strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Radosław Samlik
Początek Poprzednia strona 24 Następna Ostatnia

Królowa złodziei (2)

 

 

Gdy milczący mnisi pośpieszyli spełnić polecenia przełożonego, archidiakon z szyderczym uśmiechem popatrzył na zastygłe w bolesnym grymasie oblicze martwej królowej.

- Na nic się zdały twe wysiłki, słaba kobieto! - syknął z nienawiścią. - Płomienny rydwan zemsty Azadriela już jedzie, ciągnięty przez zaprzęg nocnych mar! Za ćwierć wieku dumni bogowie poznają moc Jego gniewu, a wierni słudzy zostaną nagrodzeni!

Wyprostował się nagle i wyciągnął dłonie nad zwłokami.

- Tobie, o Panie, ofiaruję tę śmierć! - zaintonował mocnym głosem. - Pierwsza krew potomków Nazdrilla już została przelana...

Znaczące chrząknięcie przerwało rozpoczynający się monolog. Zaskoczony archidiakon obejrzał się i dojrzał wysoką kobietę w czarnej skórzanej zbroi opartą o framugę drzwi. Lewą część jej twarzy zasłaniał posrebrzany hełm. O tym, co ukrywał, krążyły legendy, ale prawdy nie znał nawet sam Zorghan. Była najgroźniejszą bronią archidiakona. Żelazną ręką dowodziła gwardią zakonną i bandami dobrze uzbrojonych fanatyków, od których roiły się lothariańskie puszcze. Jej okrucieństwo budziło grozę wśród podwładnych i wrogów, a mistrzowie fechtunku obawiali się skrzyżować z nią klingi. Archidiakon kupił lojalność Żmii, obdarowując ją potężną mocą i czyniąc największym po sobie magiem zakonu.

- Szybko się zjawiłaś - stwierdził, nie okazując emocji. - Mam dla ciebie zadanie i oczekuję, że mnie nie zawiedziesz.

- Domyślam się, że nie wezwałeś mnie na pogawędkę o pogodzie - prychnęła jednooka, opierając dłoń na rękojeści miecza.

Złowrogie przezwisko kobiety nie wzięło się bynajmniej od rozdwojonego języka. Pochwa, w której spoczywał jej oręż, nasączona była jadem lothariańskiej żmii, której ukąszenie powodowało śmierć w ciągu jednego dnia, jeśli nie zażyło się odtrutki z rzadkich ziół rosnących na Przeklętych Kurhanach.

- Jak zwykle słodka - Zorghan rzucił jej wyprane z uczuć spojrzenie. - Przepowiednia zaczyna się wypełniać. Królowa urodziła dziecko obdarzone Darem.

- I ukryła je przed tobą - domyśliła się Żmija. - A ja mam je odnaleźć.

- Nie zawiedź mnie... - w powietrzu zawisła niewypowiedziana groźba.

- Czy kiedykolwiek cię rozczarowałam? Przyniosę ci na talerzu głowę tego nieszczęśnika, który się w to wplątał!

- To właśnie chciałem usłyszeć - uśmiechnął się archidiakon. - Ruszaj! Ja przekażę królowi jegomościowi wieści o śmierci królowej podczas porodu. To smutne, ale dziecka również nie dało się uratować... Od takich wieści do samobójstwa już tylko krok.

 

***

 

Owinięty w mokry płaszcz Klinga stał oparty o ścianę kamienicy pięćdziesiąt kroków od siedziby Gildii i znudzony wsłuchiwał się w szum ulewy i huk piorunów. Od godziny nie pojawił się nawet kulawy pies, który już kilka lat szwendał się w pobliżu gospody, a co dopiero mówić o przywykłych do wygód zakonnych braciach. Ziewnął i strząsnął wodę z płaszcza, naciągając kaptur głębiej na oczy. Zastanawiał się, jaki powód był na tyle ważny, by Mistrz Gildii dobrowolnie zrezygnował ze swej funkcji. Nagle szczególnie długa błyskawica przecięła niebo i jej widmowy blask wyłuskał z mroku nocy kilkuosobowy oddziałek gwardii zakonnej. Chudy mężczyzna zesztywniał i poczuł mocniejsze bicie serca. Pamiętał doskonale rozkazy Borina. Dmuchnął w zwinięte dłonie, naśladując pohukiwanie sowy. Sześciu jego najlepszych ludzi rozproszonych w niewielkiej odległości, kryjąc się w mroku, sprawnie otoczyło piątkę gwardzistów. Klinga odrzucił płaszcz i dobył długiego sztyletu. Nie dbając już, czy zostanie zauważony, wyszedł na środek uliczki.

