strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Dawid Brykalski
Początek Poprzednia strona 22 Następna Ostatnia

Wyprawa

(ale być może jedna z ostatnich)

ilustracje Małgorzata "Asfodel" Jakubiak

 

 

- Mam dość, mam dość, powiedziałem! - Walnął pięścią w stół dla podkreślenia swoich słów, jak to barbarzyńcy mają w zwyczaju. - W samych, jak im tam... roleplejach zabija się mnie dwa tysiące razy dziennie. Dwa tysiące, słyszycie, dwa pierdolone tysiące!!! - I mało blatu nie rozbił.

- On ma, kurwa, rację. - rzekł na to brzuchaty karzeł z toporem. - Radźmy coś, panowie, radźmy, albo będzie bieda i wszystko się skończy źle - dodał i zabrzmiało to naprawdę groźnie.

- Nikt z nas nie ma wątpliwości, że dzieje się niedobrze. Każdemu człowiek, który wyobraża sobie nie wiadomo co, dokuczył. Traktuje się nas jak, jak... - wysokiemu, po manierach znać, że wykształconemu mężczyźnie zabrakło słów. Rozejrzał się po zebranych.

Co wśród tej zbieraniny robił jednorożec? Przecież nawet nie pozwolił się dotknąć.

- Radźmy coś, panowie, radźmy i to, do kurwy nędzy, szybko radźmy - barbarzyńca wymachiwał olbrzymimi kułakami. - Bo jak czego nie uradzimy, to mnie sakramencka cholera albo inna krew zaleje.

- Masz moje słowo, że, jakem krasnolud, pomogę, bo zdzierżyć już nie idzie - rzekł ten z toporkiem. - Czy ja zawsze i wszędzie muszę tak wyglądać? No popatrzcie tylko na mnie! No popatrzcie!

Wszyscy, nawet elf, się przyjrzeli. Krasnolud nie przedstawiał się imponująco. Niski, krępy, z postępującą lustrzycą, długą brodą i krótkim nóżkami.

Siedzący po przeciwnej stronie stołu mężczyzna o białych, związanych z tyłu włosach zamierzał coś powiedzieć, ale sięgnął tylko po kielich.

- Ty, wiedźmin, lepiej się nie odzywaj, znam ja ciebie i twoich... - przeklinał krasnolud. - Wszyscyście jednacy, jak te dziwki, kto więcej wam zapłaci...

- Ech, zapluty krasnoludzie reakcji...

- Miało być bez osobistych swarów, odłóżmy je proszę na później. - Wysoki, o przystojnie szlachetnej twarzy rycerz zakończył docinki. - I ja, szlachetni panowie, mam dość błądzenia po manowcach. Więc, jeśli zechcecie wysłuchać i swe pretensyje wyłożę, by do słusznych wniosków i jeszcze słuszniejszych poczynań nas przywiodły.

Po pierwsze, w obronie swego rumaka staję. Biedak ma niestety silne stany lękowe. Za sprawą smoków, a raczej ich ognia, ryków i charakterów zaborczych. Ubicie każdego kolejnego gada kosztuje mnie i mojego konia coraz więcej nerwów. Co do kosztów... może mi powiecie, co ja mam z tymi wszystkimi skarbami... Zresztą, słusznie w waszych oczach widzę, że zawsze znajdą się ludzie w potrzebie... Wstydliwszym dla mnie kłopotem jest dziewictwo. - Jeśli do tej pory było cicho, to po ostatnich słowach usłyszano muchę, która przeleciała w odległości dobrego strzału z łuku.

- Nie, nie moje, ani nawet mojego konia - pośpiesznie wyjaśnił rycerz. - Czy wy myślicie, że ja nie mam w końcu ochoty na jakąś dojrzałą kobietę? Ciągle te księżniczki i ich bezustanne wymagania. A na koniec, po sprawie ze smoczyskiem i panną, to co? Pół królestwa z reguły. Tylko pół! A ja zaraz ruszam na kolejną krucjatę, albo za innym Graalem się uganiać. Jakbym miał całe, to może i by co dało radę zmienić. A tak, święty Jerzy, co za los! Co za ciężki los być rycerzem!

- Dobrze, że waćpan wspomniałeś - czarodziej nie dał wszystkim głębiej się zastanowić nad słowami wojownika. - I ja mam w tym temacie coś do dodania. Mianowicie, chciałbym skończyć, i to raz na zawsze, z czarowaniem. Ci spośród z was, którzy umieją czytać, wiedzą, że większość czarowników, tych z gruntu dobrych jak ja, co tu kryć, prawiczkami do późnej starości, albo i częściej do śmierci. Wiecie, magia jest jakoś powiązana z tymi sprawami. I to mi już bardzo doskwiera, chciałbym, nie ukrywam... Więc, panie rycerz - czarodziej spuścił oczy - jakbyś tam jakąś młódkę, może być po smoku, no wiesz... Z pewnością się dogadamy... - zakończył prosząco.

