strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Arkadiusz Bocheński
Początek Poprzednia strona 26 Następna Ostatnia

(Nie)Prawdziwy świat (2)

 

 

***

 

Bliżej nieokreślone miejsce. Budynek szpitalny, oddział zamknięty. W korytarzu jest pusto, panuje względna cisza. Dwie kobiety mają właśnie obchód, sprawdzają stan pacjentów. Dzięki nowoczesnej aparaturze wystarczy jeden rzut okiem na plazmowy ekran komputera. To cudo znajduje się niemal w każdym pomieszczeniu.

- Pacjent nr 3267 wykazuje znaczne odchylenia od normy - mówi kobieta w białym kitlu do swojej asystentki. Wygląda na dużo starszą od niej. Jej ruchy i sposób, w jaki się odzywa, ujawniają dużą przewagę nad młodszą koleżanką. Najprawdopodobniej jest wysoko wykwalifikowanym lekarzem, asystentka natomiast - przeciętną pielęgniarką, być może nawet salową.

Obie kobiety stoją w niewielkiej, przeznaczonej dla jednego pacjenta, salce. Pochylają się nad mężczyzną w średnim wieku leżącym w łóżku. Pacjent jest nieprzytomny, od dłuższego czasu znajduje się w śpiączce. Tak jak wszyscy inni na tym oddziale, podłączony jest do nowoczesnego komputera. Z głowy sterczą mu kable przypominające bardziej druty niż szpitalną aparaturę. Wystają prosto z głowy. Bóg jeden wie, w jaki sposób to wszystko zostało podłączone. Najważniejsze, że jest to bezpieczne. Naprawdę.

Nie jest to zbyt przyjemny widok, lecz w końcu to szpital. Na personelu nie robi to większego wrażenia, człowiek potrafi przywyknąć do wszystkiego.

- Sprawdź jeszcze poziom katalizatorów we krwi - rozkazuje starsza kobieta.

- Wszystko w normie - w głosie asystentki daje się wyczuć napięcie.

- To co się dzieje, do cholery? Spójrz! - pani doktor wskazuje na monitor. - Co tu widzisz?

- Dane o pacjencie.

- Tak, nie musiałaś odwracać głowy, żeby to stwierdzić. Co mówią te wykresy? No?

- Że, że, że - nie może wydusić z siebie - 3267 powinien być w tej chwili przytomny, jego kuracja skończyła się dokładnie 6 godzin 47 minut i 12 sekund temu.

Pani doktor marszczy czoło.

- Masz rację, dokładnie to wskazują wykresy. Czy zdajesz sobie sprawę, jakie to ma znaczenie dla całego projektu?

- Tak, proszę pani.

- Masz pięć minut na przeniesienie tego palanta na inny oddział. Poinformuj o tym Johna, ale tylko Johna. Zrozumiałaś?

- Tak, proszę pani. - Na czole młodej kobietki pojawiają się kropelki potu.

- Dobrze, muszę sprawdzić jak to wygląda u innych. - mówi wyższa rangą kobieta, po czym opuszcza pomieszczenie.

 

***

 

Adam siedział w domu, pochylony nad klawiaturą komputera. Pisał, jak co dzień, raport. O ósmej rano miał złożyć go na biurku przełożonego. Obok komputera leżały pootwierane fiolki z tabletkami uśmierzającymi ból. Tej nocy był on nie do zniesienia, jednak w porównaniu z atakiem, jaki wystąpił po pierwszym podłączeniu, był to niewielki problem. Wtedy znalazł się w szpitalu, podano mu morfinę. Ryzykował zamknięciem projektu. W końcu "Eden" miał być dostępny w sklepach - dla każdego. Długo trwało, zanim przekonał szefa, że problem ten można usunąć bądź zminimalizować. Poza tym, korzystanie z jakiegokolwiek urządzenia elektronicznego wiąże się z ryzykiem. Wystarczy, że złapiesz nieodpowiednio nóż kuchenny, a już możesz sobie zrobić krzywdę. Wprawdzie nóż żadnej elektroniki nie posiada, mimo tego, to dobry przykład.