- Czego tu szukacie? - krzyknął, chowając uzbrojoną dłoń za plecami. - To niebezpieczna okolica, szczególnie w taką noc!

- Zejdź nam z drogi, kmiotku! - warknął w odpowiedzi jeden z gwardzistów, unosząc groźnie halabardę. - Nie poznajesz zakonnych insygniów?

- W tych ciemnościach niewiele widać - stwierdził Klinga, podchodząc bliżej. - A wy nie macie latarni, tylko przemykacie się jak przestępcy!

- Słudzy Azadriela nie przemykają się, tylko chodzą tam, gdzie im się podoba - hardo odparł mężczyzna. - Usuń się z drogi, albo...

- Albo? - chudy złodziej widział już błyskające białka oczu swego rozmówcy.

Poprzez zasłonę ulewy dostrzegł niewyraźne sylwetki swoich ludzi przyczajonych za plecami gwardzistów.

- Zabić tego butnego kundla! - ryknął rozwścieczony dowódca oddziału.

Uniósł halabardę do ciosu, lecz Klinga był zbyt blisko. Wolną ręką chwycił drzewce i przeciągnął sztyletem po gardle przeciwnika. Mężczyzna zacharczał i z dłońmi przyciśniętymi do szyi osunął się w błoto. Żołnierze nie zdążyli dobyć broni, gdy rzucili się na nich pozostali złodzieje.

Kiedy ostatni gwardzista znieruchomiał, rozległ się dźwięczny kobiecy śmiech. Zmieszani mężczyźni usiłowali przebić wzrokiem zasłonę deszczu i nocy, lecz nadaremnie.

- Dokładnie jak mówiłeś, Klinga - głos zbliżał się wraz z odgłosem kroków. - To niebezpieczna okolica, zwłaszcza w taką noc!

Chudy mężczyzna dobył drugiego sztyletu i, czując jak ciarki przebiegają mu po krzyżu, rozglądał się nerwowo, próbując dostrzec właścicielkę głosu.

- Buu... - powiedziała cicho Żmija, zdejmując czar niewidzialności.

Zawirowała gwałtownie wśród zaskoczonych złodziei, tnąc mieczem w pełnym gracji piruecie. Ponad szum ulewy wzbiły się wrzaski przerażonych mężczyzn, których niechronione zbrojami ciała stanowiły łatwy cel dla jej broni. Klinga usiłował uskoczyć przed szybkim ciosem, ale czubek oręża pozostawił na jego piersi piekącą szramę. Potknął się o halabardę zabitego gwardzisty i runął w błoto. Odtoczył się w bok, ale potężne kopnięcie wypchnęło mu powietrze z płuc. Upuścił sztylety, a kolejny kopniak wylądował na jego żebrach przy wtórze trzasku pękających kości. Jęcząc z bólu, podniósł się na kolana. Nagle poczuł na gardle zimną stal.

- Gdzie dzieciak? - zapytał kobiecy głos ostrym tonem.

- Dzieciak? - wychrypiał z trudem zaskoczony Klinga.

Nacisk ostrza zwiększył się. Mężczyzna poczuł pieczenie i strużkę gorącej krwi spływającej po szyi.

- Nie drażnij się ze mną, człowieczku. Wiesz, kim jestem?

- Nie...

Gwałtownym ruchem kobieta odrzuciła kaptur skrywający jej twarz. Nawet w ciemnościach Klinga rozpoznał budzący grozę srebrny hełm przechodzący w maskę. Gwałtownie wciągnął powietrze, krztusząc się deszczem.

- Żmija! - wyszeptał przerażony.

- Więc już wiesz, że nie żyjesz - uśmiechnęła się z satysfakcją. - Pytanie, jak chcesz umrzeć? Jak mężczyzna, od miecza, czy w męczarniach, od jadu?

- Co chcesz wiedzieć? - zagryzł wargi złodziej.

- Dokąd prowadzi tajne przejście z gospody?

- Wiesz o nim?