Dla większości była to nowość. Jednorożec, który do tej pory pozwalał się głaskać czarodziejowi, jako jedynemu z zebranych, szarpnął go delikatnie karcąco za ucho. Szczęściem nie było w tym towarzystwie kobiet. A może były? I reprezentowała je właśnie jednorogini. Kto je tam wie.

Po chwili ciążącej zanadto ciszy, głos odważył się zabrać elf:

- Cieszy mnie wasza szczerość. Dzięki temu nie czuję się skrępowany mówić o tym, co mnie dręczy. Mianowicie - przełknął głośno ślinę - podobnie jak krasnolud nie akceptuję swego wyglądu. Nie to, żebym zaraz się nienawidził... ale jest pewien problem z moją - niech to nie zabrzmi nieskromnie - urodą.

Nie zabrzmiało, elfy były, są i jeszcze długo pozostaną piękne.

- Zaczepiają mnie ciągle tacy, wiecie, homo coś tam i bez przerwy muszę udowadniać, że jestem mężczyzną, a nie jakąś wstrętną ciotą. - Jako dowód pokazał swoje poobijane knykcie. - Nie ma tu nic do śmiechu. Ludzie lubują się w zboczeniach. Jedni czytają jakieś fantastyczne bzdury, inni ganiają za chłopcami miast dziewczętami.

A ja nie ukrywam, czuję, że mógłbym spełnić się jako naukowiec. Konkretnie, widzę dla siebie miejsce pośród antropologów. Wiecie, nasza długowieczność i częste obcowanie z ludźmi dały mi pewien dystans oraz rozmaite spostrzeżenia. Pierwszą książkę zatytułowałbym: "Jak żyć między zwierzętami zwanymi ludźmi". Niestety... - wzruszył ramionami.

- Ciesz się, że nie szczekasz - burknął pod nosem białowłosy.

- A ja się z kolegą elfem całkowicie, kurna, zgadzam - powiedział krasnolud.

- Tylko nie mów już nic o krótkich nóżkach - odezwał się naburmuszony i milczący przez cały czas nizioł.

Krasnolud rzucił mu jedno szybkie spojrzenie i podjął:

- Bo i ja czuję, że mam coś do powiedzenia. Mam dość przedstawiania mnie albo jako żądnego krwi berserkera, albo tumana - górnika. Chciałbym, a niech tam! - machnął pulchną rąsią. - Powiem wam, chciałbym być poetą.

Nikt się specjalnie nie zdziwił. Każdy z zebranych pragnął przestać odgrywać rolę, jaką mu przeznaczono. Po to się zebrali.

- Na pewno już coś napisałeś - rzekł białowłosy o oczach wilka. Ironię znać było tylko po ich błysku.

- Żebyś wiedział, miły panie, a żebyś wiedział - krasnolud pogładził brodzisko.

- No dalej, nie daj się prosić - powiedział ktoś z drugiego końca pokoju i wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.

Ze szklanką parującej cieczy, w wytartym swetrze i poplamionych dżinsach stał człowiek lat na oko czterdziestu. Równie dobrze mógł mieć więcej albo mniej. Nie pasował do kompanii. Był zbyt przeciętny.

- Nie patrzcie się tak, znam was wszystkich, w pewnych okolicznościach mógłbym nawet rzec: jestem waszym ojcem. Przynajmniej niektórych z was. Pisałem sobie w drugim wymiarze, tuż obok... - zreflektował się szybko, że palnął głupstwo. - W drugim pokoju, przez drzwi, sobie pisałem. Kiedy usłyszałem, o czym tu radzicie, postanowiłem posłuchać. Może będę mógł podsunąć jakieś rozwiązanie?

- Nie chcemy ciebie i twoich parszywych rad - zaciskając dłoń na wystającej zza pleców rękojeści rzekł białowłosy.

- Bardzo jesteś pan niegrzeczny. A ciebie akurat sobie nie przypominam.

- Ja ciebie też cię, parchu, nie znam, i jak za chwilę stąd nie pójdziesz...

- Miło mi, pisarz jestem. Filip K. Ale z ciebie gbur, koleś. Od razu widać żeś replikant albo gorszy mutant.

- I jeszcze mnie tu będziesz, parszywa pokrako, przezywał! - rozsierdził się wiedźmin i byłby ukatrupił pisarczyka, gdyby ten nie wykazał się refleksem. Wyjął z kieszeni garść kolorowych tabletek, zażył je i odleciał.

Nie ma o czym gadać

Nie ma o kim śpiewać

Pierdolnij jabola

I idź się zajebać

Krasnolud, nawet jeśli się spodziewał oklasków, nie pokazał po sobie, że czuje się zawiedziony ich brakiem. Wiedział, że talent musi cierpliwie szlifować jak najszlachetniejszy z kamieni.