Prace nad sprzężeniem zwrotnym, którego skutkiem był potworny ból głowy, musiały zostać odłożone na później. Najpierw trzeba było udoskonalić strukturę samego systemu, dopiero potem można będzie zająć się takimi drobnostkami. Ciekawe, co Brian o tym sądzi?

W sporządzonym raporcie zostały zawarte informacje na temat szesnastoosobowej grupy osadników. Pierwsza część opisywała doznania użytkownika, druga natomiast była bardziej obszerna i zawierała wydruki z komputera i czyste dane techniczne. Wszystko to Brian będzie czytał zaraz po wejściu do swojego biura - zamiast porannej gazety, przy śniadaniu.

Jednak w żadnym z raportów nie było wzmianki na temat zmian w psychice użytkownika, o zmianie nastawienia do świata - całkiem odmiennym postrzeganiu rzeczywistości. Wystarczy, że raz na własne oczy ujrzysz "Eden", a nic już nie będzie takie samo jak przedtem. To doświadczenie wryje ci się w umysł, nie zapomnisz go nigdy. Po powrocie z "Edenu" rzeczywistość pozostanie już na zawsze szara, mało interesująca. W pewnym momencie człowiek zaczyna się zastanawiać, gdzie się właściwie znajduje. Trzeba sobie bez przerwy przypominać, że żyjesz TU, w prawdziwym świecie - nie w jakiejś cholernej iluzji, którą jest "Eden". Niestety ludzie bardzo lubią oszukiwać samych siebie, zapominać. Wolą żyć wyobrażeniami, odrzucają racjonalne informacje, byle tylko urzeczywistnić własny sen.

Praca nad raportem zajęła większą część nocy, Adam miał tylko cztery godziny snu. Wystarczająco dużo, aby móc sprawnie pracować nad "Edenem", a za mało, by czuć się inaczej niż niewolnik przypięty łańcuchem do stanowiska pracy.

 

***

 

Gdy następnego dnia wręczał raport szefowi, ciągle jeszcze męczył go ból głowy. Przed snem zjadł prawie całą fiolkę tabletek, miał jeszcze zapas na jakieś dwie doby. Tyle powinno wystarczyć, może do tego czasu uda mu się usunąć ten problem.

Resztę dnia spędził w jednym z kilkudziesięciu pomieszczeń znajdujących się w budynku B. Programował Eden.

Prace nad usprawnieniem systemu były męczące, pochłaniały całą uwagę Adama. Co chwilę znajdywał błędy, które należało niezwłocznie poprawić. Był tak zaabsorbowany swą pracą, że nim się obejrzał, wybiła szesnasta. Chciał sobie zrobić przerwę, lecz zamiast tego, a może nawet w ramach właśnie tej przerwy, zaczął zastanawiać się nad bólami głowy wywoływanymi przez urządzenie.

Zaczął wystukiwać na klawiaturze komendy. Na ekranie monitora pojawił się, zrozumiały tylko dla niego, nieskończony ciąg znaków. Wpatrywał się weń, aż wreszcie znalazł to, czego szukał. Doszedł do wniosku, że powodem tak potwornych bólów głowy może być zbyt duża ilość informacji, jaką w jednej chwili otrzymuje mózg. Przyczyna błaha, a problem ogromny, bo jeśli zredukować te informacje do minimum, to jakość wizji będzie marna. I cóż z tym fantem zrobić? Zaraz, zaraz, a gdyby tak...

Upłynęły kolejne godziny, na styranej twarzy Adama widać było zadowolenie. Problem rozwiązany, pomysł doskonały. Co prawda, ilość informacji przepływających między "Edenem" a użytkownikiem paradoksalnie zwiększy się, lecz ból głowy ustanie! Od tej chwili mózg użytkownika spędzającego czas w krainie szczęścia będzie produkował mediatory, odpowiedzialne za uśmierzanie bólu. Ich ilość będzie zwiększana automatycznie. Im większy masz odczuć ból głowy, tym więcej zwalczających go substancji wyprodukuje twój organizm.

