowanie za długo.

Znajdował się w budynku B, w którym przeprowadzał ostatnie testy maszyny. Chciał już to skończyć, mieć wreszcie za sobą.

Kiwnął głową strażnikowi przy drzwiach, przypiął identyfikator do lewego mankietu marynarki i ruszył do swojej pracowni.

O tej porze budynek był prawie pusty. Większość już dawno przepracowała swoje osiem godzin. Teraz pewnie chowają się w swoich kryjówkach, w bezpiecznych, przytulnych domach.

Kroki odbijały się echem po korytarzu. Było tak pusto, przyjemnie. Błogi spokój. Uwielbiał to. Droga prowadziła przez blok centralny i długi, sterylnie czysty korytarz. Po drodze minął dziesiątki tak samo wyglądających drzwi. Białe, drewniane, z niewielką klamką, różniące się jedynie numerem. Ludzie w białych kitlach, wszystkie identyczne... Jak w cholernym komputerze. Informacja pozostanie na zawsze informacją, zbiórem zer i jedynek.

Pomieszczenie, w którym spędzał większość czasu, było niewielkie, trochę różniło się od pozostałych w budynku. Nieznacznie. W samym centrum stało łóżko podłączone kilometrami kabli ginącymi gdzieś w okolicach centralnego komputera. Drobna różnica. Jedno łóżko, niby nic takiego, a znaczyło tak wiele. Nadawało głębi, mroku, sprawiało, że pokój ten był wyjątkowy. Była to zasługa samego Adama. To on zaprojektował to cholerne łóżko. Mógł przecież stworzyć zwykły fotel, taki jak inne. Urządzenia mogły zostać ukryte pod siedzeniem. Nie chciał tego.

Łóżko stojące pośrodku tego pokoju było zarazem centrum całego budynku. To dla niego powstał oddział B. To dla tego łóżka jest tu tyle zabezpieczeń i ochroniarzy. Ono jest bardzo cenne. Wystarczy, że się na nim położysz, a od razu to dostrzeżesz.

Pod ścianą stały rzędy monitorów, każdy z nich spełniał jakąś funkcję. Było tego tyle, że nawet Adam czasami nie mógł się w tym wszystkim połapać. Zresztą on był jedyną osobą, która używała łóżka, wszyscy inni bali się, nie mogli się do niego przekonać. A wystarczy krótka reklama w mediach i miliony ludzi bez zastanowienia kupią ten sprzęt, będą go używać na co dzień i będą z nim szczęśliwi. Ot co. Proste i skuteczne.

Rozsiadł się wygodnie przy biurku. Dotknął klawiatury i poczekał, aż rozbłyśnie ekran. Zapalił papierosa. Za moment będzie musiał się podłączyć; w takich chwilach czuł zdenerwowanie. Często zastanawiał się, co go tak przeraża. Pewnie to jakiś pierwotny strach, obawa przed nieznanym. Pewnego rodzaju ksenofobia.

Kilka minut siedział tak i rozmyślał. Wreszcie zgasił papierosa, wstukał odpowiednie komendy na klawiaturze i podszedł do łóżka. Położył się. Czuł chłód przenikający przez ciało, powierzchnia była zimna i nieprzyjemna w dotyku. Może fotel byłby jednak wygodniejszy?

W okolicach skroni błysnęła chromowana płytka - łącznik z tamtym światem. W drugiej ręce trzymał już wtyczkę. Był gotowy do podróży.

- Żegnaj, świecie - powiedział do siebie i podłączył kabel.

Za każdym razem gdy "wchodził" do Edenu, gdy znajdował się pomiędzy dwoma światami, odczuwał coś dziwnego, niesamowitego. Widział swoją pracownię, błysk monitora. Powietrze gęstniało, miał trudności z oddychaniem, jakby brakowało tlenu. Cały świat wokół zmniejszał się, zapadał do środka. W ustach miał smak goryczy. Przez ułamek sekundy widział rzędy liczb, które przewijały mu się przed oczami z zawrotną prędkością. Sam nie wiedział cóż to takiego jest. Kod Edenu? Może kod TEGO świata? W pewnym momencie wszystko stawało w miejscu. Wszystkie liczby widział ostro i wyraźnie. Trójwymiarowe liczby. Nie było żadnego tła, koloru, po prostu liczby - dziwne ciągi znaków. Chwilę później słychać było lekkie pyknięcie i liczby zmieniały się. Stawały się nieczytelne, jak źle ustawiona czcionka w komputerze. Krzaki. Wyglądało to tak, jakby ktoś wprowadził nieprawidłowe polecenie, jakby nastąpiła awaria komputera, jakby system operacyjny się zawiesił. Później był już tylko Eden.