- Nie jesteś w pozycji dogodnej do zadawania pytań - zauważyła Żmija. - Więc? Mogę się tego dowiedzieć od twoich zwłok przy pomocy nekromancji, ale czas ucieka. Obiecuję zabić cię bezboleśnie...

Klinga zamknął oczy.

- Poza miasto, do puszczy... - wyszeptał zdruzgotany.

Ostrze odsunęło się od jego gardła. Zamknął oczy w oczekiwaniu na cios łaski, ale ten nie nastąpił. Rozejrzał się niepewnie, ale nie dostrzegł nigdzie Żmii.

- Dałaś słowo! - zawył z rozpaczą.

Z oddali dobiegł go złośliwy śmiech.

- Kłamałam!

 

***

 

Błękitne światło błyskawicy rozświetliło na moment mroki nocy, ale wiele szczęścia musiałby mieć postronny obserwator, by w strugach deszczu wypatrzyć skuloną między krzakami postać. Borin omiótł najbliższe otoczenie uważnym spojrzeniem, lecz nie dostrzegł niczego podejrzanego. Zresztą, kto przy zdrowych zmysłach wypuszczałby się w taką noc do lasu? Delikatnie zasunął gałęzie, maskując wejście do jaskini. Dnem płynęła woda ściekająca ze ścian. Brodząc w niej niemal po kostki, królewski złodziej wrócił do wyjścia z tunelu, gdzie wśród czterech osiodłanych wierzchowców czekał zniecierpliwiony Erin z noworodkiem, którego trzymał niezdarnie w ramionach.

- Taka noc to wymarzona pogoda dla wampirów i strzyg - mruknął na tyle głośno, by Borin usłyszał go przez szum ulewy. - A my pakujemy im się prosto w łapy!

- Wiesz równie dobrze jak ja, że całe to diabelstwo wytępiono w okolicy Vergradu kilka lat temu - parsknął poirytowany złodziej. - Większe niebezpieczeństwo grozi nam ze strony błyskawic, niż Nienaturalnych.

- Nienawidzę tej plagi! - warknął Erin, pocierając opaskę na pustym oczodole.

- Uspokój się, Erinie. Po tym, jak wilkołak zaatakował królewski orszak trzy lata temu, Doran wyznaczył nagrodę za każdego zabitego Nienaturalnego. Jeśli dziś w nocy spotkamy chociaż przemoczonego wilka, dołożę ci drugie trzysta talarów! W taką pogodę nawet głodny wampir nie ruszy się z wygodnej trumny.

Przez szum ulewy przedarł się tupot nóg. W korytarzu pojaśniało i nagle pojawił się zdyszany Garon. Biegł z pochodnią w ręku, rozpryskując niemiłosiernie wodę. Borin odetchnął z ulgą. Może teraz Erin zapomni o czającym się w mroku wyimaginowanym niebezpieczeństwie. Prawdę mówiąc, rozumiał obawy przyjaciela. Pięć lat temu, w podobną noc, cios straszliwych szponów strzygi pozbawił go oka i poszarpał lewą stronę twarzy. Gdyby nie szczęśliwe nadejście wracającego do zamku oddziału straży, Erin od pięciu lat leżałby w grobie.

Garon w milczeniu przymocował dwie szczelne sakwy do siodła i skinął na towarzyszy.

- Możemy ruszać.

Borin odebrał dziecko Erinowi i ukrył dziewczynkę pod płaszczem, przytrzymując delikatnie lewą ręką. Przemytnik usunął maskujące wyjście krzaki i wyszli w noc. Zasłonili na powrót jaskinię i dosiedli koni. Nagły podmuch wściekłego wiatru zaciął deszczem w oczy, zrzucając kaptur z głowy Borina. Zanim złodziej zdążył naciągnąć go z powrotem, długie, czarne włosy były kompletnie przemoczone. Zmełł w ustach przekleństwo i skinął na Erina.

-Prowadź! - zawołał, przekrzykując zawodzenie wichru.

Kluczyli między drzewami aż wyjechali na rozmokły trakt prowadzący do miasta. Wedle szacunków Borina byli około pół mili od murów i cały czas powiększali tę odległość, Konie w galopie rozbryzgiwały kopytami bagno, w jakie zamienił się ubity trakt, a szarpane wiatrem gałęzie co rusz smagały twarze i ramiona jeźdźców.