 

Chwilę później Adam leżał w metalowym łóżku znajdującym się w jego pracowni w budynku B. Był gotowy do opuszczenia tego świata.

 

***

 

W salce, w której przebywa pacjent nr 3267, roi się od lekarzy, pielęgniarek i ludzi w cywilnych ubraniach. Wszyscy zgromadzeni tutaj ludzie wpatrują się w rzędy monitorów ustawionych przy ścianie. Jakiś lekarz stoi w centrum i objaśnia zgromadzonym, co oznaczają liczby, tabelki i wykresy pojawiające się na ekranach. Poci się i dyszy przy tym, na twarzy jest cały czerwony, a po skroniach swobodnie ściekają mu strużki potu.

- Nie ma obaw. Podjęliśmy odpowiednie kroki. Sytuacja jest pod kontrolą - stęka.

Słuchacze są bardzo zdenerwowani i okazują zniecierpliwienie, ktoś nie może ustać i drepta w miejscu, gdzieś z tyłu da się słyszeć charakterystyczne pochrząkiwanie, ktoś inny puka palcem w blat szpitalnego stolika. Napięcie panujące wśród zgromadzonych tu ludzi jest niemal namacalne, a powietrze bardziej gęste niż być powinno, niczym gaz; wystarczy jedna iskra...

Mężczyzna ubrany w elegancki garnitur z dużymi mankietami nie wytrzymuje.

- Nie chrzań mi tu. Zawsze pieprzycie takie bzdury, a potem bezsilnie rozkładacie ręce - człowiek ten nie przebiera w słowach. - Macie dwadzieścia cztery godziny na ustabilizowanie sytuacji, jeśli cokolwiek spieprzycie, odetnę wam fundusze. A gdzie tam! Zamknę całe to cholerne laboratorium - dodaje.

Po tych słowach zapada długa chwila milczenia przerywana jedynie popiskiwaniem urządzeń kontrolnych.

Pacjenta, przez którego wybuchło całe to zamieszanie, najwyraźniej niewiele to obchodzi; ciągle jeszcze leży nieprzytomny i nic nie wskazuje na to, by miał się przebudzić.

 

***

 

Adam cieszył się widokiem, jaki prezentował mu "Eden". Nie mogło to trwać długo, gdyż chciał jak najszybciej zobaczyć osadę.

Natychmiast przeniósł się do niej. Był niezmiernie ciekawy, jak radzą sobie jego poddani. Dlatego tak ciężko i nieprzerwanie dziś pracował. Chciał jak najszybciej skończyć pracę, żeby móc cieszyć się pięknem "Edenu".

Ubrany był tak samo jak poprzednim razem - w szarą, ciągnącą się po ziemi szatę. Była trochę za długa i za szeroka, lecz nic nie mogło się z nią równać. Chyba w całym wszechświecie nie było wygodniejszego ubrania.

Wioska okazała się dużo większa niż przewidywał. Wszystko zostało rozbudowane. Szałasy zmieniły się w betonowe budynki, całe mnóstwo budynków. Pojawiły się brukowane drogi. A cóż to za ogromny posąg w samym sercu osady? Same budynki i brukowana droga były co najmniej dziwne, lecz ten posąg... Zrobiony był ze szczerego złota i przedstawiał nikogo innego, jak Adama trzymającego Księgę Prawdy. Niestety posąg leżał na ziemi.

Co to, do cholery, ma znaczyć?

W głowie Adama tłoczyło się mnóstwo różnych myśli, jego umysł pracował na najwyższych obrotach.

Gdy już tracił panowanie nad sobą, chwilę przed tym, jak miał wprowadzić komendę umożliwiającą wylogowanie z systemu, usłyszał przeraźliwe dźwięki i krzyki.

