Ina Goldin - urodzona 12.12.1980. Mieszka w Rosji, w Jekaterynburgu. Skończyła fakultet języków obcych i pracuje jako nauczycielka. Na poważnie pisze już od dwu lat, ale publikuje tylko na Samizdacie (portal, na którym każdy może opublikować tekst prawie dowolnej konwencji na prawie dowolny temat).
TŁUMACZKI:
Marina Makarewska - rocznik ’82, informatyk i tłumaczka, przeważnie tekstów technicznych, ale robi coraz śmielsze kroki w literaturze. Zapalona czytelniczka fantastyki i nie tylko, miłośniczka anime i gier komputerowych, z przewagą RPG i strategii.
Iwona Krygiel - rocznik ’77, nauczycielka, redaktor Tanuki.pl, ilustratorka radosnej twórczości znajomych, tłumaczka z doskoku. Wielbicielka czarnego humoru i poszukiwania wszelakich zapożyczeń, zarówno w książkach jak i w innych mediach.
W rodzinie Waldano nie ma synów. W rodzinie Waldano bywają ojcowie, lecz nie zostają na długo. I dziewczynki, kobiety, wyschnięte, zawinięte w czerń staruchy ich nie pamiętają. Margarita chciałaby być mężczyzną. Chciałaby tego teraz, już, póki piasek przed domem jest jeszcze ciemny od krwi jej matki, póki siostra wyje na łóżku z żalu za cnotą, wydziobaną przez kruki. Margarita, smukła, z poszarzałą twarzą, z zaciekłą nienawiścią w ciemnych oczach. Gdyby urodziła się synem, wyrwałaby skrzydła krukom z rodziny Santoja.
Dolores jest łatwiej, jej żałoba wylewa się łzami, płynie i w końcu się zmyje. A Margarita... Straszne uczucie – bezsilność. Wściekłość, sucha jak piasek, rozgrzana do białości przepełnia ją, wyrywa się na zewnątrz, ale nie znajduje ujścia. Płomień, który płonie w środku, nie spali nawet kartki papieru.
Podchodzi pod ich dom i wypluwa swą nienawiść na ziemię; kuchennym nożem przeciąga po ramieniu, strząsa krople krwi.
Mężczyźni siedzący nieopodal przy kartach, śmieją się. Kamienne ściany udają, że jej nie słyszą. Nie widzą. Dom Korbino Santoi, biały pod nieczułym słońcem, ukryty jest przed złym spojrzeniem.
Ale Margarita wie. Przed zemstą nie da się ukryć. Wendetta w jej okolicach miewała różne imiona, niech teraz nosi imię: Waldano.
W rodzinie Waldano nie ma mężczyzn, a kto miałby bać się kobiet? Każdy, wracając z zakrapianego polowania, może wyważyć lichą bramę wdowiego domku, nie pytając o pozwolenie władować się do łóżek nieobudzonych jeszcze córek gospodyni. A matkę, żeby nie przeszkadzała i nie wyła, odepchnąć, głową na kamień. Każdy może, zrobili Santoja.
Mogłaby pojechać do Hastaluego, do wiedźmy, wyskrobać pieniądze, rzucić klątwę. Tylko że klątwa jest krótka i niepewna – nigdy nie wiesz, jak zadziała.
Nie tak wypełnia się zemsta.
Podczas pełni Margarita wychodzi na skrzyżowanie dróg. Wiatr plącze rozpuszczone włosy. W oddali szczeka pies, gdzieś upojnie i smętnie dźwięczy gitara.
Margarita bierze krzesiwo, zapala przyniesioną świecę. Maluteńki płomyk samotnie, nieswojo trzepocze na wietrze.
To płomień dla wędrowca, który wyjdzie na drogę.
W wielkim glinianym kubku, nie woda, jej własna stopiona do przezroczystości wściekłość. Pluszcze się przypadkiem zaczerpnięty w studni księżyc. Dzwon czystym dźwiękiem rozlewa na niebie północ.
To po to, by wędrowiec mógł się napić.
Obok kładzie martwe, suche szczapy.
To po to, by wędrowiec mógł nakarmić konia.
Modli się z oddaniem, jakie nigdy nie było jej dane w dusznym, swojskim, wiejskim kościele. Szepcze, niepewnie stawiając słowa wspak.
Ostatni dźwięk północy zawisa gęstą ołowianą kroplą i rozpływa się gdzieś w niebie.