Gęsty las był przerażająco ciemny i tylko pioruny, które uderzały raz po raz, rozświetlały niebezpieczną drogę. Erin, który jechał na przedzie, z niepokojem wpatrywał się w przesłonięte ścianą deszczu czarne krzaki i modlił się do wszystkich znanych mu bogów, by noc nie rozjarzyła się nagle czerwonym światłem ślepi śmiertelnie groźnej strzygi. Wetknął dłoń pod fałdy płaszcza, by upewnić się, czy srebrny sztylet tkwi nadal za pasem. Jednocześnie wytężał słuch, by zawczasu usłyszeć syk głodnego wampira. Gdy przygięte do ziemi szczególnie silnym uderzeniem wiatru krzaki zafalowały gwałtownie, przemytnik zbyt długo wpatrywał się podejrzliwie w skraj traktu. W pełnym galopie wpadł na zwisającą nisko grubą gałąź i z sapnięciem wylądował w błocie. Potoczył się kilka kroków i znieruchomiał na kilka chwil. Gdy zdał sobie sprawę, że nie znajduje już się na w miarę bezpiecznym końskim grzbiecie, zerwał się na równe nogi i dobył srebrnego ostrza, gorączkowo omiatając wzrokiem drzewa i krzaki.

Nagle tuż przy nim osadził wierzchowca Borin.

- Nic ci nie jest? - zawołał, przekrzykując zawodzenie wiatru w koronach drzew.

- Chyba nie! - odkrzyknął Erin. - Błoto złagodziło upadek!

- Garon! - wrzasnął Borin. - Przyprowadź konia Erina!

Wysoki złodziej przewrócił dla zasady oczami, ale bez słowa sprzeciwu pognał za uciekającym zwierzęciem.

Borin pomógł przemytnikowi usadowić się za sobą i ruszył wolno za Garonem.

- Jak daleko jeszcze? - zapytał.

- Za jakieś pół mili musimy skręcić w leśną ścieżkę - skrzywił się na samą myśl jednooki. - Później jeszcze jakaś mila i jesteśmy w zatoczce.

Obejrzał się, by sprawdzić, czy żadna strzyga nie szykuje się do zadania śmiertelnego ciosu i zmartwiał. Nie dalej jak trzysta kroków za nimi świeciło kilkanaście latarni kołyszących się w takt galopu koni. Zbliżały się.

- Borinie, mamy towarzystwo! - wrzasnął prosto do ucha przyjacielowi.

- Pościg? - syknął złodziej, zmuszając wierzchowca do większego wysiłku i pilnie wpatrując się w mrok przed sobą. - Tak szybko?

- A kto inny wystawiłby nos z miasta w taką pogodę?

W pełnym galopie minęli kolejny zakręt, tracąc na moment pościg z oczu, i omal nie zderzyli się z powracającym Garonem. Erin bez słowa przeskoczył na grzbiet swego konia i wrzasnął:

- Co tak długo?!

- Proszę bardzo - mruknął zaskoczony Garon. - Nie ma za co...

Podniecony pościgiem przemytnik momentalnie zapomniał o Nienaturalnych i wypatrywał w ciemnościach drzewa, przy którym należało zjechać z traktu.

- To tutaj! - krzyknął wreszcie, ocierając deszcz z twarzy. Wiatr dawno zerwał kaptur z jego głowy, wystawiając ją na ulewę.

Skręcili w prawo i zachowując ciszę, jechali stępa wąską leśną ścieżką. Borin obejrzał się i dostrzegł, jak światła pościgu mijają drzewo o rozszczepionym pniu i szybko posuwają się na południe.

- Zgubiliśmy ich - odetchnął z ulgą.

Jadąc w ciszy, z każdym krokiem zbliżali się do upragnionej zatoki. Deszcz zelżał nieco, a wiatr stracił na sile, gdy wiedziony przeczuciem Borin obejrzał się. Zamarł, widząc światła pościgu nie dalej niż dwieście kroków za sobą.

- Szybciej! - krzyknął, nie dbając już o zachowanie ciszy. - Są tuż za nami!

- Jak to możliwe? - zawołał z niedowierzaniem Garon. - Przecież ich zgubiliśmy!

- Muszą mieć Tropiciela! - odwrzasnął Erin, osłaniając twarz przed śmigającymi gałęziami i zmuszając wierzchowca do większego wysiłku.