W powietrzu unosiły się tumany kurzu, który osiadał na ciele, ubraniu, drażnił nozdrza i oczy. Gdzieś w oddali dało się słyszeć uderzenia mieczem, charczenie, nawoływania, przekleństwa i przeszywające duszę jęki.

Adam - stworzyciel uniósł się wysoko w powietrze, machnął ręką i kurz opadł. Teraz, gdy wreszcie mógł cokolwiek zobaczyć, ujrzał z przerażeniem, że w wiosce trwa zacięta walka. Dziesiątki bijących się ze sobą ludzi, drugie tyle leżało już na ziemi. Twarze mieli wykrzywione w grymasie bólu, ciała pokryte ranami zadanymi w akcie nienawiści.

Ludzie mordowali się z zimną krwią, ponadto było ich wielokrotnie więcej niż planował.

O co im poszło? Mieli przecież cholerną Księgę Prawdy!

- Bitwa musi zostać przerwana. Moje słowo wnet w czyn się obróci! - zagrzmiało i rozniosło się echem w całej krainie. Przerażeni ludzie padali na ziemię, głos rozsadzał czaszki, uszy zaczynały krwawić.

- Oto stoję u bram. Byliście mi nieposłuszni. - Adam mówił nieco ściszonym głosem, jednak wszyscy uważnie go słuchali. - Powiedzcie pasterzowi swemu, co jest przyczyną okrucieństw, jakich się dopuściliście.

Słowa podziałały, zapadła cisza. Niezupełnie taka, jak być powinna. Niektórzy ludzie źle odebrali zasłyszane słowa i teraz wrzeszczeli, nie wiadomo, czy to ze strachu, czy z wściekłości wynikłej z przerwanej walki. Jeszcze inni wykorzystali sytuację i mordowali niczego nie spodziewających się wrogów. Tak właśnie wygląda władza boga samozwańca, boga wszechmogącego.

Adam bił się z myślami, chciał natychmiast unicestwić lud i zacząć wszystko od nowa, ale musiał się opanować; trzeba było najpierw dowiedzieć się, co tu się wydarzyło. Mimo to decyzja o uśmierceniu wszystkich zapadła. Należało opanować emocje i zachować się jak programista szukający błędu w systemie.

Tymczasem kobieta owinięta w czarną chustę wystąpiła do przodu, podeszła bliżej unoszącej się postaci i krzyknęła.

- Ty nie jesteś prawdziwy! Opuściłeś nas wieki temu. Dałeś głupią księgę i zostawiłeś na pastwę losu. Nie chcemy takiego pana!

Wybuchła wrzawa, ludzie wznieśli okrzyk aprobujący przemowę kobiety.

- Straciliście wiarę we mnie! - Wydawało się, że głos stwórcy przenikał do umysłów ludzi. - Wyrzekliście się mnie, choć obiecałem wam krainę przybytku i szczęścia.

Udawanie boga coraz bardziej męczyło Adama. Gdyby ci ludzie, choć po części, zdawali sobie sprawę, czym są w rzeczywistości. Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmiech. Unosił się zbyt wysoko, by ktoś mógł dostrzec jego minę.

- Zejdź na ziemię i ukaż nam się w pełni. Wtedy uwierzymy - powiedziała kobieta w czerni.

Chwilę potem Adam stał na zbrukanej krwią ziemi.

- Oto wasz pan - krzyczała kobieta. - Właśnie dla niego pracowaliście w pocie czoła przez te wszystkie lata.

Ludzie prowadzili ściszone rozmowy, słychać było pomrukiwania.

- Dałem wam życie i szczęście, a wy zawiedliście mnie - mówił stworzyciel.

Są zbyt głupi, aby tworzyć sprawne społeczeństwo, wystarczyła chwila nieuwagi i już wybuchła wojna. Następnym razem trzeba będzie udoskonalić algorytm sztucznej inteligencji. Trochę szkoda tych ludzi.

Nagle ostry ból przeszył ciało Adama. Odruchowo złapał się za bolące miejsce. Ktoś z tłumu rzucił w niego kamieniem.