Było to dość osobliwe przeżycie. Dokładnie pamiętał, gdy podłączał się po raz pierwszy. Ten strach, wydawało mu się, że to jego ostatnie chwile, że coś się spieprzyło, usmażyło mu mózg, a on umiera. Dziwne. Gdy obraz wrócił, a zawieszone ciągi liczb zniknęły, zdał sobie sprawę, że jednak wszystko gra. Była to piękna chwila, cudowne uniesienie. Świadomość, że jednak będzie żył, że jest geniuszem.

 

***

 

Przed oczami Adama pojawiły się nieskończone równiny pokryte soczystą, zieloną trawą, uginającą się pod naporem wiatru. Na horyzoncie widniało słońce, zawieszone na tle błękitnego nieba.

Powietrze przesycone było zapachem świeżych kwiatów z domieszką ozonu. Tak jak po burzy, mimo że żadnej tu nie było. Możliwe, że to jakiś efekt uboczny. Powszechnie wiadomo, że im bardziej zaawansowana technologia, tym więcej w niej błędów i niedociągnięć. Większość udało się wyłapać i poprawić. Pozostały same problemy-zagadki. W dodatku nikt nie odważył się użyć tej piekielnej maszyny.

Adam, lekko znużony, uświadomił sobie, że jak zwykle będzie musiał zrobić wszystko sam. Na nikim nie można polegać. Płacą mu o wiele za mało, odwala całą pieprzoną, czarną robotę, a szef ciągle traktuje go jak gówno przylepione do buta. Sukinsyn.

Pomijając to wszystko, dzisiejszy dzień miał być szczególny, należało przeprowadzić dodatkowe testy. Sprawdzić, czy maszyna wytrzyma większe natężenie, czy poradzi sobie z ogromnymi obliczeniami. Do krainy miał zostać wprowadzony nowy element. Ludzie, czyli sztuczna inteligencja. Niczym innym przecież nie będą. W planach było stworzenie jednego plemienia składającego się z ośmiu kobiet i ośmiu mężczyzn. Tyle na początek. Co prawda "Eden" powinien poradzić sobie z kilkumilionowym miastem, lecz będzie to pierwszy raz, gdy obsługiwana będzie SI. Należy zachować ostrożność.

Przedtem należało jeszcze stworzyć jakąś wioskę. Prymitywne strzechy, studnię, może nawet jakieś bydło do hodowli. Niezbyt wiele.

Interfejs "Edenu" był bardzo przyjazny, nawet dziecko powinno sobie z tym poradzić. Dobry system, to dobry interfejs, nie mówiąc już o niezawodności. Na twarzy Adama pojawił się złośliwy uśmieszek. Wystarczy wyobrazić sobie coś, chcieć wprowadzić do systemu i... to wszystko. Resztę informacji maszyna wydobywała z umysłu użytkownika. Jakość tworzonych obiektów zależała od poziomu wiedzy podłączonej osoby. Proste i praktyczne.

W jednej chwili pojawiło się osiem drewnianych chat o dachach pokrytych słomą. Niezła wizja - myślał Adam. - Zaraz, zaraz. Będzie szesnaście osób, dam im szesnaście domów. Nie muszą przecież od samego początku tworzyć związków, o ile w ogóle takowe stworzą. Wszystko zależy ode mnie.

Adam był w doskonałym nastroju, w sam raz do tworzenia. Minęła chwila i pojawiło się kolejnych osiem domów, studnia w centrum wioski, trochę dalej zagroda dla bydła, jakaś stodoła. Zniknęła trawa, w jej miejscu pojawiło się małe pole do uprawy roli, nieopodal skromny magazyn z narzędziami i to wszystko. Powinni sobie poradzić, pierwotni ludzie mieszkali w jaskiniach, a ja daję im od razu gotową wiochę - uśmiechał się do własnych myśli.