Nie wiadomo skąd pojawia się na skrzyżowaniu On. Szkielet, owinięty szarym płaszczem. Nikt nie wie, kim jest. Mówią, że ostatnim, kogo pochowano na tutejszym cmentarzu. Jako ostatnią pochowano jej matkę, ale Margarita jej nie poznaje. Koń z obgryzionym do kości pyskiem patrzy ze zrozumieniem.
– Kto? – pyta Cichy Jeździec. – Do kogo mam się udać?
I Margarita wymawia, jak zaklęcie:
– Santoja.
Przybysz śmieje się i jego śmiech jest przezroczysty jak światło księżyca.
– Wszyscy mężczyźni Santoja.
Powtarza bezdźwięcznie, poruszając przerażającymi ustami. Patrzy na nią pustymi oczodołami. Zeskakuje z konia.
Gdzieś z wielkim zmęczeniem, ostatkiem sił, brzdąka gitara.
Santoja mają kamienny dom, jeden z najbogatszych w miasteczku. Ma on wyszczerbione, kamienne schody i trzeba uważnie patrzeć, by przypadkiem z nich nie spaść. Alvaro, najstarszy syn, był pijany i nie patrzył. Komu innemu by się upiekło, a ten złamał kark. Zostawił dwóch synów.
Margarita zamiera tam, gdzie fontanną bije serce miasta. Zastyga w dziwnym letargu, zapominając o wiadrze, o lejącej się wodzie. Słucha. Czeka, aż ciężkie słońce spadnie na dach domu Santoja, aż wzniesie się do nieczułego nieba krzyk wdowy.
Nie czeka długo.
Dolores wychodzi z pokoju, z drżeniem otulając się szalem. Margarita łapie ją za ramiona, sadza przy stole, krząta się dookoła jak przy chorej. Potem siada naprzeciwko i patrzą na siebie. Mierzą się wzrokiem: która ma w oczach większą pustkę.
Dolores milczy.
Anhel, brat Alvaro, pojechał do Hastaluego i zatrzymał się na noc. Zatrzymał na własną zgubę. Jak to bywa, mąż wrócił w złej godzinie. Komu innemu by się upiekło. W bieliźnie. Ogrodami. A tu mąż wyciągnął sztylet. I prosto w serce. Młodszy, Alberto, pojechał konno do miasta po ciało, ale nie dotarł. Znarowiony koń zrzucił go i zadeptał.
Najprzystojniejszym z braci był Alberto, ale kto pozna się na urodzie, zmiażdżonej przez końskie kopyta.
Margarita idzie do kościoła, stawia świeczkę. Nie do kobiecego kąta, Matce Opiekunce czy męczennicy Huanie, a do świętego Brutusa, opiekuna mścicieli.
Najstarszy syn zmarłego Alvaro poszedł z przyjaciółmi się wykąpać. Komu innemu by się upiekło, oni wrócili, a jego ciało syte morze rano wyrzygało na brzeg.
Osiwiał w końcu Korbino Santoja – a przedtem nie chciał się starzeć.
Staruchy, garbiące się pod spalonymi słońcem ścianami, patrzą na nią koso. W niedobrej chwili urodziła się młodsza córka Waldano. Przypadły jej urodziny na sobotę, szósty dzień szóstego miesiąca, i Dziki Gon przeszedł po niebie tego wieczoru, gdy matka rodziła. Margarita przechodzi obok wyprostowana – teraz może chodzić prosto. Zemsta dla mnie – powiedział Bóg. Dla mnie, myśli Margarita, a nie dla niego. Nawet za swojego syna się nie zemścił, więc jakim jest po czymś takim Panem?
W domu Dolores ściska ręce, dygoce pod szalem:
– To ty ich?
– Ja – odpowiada bez uśmiechu. W głosie spokojna duma, taka jak przystoi mężczyźnie.
Przy fontannie matka dziecka, tego zabranego z brzegu, cichego, zielono-bladego, z włosami pozlepianymi w strąki, wczepia się w ramiona Margarity i wyje:
– Został mi jeden! Jeden! Ich przywiodłaś do zguby i jego zgubisz? Nie rusz! Nie rusz, w imię Świętej Matki!
– Czemu mi to mówisz? – Margarita odsuwa się. – Powiedz to Jeźdźcowi!
Jej głos drży.