Modląc się, by zwierzę nie wdepnęło w ciemnościach w króliczą jamę, przemytnik wyjął zza pasa róg i trzykrotnie głośno zadął umówiony sygnał.

Wkrótce wypadli na piaszczystą plażę. Tutaj było spokojniej; większość siły wiatru zatrzymywała się na drzewach. Za nimi pojawili się prześladowcy. Purpurowo-czarne barwy na kolczugach wskazywały, że to gwardia zakonna następowała im na pięty.

- Oddajcie księżniczkę to ujdziecie z życiem! - zagrzmiał ochrypły głos dowódcy.

W odpowiedzi Borin dobył lekkiej szabli, używanej przez pustynnych jeźdźców.

- Księżniczkę?! - zdumiał się Erin, wyciągając miecz z pochwy. - W co ja się wpakowałem?

W ręku Garona również zabłysła szabla ludzi pustyni. Nagle przez szum ulewy przebił się dźwięk rogu.

- To moi ludzie! - wrzasnął radośnie przemytnik, wskazując na morze.

Oświetlone sztormowymi latarniami, do brzegu zbliżały się dwie wyładowane uzbrojonymi ludźmi szalupy.

- Zabić ich i odzyskać dziecko!

Czternastu gwardzistów dobyło broni i runęło na trójkę przyjaciół. Przyciskając kurczowo dziewczynkę do piersi, Borin z łatwością odbił w snopie iskier powolny cios miecza i zręcznym sztychem przebił gardło przeciwnika. Czarna w mroku nocy krew zmieszała się z deszczem.

Tuż obok Erin małą, okrągłą tarczą odbijał ciosy napierającego gwardzisty. Gdy tamten, zniecierpliwiony, zamachnął się do potężnego ciosu, z szybkością atakującej kobry jednooki rozpłatał mieczem kolczugę i ciało na jego piersi. Żołnierz z wrzaskiem zwalił się na piasek. Ze złowrogim uśmiechem przemytnik skierował się ku nadciągającej gromadzie przeciwników.

Garon z trudem bronił się przed dwoma nacierającymi jednocześnie żołnierzami. Był doskonałym szermierzem, ale z ledwością odbijał wściekłe ciosy. Spychali go coraz bardziej, aż w końcu poczuł na plecach gałęzie pierwszych drzew Wiedział, że nie ma szans. Broń gwardzistów była dłuższa, a zadawane nią ciosy silniejsze. Do tego, jego ciała nie chroniła kolczuga. Gdy napastnicy jednocześnie zamierzyli się do ciosów, bezlitośnie spiął konia ostrogami. Wierzchowiec z kwikiem stanął dęba, przyjmując na siebie ciosy dwóch mieczy. Garon zręcznie zeskoczył na piasek, nim przywaliło go martwe zwierzę. Doskoczył do bliższego gwardzisty i ciął dwa razy. Pierwsze uderzenie ześlizgnęło się po doskonałej kolczudze, ale drugie wymierzone było w nieosłonięte udo. Wśród szczęku broni wyraźnie usłyszał jak ostrze zgrzyta o kość. Odskoczył od krwawiącego mężczyzny i odwrócił się ku drugiemu przeciwnikowi.

W tej samej chwili szalupy zaszurały dnami o piach plaży i do walki włączyło się dwudziestu parających się przemytem wilków morskich, którym nieobcy był i piracki proceder. W jednym momencie przewaga liczebna stanęła po stronie Borina i jego towarzyszy.

Otoczony przez trzech gwardzistów mistrz złodziei z trudem zasłaniał się przed ciosami. Błogosławił teraz lata spędzone wśród ludzi pustyni, którzy nauczyli go fechtunku. Wkrótce jednak siły zaczęły go opuszczać. Widząc biegnących z pomocą marynarzy, postanowił zyskać na czasie.

- Stać! - ryknął i odsłonił trzymane na lewym ręku zawodzące dziecko. - Przecież macie wziąć ją żywcem!