Przemieszczał się z miejsca na miejsce, oglądał swoje dzieło. Oczami wyobraźni widział ludzi pracujących jak mrówki, którzy żyją w zgodzie, zwiedzają krainę, odkrywają nowe tereny, rozmnażają się.

Adam uznał, że nadszedł już czas. Należało wprowadzić myśl w życie. Stanął przy studni, a kilka nanosekund później wpatrywało się w niego szesnastu ludzi.

Nareszcie pojawiły się inteligentne istoty. Byli prawie nadzy, skórzane płachty ledwie skrywały intymne miejsca. Kobiety były nieprzeciętnej urody, miały ciemną karnację (taki kolor skóry, według niego, musieli mieć prymitywni osadnicy), czarne, długie włosy, brązowe kocie oczy i... obwisłe piersi. Zwisały jak dwa worki wypełnione ryżem. Poza tym wszystko inne było po prostu piękne. Nie mógł się na nie napatrzyć, zanotował sobie w pamięci, żeby wykorzystać kiedyś "Eden" w bardziej rekreacyjnych celach, takiej okazji nie mógł przepuścić. Tyle lat spędził na programowaniu tego gówna i nigdy nie przyszło mu do głowy coś równie przyjemnego. Istnieje tyle możliwości, gdyby tylko jego szef domyślał się, jak tu jest cudownie.

Mężczyźni byli trochę niżsi niż on sam, dysponowali za to ogromną siłą. Było to widać na pierwszy rzut oka. Mogli pozować do reklam tych głupich urządzeń, które wystarczyło sobie wszczepić, aby mięśnie wyrastały same. Wyglądało to, jakby ktoś napompował je powietrzem. I takie były chyba w rzeczywistości. Któż to wie?

W oczach tych ludzi błyskały iskierki świadomości. Zdziwione, nieufne spojrzenia, przerażenie na twarzy, napięte mięśnie. Jeszcze zechcą zaatakować. Trzeba natychmiast doprowadzić ich do porządku.

- Witajcie - powiedział Adam. Podniósł rękę w powitalnym geście. On sam ubrany był w szare, luźne szaty sięgające do samej ziemi.

Miał nadzieję, że będą mówić w jego języku. Nie wiadomo, jakie jeszcze rzeczy kojarzył z tym prymitywnym ludem.

Może mnie zrozumieją.

Zrozumieli.

Podnieśli ręce, po czym zaczęli wydawać małpie dźwięki. Podskakiwali zgarbieni, a ręce zwisały im luźno, prostopadle do ziemi. Całkiem komiczny widok.

Cholera. Więc jednak nie mówią. Niech to szlag. Trzeba się dobrze skoncentrować...

W tym momencie ktoś z ludu przemówił.

- Witaj.

Przerażone kobiety chowały się za plecami mężczyzn. Całkiem dobra reakcja.

- Jam jest waszym stworzycielem. Dzięki mnie powstał ten świat, ziemia, woda, las, powietrze, wy - zaczął przemowę Adam. - Daję wam tę oto ziemię, wioskę, całą krainę. Jeśli będziecie mi posłuszni, zaznacie szczęścia i rozkoszy. Będę wam jak ojciec, zaopiekuję się wami, jak pasterz swymi owcami.

Przemówienie jak z Biblii. Nie wiadomo dlaczego, ale właśnie te słowa mu się nasunęły. Uznał, że nic innego lepiej nie będzie pasowało do tej sytuacji. Przypominała ona akt stworzenia świata przez Boga. Co prawda, istniało wiele rozbieżności, ale co tam. Idea pozostała taka sama. Biorąc pod uwagę umysły tych ludzi, to on stworzył to wszystko - z niczego. Dla nich on będzie bogiem, tak już po prostu musi być.

Wśród niewielkiego tłumu nastąpiło poruszenie. Ludzie mieli małpi wyraz twarzy, rozglądali się wokół, jakby zobaczyli ducha, nie wiedzieli, jak zareagować. Słychać było wszechobecne szmery, prawdopodobnie się naradzali.

- Dam wam jeszcze coś. - Stworzyciel przypomniał sobie, że powinien dać im jakiś kodeks, prawa. W końcu to prymitywni ludzie, trzeba ukształtować im jakieś obyczaje. - Oto Księga Prawdy. - W tym momencie w jego ręce zmaterializowała się niewielka książka oprawiona w byczą skórę. Tak właśnie to sobie wyobrażał.