- Śmierć! Śmierć! Śmierć fałszywym bogom! - wrzeszczeli. Tłum oszalał.

Poleciał kolejny kamień, ludzie rozglądali się w poszukiwaniu ciężkich przedmiotów. Dołączali do nich kolejni. W końcu posypał się grad kamieni, jak pociski, jeden za drugim leciały w stronę fałszywego boga.

Adam nie czuł bólu, nie chciał go czuć, nie było to przyjemne doświadczenie, więc "Eden" pozbył się go. Zamiast tego była ekstaza, och jak cudownie, jak pięknie. Ci ludzie są wspaniali, niech rzucają, niech....

- Rzucajcie!!! Rzucajcie, kurwa, rzucajcie!!! Jest mi cholernie dobrze, achhh... - wrzeszczał bóg wniebogłosy.

Powoli opuszczały go siły, ledwo stał na nogach. Jeszcze chwila i straci przytomność, och, żeby wytrzymać jeszcze trochę, jeszcze kilka kamieni, jest tak cudownie, tak przyjemnie.

Czuł, jak kamienie, jeden po drugim, uderzają o jego ciało. Miał połamane żebra, cały był umazany we krwi. Padł na kolana. Nie mógł dłużej ustać. Splunął krwią na wysuszoną przez słońce ziemię. Poleciał kolejny kamień. Adam upadł. Lepił się cały od krwi zmieszanej z kurzem. Piach zgrzytał mu między zębami. Kolejny kamień. Ciemność.

Wtedy to zerwała się potężna nawałnica. Zaczęło się od przyjemnego wiatru, który delikatnie muskał zmęczone i spocone ciała. Wiatr przybierał na sile. W powietrzu unosiły się kłęby pyłu, drzewa uginały się pod naporem wiatru, ludzie jak domino padali na ziemię - jeden po drugim.

 

Był to początek końca.

Ziemia rozstąpiła się, w centrum wioski pojawiło się pęknięcie. Rosło z każdą chwilą. Otchłań. Huk w powietrzu. Ludzie byli w panice. Część wioski zapadła się w powstały w ziemi czarny otwór.

Ci biedni ludzie nigdy wcześniej tak bardzo się nie bali. Nawet podczas bitew na ich twarzach nie malowało się takie przerażenie. Kurczowo trzymali się drzew, nie chcieli zostać strąceni w otchłań. Inni schronili się w domach, modlili się na klęczkach do Pana, stworzyciela wszechświata. Błagali o przebaczenie. Niestety, było już za późno. Ziemia już go pochłonęła. On przestał istnieć, został zamordowany przez swój lud.

 

W budynku B, działu "Mahito Corp. Projekt Eden", na metalowym łożu podłączonym do setek ciągnących się w nieskończoność kabli leżało martwe ciało. Z głośnika wydobywały się chaotyczne szumy. Panował spokój.

Za kilka godzin ktoś z obsługi włączy alarm, bo znajdzie martwe ciało najlepszego informatyka wszechczasów - Adama.

 

***

 

W salce, w której aktualnie przebywał pacjent 3267, wybuchła wrzawa. Podnieceni pielęgniarze biegali wokół łóżka, natomiast elegancko ubrani panowie stali w kącie i prowadzili ożywioną dyskusję. Trwało to dość długo, w końcu zwrócili się w stronę pacjenta.

Ktoś krzyknął:

- Budzi się! Otworzył oczy!

3267 faktycznie miał otwarte oczy. Zmartwychwstałem? - zastanawiał się. Patrzył błędnym wzrokiem na zebranych ludzi. Czuł się zagubiony, nie miał pojęcia, gdzie jest i co robią ci wszyscy ludzie w jego... Zaraz, zaraz. Przecież to chyba szpital. Może miałem jakiś wypadek z "Edenem"? Amnezja i teraz w ogóle nie pamiętam co się zdarzyło.

- Dzień dobry James - powiedział lekarz, ten sam który wcześniej wyjaśniał sens wykresów i tabelek.