Zmieszani gwardziści spojrzeli niepewnie po sobie, wspominając wyraźny rozkaz. Wstrzymali na chwilę wzniesione ramiona. To wystarczyło Borinowi. Ciął przez twarz najbliższego żołnierza i szybkim sztychem przeszył drugiego. Ostatni gwardzista zawrócił konia, gotów do ucieczki i stanął oko w oko z kilkoma muskularnymi żeglarzami uzbrojonymi w topory. Zawrzała krótka, zacięta walka. Przerzedzeni i przytłoczeni ilością przeciwników, słudzy Zakonu Azadriela starali się teraz raczej ujść z życiem, niż odzyskać dziecko. Gdy ucichł szczęk broni, do uwalanego krwią Erina podszedł wysoki mężczyzna z krótką halabardą w ręku.

- Cóż to, Erinie, usiłowałeś wykorzystać służkę zakonną, że ścigała cię gwardia Zorghana? - zaśmiał się krótko.

- Wypływasz, Gordan - oznajmił jednooki. - Natychmiast.

- W taki sztorm? - zdziwił się kapitan "Sokolnika", on to bowiem rozmawiał tak swobodnie ze swym chlebodawcą.

- Po dziesięć złotych talarów na głowę - oznajmił Erin, zsiadając z konia i czyszcząc ostrze miecza. - Zabierasz dwóch pasażerów. Żadnych pytań i najlepsza kajuta. Ty dostajesz piętnaście talarów.

- Kto jest taki ważny, że płaci tyle złota? - zaciekawił się Gordan, lecz gdy zobaczył ostrzegawcze spojrzenie jedynego oka Erina, wzruszył ramionami. - Za tyle przewiózłbym i samą królową udającą się potajemnie do kochanka!

Erin popatrzył na niego dziwnie, po czym odwrócił się do Borina.

- Tutaj rozchodzą się nasze drogi, przyjacielu - powiedział. - Gordan to doskonały żeglarz, zresztą sztorm zaczyna cichnąć. Teraz, kiedy już znam tożsamość twojego... ładunku, chyba wiem, jak potoczą się najbliższe wydarzenia w Lotharii.

Nagle wśród szumu słabnącego deszczu rozległ się kobiecy głos.

- To może podzielisz się ze mną tą wiedzą, jednooki? Bo myślę, że mimo wszystko się mylisz!

Erin uniósł czujnie broń i rozejrzał się.

- Tam! - Borin wskazał na czarną ścianę lasu.

Spośród drzew wyjechała na bojowym rumaku zakapturzona postać.

- Oddacie dzieciaka po dobroci czy mam wziąć go siłą?

Gordan zarechotał.

- Zabijcie ją i zapracujmy na nasze złoto! - polecił znudzonym głosem.

Wśród aprobujących pomruków marynarze unieśli topory i rzucili się na samotną przeciwniczkę. Kobieta westchnęła ciężko i wykonała niedbały gest, jakby opędzała się od komarów. Wydawało się, że w grupę nacierających uderzyła niewidoczna pięść. Ciśnięci na mokry piasek przemytnicy potrząsali w oszołomieniu głowami, bezskutecznie usiłując pozbyć się plam latających im przed oczami. Żmija wolnym ruchem odrzuciła kaptur.

- Kochanica archidiakona! - krzyknął Erin.

Oko kobiety zamieniło się w wąską szparkę. Z wściekłością machnęła ręką i jednooki mężczyzna z jękiem zatoczył się, jakby otrzymał potężny cios.

- Ja ci pokażę kochanicę, nędzna szumowino!

- Stój! - krzyknął Borin, dobywając szabli. - To o mnie ci chodzi!

- Przyjaciel aż do grobowej deski, co? - uśmiechnęła się. - Mogłeś pożyć jeszcze chwilę, ale skoro sam o tego pragniesz...

Borin uniósł w górę trzymane na ręku dziecko.

- Zdaje się, że nie możesz użyć czarów, bo zrobisz jej krzywdę - zakpił prowokacyjnie. - A tego Zorghan by ci nie wybaczył! Chyba nie pozostało ci nic innego, jak miecz.

- Och, nie martw się, kundlu, znam wiele zaklęć! - zasyczała Żmija.

Wyszeptała kilka słów i zacisnęła pięść. Borin poczuł nagle, że się dusi. Bezskutecznie usiłował zaczerpnąć powietrza. Płuca zaczęły palić go żywym ogniem, pociemniało mu przed oczami. Opadł na kolana.

- Co teraz masz do powiedzenia? - zapytała Żmija. - Nie myślałeś chyba, że skrzyżuję z tobą ostrze jak równy z równym, co?