- W tej księdze - mówił dalej - zawarta jest wielka mądrość. Prawa. Rzeczy, które robić możecie, jak i rzeczy, których zabraniam wam wykonywać.

Nie będę ich oszukiwał, nie powiem przecież, że daję im wolną wolę. Muszę przecież trzymać ich w ryzach. Poza tym, w pewnym sensie są wolni. W tym momencie przypomniało mu się biblijne drzewo, na którym rósł zakazany owoc. Może by tak i to tu postawić? Po chwili namysłu stwierdził jednak, że to zły pomysł. Dlaczego mają się zastanawiać, po co je tu postawiłem, skoro i tak nie będą mogli jeść jego owoców. W końcu jestem stworzycielem i wyłącznie ode mnie zależy, czy to cholerne drzewo będzie tu stało, czy nie, a nie bawi mnie oglądanie tych maluczkich istotek, jak walczą z pokusą spróbowania tych owoców. Na pewno wyglądałyby zachęcająco. Nie chcę ich tak męczyć, przynajmniej nie teraz. W końcu i tak zjedliby te owoce, a ja musiałbym ich ukarać. Chcę, żeby dobrze się między nami układało.

W jego głowie pojawił się obraz, w którym przechadzał się spokojnie po wiosce, oglądając życie ludzi. W samym jej centrum, zaraz przy studni, rosło to właśnie drzewo. Chciwe oczy tubylców patrzyły na jego owoce, a on ze stoickim spokojem podchodził do niego, zrywał owoc i zjadał. Bardzo powoli, z miną, jak gdyby była to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek jadł w życiu. Natychmiast odegnał tę myśl.

- Czytajcie to i żyjcie według tej księgi. Jeśli uczynicie tak, jak wam nakazuję, zaznacie wielkiego szczęścia. Tak mi się, kurwa, przynajmniej wydaje.

Adam stwierdził ze smutkiem, że musi wracać. Trzeba teraz obejrzeć wszystko z zewnątrz. Trzeba sprawdzić, jak zwiększyło się obciążenie procesora, i posprawdzać masę innych parametrów, a na koniec sporządzić raport i pokazać wyniki szefowi.

Rzucił Księgę Prawdy na ziemię, a mieszkańcom wioski wyjaśnił, że musi udać się teraz do miejsca, które jest o wiele bardziej złożone niż to, w którym teraz przebywają. Życzył wszystkim powodzenia, po czym wprowadził odpowiednie komendy umożliwiające wylogowanie z sytemu.

Powtórka z rozrywki. Ponownie pojawiły się liczby, wszystko się zatrzymało, przebieg jak zwykle. Adam już dawno zdążył do tego przywyknąć. Mimo przyzwyczajenia, nadal dziwił go fakt, że wyjście wygląda tak samo jak wejście. Chodzi o to, że wszystko jest bardzo realistyczne, tak jakby ten wirtualny świat był prawdziwy. Można się w tym wszystkim pogubić, bo gdyby tak bez wiedzy podłączanego podpiąć go do Edenu, całkiem możliwe, że uwierzyłby w tamten świat. Adam by uwierzył.

Przebudzenie, metalowe łóżko, chłód. Dziwne mrowienie w całym ciele i ten przeklęty ból głowy. Podczas kreowania świata ból był nie do zniesienia, teraz jest trochę lepiej. Im więcej rzeczy maszyna wyciągnie z twojej głowy, tym gorzej z tobą po rozłączeniu. Następnym razem trzeba będzie zawczasu nafaszerować się jakimś środkiem przeciwbólowym.

Resztę wieczoru Adam spędził na sprawdzaniu funkcjonalności maszyny, przeglądaniu informacji pojawiających się na monitorze. Do późnej nocy siedział, sporządzając raport. Do tej pory, wszystko było w jak najlepszym porządku.



Czytaj dalej...




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Komiks
Stopka
Ludzie listy piszą
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
Satan
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
EuGeniusz Dębski
Adam Cebula
Dawid Brykalski
Radosław Samlik
Arkadiusz Bocheński
Sławomir Mrugowski
Miroslav Žamboch
Andriej Łazarczuk
KRÓTKIE SPODENKI
Ryszard Krauze
Edward Bzdyczek
Czarny
 

Poprzednia 25 Następna