- Gdzie jestem? - głos pacjenta był senny, słaby. - Poza tym, na imię mam Adam.

- Ależ nie, kochany. Pańskie prawdziwe imię brzmi James. James Gordon - mówił lekarz. - Znajduje się pan w rządowym szpitalu. Poddaliśmy pana nowej metodzie leczenia.

Nowe metody leczenia? - zastanawiał się Adam/James. - W porządku, mogą być i nowe metody leczenia, może też być amnezja, ale czemu do jasnej cholery wmawiają mi, że nazywam się James i w dodatku Gordon.

- Jak to? To niemożliwe! - Adam/James był zdesperowany. Chciał wstać, lecz miał związane ręce i nogi. Bezsilnie opadł na łóżko.

- Tylko spokojnie, proszę się uspokoić. Z czasem dojdzie pan do siebie i wszystko będzie jak dawniej. Obiecuję - mówił lekarz.

- Jak to, dojdę do siebie? Ze mną wszystko w porządku. Proszę mi tylko powiedzieć czy "Eden" nie został uszkodzony, jak długo tu leżę i dlaczego, kurwa, zwracacie się do mnie per James! - Adam/James chciał wykrzyczeć ostatnie słowa, lecz zdobył się jedynie na szept.

- Proszę się położyć. I bez nerwów!

Pacjent postąpił zgodnie z zaleceniem lekarza.

- W porządku, na początek musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy. Po pierwsze, a co za tym idzie najważniejsze, nie istnieje coś takiego jak "Eden", to jedynie twór pańskiej wyobraźni. Po drugie... - Pacjent zaczął wydawać z siebie bolesne jęki. - Proszę nie przerywać! Po drugie, znajduje się pan w szpitalu od jakichś trzech tygodni. Pańska kuracja powinna skończyć się mniej więcej 6 godzin temu, lecz najwyraźniej coś poszło nie tak. Prawdopodobnie pańska wiara w wyśnione wydarzenia związana jest z przedłużonym pobytem w maszynie. Trudno mi to wyjaśnić, lecz nasi informatycy robią co mogą, aby znaleźć usterkę.

- Aaaaaaachhh - jęczał James, który był Adamem. - Przecież to niemożliwe!!! Niemożliwe!! Niemożliwe!! Kurwa, niemożliwe!!! - krzyczał, a przynajmniej tak mu się wydawało.

Wszyscy z uwagą słuchali słów Jamesa/Adama, jego ciężki oddech był teraz bardzo dobrze słyszalny.

- Przykro mi to mówić - ciągnął lekarz - lecz wszystkie wydarzenia związane z "Edenem", oraz te, które przyczyniły się do jego powstania, są nieprawdziwe. Realne jest jedynie to, co przeżył pan wcześniej, przed ponownymi narodzinami w maszynie.

- Ale, ale, ale.... ja nie mam innych wspomnień. Te z "Edenem" są jedynymi jakie posiadam, to właśnie one są prawdziwe. Mam gdzieś, czy odbyło się to w jakiejś pieprzonej maszynie, czy nie. Pieprzę to! Pieprzę was wszystkich!!! - Adamowi zabrakło tchu.

Po kilkuminutowym odpoczynku dodał:

- Przecież to niemożliwe.

- Co jest niemożliwe? - zapytał lekarz.

- Jak to? Mam ponad 30 lat. To znaczy, według was przeżyłem 30 lat w jakiejś maszynie.

- Tak, właśnie tak było.

- Skoro mówisz mi, że tak było, więc jak to możliwe, że ja przeżyłem lat 30, a tak naprawdę minęły zaledwie trzy tygodnie? Hm? Może to też mi wyjaśnisz?

Lekarz odchrząknął zmieszany.

- Przecież w pańskich wizjach był pan informatykiem, stworzył "Eden". Pan doskonale wie, że to możliwe.

- A niech to szlag... - zaklął James pod nosem. - Więc cały czas podłączony byłem do maszyny takiej samej jak "Eden". Przecież to ja ją stworzyłem, to niemożliwe, to nie trzyma się kupy....