- Giń, suko! - rozległ się głos kapitana "Sokolnika", który otrząsnął się z zaskoczenia.

Uniósł halabardę i rzucił się na groźną przeciwniczkę.

- Proszę... - jęknęła pogardliwie kobieta, zaciskając drugą pięść. - Urządzę wam zawody. Kto później umrze! - zaśmiała się.

Na moment pozwoliła Borinowi zaczerpnąć tchu.

- Żebyś potem nie mówił, że byłam niesprawiedliwa...

Przepraszam cię, moja królowo! - pomyślał z rozpaczą mistrz złodziei, walcząc z całych sił o oddech. - Zawiodłem!

Wtem rozległ się świst strzały i odgłos tępego uderzenia. Żmija jęknęła i z niedowierzaniem wpatrzyła się w grot, który wystawał jej z piersi. Siły ją opuściły i rozluźniła zaciśnięte pięści. Gordan i Borin łapczywie chwytali powietrze. Od ciemnej ściany lasu oderwała się pojedyncza postać z łukiem w ręku.

- W moich stronach mówi się na to strzał zza winkla, suko! - Garon na wszelki wypadek założył na cięciwę kolejną strzałę. - W cywilizowanych krajach szerzej znany jako bardzo-niehonorowy-strzał-w-plecy. Jak zwał, tak zwał, grunt, że działa!

Żmija osunęła się na mokry piach plaży.

- Skąd...? Skąd...? - wyjąkała. Z jej ust pociekła krew.

- Łuk? - upewnił się Garon. - Jeden z twoich ludzi miał przy siodle. Chciałem zapytać, czy mogę pożyczyć, ale już nie żył. To ci niefart, co?

Budząca za życia grozę kobieta nie odpowiedziała. Martwe oko wpatrywało się pusto w mrok.

- Borinie, nic ci nie jest? - zawołał Garon.

- Przeżyję, a ty, Gordanie? - wychrypiał złodziej.

Kapitan "Sokolnika" skinął głową, a gdy zdał sobie sprawę, że w mroku jego gest mógł zostań niezauważony, zaskrzeczał potwierdzająco.

- No to teraz mogę sprawdzić, co ta ślicznotka skrywała pod maską - zatarł ręce Goran.

- Zostaw... - powiedział z trudem Borin.

- Co mówisz? Nie słyszę, masz słaby głos - uśmiechnął się złośliwie przystojny złodziej, zdejmując hełm z twarzy Żmii.

Nagle odskoczył i zakrztusił się, wstrząsany gwałtownymi torsjami.

- Po co mi to było? - jęknął po chwili z obrzydzeniem. - Teraz będę miał koszmary do końca życia!

Krzywiąc się niemiłosiernie, założył hełm z powrotem na głowę martwej kobiety, otarł ręce w mokry płaszcz i powlókł się do siedzącego na mokrym piachu Borina. Usiadł ciężko obok niego i potoczył wzrokiem po pobojowisku.

- Wygląda na to, że rejs się trochę opóźni. Nasi dzielni marynarze muszą dojść do siebie.

- Skąd się wziąłeś za jej plecami? - zapytał Borin, masując palcami krtań.

- Dwaj gwardziści zepchnęli mnie na skraj lasu. Gdy żądny krwi szukałem kolejnych przeciwników, ona akurat wyjechała spomiędzy drzew.

- Znaczy czekałeś w lesie, aż przemytnicy wykończą pozostałych gwardzistów - domyślił się królewski złodziej.

- Coś w tym guście.

Siedzieli chwilę w milczeniu, obserwując w świetle sztormowych latarni z szalup dochodzących do siebie marynarzy.

- Goran... - nie wytrzymał w końcu Borin. - Co ona skrywała pod tą maską?

- Nie chcesz wiedzieć, szefie - potrząsnął głową pogromca Żmii. - Wierz mi, nie chcesz wiedzieć...



 


Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Komiks
Stopka
Ludzie listy piszą
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
Satan
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
EuGeniusz Dębski
Adam Cebula
Dawid Brykalski
Radosław Samlik
Arkadiusz Bocheński
Sławomir Mrugowski
Miroslav Žamboch
Andriej Łazarczuk
KRÓTKIE SPODENKI
Ryszard Krauze
Edward Bzdyczek
Czarny
 

Poprzednia 24 Następna