Dało się natomiast słyszeć z kąta donośne smarkanie. Znowu obejrzeli się wszyscy jak na komendę.

W kącie owym, całkiem samotny, siedział bard. Musiało mu być bardzo smutno i z tego też powodu za kołnierz nie wylewał. Zwiesił smętnie głowę i choć to u bardów zadziwiające, nie odezwał się do tej pory ani słowem.

Smarknął ponownie. Tym razem w jedwabny rękaw. Niegdyś zapewne biały, teraz zzieleniały. Spojrzał spode łba na kamratów. Nadal nic nie mówił.

- Bard, co ci? Sam tak bez nas - dyplomatycznie zaczął ten z mieczem, z oczami wilka i koniecznie z białymi włosami.

- Dlaczego nic nie mówisz? - podjął elf. - Tyś wiele widział, może ty pomożesz?

Bard milczał jak zaklęty, choć czarownik był gotów przysiąc, że nie ma z tym nic wspólnego.

- Nie widzicie, że i jemu doskwiera to, co nam. Dajcie mu spokój, jeden musi się wygadać, drugi upić na smutno, trzeci... - krasnolud nie miał pomysłu, co z trzecim, ale trzeba przyznać, że się starał i wykazał dużo zrozumienia dla artystycznej duszy.

Poeta niespodziewanie przybrał taki wyraz twarzy, jakby się chciał zdrowo wyrzygać.

- No dalej, nie daj nam czekać - barbarzyńca nie należał do tych najcierpliwszych.

- A wiecie, tak jakoś... - zaczął bełkotliwie wierszokleta. - Nie chce mi się z wami gadać.

- To chyba jakaś bardzo zła kobieta była...

- Nie widzi mi się. On raczej coś zjadł. Może kotlet? - rzekł czarodziej, odwracając głowę i zatykając nos.

- Jeśli już, to trzeciej kategorii i pomielony razem z budą.

- Wszyscy, jak tu siedzicie, co do jednego... eeep! jesteście takie same psy. Niewierne - przemówił, nawet dość ludzkim głosem bard. - Co wy tam o wiecie życiu.

- On zawsze tak, jak się upije?

- Nie. Z reguły bredzi jeszcze bardziej.

- O ty, ty, kochaneczku - bard pogroził wiedźminowi palcem.

Czarodziej postanowił naprowadzić dysputę na poprzedni temat.

- Cóż, skoro nawet nie usłyszymy opowieści ku pokrzepieniu serc, chciałbym zaproponować...

- Ty, czarodziej, lepiej tyle nie pierdol! - wrzasnął nagle barbarzyńca tak, że wszyscy podskoczyli - Ogniem i mieczem nic tu nie zwojujemy!

- On ma rację, on jeden ją ma! Ogniem i moczem, ogniem i moczem - wybełkotał bard i chyba chciał obszczać ścianę, ale nie zdążył zdjąć spodni. Wbrew pozorom i ludzie zajmujący się tak delikatną materią, jak sztuka, są tylko ludźmi.

- Skoro tak, to i ja wam powiem. Mam dość tej całej rady emerytów. Idę, wyruszam w tej chwili. - Słowa białowłosego zrobiły wrażenie. Każdy, nie wyłączając barda, słuchał. Słuchał poleceń. - Jakem płatny morderca poczwar, jakem nieuczony w piśmie, to swoje wiem i swoje przeszedłem, i to nieraz doświadczyłem, że dla nas innej drogi nie ma...

- Chcesz powiedzieć, że archetypy marzeń są niezmienne?

- Ty mi tu, elfi pomiocie, nie przerywaj i postmodernizmem czy innym diablim mydłem jasności myśli nie mąć. Ja prosty wiedźmin jestem, może i trochę na wzór Conana - łypnął na barbarzyńcę - ale serducho słowiańskie...

Czarodziej milczał i uśmiechał się dyskretnie, cieszył się w duchu, że ktoś jeszcze w tym towarzystwie zna dzieła dziadka Junga.

- Jak nie chcecie siedzieć i ględzić jak stare baby, to zbierać się. Nie czekamy świtu. Wiem, że nizioły muszą zahaczyć o jakąś górę. To jakaś grubsza afera z pierścionkiem czy innym bibelotem. Nie będzie lekko. Niejedna zmora stanie im na drodze, będziemy robić to, co robić umiemy najlepiej. Ruszamy i to zaraz. Po drodze znajdziemy nasze przeznaczenie, a jak nie, to przynajmniej się na coś przydamy.




 


Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Komiks
Stopka
Ludzie listy piszą
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
Satan
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
EuGeniusz Dębski
Adam Cebula
Dawid Brykalski
Radosław Samlik
Arkadiusz Bocheński
Sławomir Mrugowski
Miroslav Žamboch
Andriej Łazarczuk
KRÓTKIE SPODENKI
Ryszard Krauze
Edward Bzdyczek
Czarny
 

Poprzednia 22 Następna