– Teraz ty jesteś jego żoną! Czym zapłaciłaś mu tam na drodze, wiedźmo? Co mu dałaś? Jesteś jego żoną, więc powiedz! Powiedz! Został mi sam jeden, maleńki! – Krzyk urywa się, zachłystuje i przechodzi w łkanie.
Ludzie stoją w półokręgu, patrzą, nie mieszają się. Cudzą zemstę trzeba szanować. To między rodzinami sprawa. Staruszkowie schowali się za kartami.
– Nie powstrzymałaś swojego męża, gdy jeździł polować na cudze spódnice! Nie dopilnowałaś! – krzyczy w odpowiedzi Margarita, a w jej głosie strach i brak nadziei. – A uważasz, że powstrzymam Jeźdźca? Myślisz, że mogę przekonać śmierć?
Myślisz, że mogę?
Siada na skraju fontanny. Zakrywa twarz dłońmi. Ludzie się rozchodzą. Tylko lśniące słońce ciąży jej na ramionach.
Czarna ciotka zimnica przyszła znikąd, wczepiła się gnijącymi palcami w dziecko, ostatniego dziedzica Santoja. Zawołano lekarza, wysłano do Hastaluego po najlepszego magika – ale gdy magik był w drodze, śmierć ściągnęła chłopczyka z łóżka i zabrała ze sobą.
Margarita zerwała dla Dolores kwiaty, kupiła słodycze, u wędrownego handlarza znalazła naszyjnik z jaskrawych kamyków.
– Lola, siostrzyczko. Zobacz, co przyniosłam. Zapomnijmy o wszystkim i niech będzie jak przedtem.
– Jesteś potworem – płacze Dolores. – Nie jesteś moją siostrą, jesteś jego siostrą.
Margaricie opadają ręce:
– Ale jak? Co powinnam była zrobić?
Ale Dolores nie odpowiada. Mdli ją, mdli ze zgryzoty.
– Ale to za ciebie – bezradnie mówi Margarita.
Do Korbino Santoi idzie sama. On siedzi na cmentarzu i wpatruje się w świeże nagrobki.
– Poznajesz mnie?
Kiwa głową.
– Wszystkie moje dzieci – mówi. – Nie należy walczyć z kobietami. Kobiety nie walczą uczciwie.
– Powinieneś powiedzieć to synom. Zanim przyszli do mojego domu. Zemściłam się jak mogłam.
Korbino nie może powiedzieć nic. Jego ból – rozumie.
– Wendetta będzie miała imię: Waldano.
– Śmierć będzie miała imię – ochryple mówi starzec. Ale to nie Margarita będzie go zabijać, sam wskoczy na siodło za Jeźdźcem.
I tylko kobiety będą po nim płakać, a kto miałby bać się kobiet.
Śmierć będzie miała imię. Przecież nie będzie chodzić bez imienia po wsze czasy.
Margarita siedzi na progu swojego domu; jej palce skrobią po ganku, po ziemi obok, zgarniają kamyczki, ściskają.
Moja zemsta jest sprawiedliwa, moja ręka czysta i błogosławiony niech będzie ten, co ją nakierował.
Tak zwykle mówi się w tych okolicach, gdy wendetta jest spełniona.
Straszliwą, pooraną bruzdami twarz ma Margarita, jak gargulec przy bramie cerkwi.
Moja zemsta jest sprawiedliwa, myśli. Ale ręce nie są czyste. Jest na nich krew. I krew jest na sukni. Krew, która ściekała spomiędzy nóg Dolores, która pobladła nagle i śmiertelnie.
I błogosławiony niech będzie ten...
Siostra chciała pewnie coś powiedzieć, może przekląć ją, Margaritę, choć bardziej już chyba nie można. Ale głos odmówił posłuszeństwa wcześniej, a oczy wywróciły się, obnażając białka. A Margarita tylko patrzyła na krew spływającą z łona siostry. Rzuciła się, by ją powstrzymać, ale było za późno – czerwony potok lał się strumieniem, póki nie osuszył Dolores, nie wymył z niej resztek życia.
Moja zemsta jest sprawiedliwa...
Wszyscy mężczyźni Santoja – powiedziała do Jeźdźca.
Komu innemu by się upiekło, a Dolores zabrał.
Margarita siedzi na progu pustego domu, przerzuca ostre kamyczki, ściska dłoń. Jej wargi poruszają się, powtarzając jedno i to samo imię.
W rodzinie Waldano nie ma synów.
Z rosyjskiego przełożyły: Marina Makarewska i Iwona Krygiel