- W tym tkwi cały problem. Leczyliśmy pana, bo miał pan kłopoty psychiczne, a ta maszyna to najnowsze dzieło techniki. Jak widać, jeszcze nie jest doskonałe.

- A moja matka? Zmarła przecież podczas porodu. Czy ona żyje? Chcę ją zobaczyć! - mówił z nadzieją w głosie.

- Bardzo nam przykro, lecz śmierć pańskiej matki nie była tworem systemu. To się stało naprawdę. Prawdopodobnie podczas terapii tej informacji nie dało się usunąć z pańskiej...

Adam/James nie usłyszał tego zdania do końca, nikogo już nie słyszał, nie mógł. Myślami był gdzie indziej. Patrzył w niewidoczny przedmiot zawieszony nad nim. Była to ciemna, rosnąca z każdą sekundą plama. Przyciągała swoją obecnością. W miarę jak dziura powiększała się, Adamowi było coraz zimniej. W końcu cały zaczął się trząść, nie wiadomo, czy z zimna, czy też ze strachu. Minęło kilka chwil i dziura osiągnęła olbrzymie rozmiary, zdążyła pochłonąć całą salkę wraz z personelem, szpital, wszystko. Adam czuł, że nadchodzi jego kolej, nie mógł już dłużej czekać. Zanurzył się cały w otchłani, został wessany do środka, w czarną i zimną nieskończoność.

Szpitalne urządzenia kontrolne piszczały, szumiały, drukarka wypluwała kartki z wykresami. Za wszelką cenę próbowano uratować życie Adama. Próbowano go reanimować, wstrzykiwano przeróżne specyfiki, aż w końcu... zmarł.

Było to tak, jakby zawiał delikatny wietrzyk i zgasła dopalająca się już świeczka. Wokół płonęły jeszcze całe tuziny podobnych.

 

***

 

- I jak było, Martin? No? Jak tam? Powiedz coś wreszcie! - pytał wyraźnie zniecierpliwiony chłopiec. Już od kilku godzin czekał, aż jego przyjaciel skończy zabawę w najnowszą grę virtual reality "Życie". Tak bardzo chciał zobaczyć, jak to jest, podłączyć sobie elektrody do skroni, wcisnąć "START" i odlecieć. Była to nowość na rynku, pierwsze takie urządzenie. Oni je mieli. Chęć wypróbowania go była tak duża, że ignorując ostrzeżenia wydrukowane dużymi literami w instrukcji, na elektrodach, dosłownie wszędzie - wyciągnął wtyczkę z kontaktu, odłączając w ten sposób Martina. Teraz wreszcie nadeszła jego kolej.

- Martin?

Martin siedział w fotelu. Pustym wzrokiem gapił się w leżącą na ziemi wtyczkę.

- Na imię mam Adam. Coś się schrzaniło, nie? Nie pierwszy raz. Dłużej tego nie wytrzymam - po tych słowach pobiegł do kuchni. Jego przyjaciel nie mógł przewidzieć, co się stanie. Nie mógł przecież wiedzieć, że jego przyjaciel biegnie tam po to tylko, żeby odebrać sobie życie. Mały chłopiec był za bardzo zajęty przypinaniem elektrod do skroni, nie mógł przecież martwić się o swego przyjaciela.

 

Tymczasem w pomieszczeniu obok, w kałuży krwi leżało martwe ciało. Na brudnej podłodze leżał Adam, który był Jamesem, który był Martinem. A może było odwrotnie?



 


Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Komiks
Stopka
Ludzie listy piszą
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
Satan
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
EuGeniusz Dębski
Adam Cebula
Dawid Brykalski
Radosław Samlik
Arkadiusz Bocheński
Sławomir Mrugowski
Miroslav Žamboch
Andriej Łazarczuk
KRÓTKIE SPODENKI
Ryszard Krauze
Edward Bzdyczek
Czarny
 

Poprzednia 26 Następna